Rozdział 16."Diabła nie można zabić."
Abigail włożyła zeszyt do torby i rozejrzała się za piórnikiem. Dostrzegając, że leży obok poduszki, chwyciła go i również spakowała. Upewniając się, że wszystko wzięła, zamknęła torbę i ruszyła do salonu, gdzie na kanapie, trzymając laptop na kolanach, siedział Lucyfer.
Uniósł na nią wzrok, pytając.
- Już wychodzisz?
- Tak. Za dwadzieścia minut zaczyna się wykład.
- Nie chcesz, żebym cię zawiózł?
- Nie trzeba.- Uśmiechnęła się słabo.
Lucyfer zamknął z trzaskiem laptop i, odkładając go na biały, kawowy stolik, wstał.
- Poradzimy sobie z tym wszystkim- zapewnił ją, podchodząc.
- Bardziej zastanawiam się, czemu ktokolwiek tak na ciebie...- urwała, nie wiedząc jak to wyrazić.- Poluje?
Po prostu na nią spojrzał, jakby miał nadzieje, że nigdy nie zada tego pytania, lecz nie mogła dłużej go unikać. Claire zaprzedała duszę, teraz była martwa, zabił ją Tony, a Darius nie miał zamiaru odpuścić.
- Żyję długo. Mogę posiadać wrogów, o których nawet nie wiem.
Spojrzała na niego, wzdychając. To nie była odpowiedź.
- Wczoraj mówiłeś, że skończyliśmy z wymijającymi odpowiedziami- przypomniała.
Chwycił jej dłoń i splótł ze swoją. Drobne palce mocno kontrastowały z jego umięśnioną ręką. Zapatrzyła się na to, pytając w duchu- Kiedy to się stało?
- Przepraszam. Widocznie wciąż obawiam się rozmawiać z tobą o pewnych sprawach- wyznał.
- Nie możesz. Chcę prawdy, inaczej nie damy rady. Jestem już w to wplątana.
- Masz rację- przyznał i uniósł ich złączone dłonie do ust.- Nie wiem, kim jest ta osoba. Nie widzę powodu, by na mnie "polowała"- zacytował ją.
- A...- urwała na sekundę.- Zastanawiałeś się nad swoim bratem?- wydusiła w końcu.
Jego twarz nawet nie drgnęła, lecz oczy zalśniły niebezpiecznie, sprawiając, że poczuła, jak obawa tylnymi drzwiami wkrada się do jej umysłu.
- Myślałem- przyznał.- Ale minęły setki tysięcy lat. Nie wiem, czemu miałby chcieć mnie dopaść. Teraz ma wszystko, czego zawsze pragnął. Pozycję, jest najukochańszym synem i obdarł mnie ze skrzydeł. Poza tym nie sądzę, żeby wysługiwał się czarnymi duszami.
- Nie uważasz, że jeśli zrobił tobie coś takiego, to jest zdolny do wszystkiego?- Przygryzła wnętrze policzka.
- Tak. Jest zdolny do wszystkiego, lecz nie naraziłby swojej pozycji. On jest archaniołem, czemu miałby wykupować ludzkie dusze? Tym posługują się demony. On ma za sobą cały niebiański oddział- wyjaśnił.
Miał racje. Archanioł kupujący ludzkie dusze? Nie miało to sensu, kiedy dysponował własną armią. Spojrzała na zegarek nad kanapą.
- Cholera. Zaraz się spóźnię- mruknęła.
- Zawiozę cię- stwierdził, a ona tym razem nie protestowała.
Podeszła do wieszaka obok drzwi i narzuciła na siebie najgrubszą, jaką posiadała, szarą kurtkę. Sięgnęła po wełnianą czapkę. Gdy już miała ją nałożyć, dostrzegła sporą, brązową plamę na jej przedniej stronie. Westchnęła, nie mając pojęcia, gdzie ją tak ubrudziła.
Było zimno, lecz nie miała zamiaru iść w brudnej czapce. Odłożyła ją, stwierdzając, że nałoży kaptur. Lucyfer już miał na sobie swój standardowy, czarny płaszcz i stał, czekając na nią.
Wyjął klucze z zamka, po czym otworzył jej drzwi. Wyszła jako pierwsza, od razu kierując się do windy.
W samochodzie wiedziała już, że się spóźni. Była za pięć ósma i nie mogli zdążyć. Przed uniwersytetem zaparkowali dwie minuty po rozpoczęciu wykładów. Abigail szybko pocałowała Lucyfera w policzek i wyskoczyła z samochodu. Biegiem rzuciła się w stronę drzwi. Wpadła przez nie, skręcając w lewe skrzydło, gdzie miała zajęcia.
Do auli weszła wyraźnie spóźniona, choć miała nadzieję, że studenci będą wciąż się wypakowywać. W sali jednak panowała idealna cisza, a wszystkie oczy skierowały się na nią. Profesor Colville poprawił okulary, które zsunęły się z jego garbatego nosa. Był wysoki i niezwykle chudy. Jego brązowe włosy w niektórych miejscach przeplatały paski siwizny, mimo że nie mógł być po czterdziestce. Twarz, wykrzywioną w wiecznie niezadowolonym grymasie, miał za to pozbawioną jakiejkolwiek zmarszczki.
- Przepraszam za spóźnienie- wydusiła.
- To pierwszy raz, więc w porządku, siadaj- wskazał dłonią na ławki.
Abigail odetchnęła z ulgą i zajęła miejsce obok niezwykle chudej, wysokiej dziewczyny o krótkich,sięgających do podbródka, blond włosach. Ta nawet na nią nie spojrzała, tylko cały czas patrzyła na tablicę, do której podszedł Colville.
Na samej górze wypisał kredą trzy, oddalone kawałek od siebie słowa. "Rodziny. Rodzaje. Gatunki". Abigail zmarszczyła brwi pewna, że mieli to na pierwszym roku. Profesor odwrócił się z powrotem ku ławkom i zapytał.
- Jakie są rodziny instrumentów muzycznych...- Powiódł wzrokiem po studentach, a ona już wiedziała, kogo wybierze.- Abigail. Powiesz wszystkim?
Zacisnęła usta, starając się przywołać ten temat w pamięci. Była przekonana, że jedna nazwa przypominała mech. Mechowe, nie.
- Miechowe- zaczęła, a profesor pokiwał głową.- Klarnetowe... Obojowo- fan.. fangotowe?
- Fagotowe- poprawił ją.- Jakieś jeszcze?
Miała to słowo na końcu języka. Pamiętała, że rodzaj to saksofony, lecz nie mogła przywołać nazwy rodziny. Gdy zastanawiała się za długo, Calvill powiedział.
- Sarusofony.
Oderwał od niej wzrok i uniósł go wyżej na tylne rzędy. W zamyśleniu potarł szczękę, przyglądając się najbardziej oddalonemu krzesłu w prawym kącie auli.
- Trevor?- mruknął.
- Tony- poprawił go znajomy głos.
Abigail natychmiast odwróciła się, spoglądając na niego zaskoczona. Nie miała pojęcia, że chodził z nią na instrumentoznawstwo i co robił na wykładach tak szybko? Przecież wczoraj go przesłuchiwali. Co prawda nie wznieśli oskarżenia, ale... Mimo wszystko miała wrażenie, że to za szybko.
Ich spojrzenia się spotkały, gdy profesor zadał pytanie.
- Tony, podaj mi rodzaje klarnetowych.
- Klarnet mały...- zaczął niepewnie.- Klarnet basowy, kontrabasowy- dokończył już pewniej.
Calvill pokiwał głową, mówiąc.
- Dobrze. To automatycznie przenosi nas do dzisiejszego tematu, jakim jest klarnet...
Do końca wykładów nie mogła przestać zerkać na Tony'ego, który robił dokładnie to samo. Wiedziała, że jej notatki będą niekompletne, lecz nie było to teraz najbardziej istotne. Gdy zadzwonił dzwonek, stanęła przed drzwiami sali, czekając na niego.
Wyszedł jako ostatni i prawie na nią wpadł, zamyślony wpatrując się w telefon.
- Tak szybko wróciłeś na wykłady?- zapytała, wiedząc, że w hałasie, jaki zapanował, nikt ich nie usłyszy.
- Wypuścili mnie po zeznaniach. Potwierdzili moje słowa i chyba wszystko im się zgadzało.- Wzruszył ramionami.- Nie chciałem im mówić o tobie, ale...
- W porządku- przerwała mu.- Ciebie też przesłuchiwał Goodman?
- Tak. Ten gość jest nawiedzony.
- To prawda- przyznała.- Dlatego rozumiem, czemu wszystko powiedziałeś. Przepraszam, że myślałam, iż zrobiłeś to... celowo- wydukała ostatnie słowo.
- Kto spodziewałby się, że Claire zrobi coś takiego?- mruknął tylko, spuszczając wzrok.
Kiwnęła głową. Ta osoba, która zaatakowała Tony'ego nie była już dłużej Claire, lecz nie mogła mu tego wytłumaczyć.
Spojrzał na nią ostatni raz i pożegnał się krótkim machnięciem ręki. Nie pytał o nic, zachowywał się, jakby nigdy nie dowiedział się za dużo, jakby nigdy sama nie powiedziała mu za dużo... Jakby chciał o wszystkim zapomnieć.
Nie dziwiła mu się.
Do domu wróciła pieszo. Nie umawiała się z Lucyferem po wykładach i nie chciała po niego dzwonić. Miał też swoje obowiązki. Z westchnięciem otworzyła drzwi od mieszkania, natychmiast czując unoszący się cudowny zapach. Zdjęła kurtkę oraz buty, a torbę odłożyła obok wieszaka. Ruszyła do kuchni, gdzie ujrzała Lucyfera pochylającego się nad garnkiem.
- Pięknie pachnie.
Odwrócił się do niej z nabraną łyżką. Podsunął jej ją pod nos. Abigail dmuchnęła, wiedząc, że Lucyferowi nie przeszkadzała wysoka temperatura. Gdyby spadła z nieba, też pewnie miałaby podobnie.
Spróbowała pomarańczowej zupy i mruknęła z uznaniem.
- Nawet moja mama nie gotuje tak dobrze.
Lucyfer sięgnął po małe grzanki na talerzyku, pytając.
- Twoja mam jest kucharką?
- Tak. Szefową kuchni. Nigdy nie uczyła mnie gotować, bo bardziej zajmowałam się graniem na wiolonczeli, ale nie posiadam do tego talentu.- Pomyślała z żalem o swojej, zniszczonej wiolonczeli, lecz zaraz zganiła się w myślach. To tylko instrument. Istniały ważniejsze problemy.
Szczególnie teraz.
- Wątpię, abym posiadał jakikolwiek talent, Abigail. Ja po prostu miałem wiele lat, by wszystkiego nauczyć się do perfekcji.
- Nie masz żadnych wad- westchnęła niemal zazdrośnie.
- Oczywiście, że mam- zaprzeczył zdziwiony jej słowami.
- Tak?- odparowała niedowierzająco.- Jakie?
- Najchętniej wszystko pozostawiałbym dla siebie.- Fakt. Często odpowiadał jej ogólnikami, lecz wciąż nie uważała tego za wadę. W jej oczach Lucyfer był idealny.- I zrobiłbym wszystko dla swojego obowiązku.
- Czy to źle?- Przyjrzała mu się uważnie.
- W moim przypadku prawdopodobnie tak.
Widząc, że on nie chce tego drążyć, nie pytała. Poczekała aż nałoży im zupę i usiądzie naprzeciwko. Gdy zaczął powoli jeść, obserwowała go z roztargnieniem. Wcześniej nawet się nad tym nie zastanawiała.
- Czy... wiesz, potrzebujesz jedzenia?
Uniósł na nią wzrok.
- Nie. Nie potrzebuję. Zacząłem jeść, aby wpasować się w społeczeństwo. Potem przyzwyczaiłem się do tego, lecz nie doskwiera mi głód.
- W takim razie niczym się nie żywisz?- zdziwiła się.
- Niczym- potwierdził.- Jedzenie jest dla mnie zbędne. Tak samo jak sen. Ojciec stworzył nas, abyśmy byli żołnierzami idealnymi. Ja, jako cherub, strażnik drzewa życia, czuwałem przy nim prawie cały czas.
Kiwnęła głową i w końcu sama zaczęła jeść zupę. Gdy skończyła, wstała od stołu i zabrała również miskę Lucyfera. Włożyła je do zmywarki, zmieniając temat.
- Rozmawiałam dzisiaj z Tonym. Spotkałam go na wykładach. Nawet nie wiedziałam, że chodzi na nie ze mną- mruknęła. Nic dziwnego skoro wiecznie chodziła z słuchawkami w uszach i nie zwracała na nic uwagi.- Chyba chce o tym wszystkim po prostu zapomnieć.
- To dobrze- stwierdził Lucyfer, wstając od stołu.- Nie potrzebujemy kolejnego Goodmana.
- Tak- przyznała.- Ale czy to zdrowe? Tak po prostu zepchnąć wszystko na sam dół umysłu?
- Prawdopodobnie nie.- Objął ją od tyłu, pocierając swoim policzkiem o jej włosy.- Lecz zdrowsze niż gdyby miał w tym drążyć.
Kiwnęła głową i przymknęła oczy. Sama obecność Lucyfera sprawiała, że czuła się spokojniejsza, jakby naprawdę wszystko miało być dobrze. Bała się jednak tak myśleć, ponieważ nie chciała się rozczarować. Istniał też wciąż jeden, poważny problem.
Ona była śmiertelna.
Naprawdę starała się o tym nie myśleć, lecz jak długo mieli to ignorować? Aż na jej twarzy pojawią się zmarszczki? Aż włosy zsiwieją? Czy nawet nie dotrwają do tego momentu? Poczuła jak coś ściska ją za gardło.
- Nie myśl o tym- poprosił Lucyfer, doskonale oczywiście wiedząc, co się z nią dzieje.- W tym momencie nie warto.
- A w jakim będzie warto?- mruknęła tylko, ale nie otrzymała odpowiedzi.
Odwróciła się do Lucyfera twarzą i położyła dłonie na jego ramionach. Przyjrzała się mu z czułością, delikatnie przejeżdżając palcami po marynarce.
- Czy to ma naprawdę jakikolwiek sens?- szepnęła, czując jak płacz nadchodzi niespodziewaną lawiną.
- Też nad tym myślałem, gdy początkowo zacząłem coś do ciebie czuć. Chciałem się wycofać, ponieważ jaki to miało sens? Teraz ma ogromny. Dla mnie zbyt duży, aby zrezygnować.
Zacisnęła usta, nie chcąc pozwolić narastającemu szlochowi wydostać się z gardła. Stłumiła go i po prostu objęła Lucyfera, przykładając policzek do jego piersi. Zamknęła oczy, pragnąc na zawsze zapamiętać ten zapach materialnego światła.
***
Lucyfer uniósł swój kapelusz, spoglądając na ogrodzoną działkę, gdzie przepychali się jeden przez drugiego robotnicy. Ich twarze były wychudzone, zmęczone, a w oczach malowało się cierpienie oraz pogodzenie z własnym losem, który nieprędko miał się zmienić.
Lucyfer odwrócił się i ruszył ku bogatszej dzielnicy miasta. Swoim ubraniem wpasowywał się doskonale, a twarz wywoływała zachwyt i chichoty młodych kobiet. Nikt nawet nie śmiałby powiedzieć, że jest w niewłaściwym miejscu.
Stanął dopiero przed dwupiętrowym, kamiennym domem o trójkątnym, lecz ściętym przy samym wierzchołku, czerwonym dachu i wysuniętym, zdobionym płaskorzeźbami ganku. Łukowate okna były zasłonięte czerwonymi zasłonami, ukrywając wnętrze mieszkania przed oczami ciekawskich. Tuż nad sporymi drzwiami, znajdował się szeroki balkon, zastawiony krzesłami oraz stołami.
Lucyfer wszedł bez pukania do domu i natychmiast ruszył ku drewnianym, szerokim schodom. Niemal czuł unoszącą się woń zgnilizny. Podążając jej śladem, znalazł się w ogromnym pokoju o czerwonych ścianach i czarnych, barokowych meblach. Po prawej stronie od wejścia znajdowało się pokaźne biurko, wypełnione papierami oraz księgami. Na wprost stał za to kamienny kominek, który rzucał cienie na wysoki regał tuż obok niego.
Przy zasłoniętym oknie stał hrabia. Nawet nie zwrócił uwagi, na przybycie Lucyfera. W dłoni trzymał kryształowy kieliszek, a wzrok miał utkwiony w rubinowej płachcie.
- Rozkazałem mi nie przeszkadzać- stwierdził zirytowany.
- Ja również coś rozkazałem panie.
Hrabia gwałtownie odwrócił się, rozlewając alkohol na drogi, wzorzysty dywan. Spojrzał zszokowany na Lucyfera, jakby nie wierząc własnym oczom.
- Ostrzegałem cię również, szlachcicu, że jeśli nie zaprzestaniesz budowy, zjawię się ponownie. Byłeś przekonany, że tego nie zrobię?
- Nie- charknął Hrabia.- Nie! Mówili, że nie żyjesz!
- Diabła nie da się zabić. Tego nie powiedzieli?
Na twarzy mężczyzny malowało się przerażenie. Pierwotne przerażenie, instynkt poddaj się bądź walcz. Dobył szablę zza swojego paska i wrzasnął.
- Nie zbliżaj się!
- Szlachcicu, doskonale wiesz, że nie muszę.
Hrabia zamarł i wpatrywał się w niego z napięciem.
- Czego chcesz, Szatanie?
- Tego, czego nie zrobiłeś i czego nie zrobisz, czyż nie?
- Zrobię!- zaprotestował spanikowany, mocniej zaciskając dłonie na cienkiej szpadzie.
- Nie zrobiłeś, gdyż ludzie, którym zaprzedałeś duszę, powiedzieli ci, że nie żyję. Zapewne mają nadzieję, że szybciej niż umowa dokończę twego żywota.
- Zaprzestanę budowy!
- Nie zaprzestaniesz. Gdy tylko odejdę, zgłosisz się do swoich ludzi bądź uciekniesz w nadziei, że cię nie odnajdę. Arogancja cię zaślepia.
Hrabia cofnął się, wpadając na ukrytą za zasłoną szybę. Zaczął wymachiwać na oślep szablą.
- Zaprzestanę!- pisnął.
Lucyfer podszedł do niego i złapał szpadę w dłoń. Z jego skóry popłynęła krew, a żelazo ostrza rozżarzyło się zieloną poświatą.
- Nie chcesz umrzeć, Hrabio, lecz od podpisania umowy jesteś już martwy.
Pchnął ostrze, a rękojeść szabli zatopiła się w piersi mężczyzny bez oporu. Rozległ się głośny syk i smród palonego mięsa. Oczy szlachcica rozszerzyły się, podobnie jak usta, z których wydobył się jedynie urywek krzyku.
Lucyfer puścił szpadę, a ciało Hrabiego ześlizgnęło się po oknie i opadło bez życia na ziemię. Ostrze wciąż wystawało z piersi, a zgęstniała krew spłynęła po białej, przypalonej koszuli.
***
- Potrzebujesz czegoś ze sklepu?- zapytała Abigail, zapinając kurtkę aż pod szyję.
- Nie. Niczego nie potrzebuję- zaprzeczył i wyjął kartę bankomatową z portfela.
Gdy podał ją Abigail, ta przygryzła zamyślona wargę.
- Mógłbyś sprawdzić, czy jest chleb? Nie chcę wchodzić w butach.- Wskazała dłonią na swoje czarne, skórzane botki.
- Oczywiście.- Ruszył w stronę kuchni.
Usłyszała trzask szafki i po chwili Lucyfer wrócił, mówiąc.
- Zostało bardzo mało, a drugi już wysechł.
Pokiwała głową i schowała kartę do swojego portfela. Włożyła go do kieszeni kurtki, po czym wyszła, rzucając na odchodnym.
- Niedługo wrócę.
Najbliższy sklep był już przecznicę dalej, lecz nie nadawał się na większe zakupy. Miał mały asortyment i wysoką marżę produktów. Abigail od czasu do czasu chodziła tam jedynie po batoniki. Zamiast tego skierowała się do największego marketu w okolicy.
Parking przed budynkiem był wypełniony po brzegi samochodami, a jeszcze więcej z nich jeździło dookoła w nadziei, że jakieś miejsce się zwolni. Kiedy Abigail ruszyła z wózkiem ku głównym drzwiom, usłyszała obok siebie trąbienie. Spojrzała w bok, dostrzegając samochód, który czekał aż przejdzie.
Przyśpieszyła kroku i w końcu weszła do środka. Od razu zauważyła różne rodzaje chleba poukładane na półkach. Chwyciła jeden żytni oraz biały. Wrzuciła do koszyka, ruszając na sam koniec sklepu, gdzie znajdował się nabiał.
Zaczęła wzrokiem szukać dużego opakowania sera, które tu ostatnio widziała, lecz nie mogła go dostrzec. Zostały jedynie małe opakowania Goudy. Westchnęła, sięgając...
- To naprawdę nie ma sensu, prawda?- zapytał głos tuż za nią.
Odwróciła się gwałtownie. Ujrzała wysokiego mężczyznę o krótkich, blond włosach. Jego piwne oczy okalały zmarszczki mimiczne, a skóra na policzkach opadała. Na prostym nosie znajdowały się niebieskie okulary, których szkła były lekko porysowane.
- Słucham?- zapytała zdezorientowana.
- Ty umrzesz, a on będzie wciąż żył, więc po co w ogóle w to brnąć?
Cofnęła się do tyłu gwałtownie, lekko uderzając w lodówkę za sobą. Patrzyła w te piwne oczy, dostrzegając błyszczące w nich iskierki zainteresowania. Przypatrywał się jej jak rzadkiemu obiektowi w muzeum. To spojrzenie sprawiło, że poczuła, jak dreszcze obrzydzenia przebiegają jej po plecach.
- Nie wiem, o czym pan mówi- mruknęła i odwróciła się z szarpnięciem.
Natychmiast zaczęła pchać wózek wzdłuż alejki, a przerażenie sprawiało, że nie potrafiła nim skutecznie manewrować. W pewnym momencie omal nie uderzyła w mijającą ją młodą matkę z kilkuletnim dzieckiem.
Mężczyzna jednak ruszył za nią luźnym krokiem, oglądając z zamyśleniem nabiał, jakby naprawdę wybrał się na zakupy.
- Nie udawaj- zaśmiał się przyjaźnie.- Doskonale wiesz, o czym mówię. Twój "Lucjan".- Zachichotał, wypowiadając jego przybrane imię.- Będzie żył wiecznie. Przecież on nawet nie może umrzeć! A ty? Ty skończył w grobie za najwyżej sześć dekad!
On wiedział. Wiedział o wszystkim. Ta świadomość sprawiła, że zatrzęsła się od środka, pragnąć wyjść z tego sklepu jak najszybciej, w tym momencie, lecz nie był to dobry pomysł. W budynku pełnym ludzi nie mógł jej zrobić krzywdy. Taką przynajmniej miała nadzieję.
- Niczym w Szekspirze! Miłość nie mająca racji bytu. Jakie romantyczne. Tyle że dla was nie ma nadziei, prawda?- Uniósł brwi, uśmiechając się ironiczne.
Pchała wózek coraz szybciej przed siebie. Jednak im szybciej szła, tym bliżej mężczyzna był, chociaż nie wydawał się nawet przyśpieszyć kroku. Czuła, że ledwie może oddychać. W jej głowie pojawiły się tysiące myśli. Jedne głośniejsze od drugich i wszystkie z nich nie mające żadnego sensu.
- Ale ja mogę sprawić, że to się zmieni, wiesz?
Jej nogi wrosły w ziemię na te słowa. Zapuściły korzenie, wczepiając się w szare, brudne od śladów butów kafelki. Zatrzymała się, choć pragnęła i powinna iść dalej. Ciało odmówiło jej posłuszeństwa, a po tym pytaniu wszystko stało się oczywiste.
- Będziecie wiecznie razem. Nie chciałabyś, żeby wasza opowieść skończyła się szczęśliwie?
Chciała. Chciała tego bardziej niż czegokolwiek na świecie. By wszystko skończyło się szczęśliwie, szczęśliwiej dla niej.
Ten jeden raz.
- I co?- wychripiła, mimo uścisku gardła.- W zamian mam ci oddać duszę?
- Wszystko ma swoją cenę- roześmiał się.
- Oddam ci moją duszę, a potem stanę się kimś, kogo Lucyfer nienawidzi. Kogo sama nienawidzę!
- Tak ci mówił? Że co? Że tracisz własną wolę po podpisaniu kontraktu?! Dawno nie słyszałem tak dobrego żartu. Wciąż jesteś sobą, tą samą osobą, co wcześniej. Żadna umowa nie potrafi tego zmienić!
Zacisnęła zęby, z trudem przełykając ślinę. Rozejrzała się, szukając jakiejkolwiek drogi ucieczki. Spojrzała na kobietę wykładającą towar, jednak nie mogła mieszać w to innych ludzi. Nie wiedziała, do czego ten mężczyzna jest zdolny.
Nie mogła nic zrobić. Ani wyjść, ani zostać. Nie w jego obecności. O boże, wszystko było złą opcją. Pożałowała, że w ogóle wyszła dzisiaj z domu, ale skąd miała wiedzieć, że spotka demona? W supermarkecie? Nagle cała sytuacja wydawała się jej niedorzeczna. Przecież przyszła po ser!
- Zostaw mnie- syknęła, czując, że zaczyna panikować.
- Przecież jeszcze nie dobiliśmy targu! Naprawdę chcesz zmarnować tak dobrą propozycję?- Spojrzał na nią uważnie, wkładając dłonie do kieszeni czarnego, zamszowego płaszcza.
Wyglądał jak jeden z profesorów na jej uniwersytecie, nie demon kupujący ludzkie dusze. Twarz miał przyjazną, a zmarszczki wskazywało na to, że często się uśmiechał. Potwory jednak najczęściej na nie nie wyglądały.
- Chcę zmarnować propozycję, która by mnie zabiła- charknęła, ściskając z całych sił żółtą rączkę wózka.
Nagle oczy mężczyzny błysnęły niezwykle jasnym, przypominającym niebo, błękitem. Był on tak jasny i czysty jak oczy Lucyfera. Jednak widniała w nich nienawiść, która plamiła ich piękno.
- W takim razie umrzesz, a na pobyt w niebie nie licz za romans z upadłym.- Cofnął się o krok, uśmiechając szeroko, jakby prowadzili przyjazną pogawędkę.- Skończysz w piekle tak, czy inaczej.
Odwrócił się i zniknął za jedną z długich półek. Abigail czuła jak ogarnia ją gwałtowna słabość, która sprawiła, że musiała jeszcze mocniej musiała przytrzymać się wózka. Drugą ręką zaczęła na oślep szukać telefonu wpatrzona w miejsce, za którym zniknął mężczyzna.
Wybrała numer Lucyfera i przyłożyła komórkę do ucha. Wsłuchiwała się w następujące po sobie sygnały. Już po dwóch usłyszała w słuchawce ten cudowny głos.
- Czuję twój niepokój, Abigail. Co się dzieje?
- Przyjedź po mnie. Jestem w Walmarcie- szepnęła i wzięła głęboki oddech.
- Zaraz będę.- Rozłączył się.
Opuściła bezwładnie rękę, mocno ściskając palcami telefon. Patrzyła w podłogę, aż poczuła na swoim ramieniu delikatny dotyk. Podskoczyła, gwałtownie unosząc głowę. Ujrzała niską kobietę, do której wcześniej chciała podejść, gdy ta wykładała towar.
- Wszystko w porządku?- zapytała.
- Tak.- Abigail pokiwała głową.
Zrobiła to jednak zbyt mocno. Miała wrażenie, że jej głowa jest dziwnie lekka, jakby wypełniona helem.
- Na pewno?- Kobieta zmarszczyła brwi.
Zanim jednak zdążyła odpowiedzieć, ujrzała znajomą twarz. Odsunęła się od kobiety i rzuciła w kierunku Lucyfera, który natychmiast ją do siebie przygarnął.
- Co się stało?- zapytał zaniepokojony, odsuwając ją od sprzedawczyni, aby ta nie mogła ich usłyszeć.
Kobieta jednak była zbyt zajęta wpatrywaniem się w Lucyfera, aby zważać na ich słowa.
- Spotkałam... On... on chciał mojej duszy. Wiedział... Jezu. Wiedział, czego chcę- wydukała.
Oczy Lucyfera pojaśniały niebezpiecznie. Abigail rozejrzała się, jakby wciąż spodziewała się, że ujrzy gdzieś tego mężczyznę, i pociągnęła Lucyfera to wyjścia.
Gdy wsiedli do auta, poczuła jak jej oczy napełniają się łzami. Nie wytrzymała, choć tak bardzo nie chciała, aby Lucyfer widział, jak płacze. Odwróciła głowę do okna, kiedy usłyszała warkot silnika.
Wyjechali z parkingu, a przedłużająca się cisza była nie do zniesienia. Abigail ciągle wycierała nowo spływające łzy, lecz czuła, że płacz tylko się nasila. Była już tym wszystkim tak bardzo zmęczona. Nie miała w sobie wystarczająco determinacji, by wierzyć, że wszystko będzie dobrze. Ten demon miał rację.
- Dla nas nie ma szczęśliwego zakończenia- szepnęła i dopiero wtedy odwróciła głowę w kierunku Lucyfera, który skręcił ku parkingowi przed ich blokiem.
- Oczywiście, że jest- zaprzeczył.
- Jakie?- westchnęła po prostu. Lucyfer zaparkował i również na nią spojrzał, wyłączając silnik.- Jakie może być w naszym przypadku szczęśliwe zakończenie?
Nie odpowiedział. Wiedziała, że nie odpowie. Uczepił się myśli, że zdoła coś zrobić, lecz oni nie mieli tu nic do powiedzenia.
- Sam widzisz- stwierdziła tylko.
Gwałtownie wysiadła, lecz Lucyfer wysiadł z samochodu wraz za nią.
- Nie pozwolę, by ktokolwiek nam przeszkodził- powtórzył.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Ktokolwiek?! A może cokolwiek!? To, kim ja jestem, a kim ty jesteś?! To możesz zmienić?!- Uniosła się, kręcąc głową.- Sam powtarzałeś, że to skończy się źle! I miałeś rację!
- Abigail...- Zrobił krok w jej kierunku, a blask jego oczu zaczął niemal ją oślepiać.
- Nie!- Wystawiła przed siebie rękę, nie chcąc, żeby się zbliżał.- Jak długo będziesz to ignorować?! Aż umrę?!
- Nie ignoruję tego.- Zacisnął zęby.
- Nie?! Robisz to! Robisz to cały czas!
- Rozumiem, że ten demon wyprowadził cię z równowagi, ale proszę, nie wyżywaj się na mnie- spróbował przemówić jej do rozsądku.
Abigail jednak wcale go nie słuchała. Czuła jak rozgoryczenie, wściekłość i przerażenie podchodzą jej do gardła.
- Tak! Wyprowadził mnie z cholernej równowagi! Bo miał rację! Jak w Szekspirze! Naprawdę nie wiem, jak możesz to ignorować!- wrzasnęła, opuszczając gwałtownie ręce.
- Nie ignoruję tego- powtórzył, a na jego twarzy zadrgał mięsień.
Oczy zaświeciły jeszcze mocniej. Abigail zmrużyła powieki, nie mogąc prawie dostrzec Lucyfera.
- Mój boże! A jednak masz wadę! Ignorancja! Jesteś ignorantem, który najchętniej dostosowałby rzeczywistość pod siebie! Może cię zaskoczę, ale to tak nie działa!- Skuliła barki, nachylając się.
- Nie ignoruję!- krzyknął Lucyfera. Abigail aż szarpnęła się do tyłu zaskoczona.- Robię wszystko, co mogę, aby temu zapobiec, bo nie mam zamiaru cię stracić! Nie tak, jak Nir!
Jego złość sprawiła, że otrzeźwiała. Przetarła twarz dłonią, nie mogąc uwierzyć, że wyprowadziła go z równowagi. Myślała, że to nie możliwe. Zawsze był tak spokojny, opanowany, jakby nic nie robiło na nim wrażenia.
- Co robisz?- szepnęła tylko, zamiast przeprosić.
Nie sądziła, że w tym momencie te słowa mogłyby przejść jej przez gardło. Nagle poczuła się, jak ostatnia hipokrytka. Zawsze miała żal do swojego ojca, ponieważ nie potrafił wypowiedzieć tego jednego słowa, nawet gdy powinien, a sama co robiła? Jednak zanim zdążyłaby się zreflektować, Lucyfer odpowiedział, uspokajając się w przeciągu sekundy. Jego oczy zgasły wraz z buchającym płomieniem złości.
- Coś, co mam nadzieję, że się uda i sprawi, że cię nie stracę.
- Co robisz?- powtórzyła niczym robot, jakby w ogóle nie usłyszała tej wymijającej odpowiedzi.
- Nie chciałem ci o tym mówić, dopóki nie byłem pewien, że się uda.
Nie chciał rozbudzać nadziei. To próbował powiedzieć. Niepotrzebnej nadziei.
- Czyli co?- zapytała znowu.
Tym razem nie miała zamiaru pozwolić, by coś przed nią ukrywał. Nie coś, co dotyczyło jej. Spojrzał na nią, lecz dostrzegając, jak bardzo jest zdeterminowana, powiedział.
- Chodźmy, dobrze? Chciałbym ci to pokazać.
Pokiwała powoli głową. Lucyfer skierował się ku wylotowi z miasta, a Abigail podążyła za nim niepewnie. Nawet nie próbowała przypuszczać, co chce jej pokazać. Jej przypuszczenia zawsze okazywały się błędem.
Czyż to wszystko nie było błędem?
Na drugim skrzyżowaniu skręcili w prawo. Abigail zdziwiona zmarszczyła brwi, spoglądając na duży, zbudowany z czerwonej cegły uniwersytet, jej uniwersytet. Zerknęła na Lucyfera, on jednak cały czas wpatrywał się przed siebie.
Podeszli niemal do akademika, kiedy Lucyfer zatrzymał się. Przez chwilę, mimo tego, spoglądał na ścieżkę, aż w końcu przeniósł wzrok na drzewo, obok którego się zatrzymali. Abigail wpatrzyła się w ławkę, jakich było tu wiele, lecz ta była dla niej szczególnie znajoma. To na niej zgodziła się na nieszczęsną wizytę u rodziców. To na niej ujrzała dziwny, zloty błysk liści, który zignorowała. A teraz była tu znowu.
Uniosła wzrok, patrząc na stary, wysoki dąb. Wyglądał jak wiele innych drzew w pobliżu, jednak nie zrzucił liści tak, jak powinien. Co prawda zmieniły one kolor, lecz wciąż mocno trzymały się gałęzi.
Lucyfer wspominał coś o jakimś drzewie. Była pewna, ale zrobił to tak mimochodem, że nie mogła przypomnieć sobie co.
- W niebie byłem cherubem i strażnikiem Drzewa Życia. Składałem przysięgę, że będę je chronił za wszelką cenę. Zanim skoczyłem, urwałem jego maleńką gałązkę. Po śmierci Nir, zasadziłem ją tutaj- urwał i odetchnął, wskazując dłonią na dąb.
- To jest Drzewo Życia.
------------------------------------------------------------------------------------------------
Cześć i czołem! (Pytacie skąd się wziąłem...)
Zastanawiałam się, czy nie podzielić tego rozdziału na dwa, ale co tam. Trzymajcie równo 4154 słów. W końcu wytłumaczyłam wspomnienie, które wstawiłam, jezu, kiedy ja je wstawiłam? Na pewno na początku, bo była tam śmierć Nir.
Mam też dylemat, co do zakończenia. Nie wiem, jakie je zrobić. Szczęśliwie, czy smutne. Ostatnim razem było smutne, więc pewnie wypadałoby zrobić coś optymistycznego, żeby nie wyjść na taką pesymistkę (Którą no jestem, no! Przyznaję się bez bicia) ale ja kocham smutne zakończenia.
Serio. Są dla mnie takie... pełniejsze? Nie wiem, jak to wytłumaczyć.
Ktoś z was też lubi smutne zakończenia? Dajcie znać, jak wiele nas jest!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro