Rozdział 3."Ideał Nigdy Nie jest Piękny. "
Abigail nigdy nie miała prawdziwego przyjaciela. Posiadała znajomych, naprawdę wielu przewinęło się przez te dwadzieścia lat jej życia, lecz nie było to nic... znaczącego, nic głębszego. Kiedyś marzyła o tej jednej osobie, która rozumiałaby ją, z którą mogłaby porozmawiać o wszystkim, lecz potem czuła, że jedynym, czego pragnie, jest samotność.
Poznała jednak właśnie zbyt wielu ludzi, by nadal marzyć o kimś takim, i wtedy pojawił się Lucjan. Piękny mężczyzna o cudownym idealnym głosie. Czuła, że on mógłby to zrobić, on mógłby zrozumieć. Zrozumieć tę tęsknotę do czegoś więcej.
Westchnęła i usiadła na łóżku, przykładając palce do skroni. Głowa ją bolała od zbyt długiego spania, jednak było to zdecydowanie lepsze od bycia nieprzytomną. Nie chciała musieć uganiać się za notatkami.
Wstała, po czym, biorąc ubrania, ruszyła do łazienki. Szybko się przebrała, nie mając siły na prysznic. Przemyła jedynie twarz, umyła zęby i popsikała się antyperspirantem, który przez swój ładny zapach, służył od razu za perfumy. Spojrzała na swoje odbicie w małym, kwadratowym lustrze. Była strasznie blada, przez co kilka pieprzyków na jej twarzy było mocniej widocznych. Pod oczami miała ogromne cienie. Nie były one zależne od tego, czy się wyspała, czy nie. Miała je zawsze. Nawet ogromne ilości makijażu nie potrafiły ich zakryć.
Podciągnęła szarą, pozbawioną jakiegokolwiek napisu bluzkę, widząc, że ta podjechała za nisko, ukazując kawałek czarnego stanika, po czym ruszyła z powrotem do pokoju. Z szafki nocnej wyjęła czerwoną szczotkę. Krzywiąc się, rozczesała włosy i spojrzała na żółtą gumkę, owiniętą wokół rączki. Zastanawiała się, czy nie związać włosów, jednak stwierdziła, że to i tak nie ma sensu, bo zaraz je rozpuści, czując się tak, jakby coś uściskało jej czaszkę, szczególnie teraz, przy tym okropnym bólu głowy. Każda podobna próba kończyła się niepowodzeniem. Nawet w podstawówce, kiedy mama czesała jej najróżniejsze, wymyślne fryzury. Doprowadzała tym do szału nauczycieli, którzy namiętnie powtarzali, że to przeszkadza dzieciom w pisaniu.
Odłożyła szczotkę, zerkając na rozwaloną na materacu Claire. Spod pościeli wystawała jej prawa noga oraz połowa twarzy. Abigail nie miała pojęcia, jak ona daje rade tak spać. Sama dawno by już się by się udusiła.
Westchnęła, pamiętając, że współlokatorka ma dzisiaj wykłady na dziesiątą. Zazdrościła jej. Nienawidziła wcześnie wstawać, nieważne, o której się położyła. Nawet gdy już się obudziła, lubiła długo leżeć w łóżku, czytać książkę bądź słuchać muzyki.
Spojrzała niechętnie na zegarek. Miała jeszcze ponad dziesięć minut. Zdecydowanie za dużo jak na dojście pod aule. Nie chciała jednak bez sensu siedzieć w pokoju, więc chwyciła słuchawki i wyszła, po cichu zamykając drzwi. Nie chciała obudzić Claire. Dziewczyna miała bardzo lekki sen.
Dopiero gdy wyciągnęła telefon po wejściu do uczelni, zdała sobie sprawę, że i tak nie będzie potrzebowała słuchawek.
Od zawsze była perfekcjonistką. Wszystko w jej pokoju musiało być idealnie ułożone, paznokcie pomalowane zawsze trzema warstwami, drzwi zamknięte na dwa razy. Uczyła się też grać daną piosenkę tak długo, aż umiała zrobić to niczym profesjonalny wirtuoz. A tak przynajmniej myślała. Gdy usłyszała coś idealnego, prawdziwie idealnego, nie mogła odpuścić i słuchać beznadziejnych kopii tej melodii.
Zwolniła swój szybki krok, rozglądając się po szarym korytarzu. Przy niektórych ścianach siedzieli studenci, zapatrzeni w komórki, jednak nie było ich wielu. Pięć minut za wcześnie stanęła przed drzwiami auli. Niby tylko pięć minut, a odczuła je jak pięć godzin.
Bez muzyki całą sobą zaczynała widzieć świat. Nie mogła już go ignorować, a tak bardzo tego pragnęła. To pomagało jej przetrwać każdy dzień, zniknąć w nieistniejącym świecie. Wyrwać się z tej szarej, pełnej błędów rzeczywistości.
Wkrótce zaczęli się zbierać studenci. Abigail, widząc, że nadchodzą, weszła do auli. Było to duże, przestronne pomieszczenie, wypełnione rzędami ławek i niebieskich krzeseł. Dokładnie naprzeciwko drzwi, na samym środku, znajdowało się ciemne, drewniane biurko, za którym siedział wysoki, grubszy mężczyzna o krótkich, jasnych włosach.
Abigail zajęła swoje standardowe miejsce w drugim rzędzie, pierwszy raz żałując, że usiadła tak blisko. Ból głowy nie chciał ustąpić, a profesor McKlusky mówił zawsze niezwykle głośno, niemal jakby krzyczał. Jej ojciec również miał to do siebie. Nie potrafił nic powiedzieć normalnie, tylko krzyczał na cały dom. Może to przez to sama mówiła tak cicho? Nagle pomyślała, że to bardzo prawdopodobne.
- Coś mało was- stwierdził wykładowca, wstając z krzesła.
Wykrzywił pokrytą zmarszczkami mimicznymi twarz w niezadowolonym grymasie i założył ręce na piersi.
- Nie, żeby był to dla mnie problem. Im was mniej, tym ciszej, ale nie chce potem być otaczany przez chordy dzieciaków, bo nie dopuściłem ich do egzaminu.
W sali zapadła nienaganna cisza. Abigail aż się rozejrzała, mając nagłe wrażenie, że została w niej sama. Wszyscy jednak siedzieli na swoich miejscach, uważnie patrząc na profesora.
- Nikt?- Uniósł zaskoczony brwi.- Żadnego "Bo temu tamto", "A innemu jeszcze tamto"...- Gwałtownie się roześmiał, opierając biodrem o biurko.- Słabi z was koledzy.
Pokręcił rozbawiony głową i pociągnął białą, cienką linkę w dół. Jasnobrązową ścianę zasłonił ekranem projekcyjnym, po czym włączył rzutnik, zaczynając dzisiejszy temat.
Gdy w końcu zadzwonił dzwonek, kilku uczniów zerwało się, niemal natychmiast wychodząc. Abigail wiedziała, że wykłady o współczesnych technikach kompozytorskich nie są porywające, lecz dzisiaj nie było aż tak źle.
Odruchowo sięgnęła po słuchawki i skierowała się ku wyjściu, mówiąc ciche "Do widzenia" McKlusky'iemu, który chyba nawet nic nie usłyszał, bo nie oderwał spojrzenia od komputera. Ruszyła korytarzem, przeciskając się między gromadą głośnych ludzi. Co chwile ktoś się o nią ocierał, co wprawiało ją w dyskomfort. Nienawidziła dotykać obcych osób. Czuła się z tym nie komfortowo, jak podczas żenujące sytuacji.
Wyszła na parking przed budynkiem i skręciła w kierunku centrum. Kiedy zobaczyła mały, ciemnoszary budynek w ciągu sklepów, przystanęła. Nad brązowymi, lakierowanymi drzwiami wisiał czarny szyld z wielkimi, białymi literami "KLUB Z JAZZEM". Nigdy nie słuchała Jazzu, lecz mimo wszystko postanowiła wejść. Nieraz oglądała filmy, gdzie pokazywano podobne bary. Była ciekawa, jak to wyglądało w rzeczywistości.
Od razu uderzyła w nią woń kawy i czegoś jeszcze, czego nie potrafiła rozpoznać. Najpierw w oczy rzuciła jej się scena, będąca tak naprawdę lekkim podwyższeniem. Stał na niej mikrofon oraz kilka głośników.
Na lewo od niej znajdował się długi, ciemny blat, za którym dostrzegła wysoką, chudą dziewczynę o rudych, roztrzepanych włosach, sięgającym jej do ramion. Na szarą tacę stawiała dwa kubki i tylko przelotnie spojrzała na Abigail.
Dalej znajdowały się jedynie drewniane, jasne stoliki, krzesła oraz oparte o beżowe ściany, czarne, skórzane kanapy. Usiadła na jednej z nich, przyglądając się zapalonym kadzidłom w szklanym wazonie na kwiaty. To one właśnie tak pachniały. Abigail jednak nadal nie wiedziała, co to za zapach. Przywodził jej na myśl wieczory przy książce i winie, chwile odprężenia oraz zapomnienia.
Podeszła do niej rudowłosa kelnerka, trzymając w dłoniach mały notatnik.
- Co podać?
- Kawę z mlekiem.
- To wszystko?
Kiwnęła głową, mówiąc jednocześnie.
- Tak, to wszystko.
Dziewczyna zapisała coś na kartce i ruszyła z powrotem do baru, a druga wyszła z zaplecza, mijając ją w połowie drogi. Zaniosła kubki oraz talerzyki z ciastem dwóm nastolatkom, które były jedynymi klientkami, oprócz niej samej. Rozmawiały przyciszonymi, niemal konspiracyjnymi, głosami. Niższa z nich co chwile zerkała na biały telefon, zawzięcie przewijając kciukiem.
Na stoliku przed Abigail została postawiona mała, biała filiżanka na spodeczku, na którym leżały torebeczki z cukrem. Otworzyła dwie z nich i jednocześnie wsypała. Zamieszała kawę, próbując trochę. Nadal wydawała się gorzka, więc dodała jeszcze jedną porcję cukru.
Spojrzała zamyślona na scenę, dmuchając w parującą filiżankę. Zapewne wszystkie koncerty odbywały się wieczorem. Nie wiedziała, czy żałować czy cieszyć się z tego powodu.
Nagle kanapę przed nią zajął Lucjan, siadając swobodnie, z niewymuszoną gracją. Uśmiechnął się delikatnie, natychmiast hipnotyzując ją swoimi cudownymi, krystalicznie czystymi oczami.
- Witaj, Abigail.
Zaskoczona odstawiła kawę na spodek, który cicho zabrzęczał. Zapadła się w jego spojrzeniu, przełykając z niedowierzaniem ślinę.
- Witaj- odpowiedziała cicho po chwili.
Nie spodziewała się nigdy więcej go zobaczyć. Był jej prywatną myślą, tajemniczym, niezrozumiałym momentem życia, ideałem, którego sama nigdy nie posiądzie, ideałem, który dręczył jej umysł.
- Jazz jest muzyką jedyną w swoim rodzaju- zaczął nagle.- Grany w tym momencie, pokazuje, co czujemy właśnie teraz, szepcze o nas w tym momencie. To chaos, ale chaos jest niezwykle piękny.
Nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Chaos nigdy nie dawał jej spokoju. Zawsze dążyła do tego, aby go uporządkować, poprawić. Dla niej jedynie ideał był czymś pięknym.
- Jazz jest...- zaczęła, lecz urwała, by po dłuższym momencie dodać.- Zbyt chaotyczny.
- Całe ludzkie życie jest chaosem, a jazz to wyraża.
Miał rację. Życie było jednym wielkim chaosem. Dominem, które toczyło się z każdą kolejną myślą, z każdym kolejnym słowem.
- Nie lubię chaosu- wyznała. Z jednej strony nie chciała tego wyjawiać, lecz nie chciała również przestać z nim rozmawiać. Jego słowa były piękne, nie tylko głos, ale też słowa. Idealnie dobrane, eleganckie i piękne, niczym wyrwane ze starego świata.- Chaos jest... nieułożony, nie ma w nim sensu.
- Rzadko co go ma.- Posłał jej kolejny, melancholijny uśmiech.- Sens jest czymś, na co dawno przestałem zwracać uwagę. Dlatego często tu przychodzę, by po prostu pobyć w bezsensie. A ty, co tu robisz, Abigail?
Wzruszyła delikatnie ramionami, lecz poczuła, że ten gest jest zbyt niechlujny, zbyt mało znaczący. Był przeciwieństwem Lucjana.
Nagle podeszła do nich średniego wzrostu kelnerka o długich, jasnych blond włosach.
- Dzień dobry.- Uśmiechnęła się szeroko.- Co panu podać?
Na pierwszy rzut oka było widać, że jest oczarowana Lucjanem. Był tak bardzo piękny, że nie dało się tego zignorować. Przyciągał do siebie ludzi, spragnionych piękna, a wszyscy ludzie byli tego spragnieni.
- Chciałbym zamówić czarną herbatę.
- Nic więcej?
- To wszystko, dziękuje.
Dziewczyna kolejny raz się uśmiechnęła i odeszła, spoglądając co jakiś czas przez ramię. Nic nie zapisała. Pewnie nawet nie musiała. Tego zamówienia zdecydowanie nie zapomni.
- Nie wiem, czemu tu przyszłam- wyjaśniła Abigail, wracając do ich rozmowy.- Byłam ciekawa jak takie jazzowe bary wyglądają.
Słowa, które wypowiedziała, wydawały jej się równie puste, co wzruszenie ramionami. Bo przy tym, co on mówił, były puste.
Lucjan zerknął przez ramię na scenę.
- Saksofon jest cudownym instrumentem. Uwielbiam jego brzmienie.
- Jest zbyt fałszujący- szepnęła, nie dodając, że wszystko ostatnio jest dla niej fałszem.
- Muzyka nie musi być idealna. To właśnie w tej nieidealności tkwi perfekcja- stwierdził.- Gdyby każda muzyka była idealna, nie pociągałaby nas. Byłaby niczym. Ideał jest niczym. Tylko pustką. To właśnie wszystkie niedociągnięcia są piękne- dokończył, znowu spoglądając prosto w jej oczy.
- Jak coś idealnego może nie być piękne?- zapytała cichym głosem.
Ogarnęło ją dziwne, dezorientujące uczucie. Osiadło na dnie jej serca niczym smutek, lecz nim nie było, chciało być za niego brane. Szeptało w obcym języku, prosto w jej dusze. Nalegało, aby uważniej słuchała.
- Bo jest zbyt idealne by mogło być piękne. Ideały są po prosto ideałami. Nigdy nie są piękne- oznajmił.
Kelnerka ponownie podeszła i postawiła filiżankę przed Lucjanem. Ten podziękował jej uśmiechem, na który się speszyła. Odeszła pośpiesznie błądząc wzrokiem wszędzie, byleby na niego nie patrzeć.
On jednak wydawał się tego nie zauważać, zamieszał herbatę, znowu spoglądając na Abigail.
- Pragniesz ideału?
Pragnęła ideału, lecz nie chciała tego mówić, po tym, co przed chwilą powiedział. Jednak jego wzrok, najsmutniejszy wzrok jaki widziała, ją przekonał.
- Tak. Od zawszę tego pragnęłam.
- Ideał wyniszcza, Abigail.
- Wszyscy go pragną- stwierdziła i wzięła łyk już lekko ciepłej kawy.
- Oni tylko tak myślą. Ideały są cichymi zabójcami.- W jego oczach błysnęło coś, czego wcześniej nie widziała: Nostalgia.- Ideały nie są niczym dobrym. Nie szukaj go, bo po drodze zgubisz siebie.
Już dawno to zrobiła, dawno zgubiła samą siebie w tym szarym świecie. Nawet nie wiedziała, czy kiedykolwiek miała prawdziwą siebie. Ojciec zawsze chciał, żeby była czymś więcej, żeby była kimś innym. Nie ważne ile osiągnęła, on wymagał coraz bardziej.
Nagle w jej głowie znowu pojawiło się to jedno pytanie, które zadawała sobie cały czas przez ostatnie dni, które nie chciało jej dać spokoju niczym swędzące ugryzienie komara, na które odpowiedź mogła w końcu otrzymać.
- Co miałeś na myśli, gdy wtedy powiedziałeś, że tęsknisz za czymś, czego nie miałeś, czego nigdy mieć nie będziesz?
Zapadła cisza. Lucjan odetchnął powoli, unosząc lekko kąciki ust. Wydawał się zmęczony, jakby już zbyt długo coś znosił.
- W tym problem. Miałem na myśli wiele rzeczy.
- Ja też- szepnęła z obawą.
Nadal nie mogła pozbyć się przeczucia, że jej myśl i jego słowa nie były przypadkiem, że były czymś więcej, czego nie rozumiała. Bała się tego, jednak nie mogła się powstrzymać przed wyjaśnieniami.
- Wiem, Abigail.
Natychmiast upiła duży łyk kawy, która nagle wydała się zbyt słodka. Wiedział, wiedział, że to miała na myśli. Co to oznaczało? Że wiedział o czym myślała?
- Przestań dążyć do ideału- powiedział, wracając do tematu równie gwałtownie, jak ona go przerwała.- Powinnaś nienawidzić ideałów. Tego właśnie ci życzę.
Wstał z kanapy i wyciągnął portfel z kieszeni czarnej, idealnie wyprasowanej marynarki. Na stolik położył pięciodolarowy banknot.
- Przyszedłeś tu posłuchać Jazzu?- zapytała gwałtownie, w ostatniej chwili omal się nie rozmyślając.
- Koncerty grają wieczorami, Abigail- oznajmił, po czym powoli się odwrócił i odszedł w kierunku wyjścia.
To było kilka prostych słów, zwykłe jedno zdanie, które wstrząsnęło jej duszą mocniej niż trzęsienie ziemi. Uświadomiło jej, że ich spotkanie nie było przypadkiem, kolejnym kaprysem losu, kierującym domino na odpowiednie tory.
Tym razem on wyręczył los.
--------------------------------------------------------------------------------------------
Hej!
Powiem wam, że jestem zadowolona z tego rozdziału i tego jak wykreowałam tutaj Lucjana aka Lucyfera. Niech stracę, on zdecydowanie jest tutaj tym dobrym i nie mam zamiaru tego zmieniać, chociaż nie tutaj! xD Chcę, żeby to opowiadanie było takie... hm... romantyczne? Chyba wiecie, o co mi chodzi i mam nadzieję, że wyszło! Dajcie znać, co sądzicie :)
Takie małe pytanko do wszystkich, czy bohaterowie drugo czy nawet trzecioplanowi są dobrze wykreowani? Nie zbyt mało nierealni?
Aleksa.
Ps. Miłej nocki :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro