Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XII."Modlitwy są jednak tylko słowami, które nie każdy słyszy."

Irene wplątała dłonie we włosy, przymykając oczy. Skupiła się na swoim oddechu, starając odegnać wszystkie myśli, lecz one złośliwe przyśpieszyły, jakby mimo jej zmęczenia doznały zastrzyku energii. Zagościły w nich te zielone oczy, które rozświetlały się w jej głowie niczym zacięta płyta. Niemożliwe, nieprawidłowe, a jednocześnie fantastyczne.

- Irene? - szepnęła jej matka, kładąc dłonie na jej ramionach.

- Wszystko okej - zapewniła ją, uchylając powieki i uśmiechając się blado.

- Wiem, że nie jest - mruknęła kobieta.- U mnie też nie jest "okej", u taty też nie, dlatego nie musisz udawać.

Irene pokiwała głową, pozwalając matce wierzyć, że myślała o Abigail. Wstała od stołu i szybkim krokiem ruszyła do pokoju. Pośrodku małego, rozkładanego łóżka leżało pudło, a w nim kilka rzeczy, których jej siostra nie zdążyła odebrać z policji. Jakiś detektyw Goodman skontaktował się z nimi, kiedy dowiedział się o jej śmierci. Pierwszym pytaniem było "Skąd rzeczy Abigail na policji?" i nagle tyle spraw wyszło na jaw. Współlokatorka jej siostry została zamordowana w ich pokoju, a ona jakiś czas wcześniej przeprowadziła się do chłopaka i nie zdążyła wszystkiego zabrać, przez co jej rzeczy zostały zatrzymane jako dowody. Na dodatek prawdopodobnie była uzależniona od narkotyków, tak stwierdziła policja. Zdrowa dwudziestolatka nie umiera tak po prostu na udar.

I ten mężczyzna z pogrzebu... Irene opadła na łóżko obok kartonu, wpatrując się w jego wieko bezmyślnie. Gałęzie, które niczym żywe wbiły się w jego palce, świecące nadprzyrodzone oczy, znikające rany. To wszystko nie mogło być możliwe. Nie mogło. Dopiero co odebrała rzeczy siostry z matką, w nocy wyszła z hotelu i postanowiła pójść w miejsce, gdzie ta umarła. Coś takiego jest ogromnym obciążeniem dla psychiki. Mogło wywołać halucynacje, przywidzenia.

Ten mężczyzna, te oczy po prostu nie były prawdziwe.

W tym samym momencie jednak Lucyfer na małej stacji benzynowej odkręcał kran, jak najbardziej prawdziwy i wycieńczony. Nabrał wody w dłonie i obmył nią twarz, a kilka zimnych kropel wślizgnęło się za kołnierz jego poplamionej krwią koszuli. Oparł dłonie po bokach umywalki i spojrzał na swoją gładką, idealną twarz w lustrze. Żadnej skazy, żadnej blizny, a tak wiele ich w środku.

 Westchnął, a krew na jego koszuli zaczęła przybierać zielony, jaskrawy odcień, zsychała się, kurczyła, aż odpadła od materiału pozostawiając po sobie nieskazitelną, śnieżną biel. Lucyfer sięgnął po marynarkę i strzepną z niej resztki kurzu, które przyczepiły się po tym, jak powiesił ją na od dawna nie wycieranym grzejniku. Zarzucił ją na ramiona i kolejny raz zerknął w lustro. Żadnej krwi na nim, lecz zdecydowanie zbyt wiele w dużej kamienicy w Danville. Przejechał stan wszerz i wzdłuż, nim zdołał odnaleźć kolejnego anioła, jakby Michael zdołał ich wszystkich ostrzec, jednak Lucyfer wątpił, że to zrobił. Panika i podważanie jego władzy były ostatnim, czego chciał. Najlepszym, co w tym momencie mógł zrobić, to zachować wszystko w tajemnicy. A co jeśli ktoś inny ich ostrzegł? Ktoś, kto postanowił zignorować polecenia Michaela? To by znaczyło, że jego plan skutkował, i to bardzo szybko. 

Wyszedł z łazienki, a promienie słońca oraz mroźne powietrze uderzyły w jego twarz. Skierował się ku samochodowi i zajął miejsce kierowcy. Odpalił silnik, po czym ruszył. Potrzebował pilnie znaleźć kolejnego anioła, musiał zacząć przyśpieszać ten mechanizm, nakręcać wszystkich, w których umysłach zrodził się bunt. Jednak trzy godziny później wciąż niczego nie czuł, cztery godziny później, kiedy przekroczył granicę stanu również. Potrzebował głównego katalizatora, napędzenia, nie mógł się teraz poddać, nic nie uzyskać, nie teraz. Zacisnął mocniej palce na kierownicy, a plastik ugiął się pod jego chwytem, tworząc na zawsze odcisk jego dłoni. Oczy zaświeciły, mięśnie napięły się, a Lucyfer nagle przestał istnieć dla świata. Stał się mgłą, nieistniejącą materią i niespodziewanie to poczuł. Słabe światło, doskonale ukryte przed jego zmysłami. Nie mógł go dostrzec, lecz odczuwał, jako pustkę, zakłócenie harmonii. Gwałtownie zdał sobie sprawę, że nie jest to jeden anioł, a kilkoro. W jednym miejscu, oddalonym setki kilometrów od niego, ukrywających się, przed nim.

Samochód skręcił i wjechał na puste, mroźne pole, a Lucyfer pojawił się przed dużym, gotyckim kościołem z czerwonej cegły. Pokręcił głową, znowu kościół, jakby to miało w czymś pomóc. Wściekłość obudziła się w nim na nowo, potwór zgłodniał, żądał, aby go nakarmić. Teraz. Natychmiast. Przeszedł przez spory dziedziniec, wyłożony kostką brukową. Pchnął ciężkie, czarne, drewniane wrota i znalazł się w chłodnym, ogromnym wnętrzu o białych ścianach pełnych różnych, starych obrazów. Ogromne okna z witrażami ledwie przepuszczały promienie słońca, pogrążając kościół w półmroku. Zatrzymał się dopiero w samym centrum pomieszczenia, między dwoma długimi rzędami ciemnozielonych ławek, które przerywały dwie ścieżki. Jedna prowadziła od drzwi, przez które przeszedł, a druga od końca kościoła, gdzie stały konfesjonały, aż do złoconego, bogatego ołtarza. To właśnie przed nim klęczało dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Modlili się z pochylonym głowami, nie zdawali sobie sprawy z jego obecności. Nie wyczuli go, zbyt zajęci ukrywaniem siebie.

- Witajcie, bracia.

Dopiero wtedy poderwali się, a ich zasłony opadły. W dłoni Lucyfera pojawił się miecz, oni chwycili swoje. Kobieta rzuciła w jego stronę dwoma sztyletami, lecz on stał się w półprzezroczysty, ulotny, a ostrza przeleciały przez jego sylwetkę i opadły kilka metrów za nim, tracąc prędkość.

- Tego wam nie powiedzieli, prawda? - stwierdził, obracając miecz w dłoni.

Jeden z mężczyzn rzucił się w jego kierunku, piskliwie krzycząc. Lucyfer zniknął i uniósł się wysoko, nad niego. Zmaterializował się, a grawitacja ściągnęła go w dół. Opadł na anioła, przebijając go mieczem. Uderzyli w marmur, kości mężczyzny trzasnęły pod ciężarem Lucyfera. Krew zabarwiła szare kafelki, ciałem wstrząsnęły dreszcze, a Lucyfer spojrzał na resztę aniołów.

- Ja też się modliłem - mruknął, a w tle rozległy się jęki powalonego mężczyzny.- Modlitwy są jednak tylko słowami, które nie każdy słyszy.

Anioły opuściły z niedowierzaniem wzrok na swojego towarzysza, który targany skurczami, płakał z bólu. Lucyfer ulitował się nad nim i wyciągnął miecz z jego klatki piersiowej, po czym jednym ruchem odciął nim głowę, która potoczyła się kawałek dalej, a już po chwili była jedynie kupką popiołu.

- Nie jesteście tak nieśmiertelni, jak myśleliście - oznajmił.

- Skoro my nie jesteśmy nieśmiertelni - wrzasnęła kobieta, wydobywając kolejny nóż zza paska spodni.- To ty też nie!

Ruszyła w jego kierunku, jednak Lucyfer ponownie zniknął. Spodziewając się tego, odwróciła się gwałtownie i zamachnęła nożem. Lucyfer złapał ostrze w dłoń. Krew spłynęła po jego ręce, lecz on nawet się nie krzywiąc, powiedział.

- Zapewne też nie jestem nieśmiertelny, lecz wy nie potraficie mnie zabić, a ja was tak.

Spróbował czegoś nowego, czegoś, czego do tej pory nie robił. Przelał swoją energię w nóż, który rozświetlił się zielenią i przekazał ją dalej, prosto do ciała anielicy. Promień światła zaczął pulsować po jej skórą, prześwitywał przez nią. Kobieta puściła nóż i zaczęła krzyczeć, krzyk ranił ich uszy, lecz już po chwili ustał, ponieważ jej strony głosowe stopiły się, wypłynęły z ust, przypominając czerwoną farbę, rozgniecioną z kartkami papieru. Światło czyniło spustoszenia w jej organizmie, rozpuszczało narządy wewnętrzne od środka, zabijało ją, a Lucyfer nie musiał nawet ruszyć palcem.

Drugi anioł spojrzał na to z niedowierzaniem i gwałtownie rzucił się do drzwi. Był pierwszym, który uciekał i zdecydowanie nie ostatnim. Lucyfer jednak zagrodził mu drogę, pojawiając się przed nim. Wbił miecz prosto w jego czaszkę, przebijając ją na wylot. Pociągnął ostrze w dół, rozcinając ją na pół, a kawałki mózgu niczym wijące się robaki opadły na ziemię szybciej niż ciało. Krew oraz jedna gałka oczna wylały się na ziemię. Lucyfer przekrzywił głowę, przyglądając się tym rekwizytom z taniego horroru i taniemu efektowi specjalnemu, aż oko poruszyło się, spoglądając w jego kierunku. Żył. Tak długo, jak Lucyfer nie użył na nim swojej mocy, a jego ciało rozpadło się w proch. Wolnym krokiem przeszedł do kobiety. Ledwie oddychała, leżąc brzuchem na zimnym marmurze. Patrzyła na niego z bólem i wściekłością, na które tylko się smutno uśmiechnął. Uklęknął przed nią, wbijając czubek ostrza miecza w kafelki i opierając się na nim, by nie stracić równowagi.

- Teraz poczekamy - poinformował ją.- Nie chcę przedłużać twojego bólu...- Gdy tylko to powiedział, zdał sobie sprawę z okrutnej prawdy. Chciał tego. Chciał tego bardzo. Chciał, aby cierpieli, tak jak on, mimo że byli jedynie nieświadomymi sługusami. To właśnie ta ich nieświadomość rozjuszyła go bardziej, niż gdyby o wszystkim wiedzieli. Ta ich ślepa wiara, przekonanie o słuszności sprawy, nie poddawanie w wątpliwość żadnych słów Michaela.- W rzeczywistości chcę tego. Nie jesteś sobie w stanie nawet wyobrazić, jak bardzo. Za wszystko co mi zrobiliście, za wszystko co zrobiliście moim bliskim. 

Dostrzegł w jej oczach niezrozumienie, zdziwienie, lecz nie miał zamiaru tego tłumaczyć, nie kolejny raz. Nie warto było marnować słów, których i tak przecież nikt oprócz niej by nie usłyszał...

A może powinien? Może powinien marnować słowa, wiedząc, że w nie nie uwierzy. Wątpliwość zawsze pozostaje, pomaga nam dostrzec to, czego wcześniej nie chcieliśmy widzieć. Lucyfer pozwolił, aby jego smutek uciekł z klatki, zaatakował cały jego umysł. Nawet nie musiał udawać. Mógł być po prostu szczery.

- Odszedłem. Tak jak tego chciał Michael - szepnął, unosząc wzrok do sufitu.- A on zabił kobietę, którą kochałem, odciął moje skrzydła. Tylko po to, aby mnie zranić, poczuć w końcu nade mną władzę.- Pokręcił głową, spoglądając znowu na anielicę, która patrzyła na niego z mieszaniną wściekłości, bólu, niedowierzania i zdziwienia. Nagle cofnął się, jakby coś nim wstrząsnęło. Spuścił wzrok na podłogę, podnosząc się. Ponownie uniósł wzrok, a energia opuściła ciało kobiety, która wzięła pierwszy głęboki oddech.- A wy mu pomagacie! - wrzasnął gwałtownie.- Pomagacie komuś, kto zabrał mi wszystko! Kto oszukał nas wszystkich! Nie tylko mnie! - Wskazał na siebie palcem, po czym wyszarpnął ostrze z kafelek.- Was też! - Wymierzył we wciąż leżącą nieruchomo na podłodze kobietę mieczem.- A wy mu na to pozwalacie! Pozwalacie mieszkać prawdziwemu Szatanowi w Niebie! - Roześmiał się głośno, szaleńczym, niekontrolowanym śmiechem.- Zapłacicie za to, zapłacicie! Za to, co zrobiliście mi, Nir i Abigail! - Celowo zaczął rzucać imionami, aby one je poznała, nie mogła przejść obok nich obojętnie, bez skojarzeń.- Zapłacicie wszyscy!

Po czym zniknął i zmaterializował się dopiero przy Drzewie Życia, opierając się o nie z wyczerpaniem. Maska opadła z jego twarzy, burza zniknęła z oczu. Dotknął lewą dłonią swoich pleców. Poczuł twarde, znane blizny pod palcami, blizny, które stworzył Michael, uziemił go, przykuł kajdanami do ziemi, zmusił do życia między ludźmi, niemal jak jeden z nich. A teraz Lucyfer połamał te kajdany. Silniejszy niż kiedykolwiek. Miał własne skrzydła, coś co mogło go zanieść na sam koniec świata.

Uniósł rękę do góry, a gałązki wbiły się w jego palce. Kolejny raz ujrzał znajome miejsce, które niemal od początku było jego domem, gdzie spędzał najwięcej czasu prowadząc rozmowy z Drzewem Życia, które nigdy nie mogło mu odpowiedzieć. To boleśnie znajome miejsce było ciche, cichsze niż zwykle, opustoszałe, lecz Lucyfer nigdzie się nie wybierał, dopóki nie zyska informacji, nie pozna skutków swojego z jednej strony logicznego, a z drugiej bezsensownego planu. Odetchnął mroźnym, cuchnącym spalinami powietrzem, które jako jedyne przypominało mu, że wciąż jest na ziemi, a to, co widzi, jest jedynie filmem, wyświetlanym obrazem.

Nie minęło sporo czasu, nim w Niebie rozległ się głośny, piskliwy krzyk. Lucyfer natychmiast spojrzał w tamtym kierunku, dostrzegając rudowłosą anielicę, którą wcześniej widział z Michaelem, oraz zranioną przez niego kobietę, jego zatrute jabłko. Michael wylądował przed i natychmiast podbiegł do kobiety. Pozwolił jej wesprzeć się na swoim ramieniu i skierował do sadu. Zajął się nią samodzielnie, ponieważ bał się tego, co powiedział jej Lucyfer, ponieważ czuł, że nadciąga coś, czego nie przewidział.

Coś, co może go zniszczyć.

----------------—------------------------------------------------------

To opowiadanie schodzi na psy i mówię całkiem poważnie. Zaczyna irytować mnie pisanie tego, co zapewne widać na fabule i stylu pisania, chociaż jeszcze dwa dni temu tak nie było. A gdy to skończę,pewnie będę płakać z tęsknoty.

Tak jest zawsze -,-

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro