Rozdział 18. "Była burzą, która dawno powinna ucichnąć."
Abigail spojrzała na wyświetlający się numer i wykrzywiła usta. Spodziewała się prenumeraty, propozycji kredytu, korzystnej oferty spłaty długu, lecz mimo to odebrała.
- Tak?
- Mówi Darius.
- Darius?- Przystanęła gwałtownie zaskoczona.
Usłyszała przekleństwo za sobą. Po chwili wyminął ją wysoki, grubszy chłopak, warcząc.
- Uważaj, co robisz.
Zignorowała go, schodząc na bok chodnika.
- O co chodzi?
- Chciałbym się spotkać. Tylko z tobą.
Przetarła palcami oczy i westchnęła.
- Po co Darius? Znasz już prawdę.
- Jak to powiedział... Lucjan- wypowiedział ironicznie jego imię.- Prawda dla każdego jest czymś innym, czyż nie?
Odchyliła głowę do tyłu, nie wiedząc, co robić. Obawiała się, że jeśli zignoruje jego prośbę, Darius nie odpuści. Znowu się na nich uweźmie, a to było ostatnie, czego teraz potrzebowała.
- Niech będzie- westchnęła w końcu.- Za półgodziny- stwierdziła.- W tej samej kawiarni, co ostatnio.
- Dobrze- zgodził się i niemal natychmiast rozłączył.
Tym razem "Sweet Caffee" było praktycznie puste, nie licząc Dariusa, zajmującego ten sam stolik, co poprzednio, i przysypiającej, kelnerki o farbowanych, blond włosach, która w pewnym momencie tak wychyliła się na krześle, że omal nie spadła. Ocknęła się w ostatniej chwili, mrucząc "Co do cholery?".
Abigail podeszła powoli do Dariusa i zajęła miejsce przed nim. Jego włosy były przyklapnięte, a pod oczami utworzyły się sińce. Swoją nieodłączną, skórzaną kurtkę miał rozpiętą, mimo temperatury sięgającej ledwie kilku stopni.
- Czemu chciałeś się spotkać?- zapytała na wstępie.
- To wszystko nie było snem? Nie uroiłem sobie czegoś?
Odetchnęła, przymykając na chwilę oczy. Znowu zrobiło jej się go żal. Starał się udawać niezłomnego, lecz w środku był za pewne kłębkiem niepewnych nici, których nie potrafił rozplątać.
- Nie uroiłeś- zapewniła go.
Również odetchnął i złapał się za nasadę nosa. Zaczął ją powoli masować, jakby wciąż doskwierał mu silny ból głowy.
- Czyli on naprawdę jest Diabłem?
- Nie jest- zaprzeczyła natychmiast.- Nie związałabym się z Diabłem.
Darius spojrzał na nią kolejny raz, a jego oczy przybrały znajomy, przenikliwy wyraz, potrafiący wydobyć na wierzch wszystkie tajemnice.
- Ty jesteś człowiekiem?
Zaskoczona zamrugała kilka razy, a w tym samym czasie podeszła do nich kelnerka.
- Co podać?
- Poproszę kawę- mruknął Darius, nie odrywając spojrzenia od Abigail.
- A dla pani?
- Nic, dziękuję.
Kobieta odeszła szybkim krokiem, zostawiając ich ponownie samych, z wiszącym między nimi, nie posiadającym odpowiedzi pytaniem.
- Tak. Jestem człowiekiem.
Ale w każdej chwili mogło to się zmienić. Tego już nie powiedziała. To była sprawa między nią a Lucyferem, lecz Darius natychmiast wyczuł, że nie wyjawiła mu wszystkiego. Jego wzrok stał się jeszcze ostrzejszy, ciął jej ciało powoli, lecz stanowczo jak skalpel.
- Czego mi nie mówisz?- zapytał, nie bawiąc się w pośrednie rozmowy.
- Darius- szepnęła, zaciskając dłonie.- Nie musisz wiedzieć wszystkiego, bo nie wszystko jest twoją sprawą.
- To jest moją sprawą- syknął, mrużąc oczy.
- W tym momencie nie jesteś detektywem, a ja podejrzaną. Jesteśmy tu tylko, dlatego że się zgodziłam- sarknęła i przygryzła policzek, który natychmiast zapiekł boleśnie.
Wiedziała, że nie powinna tu przychodzić. To był zły pomysł. On pchał nos we wszystko, w co nie powinien. Wstała gwałtownie i już chciała wyjść, gdy Darius złapał ją za rękę w ostatniej chwili. Poczuła jak dziwne, niekomfortowe uczucie przechodzi przez jej poranione ostrym wzrokiem ciało. Skóra Dariusa była szorstka i ciepła, w przeciwieństwie do jej wiecznie zimnych dłoni.
- Masz rację- zgodził się.- Nie jestem detektywem, a ty podejrzaną, lecz chciałbym wiedzieć, o co chodzi.
Z opóźnieniem wyrwała rękę i spojrzała na niego zrezygnowana.
- Kocham Lucyfera. To o to chodzi. Jeśli chcę być z nim, myślisz, że mogę być człowiekiem?- westchnęła.
Wiedziała, że nie powinna tego mówić, lecz była zmęczona jego ciągłym drążeniem, chorą potrzebą wiedzenia wszystkiego. Była zmęczona nim samym. Była zmęczona wszystkim.
- Jest wart wyzbywania się tego?- zapytał, zaskakując ją.
Cofnęła się o krok tak gwałtownie, jakby coś w nią uderzyło, jakby zaskoczenie, które odczuła stało się materialną siłą.
- Oczywiście, że jest. Kocham go.
- I dla miłości chcesz wyzbyć się człowieczeństwa?- Jeśli to było możliwe, jego oczy stały się jeszcze ostrzejsze, nacinały na nowo zabliźnione rany.
- A czym jest człowieczeństwo?- Spojrzała na niego wyzywająco.- Ludzie zabijają się nawzajem na każdym kroku! Zaprzedają duszę i śmieją ci się prosto w twarz!
Obok niej pojawiła się kelnerka. Zerknęła na nią zdziwiona i postawiła kawę przed Dariusem. Odeszła, niemal się potykając, a Abigail zastanawiała się, jak wiele usłyszała. Odetchnęła kilka razy, zmuszając się do zachowania zimnej krwi. Nie powinna zwracać na nich uwagi.
Niechętnie usiadła z powrotem, nawet nie spuszczając wzroku z Dariusa, który obserwował ją równie uważnie.
- Pytałem, czy chcesz wyzbyć się tego, co cię definiuje. Nie tego, kim są inni- stwierdził, a ona nie wiedziała, co odpowiedzieć.
- Nie wyzbędę się tego, kim jestem.
A może jednak? Czy pozbawiając się wizji, która towarzyszyła jej całe życie, nie stanie się kimś innym? Czy następne lata nie zniszczą jej, a wraz z nią Lucyfera?
To właśnie te wszystkie pytania nie pozwalały zgodzić się zarówno jej umysłowi jak i sercu, które równie mocno, co kochało Lucyfera, było przerażone tym, że jego bicie miałoby się nigdy nie skończyć.
Gwałtownie poczuła, jak do jej oczu napływają łzy. Nie, nie, nie. Zaczęła mrugać szybko, starając się je odpędzić. Darius oczywiście od razu to zauważył. Pod tym względem byli do siebie tak podobni z Lucyferem.
- Abigail- mruknął, a jego głos stał się gwałtownie miękki, delikatny jak satyna.- Co się dzieje?- Nachylił się nad stolikiem w jej kierunku.
- A co cię to obchodzi?- syknęła gwałtownie. W przeciągu sekundy z płaczu przeszła do destrukcyjnej wściekłości.- Od początku starałeś się nas zniszczyć!
- Nie starałem się was zniszczyć- prychnął.- Chciałem znać prawdę.
- I co? Jesteś z niej zadowolony?!
- Nie zmieniaj tematu.- Pokręcił głową.- Pytałem, co się dzieje.
- A ja dałam ci jasno do zrozumienia, że nie chcę o tym z tobą rozmawiać!- Kolejny raz przygryzła policzek i skrzywiła się, czując jak do jej ust napływa nowa porcja krwi.
- A ja obawiam się tego, że możesz się zniszczyć.
Obawiała się dokładnie tego samego.
- Nie możesz robić tego dla niego.
- Jeśli to zrobię, to zdecydowanie nie dla niego- stwierdziła.
Nie chciała z nim o tym rozmawiać, nie powinna, lecz sprawiał, że jej język, jakby sam zaczynał mówić. Mimo wściekłości wzbudzał też w niej dziwne, trudne do zidentyfikowania uczucie. Nie było to zaufanie, ale ktoś z jego rodziny, ktoś zdecydowanie bardziej pokręcony.
Naprawdę była wariatką.
- I to wciąż nie jest twoją sprawą- dodała.
- Może i nie, ale chyba zdążyłaś zauważyć, że nie zbyt interesują mnie te głupie granice.- Oparł się o kanapę, zakładając ramiona na piersi.
- A powinny.
- Może powinny- zgodził się, a na jego twarz wpłynął ten lekki, kpiący uśmieszek.- Ale nie interesują.
Abigail pokręciła głową i zerknęła na kelnerkę, która przyglądała im się zza lady.
- Wzbudzamy sensację.- Uśmiechnął się szerzej.
- To przez ciebie- syknęła.
- Oczywiście, bo to ja krzyczałem.- Spojrzał na nią z pobłażaniem.
Abigail odetchnęła kolejny raz. Gdy tym razem wstała, Darius nie próbował jej zatrzymywać.
- Zadowolony z odpowiedzi?
- Nawet bardzo- przyznał.
- W takim zostaw mnie w spokoju.
Nie do wiary, że było jej go szkoda. Czemu nie mógł po prostu zniknąć po ich wyznaniu? Wszystko byłoby prostsze, ale życie nigdy nie lubiło jej ułatwiać. Wolało rzucać kłody pod nogi i sprawdzać, co wtedy zrobi. Była dla niego tylko kolejnym, nieudanym eksperymentem.
Gdy wróciła, mieszkanie stało puste. Wyglądało niemal tak, jakby nikt nie mieszkał tu od dłuższego czasu. Powoli ruszyła w stronę sypialni, a jej kroki odbijały się echem od gołych ścian, zwiastowały nieuchronne nadejście, zwiastowały nadchodzący płacz.
Usiadła na idealnie pościelonym łóżku i przejechała dłonią po prześcieradle. Jej szare oczy zabłysły od napływających łez, które chwile potem wypłynęły na blade policzki. Abigail zacisnęła usta, chcąc powstrzymać szloch. On jednak był na to zbyt silny.
Schowała twarz w materacu. Jej ciałem wstrząsnęły niekontrolowane spazmy. Zaciągnęła się zapachem pościeli przez ściśnięte gardło. Miała wrażenie, że niemal może poczuć zapach materialnego światła, lecz w rzeczywistości pościel nie pachniała niczym, oprócz lawendowego płynu do płukania.
Chciała, żeby Lucyfer ją objął, a jednocześnie nie powinna do tego dopuścić. Jak mogła spojrzeć mu teraz w twarz i powiedzieć mu, że nie kocha go wystarczająco, aby się zgodzić? Czuła się winna, tak bardzo, bardzo winna. Niszczyła wszystko, co otrzymała. Była chaosem, była destrukcją. Była burzą, która dawno powinna ucichnąć.
Rozległo się ciche szczęknięcie zamka, które sprawiło, że serce Abigail boleśnie przyśpieszyło. Kroki zaczęły zbliżać się nieustępliwie w kierunku sypialni, a ona czuła, że z burzy staje się tornadem.
- Abigail.
Mocniej wcisnęła twarz w pościel, chcąc się w niej schować, zniknąć z przytłaczającej rzeczywistości. Materac ugiął się pod ciężarem Lucyfera, który wplątał dłoń w jej poplątane włosy.
- Co się stało?- zapytał łagodnie.
Jego głos sprawił, że z oczu wypłynęło więcej łez wraz z kolejnym, łamiącym się szlochem.
- N- nie mogę- wyjąkała tylko.
- Czego nie możesz, Abigail?- Nachylił się nad nią.
- J- ja...- urwała, nie będąc w stanie wypowiedzieć tych słów.
Lucyfer ułożył się obok niej, wpatrując w bok twarzy rozświetlonym wzrokiem.
- Abigail- szepnął.- Nie ważne, co zdecydujesz, będę cię chronił.
Gwałtownie objęła go, zduszając swoje łaknie w jego ramieniu. Zaciągnęła się materialnym światłem niczym narkotykiem.
- Kocham cię, naprawdę cię kocham- wyszeptała.- Ale...
- Rozumiem, Abigail.
Oderwała się od niego i odsunęła nieporadnie na drugi koniec łóżka. Szeroko otwartymi oczami spojrzała na jego piękną twarz, a jej własne oblicze skrzywił grymas cierpienia.
- Nie, nie rozumiesz! Ja... Jestem tchórzem. Kocham cię, ale nie potrafię z tobą być. Jestem zepsuta!
- Nie jesteś.- Pokręcił głową, zbliżając się do niej.
- Jestem! Nie widzisz tego?!
- Widzę jedynie obawy, Abigail.
Zerwała się z łóżka i stanęła obok drzwi, wpatrując się w niego z napięciem.
- Powiedz mi chociaż raz, czego ty chcesz?
Jego oczy przygasły. Sekundę później niemal poraziły ją swoim blaskiem, lecz jego usta pozostały zamknięte, a twarz nieruchoma.
- Chociaż ten cholerny raz, powiedz mi, czego ty chcesz. Ciągle mówimy tylko o mnie. Czego ja się boję, czego ja pragnę... A ty? Czego ty pragniesz?
- A jak sądzisz, Abigail?- szepnął, podnosząc się.- Czego mogę chcieć? Chcę ciebie. Chcę wiedzieć, że nigdy cię nie stracę, chcę już zawsze czuć twoją miłość, ale nie mogę zważać tylko na siebie. To ty musisz wybrać, czy pragniesz tego samego.
Schowała twarz w dłoniach i mocno przycisnęła palce do oczu. Z jej ust wydostał się głośny szloch oraz ciche, łamiące się słowo.
- Tak.
- Nie.
Podniosła nagle głowę, spoglądając z niezrozumieniem na Lucyfera. Wyglądał na tak spokojnego, że przez chwilę była przekonana, że jedynie się przesłyszała.
- Co?
- Nie, Abigail- stwierdził, robiąc krok w jej kierunku.- Nie pozwolę byś podejmowała taką decyzję mimo wszystkim wątpliwości. Tak naprawdę wcale tego nie chcesz. Robisz to dla mnie. To nie może tak wyglądać i doskonale o tym wiesz.
Wyminął ją w drzwiach, ruszając w kierunku salonu.
- Ty też musisz utrudniać!?- wrzasnęła.- Zgodziłam się, przecież się do cholery zgodziłam!
- To nie wystarczy- oznajmił, otwierając drzwi.- Ty musisz tego chcieć, Abigail.
- Chcę!- zaprotestowała.
- Nie chcesz- westchnął i spojrzał na nią ostatni raz.- Nawet nie wiesz, jak ciężko jest mi odmówić, jak bardzo pragnę po prostu zatrzymać cię przy sobie, ale kiedy zaczniesz żałować, oboje będziemy cierpieli.
Po tych słowach wyszedł, a drzwi trzasnęły w wyrazie ostateczności, który wstrząsnął jej sercem.
***
- Często żałuję, że nie jestem człowiekiem. Mógłbym wtedy przy niej być tak, jak ona tego potrzebuje, a nie tak, jak ja tego pragnę. To jest moja kara za to, że nie odpuściłem, gdy powinienem, prawda? To przez to jej miłość do mnie nie jest wystarczająca.
***
Abigail wsłuchała się w przeciągłe, drażniące jej słuch sygnały. Zęby miała zaciśnięte, a na jej twarzy zaschły łzy, tworząc podłużne, błyszczące ścieżki między kilkoma ciemnymi pieprzykami. Tymi ścieżkami wraz ze smutkiem podążała wściekłość.
- Dziwię się, że dzwonisz- odezwał się głos po drugiej stronie słuchawki.
- Musiałeś mieć rację!- syknęła gwałtownie.- Oczywiście, że musiałeś! Bo detektyw Goodman musi mieć ją zawsze!
- Co się stało?
- Ty się stałeś! Nie mogłeś zostawić tego w spokoju, tylko musiałeś udowodnić swoją, cholerną rację!
- Uspokój się. Co się stało?- Jego spokojny, wyważony ton sprawiał, że wściekłość płonęła jaśniej, jeszcze bardziej intensywnie, sprawiał, że jedyne czego pragnęła to bezsilnie krzyczeć.
- To wszystko przez ciebie- kontynuowała, ignorując jego słowa.- Przez ciebie!
- Gdzie jesteś? Przyj...
- Nawet nie próbuj!- wrzasnęła.- Nie chcę cię nigdy więcej widzieć, ty cholerny hipokryto! Po prostu zostaw nas w końcu w spokoju! Masz tą swoją prawdę i się nią wypchaj!
Rozłączyła się, oddychając spazmatycznie. Nienawiść rosła w niej, nie pozwalając dopuścić do głosu żadnych, logicznych myśli. Nienawidziła siebie, nienawidziła Dariusa, nienawidziła rodziców, nienawidziła Irene.
Nienawidziła całego świata.
Uderzyła dłońmi w pościel i załkała, krztusząc się powietrzem. Zaczęła kaszleć, nie mogąc nabrać tchu. Podniosła się i zgięta w pół ruszyła do kuchni. Chwyciła brudny kubek z blatu. Nalała do niego zimnej wody z kranu. Wypiła wszystko, w połowie omal nie dławiąc się wodą.
Odetchnęła, kierując wzrok na pusty salon. Zdecydowanie była destrukcją, do której nikt nie powinien się zbliżać. Nikt, a w szczególności nie Lucyfer. On na to nie zasługiwał, nie zasługiwał na jej wątpliwości.
Po jej twarzy ponownie potoczyły się łzy. Jak wiele mogła ich w sobie mieć, jak wiele mogła ich wylać? A to wszystko przez nią samą, przez to jak bardzo uszkodzoną częścią tego całego mechanizmu była. Mechanizmu, który stworzył los. Pewnie on sam dziwił się temu, co wyprawiała.
Zapragnęła wylać wszystko, buzujące w niej emocje. Przelać je na muzykę, głośne, fałszujące dźwięki, lecz jej wiolonczela była w drzazgach po tym, jak Tony zabił nią jej Claire.
Była wariatką, a wraz z nią zwariowała cała rzeczywistość.
Gwałtownie rozległ się dzwonek do drzwi, sprawiając, że podskoczyła. Nawet po jej słowach, nie mógł odpuścić. Czy do niego nic nie docierało? Nie miała zamiaru otwierać, lecz Darius nawet tego nie potrzebował. Sam nacisnął klamkę i pojawił się w drzwiach salonu, natychmiast odszukując ją wzrokiem.
- Czego chcesz?!- warknęła.
- Dzwoniłaś- stwierdził po prostu, trzaskając drzwiami.
- I co?! Myślisz, że chciałam, żebyś przyszedł?!
- Myślę, że coś się stało, a ty zadzwoniłaś do mnie, aby się wyżyć.
To, że miał racje, sprawiło, iż wściekłość znowu w nią uderzyła.
- Nawet jeśli, to co?- syknęła wyzywająco.- Czego tu szukasz?
- Przyszedłem, bo nie brzmiałaś na zbyt stabilną- stwierdził, unosząc brwi w równie wyzywającym wyrazie.
- Bo nie jestem stabilna!- wrzasnęła, a kubek wypadł z jej dłoni, rozbijając się na miliony maleńkich kawałków tuż przed jej stopami.
- I co? To też moja wina.- Wskazał dłonią na niebieskie drobiny.
- A żebyś wiedział- charknęła i przeszła ostrożnie nad ostrymi odłamkami.
- Powinnam zgłosić, że mnie nękasz- warknęła, wskazując na niego palcem.
Zmrużył oczy, zaciskając szczękę.
- To ty do mnie dzwoniłaś. Mogę powiedzieć, że groziłaś, iż się zabijesz, jeśli nie przyjadę. Dostałaś obsesji na moim punkcie po przesłuchaniu i nie przestawałaś mnie nachodzić.- Gdy spojrzała na niego wściekle, on równie wściekle dodał.- Nie próbuj się ze mną w to bawić, bo przegrasz.
Podeszła do niego szybkim krokiem i popchnęła w kierunku drzwi.
- Wynoś się, do cholery!
Darius jednak chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie, mówiąc.
- Uspokój się.
Spróbowała się wyrwać, lecz przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej, obejmując ramionami. Jego ciało było niezwykle ciepłe w porównaniu do ciała Lucyfera. Miała wrażenie, że jego ciepłota dosłownie parzy jej skórę.
- Uspokój się- powtórzył.
- Czemu mam się uspokoić?! To wszystko przeze mnie! Niszczę wszystko, czego się dotknę!
- W takim razie witaj w klubie- stwierdził.
Przestała się wyrywać na jego słowa. Spojrzała w te niebieskie, bystre oczy i odetchnęła głęboko, przygryzając wnętrze policzka.
- Nie powinieneś przyjeżdżać.
- Może.
Pokręciła głową i pozwoliła, aby ją do siebie przytulił. Nie pamiętała już nawet, kiedy dotykała kogoś poza Lucyferem. To było inne, ale nie niekomfortowe. Po prostu miłe. Jak mało rzeczy ostatnimi czasy w jej życiu.
- Czemu muszę być taką, cholerną destrukcją?- mruknęła, przymykając oczy.
- Też chciałbym znać odpowiedź na to pytanie- przyznał.
- Co takiego zniszczyłeś?- Przełknęła z trudem ślinę.
- Wiele rzeczy. Związki, karierę, swoją rodzinę- wyjaśnił tylko.- Prawie wszystko, czego się dotknąłem.
- To beznadziejne.
- Bardzo- westchnął, mocniej ją obejmując.
Zaczął nimi powoli, uspokajająco kołysać, jakby Abigail była małym dzieckiem. Czasem czuła się właśnie jak małe dziecko, które nie potrafiło się w niczym odnaleźć.
- Przepraszam- wychripiła.- Cholera, nie powinnam była w ogóle dzwonić i...
- Nie powinnaś, ale przynajmniej cię pocieszyłem, prawda?
- Trochę- przyznała.
Pocieszył ja, ale na pewno też uspokoił. Odsunęła się powoli o krok, czując jak dziwne zażenowanie nie pozwala jej wydusić ani słowa. Dopiero teraz dotarło do niej, że Darius ją przytulał. Ten Darius, który nie chciał dać im spokoju i który wiedział o wszystkim.
- Powiesz mi, co się stało?- zapytał.
- Po prostu wszystko zepsułam. Nawet kochać nie potrafię- wyznała gorzko.
- Kochanie jest akurat jedną z najtrudniejszych rzeczy.
- Pewnie tak.- Pokręciła głową, a po chwili dodała.- Masz rację. To jest najtrudniejsza rzecz, a myślałam, że to jest takie proste. Albo kochasz, albo nie kochasz.
- Dobrze by było, gdyby to tak wyglądało.
Zamilkli, a w salonie zapanowało niezręczna cisza, która sprawiła, że Abigail zaczęła znowu nerwowo przygryzać policzek. Robiła to mimo bólu, nie mogąc się powstrzymać.
- Więc...- urwała, nie wiedząc, co powiedzieć, a uważne, nieprzerwane spojrzenie Dariusa niczego nie ułatwiało.- Dziękuję...
- Nie ma za co- zapewnił ją, wkładając dłonie do kieszeni.
Na jego twarz wrócił lekki uśmiech, tyle że tym razem nie było w nim ani grama kpiny.
- Tylko gdy następnym razem będziesz dzwonić, to nie z pretensjami, dobrze?
- Obiecuję- mruknęła, łapiąc między zęby wnętrze drugiego policzka.- I jeszcze raz przepraszam.
Darius otworzył drzwi i, zerkając na nią ostatni raz, wyszedł. Wraz z jego zniknięciem do Abigail powrócił chaos. Miała nawet wrażenie, że był jeszcze większy, niż zastał go Darius.
----------------------------------------------------------------------
Odzyskałam w końcu komputer, więc trzymajcie nowy rozdział.
Lucyfer strzela focha, a Darius przylatuje jak rycerz na białym koniu.
Ciekawe rzeczy dzieją się w tym moim opowiadaniu, nie powiem ciekawe.
Przyznam, że w końcu zdecydowałam, co do końca. I z jednej strony zastanawiam się, czy to dobry pomysł, a z drugiej nie mogę się przed nim powstrzymać.
No nieważne. Nie będę spojlerować! Wystarczy, że te wszystkie obrazki w internecie spojlerują mi "Grę o Tron", której obejrzałam dopiero jeden sezon.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro