Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15. " Jesteś czymś piękniejszym, niż ideał kiedykolwiek by mógł."

Abigail kręciła się po mieszkaniu w oczekiwaniu na Lucyfera. Nie mogła ustać w miejscu i przechodziła z pomieszczenia do pomieszczenia, podnosząc porozrzucane rzeczy. Odkładała je na swoje miejsce, czując, że musi się czymś zająć. Chociażby sprzątaniem, w którym była przecież mistrzem. 

Ułożyła książki od największej do najmniejszej, pościerała kurze, wyjęła ze zmywarki, odkurzyła, pozmywała. W domu i tak panował porządek, lecz teraz mieszkanie nim dosłownie błyszczało. Kiedyś koleżanka z gimnazjum, widząc jej pokój, powiedziała "Tu jest tak czysto, jakby nikt tu nie mieszkał". Było to idealne porównanie. Zbyt czysto, by jakikolwiek człowiek mógł tu mieszkać, nie niszcząc tego idealnego porządku. 

Jakikolwiek, oprócz Abigail.

Poczuła się lekko rozczarowana sobą, spoglądając na wypolerowane podłogi. I tak poczyniła postępy, naprawdę ogromne postępy w tak krótkim czasie. Nawet po śmierci Claire nie robiła takich porządków.

Ale wtedy miała przy sobie Lucyfera. Jego obecność dawała jej spokój, pocieszenie, którego teraz potrzebowała, bardziej niż czegokolwiek.

Ruszyła z westchnieniem do kuchni. Otworzyła szarą lodówkę, spoglądając na jej zawartość. Ser, mleko, jogurty naturalne, których nienawidziła, nie miała nawet pojęcia, co one tu robią, pakowana szynka, trochę pomidorów i reszta zapiekanki, którą upiekł Lucyfer.

Wyjęła naczynie żaroodporne, po czym z wysiłkiem postawiła je na blacie. Zamknęła lodówkę i wyjęła duży talerz z szafki. Ukroiła sobie kawałek zapiekanki, lecz makaron rozpadł się przy końcach. 

Abigail spojrzała na to krzywo i rozwaloną cześć nałożyła łyżką. Postawiła jedzenie na stole i usiadła na jednym z czarnych taboretów. Zaczęła powoli przeżuwać zapiekankę, wiedząc, że sama nigdy by takiej nie ugotowała. Nie wiedziała, czy wynika to z jej braku umiejętności, czy z tego, że rzadko kiedy gotowała. Była studentką, która żywiła się batonikami musli i zupkami chińskimi. Nie miała zbyt wiele okazji, aby poćwiczyć. W domu za to zawsze gotowała jej mama, która była szefem kuchni w jednej z najlepszych restauracji w ich rodzinnym mieście, Denton.

Abigail jednak wątpiła, by odziedziczyła po niej zdolności kulinarne. Gotując, nigdy nie potrafiła odpowiednio przyprawić, odpowiednio wysmażyć. Albo było za słone, albo za mało słone. Albo nie dogotowała, albo wysuszyła do tego stopnia, że smakowało jak wióry.

Nagle usłyszała cichy jęk otwieranych drzwi. Natychmiast zostawiła zapiekankę i ruszyła do salonu. Lucyfer zdejmował już płaszcz, kiedy do niego podeszła.

Patrzyła na niego w napięciu. Obrzucił zaskoczony spojrzeniem mieszkanie i dopiero wtedy zaczął mówić.

- Wierzą Tony'emu.

- Naprawdę?- zdziwiła się, łapiąc za poły jego marynarki.

- Naprawdę. Jego opowieść zgadza się idealnie ze wszystkimi faktami, które zebrali. Nie opowiedział im, że chodziło o śledzenie ciebie.

Odetchnęła z ulgą i oparła czoło o jego tors.

- Nie sądziłam, że uwierzą... Opowieść Tony'ego dla nas ma sens, lecz czemu według nich Claire miałaby próbować go zabić?

Lucyfer objął ją, opierając podbródek na czubku jej głowy.

- Nie wiem. Zdołałem dowiedzieć się tylko tego. Detektyw Goodman nie jest chętny do udzielania mi informacji.

- Więc od kogo to wiesz?- Spojrzała na niego.

- Od policjantki w dyżurce. Chwilę zdołałem z nią porozmawiać.

Abigail poczuła jak kąciki jej ust unoszą się mimowolnie w coraz większym uśmiechu.

- Widziałam jak wcześniej na ciebie patrzyła- roześmiała się.- Sądzisz, że powinnam być zazdrosna?

- Nie powinnaś- szepnął, unosząc palcami jej podbródek.

Złożył na jej ustach delikatny, lecz stanowczy pocałunek. Abigail objęła ramionami jego kark, zmuszając go do schylenia się. Zamiast tego, chwycił dłońmi jej talię i uniósł ją do góry. Oplotła go odruchu nogami, łapiąc się ramion. 

Lucyfer pogłębił pocałunek, złączając ich języki. Odwrócił się tak, że Abigail opierała się plecami o ścianę. Zaczął sunąć dłońmi wyżej, aż dotarł do wciętego dekoltu bluzki. Dopiero wtedy oderwał się od jej ust, pozwalając wziąć jej głęboki wdech. Złapał między wargi płatek jej ucha i wyszeptał.

- Początkowo myślałem, że to wszystko źle się skończy. Jednakże teraz na to nie pozwolę. Nie mogę cię stracić, Abigail.

- Ja też nie mogę- mruknęła półprzytomnie, odchylając głowę w bok.

Pocałował miejsce tuż za uchem, uzyskując dostęp do jej szyi. Poczuła jak przez jej ciało przechodzi lawina emocji, wydawała się zbyt wielka, by mogła pomieścić ją w swoim małym sercu. Wczepiła paznokcie w skórę Lucyfera, gdy zaczął sunąć ustami wzdłuż jej szyi. Dosłownie słyszała, jak jej serce wali niczym młot. Jeszcze mocniej odchyliła głowę, wzdychając i przymykając oczy.

Podała się jego dotykowi, który sprawiał, że zapominała o wszystkim, co istotne, o wszystkim, co miało jakiekolwiek znaczenie. Lucyfer był jej odtrutką na całe zło tego świata. Był ideałem pośród brzydoty. 

- Dla mnie ty nie jesteś ideałem- szepnął ochrypłym głosem, odrywając na chwilę usta od jej skóry.- Jesteś czymś piękniejszym, niż ideał kiedykolwiek by mógł, niż ja bym mógł.

- Lucyfer- wychripiła, łapiąc dłońmi jego twarz. Czuła jak do jej oczu zaczynają napływać niechciane łzy, które starała się powstrzymać szybko mrugając. - Jesteś piękny. Piękniejszy niż ktokolwiek powinien. I nie chodzi mi tylko o twoją twarz, która jeśli faktycznie jest twoją duszą, to idealnie oddaje to, jak cudowna ona jest. Starałeś się chronić ludzi, mimo że doskonale wiedziałeś, czym to grozi. Twój brat to wykorzystał. To przez to jak ich kochasz, straciłeś skrzydła...- Lucyfer przerwał jej gwałtownym, stęsknionym pocałunkiem.

- Gdy tak mówisz- stwierdził po chwili cicho.- Jestem pewien, że nie potrafiłbym z ciebie zrezygnować, nawet gdybym powinien.

                                                       ***

Lucyfer spojrzał w niebo, zdejmując z głowy czarny kapelusz. Kilka kominów fabrycznych majaczyło się w oddali na czystym błękicie, wypuszczając z siebie szare, zanieczyszczone obłoki pary. W tle rozlegał się stukot kopyt. Stopniowo narastał, stając się niemal ogłuszający.

Przez drogę, na której skraju stał Lucyfer, przejeżdżała dorożka. Chudy woźnica popędzał konie biczem, a przez małe okienko w drzwiach wyglądał mężczyzna, o szpakowatym nosie i gęstych, nisko osadzonych, nastroszonych brwiach. Dostrzegając Lucyfera, krzyknął do woźnicy.

- Stój!

Konie na rozkaz gwałtownie się zatrzymały, stając dosłownie dwa metry od Lucyfera, który powoli odwrócił się, spoglądając lśniącymi oczami na mężczyznę. Ten zamrugał oszołomiony jego niebywałą urodą.

Otworzył małe, drewniane drzwiczki i z wysiłkiem przecisnął się przez nie. Był wysoki, lecz niezwykle otyły. Zza cylindra wystawały końcówki brązowych włosów, okalając szeroką twarz. Jego brzuch ledwie mieścił się w długiej, czarnej marynarce, a białe, prążkowane spodnie mocno obciskały masywne nogi. 

- Witam- przywitał się Lucyfer, łapiąc dłonią za krawędź kapelusza.

- Witam. Do najbliższego miasta kawał drogi. Potrzebuje pan transportu?- zapytał.

- Przyjąłbym go z wielką chęcią od każdego, lecz nie od pana.

- Słucham?- zdziwił się mężczyzna.

- Jest pan nieczysty. Pozbawiony duszy. Sprzedał ją pan za coś, co niedługo przeminie. Za fundusze.

Zaskoczony mężczyzna, cofnął się o krok, wpadając otyłym ciałem na ścianę dorożki. Lucyfer w tym samym czasie przysunął się o tyle, o ile hrabia się cofnął.

- Nie zezwolę, na powstanie tejże fabryki- stwierdził, a jego oczy zaczęły żarzyć się zielonym światłem.- Chociażbym miał pozbawić pana życia.

- Woźnica!- krzyknął mężczyzna.- Woźnica!- powtórzył.

Na ziemie, obok dorożki zeskoczył wysoki, chudy chłopak o krótkich, rudych włosach i brązowych oczach. Ubrany był w najtańszy, długi smoking, a w ręce trzymał bicz dla koni niczym broń.

Lucyfer jednak po prostu uniósł rękę w pokojowym geście.

- Nie zamierzam cię skrzywdzić chłopcze. Odejdź. Chcę rozmówić się z hrabią.

Chłopak nie zważał na jego słowa. Rzucił się w jego kierunku, unosząc bicz. Blask oczu Lucyfera wzmógł się, oślepiając młodzieńca, który odwrócił głowę, lecz zaczął wymachiwać biczem. Gdy długi sznur zbliżył się w kierunku Lucyfera, ten bez problemu go złapał, oplątując wokół dłoni. Nagle bicz zaczął zmieniać kolor. Z brązu na oślepiającą zieleń. Początkowo była to tylko delikatna poświata, lecz po chwili stała się długą linią materialnego światła. Chłopak wypuścił bicz, krzycząc. Wewnętrzna część jego dłoni stała się niemal całkowicie zwęglona.

Lucyfer oplótł bicz wokół dłoni, a blask jego oczu zaczął przygasać. Hrabia spojrzał na niego przerażony, mocniej przywierając do ściany dorożki. Woźnica rzucił się biegiem wzdłuż drogi, zostawiając swego pana.

- Ta fabryka nie powstanie- stwierdził Lucyfer.

Hrabia pokiwał głową, lecz Lucyfer czytał w jego zepsutej duszy. Zamachnął się świetlistym biczem, który owinął się wokół szyi meżczyzny. Rozległ się wrzask, przepłaszający nawet kruki, siedzące na drzewach w oddali.

Lucyfer pociągnął za bicz, rzucając hrabiego u swych stóp.

- Fabryka nie powstanie- powtórzył, uważnie obserwując jego czerwoną twarz i mocno poparzoną skórę szyi.- Inaczej przyjdę po ciebie, szlachcicu, i znajdziesz się w piekle przedwcześnie.

Hrabia zaczął gwałtownie kiwać głową, a z jego oczu wypływały łzy, znacząc opasłe policzki. Lucyfer upuścił bicz, który upadł na ziemię, ponownie stając się jedynie kawałkiem sznura popędzającego konie.

Podniósł małą, skórzaną walizkę, ukrytą w gęstej trawie i ruszył w kierunku miasta śladami woźnicy.

                                                 ***

Abigail zalała herbatę w dwóch czerwonych kubkach wrzątkiem i sięgnęła po łyżeczki, które włożyła do kubków. Chwyciła je i skierowała się do sypialni. Otworzyła szerzej uchylone drzwi łokciem, patrząc na leżącego w łóżku Lucyfera.

Podała mu jedną herbatę i usiadła obok niego, dmuchając w swój kubek.

- O co cię wypytywał?- zapytała.

Wziął łyk wrzątku, nawet się nie krzywiąc, nim odpowiedział.

- O ciebie, o nas, o mnie. O wszystko. Chciał wiedzieć, czym się zajmuję.

- A czym się zajmujesz?- Zaczęła z zastosowaniem mieszać łyżeczką herbatę.

- Jestem inwestorem. Przez te wszystkie lata nauczyłem się, co upada, a czego ludzie chcą. Inwestuję w różne, nowe technologie, które przynoszą mi dochody. 

Kiwnęła głową i zaczęła zdzierać górnymi zębami suchą skórę z dolnej wargi w wyuczonym odruchu, który często powodował, że miała rany na ustach.

- Najwyraźniej naprawdę myśli, że jesteś jakimś kryminalistą.

- Teraz zmieni zdanie albo uczepi się tej teorii. Miejmy nadzieję, że jednak wciąż będzie tak myślał, ponieważ nie będzie szukał innych faktów.

- A jak będzie? Myślisz, że coś znajdzie?- Wzięła maleńki łyk herbaty, ówcześnie znowu na nią dmuchając.

- Wątpię. Bardzo dobrze maskuje wszystkie informacje i je fałszuję. Zdołałem się  tego nauczyć przez te wszystkie lata, odkąd pojawiły się rejestry urodzeń, śmierci.

- Chciałabym być tego tak pewna jak ty- westchnęła.

Lucyfer nachylił się nad swoją herbatą i złożył pocałunek na kawałku gołej skóry jej ramienia.

- Wielu ludzi już próbowało mnie zdemaskować. Niektórzy myśleli, że jestem wampirem.- Uniósł lekko kąciki ust.- Ale żaden nie zdołał niczego udowodnić i nie zdoła zrobić tego jeden, zwykły detektyw.

Darius nie był zwykły. Dostrzegła to, odkąd pierwszy raz zarzucił jej kłamstwo. Miała wrażenie, że potrafił się dowiedzieć wszystkiego, jeśli tylko tego zechciał.

- Uwierz mi, Abigail. Próbowali mnie demaskować królowie. Jeśli oni nie mogli, on też nie będzie mógł.

- Królowie?- zapytała zszokowana, otwierając szeroko oczy.

- Tak. W średniowieczu wędrowałem od kraju do kraju jako bogaty handlarz. Sprzedawałem najpiękniejsze materiały samym królom. Sukna, azteckie złoto, starożytne figury. Chcieli wiedzieć, skąd to wszystko posiadam. Oczywiście zdołałem nagromadzić wiele przedmiotów, które kiedyś nie miały żadnej wartości, a potem utrzymywałem się z nich. Niektórzy z władców nie wierzyli w moje słowa, że jest to spadek po moim rodzie. Próbowali wielu rzeczy. Tortur, zastraszania, więzienia. Żaden nigdy niczego się nie dowiedział. Wszyscy po jakimś czasie myśleli, że byli w błędzie. Detektyw Goodman też tak pomyśli.

- Tortur?

- Do których nigdy nie dochodziło. Uciekałem ich wojskom- uspokoił ją.

Odetchnęła z ulgą i wzięła kolejny łyk herbaty, która w końcu przestała parzyć jej usta.

- Czemu myśleli, że kłamiesz?

- Nigdy nie mogli dotrzeć do mojego rodu. Posiadał on jedynie historię, którą sam nakreśliłem, i żadnych innych żywych członków. W tamtych czasach niektórzy królowie byli paranoikami. Szczególnie Henryk IV Walezy. Uwielbiał przedmioty, które mu sprzedawałem, lecz koniecznie chciał znać ich pochodzenie. Prawdopodobnie po to, by samemu do nich dotrzeć.

- To takie niesamowite- szepnęła, kręcąc głową.- Ale jednocześnie przerażające.

- Przerażające?- Lucyfer spojrzał na nią uważnie.

- Tak. Nie wyobrażam sobie żyć tyle czasu. Sama ta myśl jest... przerażająca- wyjaśniła.

- Było ciężko- przyznał powoli.- Ale ziemia jest cudownym miejscem. Gdy Ojciec tworzył ten świat, obserwowałem to wszystko z zapartym tchem. Góry, nieskończone lasy, wodospady. Byłem szczęśliwy, gdy pozwolił mi pomóc tworzyć zwierzęta. Czułem się wyróżniony.

- Stworzyłeś zwierzęta?- zapytała z niedowierzaniem.

- Oczywiście nie sam. Ojciec użyczył mi swojej mocy, a ja powołałem je do życia. Teraz wszystkie do mnie lgnął. Prawdopodobnie w jakimś stopniu wyczuwają, kim dla nich jestem.

- Ich stwórcą- mruknęła, odchylając głowę do tyłu.- Zwierzęta, które stworzyłeś są przepiękne. Może oprócz komarów.

Lucyfer uśmiechnął się do niej, na co odpowiedziała jeszcze szerszym uśmiechem.

- Naprawdę nie znoszę komarów- przyznała.

- To wszystko jest częścią systemu. Istnienie każdego zwierzęcia wynika z istnienia następnego- stwierdził.- Niesamowicie było to wszystko stworzyć z niczego, a potem obserwować jak na ciebie patrzy, jak biega po gęstwinach. Prawdziwe i samodzielne.

- Musisz być dumny z tego, co stworzyłeś.

- Jestem- zgodził się.- Ojciec też był. Dlatego tak bardzo bolało mnie to, że od razu uwierzył Michaelowi. Chociaż ja też to zrobiłem. To mój brat jest tym, którego opisujecie jako diabła. Jest mistrzem kłamstw, manipu...

Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Abigail zamarła, o mal nie upuszczając kubka. Lucyfer natychmiast podniósł się i chwycił spodnie z szafki nocnej. Narzucił je na siebie, mówiąc.

- Poczekaj tu.

Kiwnęła głową, a on skierował się do drzwi. Abigail podeszła do wejścia do sypialni i wyjrzała delikatnie zza futryny tak, aby nikt nie mógł jej dostrzec z salonu. Oboje doskonale wiedzieli, że nie podawali nikomu adresu. 

Mógł to być oczywiście sąsiedzi, listonosz bądź jehowi. Mógł to być każdy, a zarówno nikt. Dlatego Abigail nie miała zamiaru otwierać. Nie była głupia. Wiedziała, że będzie lepiej, jeśli Lucyfer to zrobi.

Przekręcił klucz w zamku i uchylił drzwi, spoglądając jednym okiem na korytarz. Zobaczyła jak jego ramiona napinają się, a dłonie zaciskają w pięści. Niepokój przeszedł przez jej ciało mdlącym przeczuciem.

- Rozumiem, że jest powód, dla którego nas pan niepokoi, detektywie?

Abigail odetchnęła i cofnęła się w głąb sypialni. Podciągnęła wyżej czarną bluzkę na ramiączkach, po czym szybko ubrała dżinsy. Chwyciła koszulę Lucyfera i ruszyła do salonu, kiedy on otwierał drzwi, wpuszczając do środka Dariusa.

Spojrzenie detektywa natychmiast padło na nią. Czuła jak przewierca ją na wylot, dociera do wszystkiego, co chciała ukryć. Wiedziała, że to tylko jej paranoja, więc po prostu podała Lucyferowi koszulę. Natychmiast ją ubrał i gdy zaczął zapinać guziki, spojrzał wyczekująco na Dariusa.

- Więc o co chodzi?

- Już ustaliliśmy, że coś ukrywacie, lecz nie dlatego tu przyszedłem.

- Skoro nie po to, to po co?- zdziwiła się Abigail, przekrzywiając głowę.

Wściekłość pojawiła się znienacka niczym niezapowiedziany grzmot podczas ulewy. Ledwie zdołała ją utrzymać na niezwykle cienkiej smyczy, która mogła pęknąć w każdym momencie.

Darius spojrzał prosto w jej oczy. Te szaro- niebieskie tęczówki miały wyraz, jakiego nie znała. Był niemożliwy do rozszyfrowania.

- Kuzyn twojej zamordowanej koleżanki, jak wiecie, zgłosił się na policję. Opowiedział wszystko i wszystkie fakty potwierdzają jego wersję.

- Ale?- zapytała, przeczuwając do czego ten zmierza.

Nie chciała tego słuchać. Dopiero co zyskała pewność do chociaż jednej rzeczy. Jego insynuacje nie powinny tego zmienić. Nie mógł przecież wiedzieć wszystkiego. Był ograniczony przez swój własny pogląd realizmu.

- Kłamał...

- Nie.- Abigail pokręciła głową.- Tony nie kłamał!

Lucyfer spojrzał na nią zaniepokojony, lecz nie odezwał się słowem. Pozwolił przetrawić jej to samodzielnie, zrozumieć, że Darius w jej przypadku miał rację, więc czemu miałby mylić się, co do Tony'ego?

- Nie kłamał na temat wszystkiego, ale kłamał na twój temat, Abigail.

- Co?- zapytała, do końca już nie rozumiejąc, co się dzieje.

- Naprawdę zabił Claire w samoobronie, lecz gdy zapytałem, czemu go zaatakowała, powiedział, że nie wie. Nie potrafił, jak ty, wymyślić dobrego wyjaśnienia. W końcu niedawno wyznał, że chodziło o ciebie. Dlatego przyszedłem, aby cię ostrzec.

Poczuła jak jej ciało rozluźnia się, a wściekłość wyparowuje, znika równie szybko, co się pojawia. Miała niemal ochotę się roześmiać, lecz zmusiła się, aby cały czas pozostawić gniewny wyraz na swojej twarzy.

- Czemu miałoby chodzić o mnie?- zdziwiła się.

Spojrzenie Dariusa znowu zmieniło wyraz. Od razu zrozumiał, że to, co powiedział, jej nie zaskoczyło, tyle że nie wiedział czemu.

- Nie wiem, lecz przypuszczam, że ty wiesz. Prawda, Abigail?

Nagle na ścieżce jego wzroku pojawił się Lucyfer. Zasłonił ją swoim ciałem i powiedział pozornie spokojnym głosem, w którym jednak pobrzmiewała ukryta groźba.

- Jeśli chce pan rzucać oskarżeniami, detektywie Goodmanie, proszę zaprowadzić nas na komendę, lecz przypuszczam, że przełożeni nie zgodzą się, czyż nie?

- Moi przełożeni to idioci- powiedział bez owijania w bawełnę.

- Wciąż są jednak pana przełożonymi.

- Fakt. Dlatego nie zabiorę was na komendę, ale sądzę, że jeszcze porozmawiamy- stwierdził i wychylił się w bok tak, aby spojrzeć na Abigail.

- Do widzenia- pożegnał się, patrząc uważnie w jej oczy, aż Lucyfer kolejny raz zasłonił mu widok. 

Po chwili drzwi trzasnęły, a w salonie zapadła cisza.

- Mówiłeś, że co zrobimy, gdy nie przestanie drążyć?

Lucyfer odwrócił się do niej i odgarnął niesforne, blond kosmyki z jej twarzy.

- Damy mu odpowiedzi- powtórzył.

- Jakie odpowiedzi?- Przyjrzała mu się uważnie.

- Prawdziwe.

- Lucyfer...- westchnęła.- Myślałam, że zbywanie mnie ogólnikami mamy za sobą.

- Mamy, Abigail- zapewnił ją.- A ja nie uogólniam. Damy mu prawdziwe odpowiedzi.

- Prawdziwe dla kogo?

- Dla wszystkich.

-——————————
Tak się zastanawiam ile jeszcze rozdziałów będzie miało to opowiadanie i chyba powolutku zbliżamy się do końca. Ale spokojnie! Powolutku. Jest jeszcze sporo rzeczy, które trzeba wyjaśnić.

Chyba że wpadnę na jakiś dodatkowy pomysł, to dam znać.
Narazie jestem pewna, że ilość rozdziałów nie przekroczy 30.

                                                             

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro