Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog.

To również zostawiam z sentymentu.
---------------------------------------------------------

Całe jego ciało płonęło. Topiło się w morzu ognia. Czuł, jak ból ogarnia każdy skrawek jego skóry. Krzyczał, mając wrażenie, że wykrzyczy z siebie duszę. Jego skrzydła, będące dwoma wielkimi płomieniami, otworzyły się w odruchu, którego nawet ogień nie mógł wypalić. Pęd powietrza natychmiast je połamał niczym cienkie gałązki.

Kula ognia, którą się stał, coraz bardziej zbliżała się do ziemi, nie gasnąc, a płonąc mocniej, niż wydawało się to możliwe. Ogień przepalił jego struny głosowe, pozbawiając nawet krzyku. Piękna twarz poczerniała. Spoglądała z niej para cudownych, przypominających dwa szmaragdy, udręczonych oczu.

Lucyfer mógł tylko obserwować bezradnie, jak zbliża się twardy, suchy grunt. W głowie nadal słyszał nienawistny, wojowniczy wrzask brata. Miał wrażenie, że ta zdrada boli go bardziej niż własne, płonące ciało. W ostatniej chwili zasłonił twarz dłońmi, nim z głośnym hukiem uderzył w ziemie. Dookoła rozeszła się fala powietrza, owiewając wysoką brązowowłosą kobietę o ciemnej cerze. Wiatr niemal zerwał z niej kawałki materiału, przysłaniające jej ciało.

Zasłoniła oczy przed piachem i skuliła się przy ziemi do momentu, gdy wiatr się uspokoił. Powoli odwróciła się, spoglądając zafascynowana, ale też przerażona, na wydrążony krater. Zrobiła niepewny krok, z tej odległości nie mogąc dostrzec, co się w nim znajduje. Kiedy czarna, zwęglona ręka złapała się za jej krawędź, wrzasnęła, cofając się. Cały czas patrzyła jak urzeczona, na postać wyłaniającą się z ziemi. Skóra mężczyzny była spalona, podobnie jak para wielkich majestatycznych skrzydeł, niemal odpadających od jego ciała.

Kobieta przyglądała się im, otwierając szeroko błyszczące oczy. Zrobiła kolejny krok do tyłu, a w tym samym czasie on na nią spojrzał. Miał piękne, błagające o pomoc spojrzenie, które przekonało ją by podejść. Ból, który w nim dostrzegła, nie pozwolił jej tak po prostu uciec.

Podchodziła bardzo powoli, uważnie stawiając każdy krok, gotowa na najmniejszy sygnał zagrożenia zerwać do biegu. Lucyfer opadł na ziemię obok karteru, rzężąco oddychając. Również przyglądał się kobiecie równie uważnie, jak ona mu. Jednak jego oczy błagały o pomoc, o uwolnienie od bólu.

W końcu stanęła obok niego, wyraźnie rozdarta. Nie odwróciła wzroku od skrzydeł, które ją przerażały. Nigdy wcześniej nie widziała niczego takiego. Uklęknęła i dotknęła ich lekko palcem. Lucyfer wrzasnął głośno, na co natychmiast się cofnęła. Jęknął, nawet nie mogąc się ruszyć. Najmniejsze drgnięcie powodowało nowy atak bólu.

Kobieta szepnęła kilka niewyraźnych słów, których nie mógł usłyszeć. Spróbował coś powiedzieć, lecz z jego gardła wydostał się jedynie kolejny jęk. Właśnie ta oznaka bólu przekonała ją, by mu pomóc. Nadal spięta i gotowa uciec w każdej chwili chwyciła go pod pachy. Lucyfer zacisnął usta, dusząc w sobie kolejny cierpiętniczy wrzask.

Kobieta była zaskakująco silna. Zdołała dociągnąć go pod jedyne, maleńkie drzewo w okolicy i oparła o pień. Cień dał pewną ulgę jego spalonej skórze.

Szatynka, co chwilę się do niego odwracając, ruszyła ku majaczącym się w oddali drzewom.

Lucyfer chciał ją zawołać, jednak kolejny raz tylko cicho jęknął. Oparł głowę o drzewo, zamykając oczy. Ból przyprawiał go o utratę zmysłów. Uciekł we własny umysł, chcąc zniknąć z rzeczywistości. Niespodziewanie poczuł na ciele zimną wodę. Spłynęła z niego wraz ze spalonymi kawałkami skóry, odpadającymi od ciała.

Przed nim stała ta kobieta, trzymając w dłoniach kilka związanych liści. Lucyfer syknął przez zęby, czując okropne pieczenie, lecz również ochłodę. Szatynka spojrzała na niego i kolejny raz ruszyła ku drzewom. Oblewała go, aż skóra przestała odpadać od ciała, a sadza barwić wodę.

Ostatnim razem, gdy słońce powoli znikało za horyzontem, już nie wróciła. Zaczął dostrzegać, czające się w oddali, błyszczące pary oczu. Z zarośli wyłoniła się lwica, podchodząc do niego równie niepewnie, co kobieta. Cały czas unosiła nos ku górze, uważnie węsząc.

Kiedy była już dosłownie o krok, Lucyfer spojrzał na nią błyszczącymi oczami. Była piękna, taka piękna. Zapragnął ją pogłaskać, jednak nie mógł się ruszyć. Po prostu obserwował ją smutnym wzrokiem. Wielka kocica okrążyła go kilka razy i, nie wyczuwając zagrożenia, położyła się ostrożnie tuż obok. Z wielkim wysiłkiem zdołał unieść dłoń, po czym położył ją na jej grzbiecie. Lwica zamruczała, mocniej się w niego wtulając. Zasyczał z bólu, a w jego oczach pojawiły się łzy.

Nie smutku, wzruszenia.

***

Kobieta przyszła rano i stanęła w bezruchu na widok niezwykłego mężczyzny, do którego tuliła się lwica. Lucyfer spojrzał na szatynkę, po czym zerknął na wielkiego kota. Uniósł on łeb i polizał go w policzek. Ledwie zdołał powstrzymać kolejny krzyk bólu, wiedząc, że lwica chce mu pomóc.

Niechętnie wstała i, rzucając obrażone spojrzenia kobiecie, odeszła. Dopiero wtedy ta niepewnie podeszła do Lucyfera. W dłoniach trzymała nową porcję wody, pod której ciężarem liście prawie pękały. Z pewnej odległości ochlapała go, po czym zawróciła po więcej.

***

Przychodziła do niego codziennie, a jego skóra z każdym dniem wyglądała coraz lepiej. Pewnego razu, gdy już miała odchodzić, zdołał wyszeptać w jej języku.

- Dziękuje.

Kobieta uśmiechnęła się do niego wtedy po raz pierwszy. Po raz pierwszy oczarowała go swoim uśmiechem.

***

- Jak masz na imię?- zapytał cicho, a jego głos łamał się na każdej sylabie, lecz mimo był niezwykle piękny, niczym muzyka.

Oczarował kobietę, która niemal zapomniała, o co Lucyfer ją pytał. Przyglądała się jego cudownym oczom, mając wrażenie, że tonie w ich zieleni.

- Nir- wydobyła z siebie łamiącą język sylabę.

- Jestem Lucyfer- powiedział.

Chciał się do niej uśmiechnąć, lecz nerwy jego twarzy były nadal mocno uszkodzone. Wyszedł mu tylko bolesny grymas, na który kobieta się dźwięcznie roześmiała. Nigdy nie słyszał niczego piękniejszego. Nawet anielski chór był przy tym niczym.

- Lucjifer- powtórzyła nieudolnie kobieta.

- Tak- szepnął.- Lucyfer.

***

- Podejdź- zachęcił ją, głaszcząc lekko lwice, która mruczała zadowolona.

- Nie- zaprzeczyła stanowczo Nir.- Może zaatakować.

- Nie zaatakuje- zapewnił ją, a wielki kot, jakby potwierdzając jego słowa, polizał go w nadal różowy, lecz wygojony policzek.

- Skąd wiesz?

- Wiem- Uśmiechnął się do niej szeroko, ukazując proste, białe zęby.

Lekko się poprawił i jęknął boleśnie. Lwica, słysząc to, wydała z siebie żałosny dźwięk. Lucyfer przyłożył skroń do jej pyska, szepcząc coś, czego Nir nie zdołała usłyszeć.

Ośmielona zachowaniem zwierzęcia zrobiła pierwszy krok. Kot nawet na nią nie spojrzał, skupiony na Lucyferze. Powoli podeszła i stanęła bez ruchu, nie wiedząc jak się zachować.

- Usiądź. Obiecuje, że nie zrobi ci krzywdy.

Spojrzała w te piękne oczy i wzięła głęboki wdech. Usiadła po jego drugiej stronie, po czym wyciągnęła rękę ku lwicy. Ta spojrzała na nią, powąchała palce i polizała je. Zaskoczona Nir roześmiała się głośno.

Lucyfer z każdym dniem coraz bardziej kochał jej śmiech.

***

Spróbował wstać, a Nir natychmiast podbiegła do niego, pozwalając mu się podeprzeć.

- Nadal jesteś słaby- upomniała go.- I tak bardzo szybko zdrowiejesz. Moje rany goją się bardzo długo, nie tak jak twoje.

- Ty jesteś człowiekiem. Zdrowiejesz wolniej- stwierdził.

Lucyfer oparł się plecami o pień, oddychając spazmatycznie ze zmęczenia. Nogi drżały mu już po chwili stania, lecz zacisnął zęby, próbując się na nich utrzymać. Nigdy wcześniej nie był taki słaby. To było najgorsze, ta bezsilność nawet w najprostszych czynnościach.

- A ty czym jesteś?- zapytała z lekką obawą Nir.

- Aniołem- szepnął, spuszczając wzrok.

- Aniołem?- zdziwiła się, nie rozumiejąc.- Czym są anioły?

- Mieszkamy wysoko w niebie- wyjaśnił cicho.- Właśnie stamtąd spadłem.

- Wszystkie anioły mają skrzydła?- Bardzo niepewnie, bojąc się znowu sprawić mu ból, dotknęła małych, odbudowujących się w niektórych, mniej spalonych miejscach, piór. Resztę skrzydeł pokrywała czerwona, goła skóra, wrażliwa na jakiekolwiek muśnięcie.

- Tak- sapnął, a jego nogi drżały coraz bardziej.

- Umiesz latać?- zapytała.

Jej brązowe oczy zalśniły niczym dwie gwiazdy na samą myśl.

Lucyfer gwałtownie upadł na ziemię, jęcząc boleśnie. Zmartwiona Nir uklękła obok niego, obejmując delikatnie ramionami.

- Mówiłam, że jesteś nadal słaby- upomniała go.

- Tak, umiem latać- szepnął, ignorując jej słowa.- I kiedyś polecisz razem ze mną.

***

Nir ułożyła głowę na jego ramieniu, przymykając oczy. Wielkie, pokryte już w wielu miejscach piórami, skrzydło przykrywało ją, chroniąc przed chłodem. Sam Lucyfer go nie czuł, zimno było mu obce, lecz widział, jak Nir trzęsie się nocą.

Oparł, pokrytą drobnymi, brązowymi włoskami, głowę na jej miękkich włosach, czując, że chce zostać tak już na zawsze. Kochał ludzi. Uważał ich za pięknych i niezwykle radosnych, lecz to było co innego.

Chciał, żeby Nir była przy nim już na zawsze. Nie po prostu szczęśliwa.

Szczęśliwa z nim.

***

Nir uśmiechnęła się do niego szeroko, opryskując resztkami wody, które zostały na jej dłoniach. Lucyfer również się zaśmiał i chwycił jej dłoń pomiędzy swoje. Przytrzymał je, po czym złożył na nich delikatny, czuły pocałunek, cały czas wpatrując się w jej błyszczące oczy.

Nagle jednak rozległ się głośny świst. Z góry nadleciała uskrzydlona sylwetka, łapiąc Nir i odciągając ją od Lucyfera, który wrzasnął przerażony, natychmiast wstając.

Chciał rzucić się na Michaela, lecz ten przyłożył sztylet do szyi Nir, po czym uśmiechnął się kpiąco.

- Wszędzie potrafisz się odnaleźć. Nawet w miejscu, gdzie nie pasujesz.

- Zostaw ją. Masz wszystko, czego chciałeś- stwierdził Lucyfer, czując, jak strach ściska go w gardle.

Zdezorientowana Nir szlochała i zaczęła próbować się uwolnić. Sztylet mocniej przycisnął się do jej szyi, na co Lucyfer wrzasnął.

- Nie ruszaj się!

Posłuchała go natychmiast, a Michael roześmiał się na to głośno.

- Zdecydowanie nie mam wszystkiego, czego chciałem.

Lucyfer nawet nie zdążył mrugnąć, a jego brat poderżnął Nir gardło jednym ruchem. Krew trysnęła dookoła, ochlapując jego twarz. Czuł, jak dostaje się do ust i oczu. Miała metaliczny, mdlący smak, który wstrząsnął nim od środka. Michael puścił Nir, a jej ciało upadło na ziemię. Lucyfer podbiegł do niej, rękami próbując zakryć ranę. Obserwował bezsilnie, jak krew przepływa między jego palcami, a oddech Nir staje się coraz płytszy i spazmatyczny. Spojrzała na niego, szukając pomocy. Poczuł, jak łzy spływają po jego twarzy, kapiąc na tę piękne oblicze, które robiło się coraz bladsze.

- Nir, nie.- Zacisnął palce mocniej na jej szyi.

Michael roześmiał się radośnie, zdejmując palcem krew ze sztyletu i obserwując, jak Lucyfer bezsilnie próbuje ratować kobietę.

- Żyjesz zbyt mocno, by umrzeć- załkał.

Z ust Nir wydobyło się ostatnie tchnienie, a głowa opadła w bok. Blask zniknął z jej pięknych oczu, pozostawiając je puste niczym dwie niewypełnione studnie, z których uleciała dusza.

- Nie!- wrzasnął Lucyfer, a ten krzyk rozszedł się po całym świecie, wstrząsając ziemią.

Gwałtownie się obrócił, po czym rzucił na Michaela, lecz ten odepchnął go jednym kopnięciem w brzuch. Jego ciało upadło bezużyteczne oraz słabe, a z ust wydobył się bolesny jęk.

- To będzie niemal zbyt łatwe- stwierdził radośnie Michael.

Przewrócił Lucyfera na plecy, bez problemu przytrzymując go w bezruchu.

- Teraz na tym sztylecie znajdzie się twoja krew.

Lucyfer wrzeszczał wrzaskiem, który wbijał się w czaszkę i atakował umysł, lecz Michael zignorował ten ból, zaciskając usta. Przyłożył nóż do podstawy skrzydła i z całej siły odciął, zacinając się w połowie ruchu. Wrzask i przybierały na sile, ledwie pozwalając mu myśleć. Ponownie szarpnął ręką i uniósł odcięte skrzydło niczym trofeum. Odrzucił je w bok, po czym zrobił to samo z drugim, tym razem się nie spiesząc. Robił to powoli, mimo bólu wsłuchując się w krzyki.

Lucyfer czuł jedynie pustkę i cierpienie. Przed oczami widział martwą twarz Nir, a kątem oka swoje bezużyteczne skrzydła, które leżały na ziemi. Obiecał jej, że razem polecą. Chciał, by poczuła tę cudowną wolność razem z nim.

Teraz już razem nie polecą.

Michael puścił go, ale Lucyfer nawet się nie ruszył. Wpatrywał się załzawionymi oczami w swoje skrzydła, oddychając spazmatycznie.

- Teraz mam wszystko, czego chciałem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro