Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VII." Kim jesteś, Lucjanie? Zbyt wieloma osobami jednocześnie."

Lucyfer obrócił kartkę w dłoni i ponownie spojrzał na podpis, jakby przekonany, że to, co widzi, nie może być prawdziwe. Gadriel kochał ludzi, równie mocno, co on. Nie skazywałby ich dusz na potępienie, bez względu na to, co teraz o nim myślał, jakie kłamstwa nakładł mu do głowy Samael. Lucyfer zerknął w stronę odciętej głowy, po czym ponownie zawiązał pergaminy. Ruszył do wyjścia, wkładając je do wewnętrznej kieszeni marynarki.

Musiał odnaleźć Gadriela. Musiał z nim porozmawiać, wyjaśnić wszystko. Zniósłby nienawiść od każdego, lecz nie od kogoś, kogo traktował jak własnego syna, kogoś, kogo wychował wysoko, nad chmurami. Jeśli istniał choć cień szansy, że mógłby wyjaśnić wszystko, musiał spróbować. Ponownie obrzucił tekst wzrokiem, wyłapując nowe nazwisko "Dave Carl Page". Związał dokumenty i ruszył do wyjścia, wkładając je do wewnętrznej kieszeni marynarki. Wyjął komórkę i wpisał w wyszukiwarkę najpierw "Dave Carl Page, Arlington", lecz gdy nic nie znalazł zmienił frazę na "Dave Page, Arlington". Wyskoczyło mu konto na portalu społecznościowym "facebook". Zaczął przeglądać profil, posty oraz zdjęcia. Dave Page był czarnoskórym mężczyzną przed trzydziestką, który miał cukrzycę i uwielbiał torturować się, przeglądając strony z przepisami na ciasta oraz torty. Pracował na stacji benzynowej na drugim końcu miasta.

Lucyfera dziwiło, jak ludzie mogą dobrowolnie podawać takie informacje w miejscu, do którego każdy ma dostęp, jakby uważali, że na świecie brakuje psychopatów, stalkerów... i serafina, który teraz zmierzał do stacji benzynowej, dzięki informacjom z facebooka. Gdy wyszedł z akademika, schował miecz oraz komórkę. Dostrzegł maleńką kropelkę krwi na swojej białej koszuli. Zapiął marynarkę, ukrywając ją za czarnym materiałem i przyśpieszył kroku.

Nagle po drugiej stronie ulicy zobaczył znajomą, szarą kurtkę i długie, blond włosy. Abigail szła, wpatrując się w chodnik, a zza jej czarnej czapki wystawały kable od słuchawek. Na jej usta wkradał się delikatny uśmiech, który nieskutecznie próbowała powstrzymać. Lucyfer zamarł w bezruchu, patrząc na nią, a jego oczy zaczęły jarzyć się nieziemskich blaskiem. Zacisnął pięści, próbując nie poddać się halucynacjom, lecz Abigail wyglądała jak żywa. Nawet człowiek idący w jej kierunku z naprzeciwka, zerknął na nią i w ostatniej chwili wyminął. Uczucia, które starał się zakopać jak najgłębiej, wemknęły się znowu do jego serca, a stale towarzyszący, otępiający ból odezwał się ze zdwojoną siłą.

- Abigail...- wyszeptał.

Ona jakby go słysząc, spojrzała na niego i uśmiechnęła się szeroko. Nieświadomie zrobił krok w jej kierunku, lecz ona w tym samym czasie zniknęła za mrugnięciem oka. Cofnął się gwałtownie i zakrył oczy dłonią, zamykając je. Czuł, jak łzy, które nigdy nie wypłyną, zbierają się w jego oczach. Wziął głęboki oddech, lecz wtedy doznał wrażenia, że czuje delikatny zapach jej perfum, lekka woń alkoholu i wielu, pomieszanych kwiatów. Pokręcił głową, po czym opuścił rękę. Zmusił się do ruszenia dalej, nawet wstrzymał oddech, aż dotarł przed pomarańczowy, dość obskurny budynek z dużymi, prostokątnymi szybami i płaskim dachem. Przed nim rozciągał się betonowy parking, na którym stały jedynie dwa stanowiska do tankowania gazu, paliwa i ropy. Wszedł przed otwierane automatycznie drzwi do małego, również pomarańczowego, długiego pomieszczenia, w którym ciągnęły się rzędy półek z batonikami, napojami energetycznymi i innymi, zatruwającymi ciało przekąskami. Na prawo od wejścia znajdowała się biała lada. Stał na nich obracający się grill, na którym piekły się śmierdzące parówki. Siedział za nim znudzony, młody chłopak o piegowatej, bladej skórze i ciemnorudych, opadających na brązowe oczy włosach. Na głowie miał firmową, pomarańczową czapeczkę z napisem "Cibus". Spojrzał na Lucyfera, a jego twarz przybrała dziwny, krzywy wyraz.

- Jest może Dave?- zapytał Lucyfer, podchodząc powoli.

Chłopak pokręcił powoli głową z niedowierzaniem i powiedział.

- Będzie za dwie godziny, ma drugą zmianę.

- W porządku. Dziękuje.- Lucyfer uśmiechnął się, a chłopak otworzył szeroko oczy zgłupiały. 

Kupił paczkę gum do żucia, które wyrzucił natychmiast po wyjściu z budynku. Zajął ławkę po drugiej stronie ulicy i czekał. Minęła zaledwie godzina, gdy zerkając w bok, zobaczył Abigail, siedzącą tuż obok niego. Tymi pięknymi, delikatnie szarymi jak wieczorna mgła oczami wpatrywała się w niego. Odetchnął głęboko, a zimnie powietrze wlało się w jego gardło, dławiąc go, topiąc w ciemnej, bezkresnej toni.

 - Kim jesteś, Lucjanie?- zapytała Abigail, przełykając ślinę.

- Zbyt wieloma osobami jednocześnie- wyszeptał wraz z drugim, własnym głosem z przeszłości.

- Przedstawisz mi tą, którą się czujesz?

- Powinienem odmówić- wychripiał, a jego oczy znowu zajaśniały szmaragdem i szklistymi łzami.- Odejść w tym momencie. Powinienem.

Zaraz po jego słowach odezwał się głos z przeszłości.

- Przedstawiam ci ją w każdej naszej rozmowie. Po prostu nie nazywam jej po imieniu.

- Mógłbyś to zrobić?

Przysunął się, wpatrując w jej cudowne oczy. Uniósł rękę i przesunął palcami w powietrzu zaledwie centymetry od jej pięknej, smutnej twarzy. Bał się, że jeśli jej dotknie, to zniknie. Znowu rozpłynie się w powietrzu, a z drugiej strony chciał tego, bo patrzenie na nią było zbyt bolesne.

- Przykro mi, Abigail, ale nie- powiedział znowu jego głos z przeszłości.

- Ty sama się domyśliłaś. Blizny po skrzydłach, Lucjan... Lucyfer- szepnął, przymykając na sekundę oczy. Znowu poczuł delikatny zapach jej perfum. Jakby naprawdę tu była. Jakby tamtego dnia zdołał ją uratować. Był serafinem, niebiańską istotą, lecz nie potrafił zrobić tego, czego najbardziej teraz pragnął, cofnąć czasu.

- Czemu nie?- zapytała Abigail. Jej oddech owiał jego twarz w delikatnej, intymnej pieszczocie.

- Zbyt dobrze rozumiemy swoje słowa. Chciałbym to zatrzymać- wyznała przeszłość.

- Widzę, że jesteś inny, Lucjanie. Skąd wiesz, że tego nie zatrzymasz, jeśli powiesz mi prawdę?- zapytała, unosząc twarz.

- Nie wiesz, jak bardzo jestem inny.

- Inność nie jest zła.

- A jednak jest zła- mruknął.- Zabiła cię Abigail.- Jego serce ścisnęła niewidzialna ręką i gwałtownie wyrwała je z klatki piersiowej. Wciąż biło, miarowo i pewnie, lecz poza jego ciałem. Abigail westchnęła, spuszczając spojrzenie. Jej sylwetka złączyła się w wiatrem i odpłynęła, zostawiając Lucyfer samego na ławce. Oparł się o nią, pochylając głowę. Wtedy jednak zobaczył kątem oka Dave'a, który szedł chodnikiem w kierunku stacji benzynowej. Drapieżną pustkę ostatnich dni przerwał promień lodowatej wściekłości. Lucyfer zerwał się z ławki i ruszył w stronę Dave'a. Jego krok był stabilny, wolny, lecz poruszał się z taką prędkością, jakby biegł. Gwałtownie stanął przed Page'em, który zatrzymał się zaskoczony, omal na niego nie wpadając.

- Co ty odpierdalasz, stary?- zdziwił się.

- Musimy porozmawiać- stwierdził złudnie spokojnie Lucyfer i gwałtownie przystawił mu miecz do brzucha, obejmując go tak, jakby witał się ze starym znajomym.- Masz mi powiedzieć, gdzie spotkałeś mężczyznę, z którym podpisałeś pakt albo rozpruję twój brzuch, złapię za jelita, wyciągnę je powoli z twojego ciała, po czym cię nimi nakarmię, rozumiesz?

Ciemnobrązowe oczy Dave'a rozszerzyły się w niedowierzaniu. Pokiwał głową, zerkając w dół na końcówkę ostrza, które przebiło jego flanelową, czerwoną koszulę i naparło na skórę.

- Spotkałem go w klubie pod Medallion Hotel- szepnął, przełykając ślinę.

- Dziękuję za pomoc- oznajmił Lucyfer i z całej siły, zaciskając zęby, wbił ostrze w jego żołądek. Miecz wszedł aż po rękojeść, przebijając go na wylot.

Usta Dave'a otworzyły się jak u ryby, której brakuje tlenu. Znowu spojrzał w dół, a Lucyfer wyciągnął miecz i pozwolił jego ciału upaść na ziemię. Nagle z naprzeciwka rozległo się szczekanie. Kilka metrów dalej stała kobieta po czterdziestce z małym jorkiem w szarym ubranku. Patrzyła to na Lucyfera to na Page'a, który wycharczał coś, a spomiędzy jego warg wypłynęła krew. Trzymał się za brzuch, a na chodniku tworzyła się odbijająca światło kałuża krwi.

Miecz Lucyfera przemienił się w światło i wniknął w jego skórę. Spojrzał na swoją marynarkę, na której ledwie widać było maleńkie plamy krwi, lecz jego dłonie i mankiety koszuli były całe nią pokryte. Kobieta z psem krzyknęła nagle, a Lucyfer tylko na nią spojrzał. Coś wybuchło w nim niespodziewanie, niczym niezapowiedziane. Zapragnął  rozszarpywać jej ciało kawałek po kawałku, wyciągnąć jeszcze pracujące płuca i pokazać jej wciąż żywym oczom. Smród zepsucia bił od niej falami, lecz był inny niż u czarny dusz. Wyczuł pychę, poczucie wyższości i zgorzknienie. 

Szarpnął się gwałtownie do tyłu, gdy świadomość tych myśli, go zaatakowała. Odwrócił się i ruszył w przeciwnym kierunku. Chociaż nawet nie mrugnął powieką, całe jego wnętrze się trzęsło, drgało niekontrolowanie, ściskało brzuch i wnętrzności. Mimo że tego pragnął, że tak powinno być, wizje, które podsunął mu umysł, nie obrzydzały go. Wręcz przeciwnie, sprawiały, że agresja i nienawiść budziły się znowu do życia. Miał jedną, jedyną zasadę, której trzymał się przez te lata. Nie zabijał niewinnych, nic nieświadomych, postronnych ludzi. Zabijał tych, którzy już byli martwi, zabijał demony, istoty, które tak naprawdę nigdy nie żyły. Czuł, że coś zaczyna się wymykać mu spod kontroli. On sam wymykał się spod kontroli. Odetchnął głęboko, pozbywając się krwi z ubrania.

- W takim razie dla mnie jesteś Lucyferem- usłyszał znowu obok swojego ucha.

Ten głos, cudowny głos wyciągnął z niego całą wściekłość. Uspokoił umysł, pozbawił nienawiści. Był tak delikatny i czysty, że Lucyfer poczuł, jak cała śmierć, którą zesłał, zalewa go niczym tsunami. Fakt, że zapragnął zabić niczym niewinną kobietę, był nie do zniesienia. Poczuł, że jest dokładnie taki sam jak jego ojciec, jak Samael.... jak Michael.

Gwałtownie pokręcił głową. Nie był taki jak oni. Nie liczyło się to, co zapragnął zrobić, a to, co faktycznie zrobił. Nie zabił tej kobiety. Nie potrafiłby, nawet jeśli czerwona mgła nienawiści przysłoniła jego oczy. Nie zrobiłby tego. Jednak jakaś myśl z tyłu jego głowy zapytała spokojnie: Czy aby na pewno?

Odetchnął, wiedząc, że powinien wziąć się w garść. Pakt Gadriela z Page'em  był świeży i Lucyfer miał jedynie nadzieję, że Gadriel wciąż jest w tym hotelu. Przyśpieszył, gdy dostrzegł dach budynku i wtedy nagle w jego uszach rozegrała się cicha, powolna melodia, którą doskonale pamiętał z tego dnia, gdy siedzieli z Abigail na ławce, a ona grała na flecie, tak bardzo zapatrzona w to, jak idealny według niej był, że nie dostrzegała żadnych ukrytych wad. Nie dostrzegała, że ręce, które sunęły po jej ciele, były całe oblane krwią, nie dostrzegała, że usta, na których pragnęła zobaczyć uśmiech, składały pocałunki śmierci, nie dostrzegała, że szmaragdowe oczy, których piękno tak kochała, były kolcem na róży tego wszechświata.

Lucyfer zatrzymał się przed prostokątnym, białym budynkiem z długimi, brązowymi pasami na dole, na krawędzi płaskiego dachu oraz kilku balkonach na przedniej ścianie. Z boku powieszony był ogromny, czerwony napis "MEDALLION HOTEL", a pod nim mniejszy "THE CELLAR RESTAURANT". Lucyfer wątpił, aby to naprawdę była tylko restauracja. Melodia w jego uszach nasiliła się, kiedy wszedł tylnymi drzwiami do środka. Minął w przejściu sprzątaczkę, która nawet na niego nie spojrzała. Drogim garniturem oraz wyglądem idealnie wpasowywał się w innych, przychodzących dyskretnie do "restauracji" gości. Znalazł się w sporej kuchni o białych ścianach i długich rzędach kuchenek, lodówek, a po drugiej stronie blatów. Przeszedł obok kilku kucharzy, oni również na niego nie spojrzeli. Dopiero kiedy znalazł się w długim, jasnym korytarzu, stanął obok niskiego mężczyzny o gęstych, blond włosach i sporej nadwadze, a ten spojrzał na niego zdziwiony, lecz powiedział tylko ochryple.

- Jest pan pierwszy raz, prawda? Gdybym pana wcześniej tu widział, na pewno bym pamiętał.

- Tak- przyznał Lucyfer, kiwając głową.- Jestem pierwszy raz, mój znajomy polecił mi to miejsce.

- Niech zgadnę...- mruknął mężczyzna, uśmiechając się kącikami grubych, dość wydatnych ust.- Christopher?

- Skąd pan wiedział?- Lucyfer udał zaskoczenie.

Nie miał pewności, czy Christopher to Gadriel, jednak musiał zaryzykować. Dopiero następne słowa mężczyzny, potwierdziły jego przypuszczenia.

- Widać, że się znacie- stwierdził sucho, a Lucyfer był pewny, że nawiązuje do ich urody.

- Uznam to za komplement- zaśmiał się przyjacielsko i zaproponował- Idziemy?

- Oczywiście.- Mężczyzna ruszył korytarzem, a Lucyfer zaraz za nim.

Gdy minęli jedne, uchylone drzwi od magazynu, dostrzegł w jego kącie skuloną Abigail. Z jej oczu płynęły łzy, a z ust ulatywał raniący go szloch. Natychmiast odwrócił wzrok, odsunął od siebie wszystkie emocje, nie mogąc niczego po sobie pokazać. Ten cichy szloch towarzyszył mu aż do momentu, kiedy przeszli przez drewniane drzwi po lewej stronie, przed samym końcem korytarza. W dół prowadziły długie, metalowe schody skryte w półmroku kilku lamp, a za nimi znajdowały się kolejne drzwi, obok których opierając się o ścianę, stał stał wysoki, umięśniony ochroniarz o krótkich, ściętych na rekruta blond włosach. Nawet na nich nie spojrzał, tylko otworzył drzwi. Rozległa się gwałtownie głośna muzyka, więc ściany musiały być wyciszone. Lucyfer był zadowolony z tego powodu, jeśli zamorduje kilka demonów przebywających z Gadrielem, nie usłyszy tego reszta hotelu.

Weszli do przyciemnionej, błyskającej kolorowymi światłami sali o granatowych, jakby satynowych ścianach. Po prawej stronie rozciągał się spory, zatłoczony parkiet, a po lewej stał długi, dębowy bar, przy którym siedziało kilku mężczyzn. Na wprost znajdowała się obecnie pusta, oświetlona scena z rurą.

- Tam.- Mężczyzna wskazał głową kierunek między parkietem, a rurą.- Znajduje się restauracja.- Uśmiechnął się z kpiną.- Tędy nie przejdziesz, bo przy inspekcjach natychmiast znaleźliby to miejsce.- Uniósł palec i zakręcił się dookoła.- To cześć dla motłochu, chodź, pokażę ci resztę.

Motłoch. Lucyfer poczuł, jak wściekłość na nowo się w nim budzi. Ten człowiek uważał się za lepszego od innych, tylko dlatego że miał pieniądze, lecz w rzeczywistości był od nich sto razy gorszy, zepsuty z szarą, coraz czarniejszą duszą. Lucyfer był przekonany, że ktoś już zaproponował mu pakt, jednak ten go jeszcze nie podpisał. Gdy to zrobi, Lucyfer go znajdzie i przebije mieczem gardło. Lecz nie teraz, jeszcze nie. Powściągnął gniew, nie pozwalając mu wybuchnąć, jak przy tamtej kobiecie. 

Mężczyzna ruszył w kierunku sceny i ominął ją łukiem. Wszedł za czarną kotarę, która odsłoniła długie, wysokie schody z metalową barierką. Weszli po nich i Lucyfer zobaczył spore, przestronne pomieszczenie o wiele lepiej oświetlone niż wcześniejsze. Podłoga wyłożona była kamiennymi kafelkami a ściany miały kolor czarno- czerwonego zamszu. Po prawej stronie stał czarny, lakierowany bar, za którym krzątał się młody, chudy mężczyzna. Naprzeciwko baru, po drugiej stronie znajdowały się bordowe, skórzane kanapy, a między nimi szklany stolik. Siedziało tam kilku, ubranych w dobrze skrojone, lecz nie drogie garnitury ludzi. Lucyfer miał ochotę się roześmiać, kiedy był w Rosji widział wiele klubów dla "biznesmenów" i to miejsce było tylko ich beznadzieją kopią. Mężczyzna, z którym tu przyszedł wyminął go i ruszył ku kanapom. Lucyfer rozejrzał się, przyglądając uważnie wszystkim twarzom, lecz nigdzie nie dostrzegł Gadriela.

Podszedł, kiedy mężczyzna ściskał rękę innemu, dość wysokiemu i umięśnionemu mężczyźnie o krótkich, brązowych włosach. Jego twarz była niezwykle przystojna, miał silną, porośniętą delikatnym zarostem szczękę, prosty nos i wysokie kości policzkowe, lecz nawet nie dorównywał Lucyferowi.

- Christopher, spotkałem po drodze twojego znajomego...- zaczął mężczyzna, który go przyprowadził, a Lucyfer odetchnął. 

Christopher nie był Gadrielem, a jedynie przystojnym człowiekiem o mocno zgniłej duszy.

- My się nie znamy- stwierdził spokojnie.- Ale myślę, że możecie mi pomóc.

Spojrzeli na niego zdziwieni, a reszta mężczyzn siedzących na kanapach przyglądało się im wszystkim uważnie, jakby oczekując ciekawego przedstawienia w teatrze.

- Kim ty jesteś?- zapytał Christopher.

- Jestem bardzo znany w tym świecie. Zna mnie każdy, lecz najczęściej tylko z imienia.

Christopher uśmiechnął się kpiąco, unosząc jedną brew.

- Ja go nie znam, David- mruknął, patrząc na pulchnego mężczyznę, który zaciskał mocno szczękę.- A ty?

- Zdecydowanie nie- zgodził się sucho.

- Znacie- zapewnił ich, a jego oczy gwałtownie zajaśniały.- Mam na imię Lucyfer. Brzmi znajomo, prawda?

Zamarli w szoku, a w jego ręce zmaterializował się miecz. Chwycił Christophera za kołnierz koszuli, przykładając do gardła ostrze.

- Szukam wysokiego mężczyzny o brązowych włosach i oczach. Nie wiem pod jakiem imieniem go znacie, lecz w rzeczywistości brzmi ono Gadriel.

- Ja... ja... ja... O boże...- wyszeptał David, cofając się o krok.

- Spróbuj tylko się ruszył, a poderżnę ci gardło- ostrzegł Lucyfer, nawet na niego nie patrząc.

David zamarł gwałtownie, a Christopher złapał Lucyfer za ręce, próbując się wyrwać.

- Uspokój się, bo sam sobie zaraz przetniesz tętnicę- stwierdził- Niebiańskie ostrza są niezwykle ostre.

Christopher nie słuchał i kopnął Lucyfera w kroczę, który się nawet nie skrzywił i naciął delikatnie jego gardło. Kilka krople krwi spłynęło po jego szyi i Christopher syknął.

- Uspokój się- powtórzył.

- Zostaw mnie!- warknął, szamocząc się.

- Zostawię, gdy odpowiesz na moje pytanie.

- Znam tylko Nataniela! Był tu kilka razy!

Jednemu z mężczyzn siedzących na kanapie wypadła szklanka z ręki i rozbiła się głośno na kafelkach. Ten odgłos ocucił barmana, który pobiegł gwałtownie w stronę drzwi od zaplecza, lecz w samym progu zamarł, a jego oczy zaszły zieloną mgłą.

- Brązowe oczy i włosy? Ciemna skóra?- dopytał Lucyfer.

- Tak!- wrzasnął Christopher.

Puścił go, a Christopher opadł gwałtownie na ziemię, oddychając spazmatycznie i wpatrując się w Lucyfera z mieszanką strachu i wściekłości. Dłonie miał zaciśnięte w pięści, jakby chciał się nimi na niego rzucić, lecz jedynie niedowierzanie go powstrzymywało.

- A teraz. Gdzie go znajdę?- Rozejrzał się po wszystkich.

Gdy nikt nie odpowiedział, powtórzył głośniej, zaciskając rękę na mieczu.

- Gdzie?

- Raz odprowadzałem go...- David urwał, przełykając ślinę. Twarz miał bladą, niemal trupią, a oczy wybauszone.- Na drugie piętro... Skręcił do... trzecich drzwi... po le... lewej....

- Dziękuje za pomoc- stwierdził Lucyfer i odwrócił się.

Ruszył w kierunku wyjścia, uwalniając spod swojego wpływu barmana, który ponownie ruszył do drzwi, lecz przewrócił się, tracąc rozpęd. Wszystkie oczy śledziły go, gdy schodził po schodach, do momentu aż zniknął im z pola widzenia.

Cisza stała się gęstą, żywą istotą, która otoczyła ich ciasno ramionami. David spojrzał na Christophera, a ten odwzajemnił spojrzenie, pytając wściekle.

- Co mi dosypaliście?!

- Ja też to widziałem...- padła cicha odpowiedź z kanapy.

- Ja też- potwierdził kolejny mężczyzna, siedzący na sofie.

- To nie mogło być prawdą... Nie....- szepnął jedynie David, zbyt cicho, aby ktoś mógł go usłyszeć i krzywiąc się, złapał ręką za piekącą niczym uporczywa zgaga klatkę piersiową.

Lucyfer wyszedł z klubu i doszedł do samego końca korytarza, gdzie spotkał Davida. Wszedł po obitych wykładziną schodach na trzecie piętro i rozejrzał się po kolejnym, niemal takim samym jak poprzedni korytarzu. Ruszył na sam jego koniec, zakładając, że David mówił o trzecich drzwiach od głównych schodów, a nie tych dla personelu. Zapukał do drzwi pod złotym numerem dziesięć. Gdy tylko usłyszał te ciche, delikatne kroki, wiedział.

Drzwi otworzyły się, a on ujrzał Gadriela. Jedyne, co się w nim zmieniło, to włosy. Niegdyś długie i falowane teraz były krótkie i starannie ułożone żelem. Przez chwilę patrzył na Lucyfera bez wyrazu, jakby wcale go nie widział.

- Ty...- warknął nagle i rzucił się na niego.

Lucyfer spodziewając się tego, chwycił za jego ręce i wepchnął go siłą do pokoju. Przycisnął go do ściany, uniemożliwiając jakikolwiek ruch.

- Nie obchodzą mnie kłamstwa, jakimi przez ten cały czas karmił cię Samael. Musisz po prostu wiedzieć, że się myli. Nigdy nie zdradziłem ciebie ani jego. Nie zrobiłbym tego- powiedział stanowczo, patrząc mu prosto w oczy.

- Kłamiesz!- roześmiał się gorzko Gadriel.- Zawsze jedyne, co robiłeś, to kłamałeś!

- To Samael kłamie. Nigdy bym was nie zdradził.

- Tak?! Nie zdradziłeś nas?! Więc co tu teraz wszyscy robimy?!- wrzasnął, szamocząc się bezsensownie.

- Ponieważ to Michael okłamał mnie- powiedział Lucyfer, dociskając Gadriela do ściany.-  Przyszedł do mnie pozornie przerażony. To on powiedział mi to wszystko, prosząc o pomoc. Potem udał tego sprawiedliwego, który będzie walczył ze zdrajcami. Wiesz, że kochałem ludzi.- Pokręcił głową, dostrzegając, jak nienawiść w jego oczach płonie coraz jaśniej.- Czemu im wierzysz?

- Bo Samael zaopiekował się mną, kiedy ty uciekłeś. Jak tchórz. Zostawiłeś nas!

- Nie zostawiłem was. Odszedłem w nadziei, że jeśli to zrobię, Michael dostanie pozycję ukochanego syna i oszczędzi was- wyjaśnił, ukrywając desperację, która zaczęła go dławić.

- Cholerny męczennik!- zakpił, znowu się gwałtownie szarpiąc.

- A żebyś wiedział!- odwrzasnął Lucyfer, zaciskając zęby.- Skoczyłem z nieba! Zostałem spalony żywcem! A Michael podążył za mną, zabił kobietę, którą kochałem, a potem obdarł mnie ze skrzydeł! Zrobiłem dla was wszystko, a wy jak mi się odwdzięczacie?!

- Zabiliśmy tą twoją sukę- wycedził Gadriel.- Bo nie zrobiłeś dla nas nic!

Lucyfer zamarł zszokowany, a Gadriel wykorzystując to, odepchnął go i uderzył z całej siły w twarz. Głowa Lucyfera odskoczyła do tyłu, a ciało opadło na przeciwległą ścianę. Gdy Gadriel chciał ponownie go uderzyć. spojrzał na niego, świecącymi oczami i przytrzymał bez trudu jego pięść.

- Brałeś w tym udział?- wyszeptał.

- A żebyś wiedział! Sam kurwę wytropiłem!- krzyknął Gadriel i drugą ręką wyciągnął niepostrzeżenie nóż zza paska.

 Wbił go prosto w oko Lucyfera, który wrzasnął z bólu, kuląc się. Gadriel cofnął się i wymierzył drugim sztyletem w jego serce. Lucyfer jednak złapał go w dłoń, patrząc na Gadriela jednym okiem, okiem pełnym nienawiści. Wyrwał nóż, po czym zrobił to samo, co Gadriel. Wbił go w jego oko i jednym ruchem, krzywiąc się, wyciągnął sztylet z własnego. Z czerwonej, mięsistej miazgi, przypominającej zmielone, surowe mięso wypłynęła krew. Lucyfer wbił nóż w brzuch Gadriela i rzucił go na podłogę. Ten upadł na plecy z bolesnym jękiem. W ręce Lucyfera pojawił się miecz, a jego ostrze świeciło zielonym, oślepiającym blaskiem. Stanął nad Gadrielem, po czym wbił go prosto w jego klatkę piersiową, przygwożdżając je do ziemi.

Gadriel jęknął, otwierając szeroko zszokowany oko. Sięgnął rękami do rany i kaszlnął, wypluwając krew. Spanikowany spróbował wyrwać ostrze, lecz ono rozżarzyło się jaśniej. Okolice rany przybrały podobny kolor, a poświata zaczęła powoli obejmować całe jego ciało. Lucyfer cofnął się zszokowany, obserwując, jak jedno oko Gadriela staje się całkowicie zielone, po czym topi się niczym podgrzewany lód. Jego skóra przybrała różowy odcień, a głowa zaczęła lekko uderzać o jasnobrązowe panele. Gwałtownie z jego oczu, uszu, nosa i ust wypłynęła bulgocząca, wrząca krew. Poparzyła jego ciało i wyżarła podłogę niczym kwas. Jego ciało napuchło, coraz mocniej uderzając o panele. Lucyfer cofnął się o kolejny krok, kręcąc z niedowierzaniem głową, jakby spodziewał się, że Gadriel zaraz wyrwie z siebie miecz i znowu się na niego rzuci, lecz on zamarł, a jego głowa opadła bezwładnie na bok. Klatka piersiowa zamarła, poświata zaczęła ulatywać z jego ciała wraz z ostatnim oddechem.

Gadriel umarł.

                                                                       ***

- Jesteś wyjątkowy Lucyferze, jesteś moim pierworodnym synem, pierwszą istotą, jaką stworzyłem- powiedział Bóg.

- Czemu jestem taki wyjątkowy?- zdziwił się Lucyfer.

- Bo jesteś istotą światła, jesteś z niego stworzony, jesteś nim, jesteś samym światłem.

- Co to oznacza?- zapytał, lecz nie otrzymał odpowiedzi.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Się porobiło. Ktoś się domyślał? Ale tak szczerze, bo wiecie, tego w planach nie było. W sumie tu niczego nie ma w planach, więc....

Ostatnio mówicie, że rozdziały są krótkie, więc macie taki 3551 słów. Jak się rozpisałam. Myślałam, że będzie miał góra 2000, a tu proszę!

UWAGA! BEŁKOT! ABY PRZEJŚĆ DO SEDNA, PRZEJDŹ DO CZĘŚCI POGRUBIONEJ I PODKREŚLONEJ!

Jak tak teraz myślę, to jestem raczej już pewna, że ta księga będzie miała też 20 rozdziałów, więc wyjdzie nam razem 40... To będzie najdłuższa książka jaką napisałam 0_o. Zazwyczaj moje wypociny mają po 20 rozdziałów? Takich dość krótkich, a nie takich jak tu, więc to nowość. Powiem wam, że przyłożyłam się do tego, jak do niczego ostatnio i mimo, że cała historia jest tak strasznie poplątana... No bo pomyślcie sobie:

Lucyfer nie jest diabłem, bo jest nim jego brat, Samael. Upadł przez to, że oszukał go brat, Michael. Wmówił mu, że Bóg planuje zniszczyć ludzi, więc ten wszczął bunt i teraz wszyscy myślą, że ich oszukał.

....

W sumie nie jest tak poplątana.

NIE WAŻNE.

Chciałam po prostu powiedzieć, że wyszło mi to dobrze i aż sama jestem dumna.

No.

















Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro