Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17. "Drzewo Życia."

Drzewo Życia.

Drzewo mogące dać nieśmiertelność jednym, swoim owocem.

I stało przed jej akademikiem.

- Co...- urwała i przełknęła z trudem, obserwując z niedowierzaniem szumiące na wietrze, bursztynowe liście.- Co o-ono tu r-robi?

- Zasadziłem je- powtórzył Lucyfer, przenosząc wzrok na Abigail.- Zaraz po tym jak Michael zabił Nir i odciął mi skrzydła.

- Ale...- Odetchnęła powoli.- Drzewo Życia rośnie w niebie, tak? Więc czemu jest tutaj?- wydukała i zrobiła niepewny krok do przodu.

- Jeśli jest tutaj, nie może być dłużej w niebie- stwierdził tylko.

Postąpiła o jeszcze jeden krok, a gdy Lucyfer jej nie powstrzymywał, delikatnie dotknęła dłonią chłodnej, twardej kory. Przyglądała się uważnie jej fakturze, która niczym nie różniła się od innych drzew w okolicy.

- Czemu to zrobiłeś?- zdziwiła się.

- Mówiłem już, że dla swojego obowiązku zrobię wszystko. Przez miliardy lat byłem strażnikiem tego drzewa. Nie mogłem pozwolić, aby dostało się w ręce Michaela.

- Więc przesadziłeś je na ziemię. Tak po prostu.- Pokręciła głową i zamilkła.

Ten stary dęb mógł dać nieśmiertelność. Mógł dać nieśmiertelność jej. Prawdziwą nieśmiertelność. Pozbawiającą ją duszy i wszystkiego, co przyjmowała za pewnik. Wszystkiego, co czyniło ją człowiekiem.

Lucyfer stanął obok niej. Wyciągnął rękę ku najbliższej, cienkiej gałązce, a ta wydłużyła się i okręciła szczelnie wokół jego dłoni. Obserwowała z niedowierzaniem, jak małe listki przyległy do jego skóry, niemal się w nią wtapiając. Stawały się częścią Lucyfera.

- Od jakiegoś czasu przychodzę tu dzień w dzień w nadziei, że otrzymam odpowiedź- wyjaśnił, po czym drugą rękę ułożył na pniu, obok jej dłoni.

Kora ożyła pod jego dotykiem. Stała się niezwykle ciepła i miękka, delikatna niczym satyna, choć jej wygląd się nie zmienił. Abigail przesunęła po niej palcami z zachwytem, ledwie rejestrując słowa Lucyfera.

- Odpowiedź?- Zmarszczyła brwi, zmuszając się do skupienia na jego głosie.

- Na moją prośbę.- Czuła na sobie jego wzrok, lecz mimo tego, wciąż obserwowała drzewo. Nie mogła teraz na niego spojrzeć. Po prostu nie potrafiła.- Aby uczynić cię nieśmiertelną.

Zamknęła oczy i oparła czoło o swoje wystawione ramie. Pragnęła, by ich bajka miała swoje szczęśliwe zakończenie, lecz gdy otrzymała taką możliwość, czuła, że to dla niej za dużo. 

Żyć wiecznie. Patrzeć jak cywilizacje upadają i powstają jedna za drugą, jak technologia zmienia każdy aspekt życia człowieka...

I nie być dłużej jednym z nich. Żyć na pograniczu światów, kryjąc to, kim się naprawdę jest. Nie móc już nigdy się wycofać. Lecz być z Lucyferem.

- Abigail- usłyszała jego głos obok swojego ucha.- Nie otrzymaliśmy jeszcze odpowiedzi, więc proszę cię, nie katuj się tym.

Jak mogła tego nie robić? Z całego serca pragnęła być z Lucyferem, ale... nieśmiertelność? Była przerażona samą tą wizją. Tyle rzeczy mogło potem pójść nie tak. Ich związek, to kim byli. Ciągle trwając przy sobie, mogliby się nawet znienawidzić.

Kolejny raz zerknęła na tańczące w powietrzu liście i w końcu odwróciła się ku Lucyferowi. Spojrzała na tą piękną twarz, czując, jak coś ściska boleśnie jej serce. Uniosła dłoń i przejechała palcami po ostrej, wyrazistej krawędzi jego szczęki.

- Rozumiem, czemu nie chciałeś mi o tym mówić- szepnęła.- Ale dziękuję, że to zrobiłeś.

- Nawet jeśli teraz ciągle będziesz o tym myśleć?- spytał, więżąc jej spojrzenie swoim krystalicznie czystym wzrokiem.

- Nawet jeśli- potwierdziła.- Chciałam wiedzieć.

Lucyfer objął ją i przyciągnął do siebie. Zamknął oczy, składając na jej włosach delikatny, ledwie wyczuwalny pocałunek. Abigail wtuliła się mocno w jego tors, pozwalając ciału się rozluźnić, lecz jej umysł szalał nieposkromiony jak huragan. Pytania były gradem, niedopowiedzenia wiatrem, a pragnienia nadchodzącą ciszą.

- Jeśli wybierzesz życie śmiertelniczki, to będę cię chronił aż do samego końca- zapewnił ją.

Na samą taką myśl czuła, że rozpada się od środka. Był gotów pozwolić jej odejść, gdyby tylko tego pragnęła. Nie sądziła wcześniej, że może uwielbiać go mocniej, lecz w tym momencie przepadła całkowicie.

Nie potrafiła, nie chciała go zostawiać, ale bała się wizji wiecznego życia, wizji zrobienia czegoś, czego nie można odwrócić.

- Dziękuje- wychripiła tylko, odsuwając się lekko.-  Bardzo dziękuje.

- Dla ciebie zrobiłbym wszystko, Abigail- szepnął.- Ale teraz musimy załatwić jeszcze jedną sprawę.

- Jaką?- Przygryzła nerwowo wnętrze policzka.

- Detektywa Goodmana.

Oczywiście. To, że oni mieli większe zmartwienia, nie zmieniało faktu, iż Darius miał ich na celowniku. Abigail przez to wszystko omal o nim nie zapomniała.

- Jak chcesz to zrobić?- zapytała.

- Porozmawiamy z nim na neutralnym gruncie.

- My?- zdziwiła się.

- Tak. Najlepiej będzie jak zrobimy to oboje. Prawdopodobnie i tak będzie chciał odpowiedzi również od ciebie.

- W takim razie, gdzie jest ten neutralny grunt?

- Kawiarnia niedaleko naszego mieszkania. Nawet jeśli będzie chciał coś zrobić, to nie będzie mógł.

- Na kiedy się z nim umówisz?

- Na dzisiaj wieczorem. 

- Myślisz, że to pomoże? Że przestanie drążyć?- westchnęła i objęła dłońmi jego umięśniony kark.

- Początkowo nie, lecz w końcu odpuści bądź zwariuje.

Nie chciała nikogo doprowadzać do szaleństwa. Jednak czy mieli jakikolwiek wybór? Próbowali wszystkiego, by Darius odpuścił, lecz on uparcie dążył do prawdy.

Skoro tak jej pragnął, to ją otrzyma.

Wolnym krokiem wrócili do mieszkania. Abigail rzuciła się z westchnieniem na łóżko, czując jak zapada się w puchowej pościeli. Nie miała siły, aby z niej wychodzić. Jedynie jednym uchem przysłuchiwała się, jak Lucyfer dzwoni do Dariusa.

- Dzień dobry, Detektywie Goodmanie... Tak. Ja również chciałbym porozmawiać. Oboje byśmy chcieli... Najlepiej dzisiaj o osiemnastej w kawiarni "Sweet Coffee"... Uważam, że to najlepsze miejsce dla tego typu rozmowy... Owszem. Do widzenia wieczorem.

Usłyszała kroki, kierujące się ku sypialni. Lucyfer usiadł tuż obok niej i wplątał palce w jej rozczochrane włosy.

- Jeśli nie chcesz, mogę iść tam sam.

- Nie- zaprzeczyła, obracając się na  plecy.- Pójdę z tobą. Musimy to załatwić raz, a porządnie.

Lucyfer nachylił się i pocałował ją delikatnie. Chwyciła dłońmi płaty jego marynarki, ciągnąc go praktycznie na siebie. Gdy zawisł, dłonie opierając po obu stronach jej głowy, powiedziała ochryple.

- Przepraszam. Nie powinnam tak na ciebie krzyczeć.

- Nic się nie stało, Abigail. Rozumiem, że byłaś przerażona i zszokowana- zapewnił ją jak zwykle wyrozumiały.

- Ale to nie zmienia faktu, że nie powinnam. Wiem, że nie ignorujesz tego wszystkiego, nawet wcześniej wiedziałam. Po prostu się boję.- Znowu złapała wnętrze, już mocno poranionego przez to, policzka między zęby.

- Ja też się boję- wyznał.- Nie chcę cię stracić. Zależy mi na tobie tak, jak na nikim innym we wszechświecie.

- Mi też...- urwała. Uważniej spojrzała w te szmaragdowe oczy. Pierwszy raz ubrała w słowa swoje uczucia. Kochała go, Kochała tak, jak nie kochała nigdy wcześniej. Całym sercem i wszystkimi nawet sceptycznymi myślami.

Ta miłość wylewała się ze wszystkiego, co robiła, więc dlaczego dopiero teraz przyjęła to do świadomości? Jakby uwielbienie do niego było wszystkim, a kochanie nie miało na siebie miejsca, przelewało szale uczuć.

- Ja...- urwała, słowa zaległy na jej strunach głosowych, nie chcąc zostać wypowiedziane.

- Tak?- zapytał łagodnie, jakby nie chciał jej spłoszyć.

- Ja...- powtórzyła, lecz znowu zamilkła.

Przecież to było oczywiste. Wypowiedzenie tych dwóch słów niczego by nie zmieniło, więc czemu nie potrafiła tego zrobić?

- Jeśli nie chcesz, nie musisz nic mówić- zapewnił ją, uśmiechając się delikatnie.

- Chce, ale... - znowu urwała.

Westchnęła zrezygnowana i po prostu przyciągnęła go do siebie, całując. Włożyła w ten pocałunek wszystkie uczucia, jakie żywiła, wszystko, co pragnęła powiedzieć, lecz nie mogła. Miała nadzieję, że Lucyfer zdoła to dostrzec.

Dostrzegł.

I odpowiedział jej w ten sam sposób.

Piętnaście minut przed osiemnastą Abigail siedziała gotowa do drogi w samochodzie. W jej głowie znowu tworzyły się wszystkie możliwe scenariusze tego spotkania. Od tego, że Darius po prostu ich wykpi, przez to, że stwierdzi, iż zwariowali, po to, że ich powystrzela.

- Wszystko będzie dobrze- zapewnił ją Lucyfer, odpalając silnik.

Pokiwała po prostu głową, starając się ignorować wszystkie okropne przeczucia, która narastały w jej sercu. Chciała mieć w końcu spokój, od Dariusa, od całej rzeczywistości. Gdy zerknęła w niebo za oknem, przypomniała sobie ten przebłysk w oczach mężczyzny. Błękitny, przepiękny, tak podobny do oczu Lucyfera...

W jej głowie zrodziła się niepokojąca myśl. 

Czemu demon miałbym mieć tak anielskie oczy? Tak czyste i piękne, jak tylko anioły, ożywione ideały, mają?

Chyba, że wcale nie był demonem.

Spojrzała zaniepokojona na Lucyfera. Nie zdążyła jednak otworzyć ust, a skręcił kierownicą, wjeżdżając na parking przed małą, kwadratową kawiarenką, nad której drzwiami wisiał biały znak w kształcie bitej śmietany. Na nim widniał brązowy niechlujny, jakby odręczny napis "Sweet Caffee".

Postanowiła, że porozmawiają o jej przypuszczeniach po załatwieniu sprawy z Dariusem. Równie dobrze mogła jak zwykle wyobrażać sobie za dużo i widzieć powiązania tam, gdzie ich nie ma.

Otworzyła drzwi i wysiadła, a jej ciało owiało zimne, październikowe powietrze. Przyjrzała się uważnie kawiarni, coraz mocniej przygryzając policzek. Lucyfer stanął obok niej, splatając ich palce.

- Po prostu mówmy prawdę.

- Całą?- spojrzała na niego niepewnie.

Tuż obok tych zielonych oczu w wyobraźni widziała inne, niebieskie. Zbyt podobne, zdecydowanie zbyt podobne.

- Całą. Odpowiemy na każde pytanie.

Pokiwała głową i ruszyła powoli ku jasnobrązowym drzwiom kawiarni. Lucyfer podążał zaraz za nią, wciąż nie puszczając ich złączonych rąk. Gdy weszli do środka, cichy dzwonek oświadczył ich przybycie.

Pomieszczenie było wąskie, lecz długie. Po lewej stronie rozciągały się czerwone boksy, a co drugi z nich był zajęty. Po prawej znajdował się ciemnobrązowy kontuar, kontrastując z białymi ścianami. Stała za nim koścista kobieta po czterdziestce, która nawet nie podniosła na nich wzroku, ukrytego zza krótkimi, ale roztrzepanymi czarnymi włosami.

W kątach, przy suficie, porozwieszane były sztuczne pajęczyny, a na nich włochate pająki. Do szyb przyklejono sztuczne czaszki, których oczodoły błyszczały czerwonymi światełkami. Dla Abigail halloween nigdy nie było zabawne. Teraz jednak w szczególności.

Odetchnęła i rozejrzała się uważnie. Niemal natychmiast dostrzegła Dariusa, który siedział w boksie na samym końcu kawiarni. Spoglądał prosto na nią, trzymając w dłoniach niebieski kubek. Ubrany był w skórzaną, widocznie znoszoną kurtkę, która mocno opinała jego szczupłą, lecz umięśnioną sylwetkę.

Włosy miał roztrzepane bardziej niż zwykle, zasłaniały jego czoło oraz brwi. Wyglądał, jakby dopiero co wstał z łóżka, lecz te niebieskie oczy były całkowicie rozbudzone.

Lucyfer pociągnął ją w tamtym kierunku, przerywając jej uważnie przypatrywanie się Dariusowi. Gdy podeszli, na tyle blisko, że mógł ich usłyszeć, Lucyfer powiedział.

- Dobry wieczór, Detektywie Goodman.

- Dobry wieczór- odpowiedział widocznie rozbawiony tymi grzecznościami.

Usiedli na czerwonej kanapie naprzeciwko niego. Już po chwili podeszła do nich kelnerka, której natychmiast nuda przeszła, gdy spojrzała na Lucyfera. Abigail zamówiła herbatę, tylko po to, aby nie siedzieć z pustymi rękami, a Darius mruknął.

- To niesamowite jak działa pan na kobiety, panie Anderson.

Lucyfer nawet tego nie skomentował, tylko mocniej ścisnął dłoń Abigail pod stołem.

- Przyszliśmy, ponieważ stwierdziliśmy, że skoro tak bardzo pragnie pan prawdy, to mu ją damy.

Darius nachylił się nad swoim kubkiem kawy, gdy nie wyczuł fałszu w tych słowach. Przyglądał im się długo, a wzrok zatrzymał na Abigail.

- Naprawdę? A co takiego się zmieniło?

Mimo że Lucyfer mu odpowiedział, detektyw nie przestawał patrzeć na Abigail, która zaczynała czuć jak coś ściska ją od środka przez to zdecydowanie zbyt przenikliwe, nieruchome jak u kota spojrzenie.

- Próbowaliśmy chronić pana przed prawdą, lecz jeśli nie ma pan zamiaru przestać drążyć, powiemy wszystko.

- Chronić mnie przed prawdą?- zaśmiał się i oderwał od Abigail wzrok, sprawiając, że odetchnęła z ulgą.- Doprawdy wyśmienity żart!- Zaczął naśladować mowę Lucyfera. Najwidoczniej nie tylko jej wydawała się tak staroświecka.

- To nie żart, detektywie.

On jednak tylko oparł się o kanapę, zakładając ramiona na piersi. Zaczął luźno bujać się, a gdy Abigail spojrzała w dół, dostrzegła, że zahaczył stopę o nogę stolika, utrzymując na niej cały swój ciężar.

- To w końcu stanę się kolejnym wtajemniczonym tej przerażającej tajemnicy, czy nie?- westchnął, a na jego usta znowu wpłynął ironiczny, krzywy uśmiech.

- Oczywiście- potwierdził Lucyfer, po czym wszystko powiedział w taki sposób, jakby rozmawiali o meczu baseballa.- Jestem Lucyferem, znanym wam diabłem, a współlokatorka Abigail zaatakowała Tony'ego, ponieważ ten nie zgodził się jej szpiegować dla demonów, skupujących ludzkie dusze za pragnienia.

Zapadła cisza, a Abigail otworzyła szeroko oczy, nie dowierzając, że naprawdę to powiedział. Do ostatniej minuty spodziewała się, że zrobi coś innego. Cokolwiek, ale nie to. Darius wybuchł gwałtownym śmiechem, odrzucając głowę do tyłu.

- Dawno nie słyszałem takiej bzdury! Doprawdy panie Anderson, mógłby pan pisać scenariusze do seriali!

Wtedy jednak przeniósł wzrok na Abigail, która przypatrywała mu się zaniepokojona i chyba coś zaczęło do niego docierać. Zrozumiał, że Lucyfer nie kłamał, że nie wyczuł od niego żadnego fałszu.

- To wszystko prawda- szepnęła, nachylając się lekko w jego kierunku.- Nie chcieliśmy nikogo w to wplątywać, lecz twój upór nie dawał nam wyboru.

Darius wpatrywał się w nią uważnie, a jego jasne oczy wydawały się ostrzejsze niż kiedykolwiek. Mierzyli się spojrzeniami, szukając u siebie nawzajem jakichkolwiek znaków tego, co druga osoba myśli.

Detektyw w końcu obrzucił ich oboje wzrokiem i stwierdził z politowaniem.

- Zwariowaliście. Znam wielu wariatów, ale muszę przyznać, że wy maskowaliście się wyjątkowo dobrze...

Wtedy oczy Lucyfer zabłysły zielonym światłem. Dosłownie oślepiły Dariusa, który sapnął, odwracając twarz. Wpatrzył się pusto w przeciwległą ścianę, chyba za bardzo nie wiedząc, co się właśnie stało.

- Ludzie są mistrzami w wypieraniu faktów- stwierdził Lucyfer, a jego oczy chwilę później zaczęły przygasać.- Nie ważne, na co wskazują fakty, czyż nie, detektywie?

Darius odetchnął, łapiąc się palcami za nasadę nosa. Głowę wciąż miał odwróconą, a twarz przybrała taki wyraz, jakby męczył go po prostu silny ból głowy.

- Naprawdę tego nie chciałam- szepnęła Abigail.

Chyba dopiero jej głos sprawił, że Darius bardzo powoli zerknął na nią. Nie patrzył na Lucyfera, zachowywał się tak, jakby w ogóle go z nimi nie było.

- No po co drążyłeś?- westchnęła i odgarnęła kilka zbłąkanych kosmyków z twarzy.

- Prawda jest najważniejsza- warknął w odpowiedzi, a jego twarz wykrzywiła się we wściekłym grymasie.

- Prawda jest subiektywna. Dla każdego jest czym innym- stwierdził Lucyfer.

Darius nawet nie drgnął na jego głos, jakby niczego nie usłyszał. Abigail przyjrzała mu się zmartwiona. Musiał być w głębokim szoku, chociaż spoglądał na nią całkiem przytomnie. Może i przysporzył im kłopotów, lecz nie robił tego z zawiści. Drążył po prostu w sprawie, którą prowadził. Wiedział, że mają ważne fakty, więc nie odpuszczał.

Jak przypadło na świetnego detektywa.

Była wściekła na to, że ubrał sobie na celownik właśnie ich, ale... Potrafiła to zrozumieć. I nie życzyła mu szaleństwa. Zdecydowanie już nie po reakcji, którą ujrzała, która ją przeraziła. Ona sama zareagowała o wiele spokojnie, ale nigdy nie była przecież do końca normalna, i Lucyfer wprowadzał ją w to stopniowo, kroczek po kroczku.

Darius za to skoczył na głęboką wodę, nawet nie umiejąc pływać.

- Szaleństwo.- Uśmiechnął się wściekle.- Gdzie ludzie w białych fartuchach, co?

- Nie są tu potrzebni- zaprzeczyła.- Nie zwariowałeś.

- Oczywiście, że nie zwariowałem- prychnął, mrużąc oczy.- Ale wy jesteście szaleni.

- Skoro my tak, to ty również- dodał Lucyfer.

Darius wciąż go nie słyszał, jakby jego organizm odrzucał samo jego istnienie, więc Abigail powtórzyła.

- Skoro my tak, to ty również.

Przekrzywił głowę, a jego kark strzelił głośno. Znowu złapał się na nasadę nosa i oparł plecami o kanapę.

- Ja pierdole- syknął, zamykając oczy.

Abigail chciała coś powiedzieć, lecz Lucyfer pokręcił głową, gładząc kciukiem wnętrze jej dłoni. Wyglądał, jakby chciał już iść, jednak ona nie miała zamiaru się stąd ruszyć przed Dariusem.

- To jakieś szaleństwo- wymamrotał.

- I to jakie- zgodziła się Abigail.

Ponownie na nią spojrzał, biorąc głęboki wdech.

- Przecież coś takiego jest niemożliwe.

- Sam widziałeś.

- Właśnie nic nie widziałem- warknął, mocniej ściskając palcami nasadę nosa.

Abigail zaczęła się obawiać, że sam sobie ją połamie.

- Widziałeś. Nie ma sensu udawać. Przecież sam to wiesz.

Jego palce jeszcze mocniej pobielały. W końcu, nie wytrzymując, wyrwała dłoń z ręki Lucyfera i złapała ramię Dariusa, na co zamarł zaskoczony. Gdy się nie odsunął, powoli skierowała jego dłoń na stolik.

- Prawda jest najważniejsza- powtórzył, biorąc kolejny głęboki wdech.

- Jeśli tak, to ciesz się, że ją otrzymałeś- stwierdziła, wycofując swoją rękę.

Przez chwilę myślała, że znowu zacznie ściskać nasadę nosa, lecz tylko założył ręce na piersi. Czuła jak uważne spojrzenie Lucyfera pali jej dziurę w boku głowy, jednak starała się to ignorować. W tym momencie musiała postarać się, aby Darius nie zwariował, dzięki Lucyferowi.

- Nie mogę, kiedy to jest tak pokurwione- wycedził, przechylając głowę w drugi bok, a jego kark znowu nieprzyjemnie strzelił.

Zaczął sunąć wzrokiem po stoliku, aż dotarł do miejsca Lucyfera. Niechętnie spojrzał na jego twarz.

- Kim ty, kurwa jesteś?

- Już mówiłem- stwierdził.- Lucyferem.

- No, kurwa- mruknął.- Super.

Wstał gwałtownie od stolika i ruszył do wyjścia z zaciętą miną, nie spoglądając na nich już ani razu. Po chwili dzwoneczek w drzwiach zadzwonił, sygnalizując jego wyjście.

- Domyślasz się, co zamierza?- zapytała, przenosząc wzrok na Lucyfera, który jak się okazało spoglądał na nią uważnie.

- Wątpię, żeby teraz nasłał na nas karetkę- mruknął.- Uspokoiłaś go trochę.

- To dobrze- stwierdziła, wzdychając.

Nagle zdała sobie sprawę, że nie przyniesiono jej herbaty. Teraz z chęcią by się jej napiła. Szczególnie, gdy Lucyfer spoglądał na nią w taki dziwny sposób, w jaki nie robił tego jeszcze nigdy.

- O co chodzi?- zapytała, zdzierając zębami wysuszoną skórę z dolnej wargi.

- O nic- zapewnił ją i uśmiechnął się łagodnie, lecz jego spojrzenie się nie zmieniło.- Chodźmy już.

Wstał, a ona podniosła się na nogi zaraz za nim. Wyciągnął z portfela pięć dolarów i rzucił je na stolik, płacąc za kawę Dariusa. Wyszli na mroźne powietrze, które sprawiło, że zadrżała. Otuliła się szczelnie ramionami i szybkim krokiem ruszyła do samochodu.

W mieszkaniu natychmiast zrzuciła z siebie kurtkę oraz buty, po czym skierowała się do kuchni. Włączyła czajnik, w którym wciąż znajdowało się trochę wody. Wyjęła zielony kubek i wrzuciła do niego saszetkę karmelowej herbaty. W smaku niczym karmelu nie przypominała, lecz Abigail uwielbiała jej niesamowity zapach.

Odwróciła się, dostrzegając, że w wejściu stoi Lucyfer, opierając się ramieniem o framugę. Obserwował ją uważnie tym dziwacznym spojrzeniem.

- Chcesz herbaty?- zapytała, aby przerwać napiętą ciszę.

- Nie, dziękuję.

Przygryzła wnętrze policzka i syknęła pod nosem, czując jak w jej ustach rozlewa się krew. Metaliczny smak przyprawił ją o mdłości. Lucyfer podszedł do niej. Oparł ramiona po obu stronach jej bioder, więżąc ją między swoim ciałem, a blatem.

- Musisz przestać tak robić- stwierdził i przejechał ustami po jej poranionym policzku.

- Wiem- westchnęła.- Ale robię to, nawet się nad tym nie zastanawiając.

Delikatnie dotknęła językiem rany i skrzywiła się. Zębami przegryzła nawet stare blizny.

Czajnik zapiszczał, wyłączając się, lecz Abigail nie ruszyła się. To spojrzenie Lucyfera zaczynało doprowadzać ją do szału. Krzyczała w duchu, nie wiedząc o co chodzi.

- Muszę z tobą o czymś porozmawiać- stwierdziła, przypominając sobie o istotniejszej sprawie.

- Tak?

- Ten demon...- mruknęła. Znowu niemal przygryzła policzek, lecz w ostatniej chwili zreflektowała się.- Miał piwne oczy, ale kiedy mu odmówiłam... Zrobiły się niebieskie.

Spojrzenie Lucyfera straciło swój dziwny wyraz. O cokolwiek chodziło, teraz odeszło to na drugi plan.

- Były podobne do twoich i nie mogło to dać mi spokoju. Powiedz mi, wariuję czy demon nie powinien mieć takich oczu?

- Nie wiem, czy był demonem- zaczął powoli.- Ale bez względu na to, jego oczy nie powinny tak się zmieniać- zgodził się.

- Boże- westchnęła i oparła czoło o jego tors.- Miałam nadzieję, że to tylko moja paranoja.

Objął ją i oparł podbródek na jej głowie. Poczuła jak dopada ją zmęczenie przez całe to spotkanie z Dariusem, dziwną reakcje Lucyfera, a teraz to.

Przez wszystko.

- Zmieniłeś zdanie?- burknęła i przymknęła oczy.- Może to naprawdę twój brat?

- Zmieniłem zdanie- przyznał, mocniej zaciskając ramiona wokół niej.- Miałem nadzieję, że to jednak nie on, lecz wszystko na to wskazuje.

- To najgorsza z opcji, prawda?

- Tak.

Odsunęła się, odwracając. Sięgnęła po czajnik, po czym zalała gorącą wodą herbatę. Zamieszała w kubku kilka razy, nim wzięła go w dłoń, dmuchając lekko.

- Nie pozwolę, aby cię skrzywdził. Wtedy byłem jedynie cieniem samego siebie, gdy jestem w pełni sił, nie zdoła mnie pokonać- zapewnił ją.

- Wiem- westchnęła i wzięła mały łyk herbaty, aby pozbyć się tego okropnego, metalicznego posmaku. Jej policzek mocno zapiekł.

Gdyby zgodziła się zostać... nieśmiertelna, to Michael nie mógł by jej skrzywdzić, a tym samym nie mógłby skrzywdzić Lucyfera. On to wiedział, lecz nie naciskał.

Odstawiła herbatę i ponownie się do niego odwróciła. Położyła dłonie na jego ramionach, szepcząc, za nim by stchórzyła.

- Kocham cię.

Jego oczy zalśniły światłem, jakiego nie widziała nigdy wcześniej. Żywym, parzącym płomieniem.

- Ja też cię kocham, Abigail.

Pocałował ją, przyciskając biodrami do blatu. Złapał jej dłonie i przytrzymał nad jej głową. Splótł ich języki, naciskając na nią do momentu, aż jej głowa oparła się o półkę. Jęknęła cicho, na co puścił jej ręce i uniósł ją, sadzając na blacie.

Zsunął usta na szyję, pozwalając jej nabrać powietrza w płuca. Oddech miała przyśpieszony, a jej serce waliło, ogłuszając ją. Czuła jedynie dotyk Lucyfera, który sprawiał, że zapominała o wszystkim, rozterki i problemy mogła odłożyć chociaż o te kilka chwil.

Wplotła dłonie w jego gęste, ciemne włosy, przełykając z trudem ślinę. Jej ciało ogarnęło napięcie i jeszcze większa słabość. Gdyby stała, zapewne upadłaby już na podłogę. Lucyfer zjechał ustami jeszcze niżej, zdejmując z jej ramion na żakiet, który upadł na blat za nią. Pociągnęła go za włosy, zmuszając do uniesienia głowy i znowu złączyła ich wargi, mając wrażenie, że rozdziera się na pół.

Pragnęła z nim być, lecz nieśmiertelność była zbyt przerażającą wizją.

                                                          ***

- Dziękuje. 

  -------------------------------------------------------------------------

Ehem, ehem.

Myślę nad podzieleniem tego opowiadania na "Księgi". Byłaby księga pierwsza, a potem druga. Tak jakby dwie części w jednej, gdyż posiadam dwa, odbiegające od siebie pomysły.

Co myślicie?

A tak na marginesie. Czy gdybyście mieli możliwość być nieśmiertelni, na takiej samej zasadzie, co Abigail, to zgodzilibyście się na to?

A! I widzieliście, że na wattpadzie pojawiła się aplikacja poprawiająca błędy?

JEST ZAJEBISTA.

Szczególnie z błędami, które ja strzelam.







Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro