Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12."Wszechświat o nas nie zapomni."

Abigail oparła podbródek na torsie Lucjana i spojrzała na niego, pierwszy raz przesuwając bezwstydnie wzrokiem po wyraźnych kościach policzkowych, prostym nosie, pełnych ustach i mocnej szczęce, aż zatrzymała się na tym, co dla niej było najcudowniejsze w tej idealnej twarzy, oczach.

- Jak mam się do ciebie zwracać?- zapytała i przesunęła palcem po jego prawym ramieniu, rysując nim dziwną, zawiłą ścieżkę.- Lucjan czy Lucyfer?

- Imię Lucjan przybrałem, gdy cywilizacja rozwinęła się, a to imię kojarzono już tylko z Diabłem. Czasem nawet w myślach nazywam tak samego siebie.

- Ale masz na imię Lucyfer- stwierdziła.- Niosący światłość, prawda?

- Tak.

Jej palec przesunął się na jego szyję i zatrzymał się dopiero na ustach. Obrysował dokładnie ich kształt.

- W takim razie dla mnie jesteś Lucyferem- szepnęła.

Gdy ledwie skończyła mówić, pocałował ją zachłannie. Przewrócił ich tak, że teraz opierał ramiona po obu stronach jej głowy, zwisając nad nią. Przesunął usta na jej policzek, po czym zaczął zjeżdżać nimi coraz niżej aż do mocno zarysowanego obojczyka.

Wtedy jednak zadzwonił telefon. Abigail spojrzała ku drzwiom, prowadzącym do kuchni, skąd dochodziło dzwonienie. Jej głowa opadła na poduszkę, a Lucyfer przekręcił się na plecy, kładąc tuż obok.

Abigail niechętnie usiadła i rozejrzała się za jakimś ubraniem, lecz żadnego nie dostrzegła. Poczuła jak zażenowanie kpi z niej. Jednak gdy bardziej się schyliła, zobaczyła prześcieradło, które najwyraźniej... skopali.

Nawet tego nie zauważyła.

Chwyciła je i owinęła się nim dookoła. Dopiero wtedy wstała, po czym ruszyła do kuchni. Znalazła swój żakiet na podłodze, tuż za drzwiami kuchni. Wyjęła z kieszeni telefon i sprawdziła nieodebrane połączenia. Dzwoniła Claire.

Wybrała jej numer i przyłożyła komórkę do ucha. Po chwili jednak rozległa się cisza w słuchawce. Abigail zmarszczyła brwi, spoglądając na ekran. Wszystko było w porządku, a połączenia odebrano pięć sekund temu.

- Zostawisz mnie tak tu samą?- Rozległy się w końcu słowa.

- Będziesz za mną płakać?- zaśmiała się Abigail.

- No jasne. Gdzie znajdę drugą, taką współlokatorkę, która będzie mi znajdować rzeczy?

- Może będziesz miała szczęście?

- Fajnie by było. Poznać jakąś fajną dziewczynę- również się roześmiała.- Ty sobie kogoś znalazłaś, to ja też bym chciała. Szczególnie kogoś tak pięknego jak ten twój chłopak, Lucjan, tak?

- Tak, Lucjan.- Właściwie to Lucyfer, ale nie mogła jej tego powiedzieć.

Spojrzała w kierunku drzwi od sypialni i zobaczyła, że Lucyfer stoi oparty o futrynę. Miał na sobie tylko czarne spodnie, a jego włosy były zmierzwione. Przyglądał się jej uważnie, widocznie czekając aż skończy rozmawiać.

- Właściwie, czemu nie odbierałaś?

-  Telefon leżał w kuchni, nie słyszałam na początku dzwonka- skłamała.

- Jasne...- mruknęła przeciągle Claire.- Nie słyszałaś dzwonka, a nie chrzciłaś nowy dom....

- Claire!- zawołała zaskoczona. Czasami przerażało ją, jak bardzo jest domyślna.

- To oczywiste. Może zaczęłaś bałaganić, ale telefon to ty zawsze odbierasz. No chyba, że zajęło cię chrzczenie mieszkania.

- Skończmy ten temat, dobrze?- mruknęła zażenowana.

- Dobrze. Szkoda, że się wyniosłaś, ale masz moje błogosławieństwo. Tylko czasami wpadaj, okej?

- Jasne- zgodziła się z uśmiechem.

- To ja wam nie przeszkadzam, narazie.

- Cześć- pożegnała się i rozłączyła.

Lucyfer podszedł do niej, opierając się o szafkę tuż obok.

- Będę musiał wyjść na trochę- oznajmił, po czym wyjął klucz z kieszeni i podał jej.- To twój klucz. Idziesz jutro na wykłady?

- Tak. Nie zrezygnuje ze studiów- zaznaczyła stanowczo.

- Wiem i to dobrze. Gdybyś to zrobiła, ludzie w tym czarne dusze, staliby się podejrzliwi.

Przyciągnął jej twarz, składając krótki pożegnalny pocałunek na ustach.

- Gdzie wychodzisz?- zapytała, gdy zaczął zbierać ubrania z ziemi.

- Muszę coś zrobić. Chciałbym o tym z tobą porozmawiać, jeśli mi się uda.

Kiwnęła głową, zgadzając się, choć w jej głowie krążyły pytania. Lucyfer błyskawicznie ubrał się. Koszula była lekko wymięta, lecz gdy zapiął marynarkę nie było tego widać. 

Spojrzał na nią ostatni raz, a jego wzrok stał się nieobecny. Ruszył ku drzwiom, które trzasnęły po chwili. Abigail wzięła swoją torbę zostawianą w salonie i skierowała się do sypialni. Był to przestronny, średniej wielkości pokój z dużą, rozsuwaną szafą, komodą oraz łóżkiem, stojącym naprzeciw drzwi. Wypakowała swoje rzeczy i wybrała luźną, niebieską koszulę oraz czarne spodnie. Szybko się w nie ubrała, po czym znowu wróciła do kuchni, po ubrania, o których zapomniała. Weszła z nimi do dużej łazienki, która do połowy ścian wyłożona była szarymi kafelkami. Po prawej stronie od wejścia, w samym, przeciwległym rogu stał spory prysznic. Obok niego znajdowały się wieszaki na ręczniki, a następnie dwie białe szafki.

Po lewej stronie od wejścia znajdowała się pralka oraz kosz na pranie. Abigail podeszła do niego i wrzuciła swoje rzeczy. Dopiero wtedy wyjęła zeszyty z torby i rozłożyła się na łóżku, powtarzając kilkakrotnie na głos czytanie frazy.

Przestała dopiero ponad godzinę później, gdy drzwi ponownie trzasnęły. Po chwili w wejściu do sypialni pojawił się Lucjan. Jego spojrzenie z nieobecnego zmieniło się w wyostrzone, przenikliwe.

- Udało się?- zapytała.

- Jeszcze nie wiem- przyznał.

Podszedł powolnym krokiem i usiadł na skraju łóżka, spoglądając przelotnie na wszystkie rozrzucone zeszyty.

- Jeśli będziesz chciała, to jutro, po twoich wykładach, możemy pojechać po resztę rzeczy.

- Pewnie Claire już to zgłosiła, więc szybko mogą kogoś przydzielić albo nawet wcale, ale przydałoby się zabrać rzeczy.

- Dobrze. Jutro zawiozę cię na wykłady, odbiorę i weźmiemy rzeczy.

Abigail uśmiechnęła się do niego, po czym przysunęła. Przeczesała jego wciąż lekko roztrzepane włosy palcami. Lucyfer chwycił jedną z jej dłoni i pocałował czubki palców.

- Chciałam zapytać...- urwała niepewna, czy powinna w ogóle zaczynać ten temat.- Jak to było...- znowu urwała.

- Z moim upadkiem?

Kiwnęła głową, patrząc na niego uważnie. Jeszcze raz pocałował jej palce, po czym powiedział.

- Oczywiście wszystkie księgi się mylą. Nigdy nie nienawidziłem ludzi. Wręcz przeciwnie. Ubóstwiałem ich, często ich obserwowałem. Mogłem to robić, ponieważ byłem strażnikiem Drzewa Życia, które znajdowało się na skraju sadu.- Złożył kolejny pocałunek tym razem pośrodku wnętrza jej dłoni.- Potem jednak wszystko upadło. Mój brat, Michael...

- Archanioł Michael?- wtrąciła.

- Tak- odpowiedział i kontynuował bez zająknięcia.- Michael powiedział mi, że Ojciec, Bóg, planuje zniszczyć ludzi, ponieważ są nieidealni. Uwierzyłem mu. Zgromadziłem armię przeciwko Bogu, lecz to wszystko nie było prawdą. Ojciec nie planował zniszczyć ludzi. Michael skłamał, chciał, abym wystąpił przeciwko Ojcu. Następnie wmówił wszystkim, że jako pierworodny byłem zazdrosny o ludzi, nienawidziłem ich i to ja chciałem ich zniszczyć. Walczyłem z nim, lecz nawet, gdybym go pokonał, to pokonałyby mnie Odziały Niebiańskie. Dlatego skoczyłem.

- Skoczyłeś?- Abigail spojrzała na niego zszokowana.

- Tak. Skończyłem z nieba. Tak poznałem Nir. Nie mogę umrzeć, ale ból odczuwam jak wy. Swoim upadkiem wydrążyłem krater w ziemi. Nir znalazła mnie i zaopiekowała się mną. Przez kilka dni przynosiła wodę i oblewała nią moje spalone ciało.

Skoczył z nieba wprost na ziemię. Nie potrafiła wyobrazić sobie bólu, który odczuwał płonąc żywcem. Przełknęła z trudem ślinę, a ona złożył ostatni pocałunek na środku wewnętrznej strony jej nadgarstka.

- Niestety mój brat znalazł mnie nawet na ziemi. Poderżnął Nir gardło i obdarł mnie ze skrzydeł.

Abigail zamiast cokolwiek mówić objęła go, opierając podbródek na jego ramieniu. Lucyfer pozwolił jej na to, spoglądając z nostalgią na białą, pustą ścianę, jakby widział w niej coś więcej niż tynk, jakby wyświetlała jego wspomnienia.

- Tak mi przykro, że musiałeś przez to wszystko przechodzić- szepnęła.

- Wiem, Abigail- zapewnił ją i powoli odsunął się, spoglądając na jej twarz.

Jak zwykle widział wszystko, widział więcej niż ktokolwiek powinien.

- Nie jesteś kolejną namiastką. Sprawiasz, że odżywam.

Uśmiechnęła się do niego i pocałowała szybko, wstając. Chciała sięgnąć po rozrzucone na łóżku zeszyty, lecz Lucyfer chwycił ją za rękę, po czym pociągnął prosto na swoje kolana.

- Nie, Abigail. Widzę, że mi nie wierzysz. 

- Nie ma sensu kłamać, bo ty i tak czytasz mi w myślach, prawda?- westchnęła.

Lucyfer spojrzał na nią zaskoczony.

- Nie czytam w twoich myślach. Nie mam dostępu do twojego umysłu.

- Co?- spojrzała na niego równie zaskoczona, co on.

Te wszystkie przypadki, gdy mówił, co myślała, gdy wiedział, gdzie jest. To nie mógł być przypadek. Jego słowa przy pierwszym spotkaniu "Czegoś, czego nie mam i nigdy mieć nie będę".

Musiał czytać w jej myślach. Brak takiej umiejętności wydawał się dla niej bardziej zaskakujący niż fakt, że istnieje.

- Nie potrafię czytać w myślach- powtórzył.- Ale wiem, co się dzieje w twoim sercu, bo widzę twoją duszę.- Sięgnął ręką do jej twarzy, jakby dosłownie mógł dotknąć tej duszy.- Mówiłem ci już, jest przepiękna.

Pokręciła zszokowana głową, przyglądając mu się uważnie.

- Nawet gdy myślę, że coś wiem, okazuję się, że to nie prawda.

Nie odpowiedział na jej słowa, lecz uparcie wrócił do poprzedniego tematu.

- Nie chcę byś myślała, że jesteś dla mnie mniej istotna niż Nir. Ona nie żyje od wielu, wielu lat. Zdążyłem się z tym pogodzić. Zawsze będzie dla mnie ważna, ale to ty tu jesteś teraz.

- Naprawdę zawsze wiesz, co powiedzieć- westchnęła i ponownie lekko go pocałowała.

Tym razem jednak Lucyfer przyciągnął ją i pogłębił pocałunek. Położył dłonie na jej biodrach, po czym zaczął sunąć nimi coraz wyżej, aż dotarł do żeber. Abigail chwyciła rękami jego twarz, nachylając się coraz bardziej, aż Lucyfer opadł na plecy. 

Zaczęła sunąć ustami po jego szczęce, szyi aż dotarła do kołnierzyka koszuli. Chciała go rozpiąć, lecz Lucyfer chwycił obie jej dłonie, uważnie patrząc w jej szare, błyszczące oczy.

- Przez ciebie zapominam o całym wszechświecie, ale wszechświat o nas nie zapomni.

- Kiedyś będzie musiał.

Następnego dnia Abigail wyszła z uczelni i natychmiast w oczy rzuciło jej się czarne Reno oraz stojący przy nim Lucyfer. Spoglądał prosto na nią, na co uśmiechnęła się i podeszła. Wiedziała, że praktycznie wszyscy ludzie na parkingu na nich patrzą, lecz starała się to ignorować. Lucyfer był po prostu za piękny, by na niego nie patrzeć. Podał jej torbę, którą ze sobą przywiózł.

- Witaj, Abigail- szepnął.

- Witaj- zaśmiała się, całując go krótko na przywitanie.

Ruszyli do akademika, którego korytarzami tłoczyli się wracający z wykładów studenci. Gdy jednak stanęli przed drzwiami od pokoju, Lucyfer zamarł. Zatrzymał Abigail stanowczym zagrodzeniem drogi ręką i wpatrywał się w ścianę, jakby mógł przez nią widzieć.

- Co się stało?

- Poczekaj tu- oznajmił tylko i odsunął ją od drzwi.

Powoli je uchylił, ukazując zmasakrowany pokój. Wiolonczela Abigail stała się kupą drzazg, kubki leżały potłuczone pod parapetem, na ścianie po prawej stronie znajdowało się wielkie wgniecenie, pod nim równie mocno wgnieciony czajnik, jedno biurko było przewrócone, drugie połamane na pół.

A pośrodku tego wszystkiego leżała Claire.

Jej ciało było sine, lecz tym razem naprawdę martwe. Czaszkę miała zmiażdżoną, oczy wychodziły z głowy, spoglądając na okno z zalewającej wszystko krwi, która wpadała między panele, znikając pod podłogą.

Nic więcej.

Tylko kap, kap, kap.

Wtedy Abigail wrzasnęła. Krzyk ten przeszywał czaszkę, przypominał krzyk Lucyfera, gdy obdzierano mu skrzydła, przypominał krzyk ofiary tortur.

W akademiku zapadła cisza. Twarze kolejno odwracały się ku pokojowi, a krzyki powtarzały. Lucyfer natychmiast objął Abigail i zmusił ją do schowania twarzy w jego płaszczu, stanowczym uściskiem ramion chronił ją przed brutalną prawdą.

Płakała, jej ciałem wstrząsały spazmy szlochu, a mimo zamkniętych oczu wciąż widziała Claire, z której boku głowy dosłownie wypływał mózg. Żołądek podszedł jej do gardła. Gwałtownie wyrwała się Lucyferowi i odwróciła, wymiotując. Czuła jego ręce na swojej twarzy. Odgarniały jej włosy, kiedy znowu zgięło ją w pół.

Słyszała w tle, że ktoś zadzwonił na policję, ktoś inny też płakał, a jeszcze iny wpadł w panikę. Odsunęła się od własnych wymiocin i oparła o ścianę po drugiej stronie korytarza. Miała jednak idealny widok na otwarty pokój. Zrobiła kilka kroków w bok, aż widziała jedynie przybrudzoną ścianę. Jej wzrok z przerażonego stał się pusty, równie martwy, co Claire.

Gdy Lucyfer chciał ją ponownie objąć, odsunęła się jak oparzona. Miała wrażenie, że jego dotyk zaraz z powrotem przywoła emocje, które uciekły z jej serca, pozostawiając ją bez duszy, bez przerażenia.

- Abigail- wyszeptał.

Kiedy nie zareagowała, chwycił jej twarz, zmuszając do spojrzenia w jego oczy. Były takie piękne, takie czyste. A wiedziała, że to przez nie umarła Claire. Umarła przez to, że była jej współlokatorką. Umarła przez to, że Abigail znała Lucyfera.

- To przez to, prawda?

- Nie wiem- wyznał cichym głosem, delikatnie dotykając dłońmi jej twarzy.- Chciałbym powiedzieć, że nie, ale nie wiem.

Tak jak sądziła, jego dotyk znowu przywołał emocje, przywołał przerażenie, wyrzuty sumienia. Ponownie z jej opuchniętych oczu wypłynęły łzy. Płakała, płakała w płaszcz Lucyfera tak długo, aż rozległy się syreny policyjne, aż do akademika wpadli policjanci, aż wyprosili wszystkich na zewnątrz, ogradzając akademik żółtą taśmą.

Płakała, aż podszedł do nich chudy, wysoki, tylko trochę niższy od Lucyfera, policjant. Miał bardzo krótkie, brązowe włosy, a zza niskich, gęstych brwi wyglądały piwne, wąskie oczy.

- Pani znalazła Claire Campbell? Jak się pani nazywa?- zapytał niskim, ochrypłym głosem, wyciągając notatnik i szary długopis.

Abigail spojrzała na jego rozmazaną przez łzy twarz. Po prostu patrzyła, zapominając jak używać słów. Policjant spojrzał na Lucyfera. Zmarszczył swoje grube brwi. Lucyfer nachylił się do ucha Abigail.

- Spróbuj odpowiedzieć, dobrze? To nie musi być to, co myślisz.- Powiedział to tak cicho, że ona sama ledwie to usłyszała, a co dopiero policjant.

- Tak- wychripiła.- Nazywam się Abigail Reed. Ja... przyszłam po swoje rzeczy... Wczoraj wyprowadziłam się...  nie z- zdążyłam wszystkiego wziąć...- westchnęła.- Miałam dużo rzeczy...- Jej wzrok uciekł w kierunku wejścia do akademika, gdzie tłoczyła się ekipa kryminalistyczna, wnosząc rzeczy.

- Byłyście współlokatorkami?

- Tak. Od pierwszego roku.- W jej oczach znowu pojawiły się łzy.- Mój boże, Claire nie żyje.

Lucyfer mocniej objął ją lewym ramieniem, obserwując z troską. Policjant kolejny raz spojrzał na niego dziwnym wzrokiem.

- A kim pan jest?

- Lucjan Anderson. Spotykam się z Abigail- wyjaśnił głosem, który sprawił, że mężczyzna zamrugał.

- Długo się znacie?

- Znamy się jakiś czas, ale spotykamy od miesiąca- skłamał płynnie.

Tak naprawdę znali się miesiąc, a "spotykali" dwa dni, lecz nie mogli mu tego powiedzieć, zważając na pytanie, które padło zaraz potem.

- Czemu się pani wyprowadziła? Nie dogadywałyście się?

- Nie, nie- zaprzeczyła Abigail, kręcąc głową.- Claire była cudowna. Przeprowadziłam się do Lucjana.

- Po miesiącu?- zapytał zaskoczony.

- Nie lubiłam mieszkać w akademiku.- Wzruszyła ramionami i wytarła twarz rękawem niebieskiego żakietu. Aż musiała spojrzeć ponownie na taśmę policyjną, by przypomnieć sobie, że to wszystko naprawdę się dzieje.- Głośno, częste nocne imprezy.

- Rozumiem.- Policjant kiwnął głową.

- Czy pan znał Claire?- skierował następne pytanie do Lucjana.

- Spotkałem ją raz, kiedy odprowadzałem Abigail.

- Tylko jeden raz? Na pewno?

Abigail spojrzała wściekle na mężczyznę, doskonale wiedząc, do czego ten zmierza. Niczym w Kryminalnych Zagadkach Nowego Jorku. Już tworzył jakieś niedorzeczne teorie, zanim jeszcze wywieźli ciało. Dziewczyna zabiła współlokatorkę, zazdrosna o chłopaka.

- Nie pokłóciłyśmy się o chłopaka.- Ledwie powstrzymała się od syku.- Claire była lesbijką.

Policjant zamrugał zaskoczony i zapisał coś w swoim małym, żółtym notatniku. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale westchnął i jedynie zapytał.

- Miała dziewczynę?

- Nie, nie miała.

Abigail za to miała dość pytań. Była bliska nawrzeszczenia na mężczyznę i tylko objęcia Lucyfera powstrzymywały ją przed tym.

- Czy wiesz, czy była z kimś skłócona?

Już miała odpowiedzieć, że nie, gdy przypomniała sobie wściekłą twarz Tony'ego. Jego dziwne zachowanie, to spojrzenie, które jej rzucił.

- Tak- wyszeptała ledwie słyszalnie.- Ze swoim kuzynem. Tonym. Widziałam jak się kłócili przed uniwersytetem.

- Wiesz jak ma na nazwisko?

- Nie.- Pokręciła głową.- Ledwie go znałam. Widziałam go kilka razy, kiedy przychodził do Claire.

- Dobrze. Będziemy mieli pewnie więcej pytań, więc proszę nie wyjeżdżać z miasta.

Abigail kiwnęła głową, a policjant sztywnym krokiem ruszył za taśmę policyjną. Patrzył na niego uważnie i poczuła jak jej nogi zaczynają drżeć. Lucyfer przytrzymał ją i podszedł do pierwszej w pobliżu ławki. Posadził ją na niej, po czym ukucnął przed nią, kładąc dłonie po bokach jej nóg.

- Bardzo mi przykro. Jeśli to moja wina...

- To nie twoja wina- warknęła gwałtownie, na co spojrzał na nią zaskoczony.

- Może to z naszego powodu, ale to nie nasz wina, prawda?- Jej słowa były szybkie, przypominały wystrzały z karabinu. Krótkie, gwałtownie serie.- To wina tego, który to zrobił!- Brzmiała, jakby tłumaczyła to sama sobie.

Jej oddech przyśpieszył, a gardło zacisnęło się. Dziwiła się, że jej pędzące serce jeszcze nie wyskoczyło z klatki piersiowej. Zachowywało się tak, jakby samo chciało od tego wszystkiego uciec. Uciec od tego widoku.

- Mogli przyjść po mnie, czemu to ją zabili?

- Abigail nie masz pewności, że to chodzi o nas. Może chodzić o coś zupełnie innego.

- Kłóciła się z Tonym. Wyczułeś na nim ślad czarnej duszy, prawda? Może to on ją zabił, pewnie mu kazali. Kimkolwiek są ci oni, ale istnieją, prawda?- Nie przestała insynuować.

- Abigail. Teraz się tego nie dowiemy. Musimy poczekać.

Kiwnęła głową, lecz był to tylko nic nieznaczący ruch. Jej umysł wciąż dopatrywał się wszystkich możliwych scenariuszy, szukał rozwiązania. Lucyfer wstał. Podał jej rękę, na której się podparła. Gdy znaleźli się w samochodzie, wpatrzyła się w drogę za oknem, drzewa, które mijali jedno za drugim. Wciąż czuła, że to wszystko jest nierealne, że zaraz się obudzi z krzykiem, a Lucyfer będzie jej powtarzał "Ciii... To tylko zły sen."

Ale to nie był zły sen.

Kap, kap, kap, czyż nie?

Tyle krwi. Przypomniała sobie o innej krwi, którą znalazła w koszu. Przez ostatnie dni coś złego działo się z Claire. Może gdyby zareagowała, ta ciągle by żyła? A może i tak skończyłaby martwa. 

Przecież wczoraj rozmawiały. Claire brzmiała... tak normalnie. Teraz za to nie żyła. Niedługo zakopią ją na cmentarzu, potem stopniowo odejdzie w zapomnienie. Aż już nikt nie będzie pamiętał, jak wyglądała, kim była. Stanie się kolejnym rozłożonym szkieletem.

Zaparkowali przed blokiem, a Lucyfer wyłączył silnik, spoglądając na Abigail.

- Nie byłyśmy przyjaciółkami. Nigdy nawet nigdzie razem nie wyszłyśmy- zaczęła mówić obojętnym, sztywnym głosem.- Ale mieszkałyśmy razem ponad rok. 

Lucyfer wysiadł i po chwili otworzył jej drzwi. Gdy wyszła z auta, objął ją, mówiąc.

- Jeśli ten, kto ją zabił, jest tym, który na mnie czyha, zapłaci.

- A jeśli nie?

- Zajmie się nim policja. Spędzi resztę życia w więzieniu.

Więzienie wydawało się dla niej zbyt małą karą, chciałaby by ten ktoś cierpiał, ale Lucyfer miał rację. 

Spojrzała na blok, w tym momencie będąc pewna jednej rzeczy.

To Tony ją zabił.


---------------------------------------------------

Uśmierciłam Claire. Nawet nie miałam takiego zamiaru, zaczynając pisać ten rozdział. Jestem ciekawa jakie uczucia to wywołało w czytelnikach. Obojętnie? I dobrze? Szkoda bohaterki?

Aleksa.









Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro