Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6. "Ludzie są jak melodia."

We The Kings- Sad Song.

Abigail weszła do pokoju, natychmiast zdejmując z siebie kurtkę, buty oraz rękawiczki. Rzucając przelotne spojrzenie, siedzącej przy swoim biurku Claire, podeszła do stojącego na parapecie czajnika elektrycznego i wlała do niego wodę z butelki. O wiele bardziej opłacalne byłoby zrobić to z kranu w łazience, ale prawie nie czuła rąk. Przyłożyła dłonie do grzejącego się białego, plastiku, który wydawał się jej wręcz gorący, po czym dotknęła nimi zaczerwienionej twarzy

- Aż tak zimno to nie jest- zaśmiała się Claire.

- Jest- zaprzeczyła cicho Abigail, po czym powtórzyła głośniej.- Jest.

- Ile właściwie jest stopni?

Wzruszyła ramionami, nie mając pojęcia. Odczuwała to tak, jakby była na Antarktydzie.

- Osiem stopni. Po twojej minie, myślałam, że jakieś minus dziesięć- stwierdziła Claire, patrząc na telefon.

Abigail wzięła kubek z ciemnego szkła. Wrzuciła do niego malinową torebkę herbaty, jedyną jaką miały, i zalała, gdy czajnik automatycznie się wyłączył. Najbardziej zmarzła podczas drogi powrotnej. Zdecydowanie mogła nałożyć te grube, różowe skarpetki, które ostatnio kupiła, myśląc właśnie o takiej pogodzie. Teraz prawie nie czuła palców u stóp.

Podeszła ponownie do swoich rzeczy powieszonych na, przyklejonym taśmą do ściany, haku i wyjęła z torby książkę. Położyła ją na na materacu, wracając po herbatę. Delikatnie w nią podmuchała, biorąc malutki łyk. Usiadła na łóżku, przykrywając się wolną ręką kocem. Otworzyła książkę na ostatnim przeczytanym fragmencie, jednak nie dane było jej zagłębić się w lekturę, ponieważ rozległo się pukanie do drzwi.

Claire natychmiast wstała od biurka i skierowała się do nich. Zazwyczaj była ostatnią, która się do tego kwapiła. To Abigail zwykle otwierała drzwi, nie ważne, ze wszyscy przychodzili do jej współlokatorki.

Wpuściła do środka średniego wzrostu, umięśnionego chłopaka o jasnych, niebiesko- szarych oczach oraz przydługich, blond włosach, które kręciły się we wszystkie strony świata. Ubrany był w czarną, polarową kurtkę z kapturem i zwykłe, dość obcisłe dżinsy.

Spojrzał na Abigail, która wymamrotała ciche powitanie.

- Cześć- odpowiedział, uśmiechając się.

Kiwnęła na to głową i przeniosła wzrok na książkę, biorąc kolejny łyk herbaty. Jednak, gdy usłyszała dźwięk rozpinanego suwaka, ponownie uniosła spojrzenie na chłopaka, zdejmującego kurtkę. Zazwyczaj to Claire wychodziła, niż przyprowadzała do siebie znajomych.

Trochę przeszkadzała jej ta wizyta. Miała nadzieję na spokojny wieczór, lecz oczywiście nie mogła Claire niczego zabronić. Co by powiedziała "Nie chce go tutaj"? Nie była rozkapryszonym dzieciakiem. Zamiast tupać nogą wzięła telefon i podłączyła do niego słuchawki. Puściła Sonatę Księżycową, skupiając się na książce.

"Ona spojrzała w moim kierunku, a ja wiedziałem, równie dobrze, co demony, że to przypadek. Podpłynęły do mnie, mówiąc obrzydliwymi głosami, przypominającymi jeżdżenie paznokciami po tablicy. Nie słuchałem ich. Patrzyłem na nią, chcąc, aby ona też nie słuchała.

Lecz to robiła.

Wchłaniała każde, nieznane słowo. Jej piękne, zielone oczy ściemniały. Wraz ze słowami wchłaniała w siebie mrok."

- Ej, Abigail- zagaiła nagle Claire.

Uniosła głowę, wyjmując z uszu słuchawki.

- Tak?

- Chcesz posiedzieć z nami?

Blondyn również na nią spojrzał, uśmiechając się zachęcająco. Przygryzła policzek w zastanowieniu. Z jednej strony przez fałszującą muzykę nie potrafiła skupić się na książce. Zbyt mocno wsłuchiwała się w każdy szept, lecz czy chciała z nimi "posiedzieć"?

Nie, nie chciała.

- Nie dzięki.- Pokręciła głową, wymuszając na ustach lekki uśmiech.

- Jesteś pewna?- zapytał chłopak.

- Tak. Chce skończyć książkę.- Uniosła ją niczym dowód niewinności.

- Okej- westchnęła Claire, a blondyn tylko wzruszył ramionami.

Wrócili do tego, co robili, czymkolwiek to było, a Abigail znowu włożyła słuchawki. Tym razem jednak zamknęła oczy, odkładając tom na łóżko, tuż obok siebie. Potrafiła słuchać, słuchała uparcie, lecz nie umiała już czerpać z tego takiej przyjemności, jak wcześniej. Słuchała historii, a nie muzyki.

Chciała słuchać obu.

Następnego dnia, równo trzydzieści minut przed osiemnastą Abigail nałożyła na siebie różowe, grube skarpety, ciepłe, brązowe buty oraz czarną, puchatą kurtkę. Na głowę naciągnęła wełnianą, białą czapkę, a na ręce niebieskie, bezpalcowe rękawiczki, które były najcieplejszymi jakie miała. Jako ostatni chwyciła telefon i wyszła z akademika, kierując się bezpośrednio do parku. Szła wolnym krokiem, wiedząc, że to, co robi, jest bezsensowne. Przecież nie umawiali się z Lucjanem. Mimo to nie zwalniała, chowając podbródek w kołnierzyku kurtki.

Na ławce usiadła kilka minut przed czasem. Wpatrzyła się smutnym wzrokiem w zakręt, zza którego za każdym razem wychodził Lucjan. To właśnie on był tym, z którym chciała "posiedzieć". Nie Claire i jej blond włosy kolega. Z nimi nie mogła porozmawiać o tym, co ją dręczyło. Mimo że przecież ze współlokatorką znały się ponad rok.

Ona nie zrozumiałaby nic, co Abigail by powiedziała. Albo spojrzałaby na nią jak na wariatkę, albo wyśmiała, pytając, czy coś brała. Jeśli była pokręcona, to z Lucjanem nie była w tym sama.

Wybiła równo osiemnasta, a zza zakrętu wyszła znajoma sylwetka. Lucjan uśmiechnął się do niej, co od razu odwzajemniła. Usiadł tuż obok, mówiąc, to co zawsze.

- Witaj, Abigail.

- Witaj, Lucjanie.

Nie pytała, skąd wiedział, że tu jest, że na niego czeka. Nie odpowiedziałby jej. Powiedziałby jedynie coś pięknego i dwuznacznego, na przykład "Świecisz przecież zbyt jasno, widziałem cię z drugiego końca miasta."

- Wczoraj słuchałam "Sonatę Księżycową" Beethovena- wyznała.- Słuchałam każdego fałszu.

- W twoim głosie słyszę pewne "ale"- stwierdził, spoglądając na nią.

- Bo jest. Słuchałam historii, ale nie czerpałam z tego... przyjemności- wytłumaczyła.

Nie tak, jak ze słuchania jego głosu.

- Musisz znaleźć melodię, w której nawet fałsz będzie dla ciebie piękny.

- Nie wiem, czy taka istnieje- szepnęła, odwzajemniając jego spojrzenie.

- Ludzie są jak melodia. Znajdujesz osobę, w której wszystko jest dla ciebie perfekcyjne, nawet jej wady.

- Nigdy jeszcze nie spotkałam takiej osoby- wyznała.

- Ja znalazłem. Mój ideał w nieideale- oznajmił, odwracając spojrzenie ku rozgwieżdżonemu niebu.- Tylu jest ludzi, ile gwiazd na niebie, a mimo wszystko spotykasz tą jedną osobę, przy której inne nie mają znaczenia.

- Chciałabym wiedzieć, co to za uczucie.

- Mam nadzieję, że jak się dowiesz, to nikt ci tego nie zabierze- stwierdził, dopiero wtedy na nią patrząc.

Odetchnęła, zbierając w sobie resztki odwagi. Chciała poskładać je niczym rozsypane puzzle, by znowu tworzyła całość.

- Tobie ktoś to odebrał, prawda?

- Tak, Abigail. Dlatego nadziei pragnę tylko mimowolnie.

Oparła się o ławkę, pozwalając, aby milczenie zapadło między nimi. Czasami nawet milczenie wiele mówiło.

- Kim jesteś, Lucjanie?- zapytała w końcu, przełykając ślinę.

- Zbyt wieloma osobami jednocześnie.

- Przedstawisz mi tą, którą się czujesz?

- Przedstawiam ci ją w każdej naszej rozmowie.- Nachylił się lekko, patrząc prosto w jej oczy.- Po prostu nie nazywam jej po imieniu.

- Mógłbyś to zrobić?- Jej głos był jedynie złamanym dźwiękiem, smagnięciem pióra na ciele.

- Przykro mi, Abigail, ale nie.

- Czemu nie?

- Zbyt dobrze rozumiemy swoje słowa. Chciałbym to zatrzymać- wyznał.

- Widzę, że jesteś inny, Lucjanie. Skąd wiesz, że tego nie zatrzymasz, jeśli powiesz mi prawdę?- zapytała, unosząc twarz tak, aby pewnie odwzajemnić jego spojrzenie.

Uśmiechnął się smutno.

- Nie wiesz, jak bardzo jestem inny.

- Inność nie jest zła.

Nagle zapragnęła dotknąć jego dłoni, lecz nie posiadała na to wystarczającej ilości puzzli. Było to czymś więcej niż pytania, czymś więcej niż zwykła rozmowa. Chociaż rozmowa z Lucjanem nigdy nie mogła być zwykła.

- W moim przypadku jest, Abigail. Nienawidzę w sobie tej inności.

- Nie powinieneś.

Kolejny smutny, nostalgiczny uśmiech. Jak dużo ten człowiek wycierpiał? Miała wrażenie, że więcej, niż ktokolwiek jest wstanie znieść. Chciała pomóc mu nieść ten krzyż. Każdy zasługiwał na osobę, która by to dla niego zrobiła, lecz on na to nie pozwalał. Był tu, pomagając jej z własnymi demonami, sam wyjawiając tylko ich wybrakowane urywki.

- Powinienem- oznajmił.

- Nikt nie powinien nienawidzić siebie za to, kim jest, bo tego nie da się zmienić.

Nie odpowiedział na te słowa, tylko położył dłoń na jej dłoni. Poczuła ciepło tego dotyku nawet przez rękawiczkę. Kolejny raz wiedział, o czym myślała. Nie miała już żadnych wątpliwości, że potrafi czytać w jej myślach.

- Dziękuje, że tak mówisz, Abigail.

- Mówię prawdę- powiedziała ochrypłym głosem.

- Wiem, dlatego tym bardziej dziękuje.

Zabrał rękę, a ona jeszcze bardziej niż wcześniej poczuła promieniujące zimno. Schowała obie dłonie do kieszeni, spoglądając na Lucjana niepewnie.

- Chciałabym cię bliżej poznać- szepnęła ośmielona tym krótkim dotykiem.

- Poznałaś mnie, jak nikt od bardzo dawna.

Ledwie zagłębiła się pod powierzchnie tej idealnej maski. Jak bardzo przez ten cały czas izolował się od ludzi? Ogarnęło ją współczucie, pragnęła to zmienić. Nie chciała, aby odsuwał innych od siebie. Tak cudowna osoba jak on, powinna się nimi otaczać.

- W takim razie, chcę poznać cię bardziej- wykrztusiła, prawie do krwi przygryzając policzek.

- Nie wiem, czy to dobry pomysł.

- A istnieją złe? Podobno jeśli coś ma źle się skończyć, to i tak źle się skończy, bez względu na to, co zrobimy.

- W takim przypadku, nasze życie jest nakreślone od początku. Nie przeszkadza ci to?

- Przeszkadza, ale jeśli nic nie mogę z tym zrobić, lepiej po prostu żyć.

Dostrzegła, że zaczął szukać czegoś w jej oczach, czegoś ważnego. Pozwoliła mu na to, nie odwracając wzroku i tonąc w szmaragdowym oceanie.

- Jeśli ty pozwolisz mi na to samo- stwierdził, przerywając przeciągającą się ciszę.

- Pozwalam na to od początku.

- Lecz nie zupełnie, prawda?

Nie odpowiedziała, zamiast tego kiwnęła głową, na co on uśmiechnął się.

- Jesteśmy umówieni- szepnęła.

- Jesteśmy- zgodził się.

***

Lucyfer podpełzł do ciała Nir, ślizgając się na własnej krwi. Czuł jak jego serce ze słyszalnym trzaskiem zbija się niczym lustro na miliony drobnych kawałków. Spojrzał w puste, brązowe oczy i z głośnym szlochem wtulił twarz w jej brzuch.

Na jego plecach widniały dwie, podłużne rany, łączące się u dołu. Płynęła z nich krew, zasłaniając obdarte mięśnie, które prześwitywały przy najdrobniejszym ruchu. Lucyfer jednak nie czuł tego bólu.

Jedynym bólem, jaki czuł, było złamane serce, krwawiące mocniej niż rany po skrzydłach.

Powoli uniósł dłoń, patrząc jak z jej środka wyrasta drobna, młoda gałązka. Więcej łez spłynęło po jego pięknej twarzy, gdy w słońcu jej listki zalśniły złotem. Przesunął się, kopiąc palcem w twardej ziemi drobny, lecz głęboki dołek, na który spadały wyrazy jego smutku.

Włożył do niego gałązkę, przysypując piaskiem. Kawałek Drzewa Życia ponownie zalśnił, zarówno złotem, jak i srebrem, gdy Lucyfer przyłożył wiotką dłoń Nir do ust i ze szlochem złożył na niej pocałunek.

W tym momencie dwie gwiazdy spośród miliarda umarły, a tylko jedna miała szanse na ratunek.

***

Abigail pchnęła drzwi i ruszyła korytarzem, dostrzegając znajomego Claire, wychodzącego z pokoju. Blondyn widząc ją, powiedział.

- Claire nas sobie nie przedstawiła. Jestem Tony.- Podał jej rękę.

Niechętnie ją ujęła, tylko dlatego, że tego wymaga uprzejmość.

- Abigail- mruknęła.

- Więc, narazie. Zdecydowanie jeszcze się zobaczymy- zaśmiał się i wyminął ją, przytrzymując drzwi tak, aby mogła przez nie przejść.

Pomachała mu krótko, wychylając się z pokoju, i zatrzasnęła drzwi, od razu kierując wzrok na Claire, która zapytała.

- Co ty tak ostatnio znikasz?

- Chodzę do parku.- Wzruszyła ramionami. Właściwie nie kłamała. Przecież faktycznie chodziła do parku.- Nie mogę spać, spacery dobrze mi robią.

- Taa..- westchnęła Claire.- Nie możesz spać, bo myślisz w nocy o jakimś przystojniaku, co?

Zgadła. Faktycznie ciągle myślała o "jakimś przystojniaku", ale Lucjana by tak zdecydowanie nie nazwała. Piękny, tajemniczy, ale nie "jakiś przystojniak". Nawet nie myślała o nim w ten sposób. Był dla niej bardziej złamaną duszą, którą wraz ze swoją chciała poskładać.

- Ha! Wiedziałam- zaśmiała się współlokatorka, dostrzegając chwilowe zamyślenie Abigail.- A jednak jest jakiś przystojniak.

- Nie ma żadnego przystojniaka- stwierdziła. Znowu, tak właściwie nie kłamała.- Myślałam o czymś innym.

- Tsa.- zakpiła Claire.

Abigail zignorowała to i położyła się na łóżku. Spojrzała w sufit, a konkretniej w plamę po komarze. Naprawdę, jak ktoś zdołał zabić go tak wysoko? Lewą ręką odszukała książkę, leżącą na materacu i otworzyła na ostatniej stronie, lecz wszystkie przeczytane słowa nie docierały do niej.

Ciągle czuła lekki dotyk Lucjana na swojej dłoni. Dawno tak dobrze nie czuła się, gdy ktoś ją dotykał. Nie pamiętała nawet, kiedy ostatni raz sama chciała kogoś dotknąć. To było dziwnie, ale ciepłe uczucie. Mimowolnie uśmiechnęła się delikatnie.

Nie przeszkadzał jej fakt, że Lucjan prawdopodobnie czytał w jej myślach. Dzięki temu, wiele rzeczy, które bała się powiedzieć, on i tak słyszał. Przedzierał się przez blokadę w jej gardle, uwalniając słowa.

Nieraz zastanawiała się, czy przypadkiem nie ma innego wytłumaczenia. Nie było. To wszystko nie mogło być zbiegiem okoliczności, a ona przecież nigdy nie była niedowiarkiem. Zawsze powtarzała "Jeśli czegoś nie widziałeś, nie możesz stwierdzić, że tego nie ma". Pozostawała niepewność. Jedyne, co można wiedzieć, to, że coś istnieje.

Nieistnienia nie można dowieść.

------------------------------------------------------------------------------------

Hej!

Akcja toczy się powoli, ale ja uwielbiam czytać, pisać szczegółowo o rozwijaniu się relacji. Moim zdaniem to są najpiękniejsze chwile we wszystkich książkach/ opowiadaniach romantycznych. Ktoś się zgadza z filozofią Abigail? Zachęcam do dyskusji.

Aleksa.

Ps. Miłego dnia wszystkim :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro