Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10. "Okłamuj się tak długo, aż kłamstwa staną się prawdą."

Odetchnęła, spoglądając w niebo. Czuła na sobie nieruchome spojrzenie Lucjana. Starała się odrzucić wszystkie dezorientujące uczucia, lecz nie było to proste. Nie mogła ich już zamknąć na strychu swojego umysłu i czekać aż osiądzie na nich kurz.

- Czarna dusza?- Spojrzała na Lucjana.

Żadne z nich nie odwróciło wzroku. Po prostu patrzyli na siebie w milczeniu. Jakby walczyli o tą jedną odpowiedź.

- Bardzo trudno to wytłumaczyć, Abigail.

Znowu to robił. Starał się zmywać ją ogólnikami.

- Jesteś w tym najlepszy. Umiesz dobierać słowa jak nikt inny- zaprzeczyła, przekrzywiając lekko głowę.

- Na pewne rzeczy nie ma odpowiednich słów.

Zacisnęła dłonie, a irytacja powróciła ze zdwojoną siłą, lecz Lucjan w tym samym czasie zaczął wyjaśniać zamyślony.

- Każdy z was ma dusze. Niektóre świecą tak jasnym blaskiem, że mnie oślepiają, a niektóre są czarne. Gniją od środka. Właśnie taką duszę wyczułem. Wściekłą niczym furia, która uciekła z podziemia. 

- Z was?- mruknęła. Brzmiało to tak, jakby tyczyło się wszystkich, oprócz niego.

- Ja nie mam duszy, Abigail. 

Pokręciła głową, uśmiechając się do niego smutno.

- Oczywiście, że masz Lucjanie. Mówiłeś, że niektóre dusze świecą. Jeśli tak, to twoja świeci najjaśniej.

- Chciałbym, aby tak było- odpowiedział tylko, lecz czuła, że chodziło o coś więcej.

Nie tylko o to, że się z nią nie zgadza. Dużo więcej. Coś, czego nawet nie próbował tłumaczyć.

- Czy ta dusza odeszła?- zapytała, zamiast drążyć.

- Tak- zapewnił i podszedł bliżej o ten krok, o który się cofnęła.- Nie mogę znieść, że sprowadziłem na ciebie niebezpieczeństwo.

- Sprowadziłam je na siebie sama- zaprzeczyła kolejny raz. 

Nie żałowała tego jednak. Nie czuła nawet strachu. Może dlatego, że to wciąż wydawało się tak nierealne?

Lucjan splótł ich palce i delikatnie przejechał kciukiem po wnętrzu jej dłoni.

- Błagam cię, Abigail. Bądź ostrożna. Bądź wśród ludzi. W tłumie ci nic nie grozi. Obiecaj mi to.

- Obiecuję- zgodziła się.

- Chodźmy.- Wziął ją ponownie pod ramię.- Odprowadzę cię pod same drzwi.

Kiwnęła głową i wolnym krokiem ruszyli ku kampusowi. Abigail straciła poczucie czasu. Nie wiedziała, czy minęło wiele godzin, czy zaledwie niedawno odeszli od budki z hot- dogami. Wyjęła telefon, spoglądając na zegarek. Trzydzieści minut po północy. Odetchnęła z ulgą. Na szczęście nie było aż tak późno.

Kątem oka zerknęła na Lucjana, niemal zbyt mocno czując dotyk jego ręki na swojej skórze. Jakby ktoś zdwoił jej czułość na bodźce.

Milczeli aż znaleźli się przed kampusem. Lucjan otworzył drzwi przed Abigail, przepuszczając ją pierwszą. Okazało się, że gdy mówił, iż odprowadzi ją pod same drzwi, robił to dosłownie. Stanęli przed jej pokojem, a Lucjan pocałował ją w czoło na pożegnanie.

Serce znowu rzuciło się do walki. Jak za każdym razem przegrało.

- Mimo że powinienem żałować, iż cię w to wszystko wciągnąłem...- Przejechał palcami po jej policzku, doszczętnie niszcząc wszystkie mury, które zbudowała.- To tego nie robię. Jestem zbyt wielkim egoistą, aby nie cieszyć się z tego, że zyskałem choć trochę więcej czasu w twej obecności.

Nie powiedział nic więcej, nie dał jej nawet czasu na reakcje. Gwałtownie odwrócił głowę, a jego oczy zalśniły w ten sam sposób jak między blokami. Patrzył w drzwi, przez które nagle przeszedł Tony. Uniósł głowę znad telefonu i spojrzał zaskoczony na Lucjana oraz Abigail. 

Lucjan nie odwracając wzroku od Tony'ego, powiedział.

- Do widzenia, Abigail.

Ta jednak mu nawet nie odpowiedziała zbyt zdezorientowana całym wydarzeniem. Lucjan minął Tony'ego w drzwiach, uważnie go obserwując do ostatniego momentu.

- Twój chłopak?

Chłopak. Lucjan jej chłopakiem. Ta myśl brzmiała zbyt niedorzecznie, by nie mogła się skrzywić.

- To mój przyjaciel.

Nie kłamała. Był dla niej przyjacielem, lecz przy przyjaciołach serce nie galopuje w taki sposób. Więc czego od niego chciała? Pragnęła zaprzeczać. Dalej okłamywać samą siebie, że jest wciąż tylko zaintrygowana. Lecz dłużej już nie mogła tego robić. Nie po dzisiejszym wieczorze, a właściwie nocy.

Spojrzała na Tony'ego, nie chcąc się dłużej nad tym zastanawiać. Lucjan patrzył na niego, niczym na tą "Czarną Duszę", którą wyczuł w uliczce. Groźnie i uważnie. Jak drapieżnik wyczuwający swoją ofiarę. Co takiego wyczuł od Tony'ego?

Odwróciła się do drzwi i weszła do pokoju. Claire nie było, na co natychmiast zwróciła uwagę, idącemu za nią Tony'emu.

- Nie umawialiśmy się, więc mogła gdzieś wyjść- stwierdził.- No trudno. To narazie.

I wyszedł, a Abigail nie mogła pozbyć się wrażenia, że wcale nie przyszedł tu po Claire. Usiadła na swoim łóżku, przez chwilę czując, jakby wszystkie niedawne wydarzenia nie miały miejsca, jakby wcale nie wyszła z pokoju. Zdjęła kurtkę i rzuciła ją na szafkę obok. Natychmiast sięgnęła, aby ją poprawić, lecz powstrzymała się w ostatniej chwili. Zdjęła buty, które postawiła obok łóżka i, nawet się nie przebierając, opadła na materac.

Była zbyt zmęczona, aby cokolwiek robić. Zarówno fizycznie jak i emocjonalnie. Lecz fakt, że mogła się położyć z myślą "Poukładam to jutro", wywołał uśmiech na jej twarzy i mimo wszystkich wydarzeń sprawił, że zapadła w głęboki, pozbawiony snów sen.

Rano obudziły ją promienie słońca, przedostające się przez niezasłonięte okno. Przeciągnęła się leniwie, odchylając głowę do tyłu. Przez chwilę nie pamiętała niczego. Gdzie jest, co się stało. W jej głowie panowała pustka, lecz po chwili pękła niczym mydlana bańska, otwierając jej umysł na wspomnienia. "Przyciągasz mnie jak magnez, Abigail". To właśnie te słowa, nie te o niebezpieczeństwie, czarnych duszach, rozeszły się echem po jej głowie. 

Powoli usiadła, przykładając dłoń do klatki piersiowej. Serce biło szybko, jak za każdym razem, gdy Lucjan jej dotykał. Jego dotyk był jak jego słowa. Równie subtelny, wspaniały i równie mocno go uwielbiała. 

Tak. Chciała się okłamywać dalej. Była przerażona, że jeśli poczuje za dużo, to ucierpi, a to  wszystko przecież do tego zmierzało. Lucjan zakładał, że to wszystko niedługo się skończy. Dla kogoś, mającego miliardy lat, było to oczywiste.

Wychodziła z taktyką "okłamuj się tak długo, aż kłamstwa staną się prawdą", lecz kłamstwa wcale się nie urzeczywistniały, wręcz przeciwnie. Otrzymywały odwrotny skutek. 

Spojrzała przelotnie na łóżko Claire, zaskoczona odkrywając, że ta leży w nim rozwalona jak zawsze. Była jednak bardzo blada, niemal sina. Zaniepokojona podeszła do dziewczyny i dotknęła jej ramienia, które było lodowate. Czując jak pulsuje jej w uszach, a przez żołądek przechodzi rozżarzony pręt, potrząsnęła ramieniem Claire.

Ta gwałtownie zerwała się, podskakując na łóżku. Zamrugała, patrząc nieprzytomnie na Abigail.

- Co... co się stało? 

Abigail odetchnęła z ulgą i przyłożyła dłoń do jej niezwykle zimnego czoła. 

- Jesteś lodowata- oznajmiła.- I sina. Jak się czujesz?

- Dobrze- zdziwiła się Claire.- To ty jesteś strasznie gorąca!

- Trzeba cię natychmiast ogrzać. Pójdę napuścić wody- stwierdziła i opatuliła współlokatorkę kocem.

Ruszyła do łazienki, nie słuchając protestów Claire. Kiedy jednak chciała odkręcić kran, ta podeszła i okręciła się na palcach.

- Widzisz? Dobrze się czuje! Może to ty masz gorączkę?

- Nie mam gorączki- westchnęła, lecz uważniej jej się przyjrzała. Wyglądała odrobinę lepiej, była mniej sina, lecz gdy znowu dotknęła jej czoła, wydawała się o wiele bardziej lodowata. Dotknęła dłonią swojej twarzy, jednak nie sądziła, że jest przegrzana.

- Na pewno wszystko w porządku?

- Tak- roześmiała się.- Byłam długo na podwórku i po prostu zmarzłam. Niedawno wróciłam. W ogóle dzięki za pobudkę. Półgodziny snu to zdecydowanie za mało- dodała kąśliwie.

To wytłumaczenie było tak bardzo naciągane, że prawie pękało, lecz Abigail nie mogła do niczego zmuszać Claire, której tak naprawdę nie dało się niczego zmusić. Była zbyt uparta.

- Jak chcesz- westchnęła, odpuszczając.

Podeszła do zlewu i przemyła twarz. Nie mogła pozbyć się z głowy widoku sinej, nieruszającej się Claire. Jakby była martwa. Przełknęła z trudem i napiła się odrobiny wody z dłoni. Czuła, że jej wczorajsze ubrania są przepocone, a ciało nieprzyjemnie się lepiło. 

Gdy współlokatorka wyszła z łazienki, zamknęła się, aby wziąć szybki, orzeźwiający prysznic, który jednak niewiele pomógł. Narzucając na siebie szlafrok, wróciła do pokoju po ubrania. Claire natychmiast wskoczyła za nią do pomieszczenia, zajmując prysznic.

Abigail przebrała się w luźną, czarną bluzkę i dżinsy zrobione z rozciągliwego materiału. Były najwygodniejszymi spodniami, jakie posiadała. Rozpuściła suche włosy, których zdecydowała się nie myć i delikatnie je rozczesała. 

Nagle zadzwonił jej telefon. Przypominając sobie wczorajsze połączenie od taty, sięgnęła niepewnie po komórkę, lecz na ekranie wyświetliło się imię Irene.

- Hej- uśmiechnęła się.

Jednak głos w słuchawce nie należał do Irene.

- Abigail.

Zamarła, czuła jak całej jej ciało lodowacieje, zamraża jej przytomny umysł w zepsutej skorupie.

- Musimy poważnie porozmawiać.

Milczała, nie będąc w stanie wydusić ani jednego słowa.

- Nikt nie będzie dłużej tolerował twoich humorów. Zawsze byłaś histeryczką, nie potrafisz nawet odpuścić, by odwiedzić rodzinę.

Nienawidziła słowa humory, bardziej niż histeryczka. Choć oba dawały wrażenie, jakby wszystko to, co mówiła, było jedynie nic nieznaczącymi problemami nadwrażliwej dziewczyny.

A tak nie było. Nie pozwoli sobie tego wmówić.

- Nigdy nie byłam histeryczką- szepnęła, czując jak ciepły powiew pewności odmraża jej ciało.- To ty chcesz, żebym tak myślała, wszyscy tak myśleli.

- Żaden "Ty"!- warknął.- Jestem twoim ojcem.

Jej serce zwolniło, mimo jego podniesionego głosu.

- Czy ja wiem. Trochę dziwnie, żebym pochodziła od takiego despoty. Nie będziesz dłużej tak o mnie mówił. 

- Despoty?! Będę do ciebie mówił tak, jak to uważam za słuszne! Nie masz za grosz szacunku do nas! Nie chcemy tak wyrodnego dziecka! Jeśli nie przeprosisz, możesz nie wracać!

Nie miała pieniędzy, pracy ani gdzie się podziać w czerwcu, lecz posiadała stypendium, na które zapracowała.

- W takim razie nie wracam.- I rozłączyła się, a komórka wypadła z jej dłoni, prosto na ciemną podłogę.

Usiadła zesztywniała na łóżku, patrząc półprzytomnie na telefon. Dopiero kiedy Claire wyszła z łazienki, ocknęła się.

Odetchnęła, nie mogąc znieść jej okropnej bladości, jakby ktoś posypał ją talkiem dla dzieci. 

- Na pewno dobrze się czujesz?

- Jasne.- Uśmiechnęła się do niej szeroko.

Związała swoje ciemnoblond włosy w wysokiego kucyka i narzuciła grubą, zieloną kurtkę. Na stopy jednak ubrała jedynie cieknie trampki. Żegnając się machnięciem ręki, wyszła. Abigail podążała wzrokiem za jej butami tak długo, aż zniknęła za drzwiami.

Zimowa kurtka i trampki. Na dworze nie mogło być więcej niż osiem stopni. Claire zawsze była zmarzlakiem, nagle się to zmieniło? 

Przez następne godziny w jej głowie wciąż istniały te czarne trampki, okropny widok jej, wyglądającego na martwe, ciała. Ledwie zdołała się uczyć. Zdania, które czytała nie docierały do niej. Czytała, a jednak nie rozumiała.

W końcu rzuciła książkę w kąt i wyjęła z futerału wiolonczele. Usiadła na krześle, chwytając niepewnie instrument. Zamknęła oczy, przykładając smyczek do strun. Nie myślała o żadnej konkretnej melodii. Po prostu grała, wsłuchując się w fałsze nieidealnych dźwięków. To nie była jej wina. Po prostu przedmioty tak przyziemskie nie mogły być doskonałe, nie to co głos Lucjana.

Mimo to grała. Na początku była napięta, a jej ruchy sztywne, mechaniczne niczym u robota. W końcu jednak jej barki opadły, a smyczek przyśpieszył. Muzyka narastała. Coraz głośniejsza, coraz dynamiczniejsza. Gdy osiągnęła punkt kulminacyjny, nawet fałsz stał się jej częścią.

W tym momencie, tak naprawdę, zrozumiała, o czym mówił Lucjan.

                                                                    ***

Lucyfer siedział oparty o pień wysokiego, pięknego drzewa, którego liście w słońcu błyszczały szczerym złotem. Spoglądał ku czystemu, błękitnemu niebu, w rękach trzymając małą, błyszczącą brązem harfę. Palcami bezbłędnie przesuwał po strunach, wydobywając z nich przepiękne, przywołujące stworzenia dźwięki.

Niepewnie wychylił się zza krzaków maleńki lis. Zaczął krążyć dookoła, uważnie obserwując Lucyfera. Zataczał coraz mniejsze kręgi, aż przycupnął zaledwie metr od niego. Uszy miał sztywno postawione, a głowę przechyloną w bok. Słuchał, słuchał uważnie uniwersalnej mowy, którą mógł zrozumieć każdy.

Gdy melodia dobiegła końca, Lucyfer spojrzał na lisa. Ten podbiegł do niego i ułożył się na kolanach. Wtulił pysk w brązową, szykowną kamizelkę, po czym zamruczał niemal jak kot. Lucyfer uśmiechnął się, ledwie cieniem prawdziwego uśmiechu. Zaczął głaskać lisa, mając w głowie obraz innej chwili, gdy lwica wtulała się w niego, a Nir głaskała ją zszokowana.

Miał niemal wrażenie, że ją widzi. Długie brązowe włosy opadały na szeroko otwarte, piwne oczy. Szczupła, drobna ręka przesuwała się powoli po jasnej sierści, a dookoła unosił się zapach żyznej, wilgotnej ziemi, który Nir roztaczała.

Wystarczyło jednak, że mrugnął, a jej sylwetka rozpłynęła się w przestrzeni, stała kolejnym, nadchodzącym podmuchem wiatru. Czując jak jego ciało wypełnia bezkresna pustka, spojrzał ponownie na lisa, który uniósł pysk, odpowiadając na spojrzenie Lucyfera.

- Pokochałbyś ją- szepnął.

Liście korony, rozpościerającej się nad nimi, gwałtownie zajaśniały, oślepiając wszystkie stworzenia w okolicy. Lis gwałtownie czmychnął, a gałęzie drzewa powoli zaczęły się wydłużać i wykrzywiać, aż sięgnęły ku Lucyferowi. Oplotły go niczym pocieszające ramiona przyjaciela.

---------------------------------------------------------------------

W ramach przeprosin wstawiam jeszcze jeden rozdział. Może jutro też, ale zobaczymy. Akcja w końcu przyśpiesza. Z jednej strony chciałabym, aby Lucyfer i Abigail dłużej się poznawali i "zakochiwali", ale ile można to ciągnąć, prawda?

Aleksa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro