Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Opowieść 12: O przeznaczonej miłości skąpanej w nadziei.


⋆⋅☆⋅⋆

Tytuł: ❛❛Skąpana w nadziei i miłości❜❜
Autor: rxdyjxnek
Gatunek: romans

Data publikacji: 8.06.2024 r.

⋆⋅☆⋅⋆

━━━━━━━┛ ┗━━━━━━━
INFORMACJE WSTĘPNE

Okres tworzenia: 7.04.2024 r. – 9.05.2024 r.
Liczba słów: 4240
Zastosowany motyw: miłość (przyjaźń + nadzieja)
Elementy projektu: wyróżnione i podkreślone
Nawiązania do książek:
↳ ❛❛Everything will be fine. Tom 1❜❜ – rxdyjxnek
↳ ❛❛No one ever listens. Tom 2❜❜ – rxdyjxnek
↳ ❛❛Winter Flower❜❜ – Julia Brylewska
Nawiązania do piosenek:
↳ ❛❛Born to Die❜❜ Lana Del Rey
↳ ❛❛Margaret❜❜ – Lana Del Rey

Korektor tekstu: Natalia_E_Fox
Autor grafiki*: rxdyjxnek

Wyjaśnienie: Wspomniane wyżej elementy to słowa, zadania, rym i nawiązania do innych utworów, które autor w ramach wspomnianego projektu musiał wpleść do tekstu podczas pisania swojej opowieści.
·
Notatka od autora: Wspomniana poniżej historia jest jednorazowa. Pomimo tego, że bohaterka mojej książki występuję tutaj, nie oznacza ze startu, iż bohaterka tego opowiadania pojawi się w jakimkolwiek tomie trylogii "Fine". Ponadto w opowieści są poruszane trudne tematy, takie jak: alkoholizm i prześladowanie szkolne. Więc odradzam czytania tej opowieści osobom wrażliwym na te tematy. Dbajcie o swoje zdrowie psychiczne – ono jest ważne!
·
*W mediach znajduje się również filmik z utworem muzycznym, który autor poleca puścić w tle, podczas czytania, a który został wspomniany powyżej.
·
Ostrzeżenie: W tekście występują wulgaryzmy.

━━━━━━━┓ ┏━━━━━━━

DEDYKACJA
Dedykuję to opowiadanie wszystkim, którzy nie umieli nikomu pomóc, dostrzegając rozgrywany dramat na ich oczach. Nie miejcie wyrzutów sumienia – w moich oczach jesteście wielkimi bohaterami!

A także osobom, które wierzyły w przeznaczenie i jego działanie.

Macie solidną rację – ono istnieje. Za chwilę postaram się Wam to udowodnić tym opowiadaniem.

~rxdyjxnek

Od zawsze byłam odrzutkiem i dziwadłem klasowym, które starało się uciekać od niezmiernie czekającej na mnie przyszłości. Ostatni rok w klasie podstawówki był dla mnie istnym piekłem. Wszyscy w klasie mnie gnębili i prześladowali. Nie znałam powodów tych zachowań wobec mnie. Dzisiaj byłam w drugiej klasie szkoły średniej, w której sytuacja się nie zmieniła ani trochę. Postanowiłam żyć w przekonaniu, że po prostu tak wybrał dla mnie los i że nic już tego nie zmieni. Ponieważ zwątpiłam w ludzi już dawno temu.

I tak dokładnie zaczął się mój poranek. Weszłam do szkoły, doskonale wiedząc, na jakie piekło byłam przygotowana tego dnia. Otworzyłam drzwi szatni i "na dzień dobry" dostrzegłam dwójkę szczególnych prześladowców: Ace'a oraz Victora, których niesamowicie bardzo nie trawiłam.

Właściwie sformułowanie ,,nie trawiłam" było zbyt lekkie. Ja ich wręcz nienawidziłam całą sobą.

– Kogo my tu mamy? – zapytał Ace. – Czyżby nasza Leila?

Jednakże przestałam być teraz cichą myszką i stałam się magicznie pewna siebie.

– A co, nie widzisz? Jak tak, to zainwestuj w okulary. Przydałyby ci się, ponieważ twoje gusta są równe końskiemu łajnu – odpyskowałam w jego stronę.

Chłopak fuknął wyraźnie, a potem również prychnął. Natomiast Victor zaśmiał się z tego, co powiedziałam i spojrzał się na Ace'a rozbawiony.

– Ace, ta laska cię pocisnęła. – Zaśmiał się z niego Victor.

Ace zbliżył się do mnie, starając się wywołać w moim wnętrzu strach i przerażenie. Udało mu się to wręcz przeciwnie, wywołał u mnie rozbawienie całą sytuacją.

– Posłuchaj, kurwa, Leila. Lepiej ze mną nie zadzieraj, bo nie chcesz mieć we mnie wroga. Ja tutaj dominuję całą szkołę i to mnie tutaj słuchają. Zapewnię ci piekło, którego na pewno nie chcesz mieć. Rozumiesz? – zagroził mi Ace, patrząc na mnie morderczym spojrzeniem.

Już je miałam w tej pierdolonej placówce psychiatrycznej.

Zawiesiłam się chwilowo i rozmyślałam nad tym, jak wielkim musi być on cymbałem, skoro nie zauważył, że w rogu jednej z czterech ścian szatni znajduje się kamera, która nagrywa całe to zdarzenie.

– Zakochałaś się, Leilo? Skoro nie odpowiadasz, to śmiało mógłbym rzec, iż się we mnie zauroczyłaś. Lecz niestety słoneczko, bez wzajemności – przerwał na chwilę chłopak, wyczekując mojej wyraźnej odpowiedzi. – Czujesz coś do mnie, Leilo? – ponowił pytanie. – Odpowiedz!

Kiedy zrozumiałam, jakie pytanie do mnie skierował, szybko się odwiesiłam. Kilka razy zamrugałam oczami, aby przyjąć do wiadomości, iż pytanie do mnie na pewno dotarło.

– Tak. Do waszej dwójki czuję wyłącznie to samo; jedyne uczucie zwane obrzydzeniem – parsknęłam śmiechem.

Odsunęłam się od dwójki chłopaków, stojących i ślęczących nade mną. Odeszłam od nich i zaczęłam zbliżać się do wyjścia.

– Jeszcze tego pożałujesz! – usłyszałam ciche groźby ze strony Ace'a oraz Victora, które przebijały się wyłącznym echem.

Poszłam do klasy, obawiając się ich zemsty na mnie. Zajęłam swoje miejsce w trzeciej ławce od rzędu przy oknie.

Moją uwagę przykuła paczka trójki przyjaciół, którzy wyglądali na szczęśliwych. Jedynie oni byli dla mnie mili w całej szkole, zawsze mnie trochę wspierali. Lecz nigdy nie utkwiliśmy w przyjacielskich więzach, tylko wyłącznie w tych koleżeńskich. Wyciągnęłam słuchawki i zaczęłam słuchać piosenki Lany Del Rey pt. "Margaret", która koiła moje uszy. Zaczęłam pędem odrabiać język angielski, który miał zaraz nadejść. Kiedy zobaczyłam idącą w moją stronę wcześniej wspomnianą paczkę przyjaciół, położyłam chwilowo na ławce czarny długopis i swoją uwagę ponownie skoncentrowałam na nich.

Czego słuchasz? zapytała Stephanie Flores, którą lubiłam z nich w szczególności. Usiadła obok mnie, na chwilę.

– "Margaret" od Lany Del Rey. Bardzo lubię słuchać Lany, jej piosenki są takie fajne. A właściwie, to czemu pytasz? – odpowiedziałam.

– Serio?! Ja też kocham Lanę Del Rey – wypaliła lakonicznie.

Spojrzałyśmy na siebie pełne zszokowania oraz radości, że podzielamy dokładnie tą samą ulubioną piosenkarkę.

– Ulubiona piosenka? – spytała.

– "Margaret"! – mruknęłyśmy jednocześnie, śmiejąc się radośnie. Westchnęłam głośno, pokazując swoją irytację tym, że Logan wpatrywał się we mnie wzrokiem mordercy.

– Co się tak patrzysz? – zapytałam go.

– Bo mam oczy!

Pocisk na poziomie czterolatka.

Wnet odezwała się Rose, która próbowała przerwać naszą sprzeczkę:

STOP! Przestańcie – odezwała się Rosanna, trzymając w jednej ręce różowy kamień, a w drugiej dłoni fioletowy. Nie zamierzałam ukrywać tego, że bardzo zaciekawiła mnie ich nazwa.

– Rosie, jak się nazywają te kamienie? – zadałam nurtujące mnie pytanie.

Rose i Logan zajęli miejsce za mną. Obróciłam się w stronę tej dwójki, a w efekcie Rosie położyła kamienie na ławce.

– To jest ametyst – wyjaśniła, wskazując palcem fioletowy kamień. – A to jest różowy kwarc. Ogarnęłaś? – spytała, na co ja skinęłam głową. – Świetnie.

Rosanna schowała swoje kamienie do jasnofioletowego piórnika o małych wymiarach.

Ja natomiast nigdy nie sądziłam, że ta krótka rozmowa była otwartą drogą do nowej przyjaźni, która była piękna i wartościowa. Bo moje życie było pełne przeróżnych niespodzianek. Czasem najpiękniejszych, a czasem smutnych. Bo życie takie bywało. Nieprzewidywalne.

***

Wracając do domu, spoglądałam na pięknie rozchodzący się po niebie zachód słońca, który zawitał nas w Raleigh tamtego wieczoru. Przechadzając się po ulicach pośród tego miasta, nieoczekiwanie spadłam na cement chodnika, który powitał moje aktualnie obite kolana.

Przede mną stał chłopak, którego twarzy jeszcze nie ujrzałam ze swojej blond grzywy. Zerknęłam na swoje odkryte kolana, na których odnalazłam kilka nowych siniaków o lekko fioletowej barwie. Wyciągnął do mnie rękę, a ja z jego pomocą wstałam z chodnika, lekko zażenowana niniejszą sytuacją.

– Dzięki za pomoc – podziękowałam mu, na co on spojrzał na mnie swoimi brązowymi tęczówkami.

– Może warto znać imię kogoś, komu dziękujesz za pomoc.

Zerknęłam na chłopaka krzywym spojrzeniem. Skoro oczekiwał ode mnie pytania, które dotyczy jak się nazywa, to mógłby mi sam podać swoje imię. Już czułam, że to kolejny dupek, których w tym mieście jest pełno.

Westchnęłam głośno, pokazując swoją widoczną irytacją nim.

– No dobrze, w takim razie, jak się nazywasz? – burknęłam wnerwiona.

– Rhys Duncan, a ty? – przedstawił się.

– Leila Winters. – Wysunęłam rękę w geście przywitania się. On podał swoją rękę i uścisnęliśmy swoje dłonie. – Widać, że jesteś Duncan, bo tylko dukasz i dukasz.

– Bardzo zabawne. Od razu mogłaś powiedzieć ruchasz i ruchasz – prychnął ze mnie chłopak, mówiąc okropnie żałosny tekst. Domyśliłam się, iż miało to być śmieszne, ale nie było.

No cóż. Życie.

Nigdy jednak nie spodziewałam się, jak bardzo się pomyliłam, co do Rhysa i jego osobowości.

***

Kolejnego dnia w trakcie normalnej lekcji języka angielskiego otrzymałam dziwną wiadomość, której kompletnie się nie spodziewałam. Była ona tekstem podrywu, który się nie udał. Według mnie również wyrachowana pod względem seksualnym; nie miałam bladego pojęcia, od kogo ona jest. Odczytując jej treść, przeżywałam szok. Jednakże po chwili stwierdziłam, że bez sensu się przejmuję i nie potrzebne było stwierdzenie, że ktoś, kto do mnie pisał, jest wyrachowany.

od Brak numeru:
hejka laska

od Brak numeru:
jesteś gorąca jak chodnik w Izraelu

Dostrzegając ją, mrugnęłam kilka razy. Domyśliłam się od kogo ona jest, ponieważ nasze pierwsze spotkanie na chodniku było niezapomniane, a także bardzo dla mnie wstydliwe.

do Brak numeru:
cieszę się, Rhys

Uśmiechnęłam się chamskim uśmieszkiem do mojego telefonu. Wyczekiwałam odpowiedzi, na właściwie którą nie musiałam specjalnie długo czekać.

od Brak numeru:
gratulacje za rozwiązanie krótkiej zagadki kim jestem!

do Brak numeru:
skąd masz mój numer?

od Brak numeru:
sekret to sekret

od Brak numeru:
mam swoje tajniki

od Brak numeru:
śnieżynko

Ale mózgu to już nie ma, pomyślałam. Wyłączyłam telefon i skupiłam się na słuchaniu podczas lekcji w obawie, iż nauczycielka zwróci mi uwagę.

***

Następnego dnia zostałam poproszona przez moją mamę o pójście do sklepu znajdującego się na naszym osiedlu, na którym mieszkaliśmy. Nie było ono patologiczne jak niektóre. Było to komfortowe miejsce spotkań z przyjaciółmi w okresie dzieciństwa.

Weszłam do środka sklepiku, który nie należał do najpiękniejszych. Wręcz przeciwnie. Moim zdaniem wyglądał on tragicznie. Nie przeszedł żadnego remontu, odkąd pamiętam.

Podeszłam do lady i zadałam pomarszczonej starszej pani, sklepikarce, pytanie:

– Witam. Ma pani może jajka z wolnego wybiegu, mąkę tortową oraz butelkę mleka?

– Witaj, dziecko. Leila, oczywiście że mam. Zaraz ci podam zakupy – wymamrotała, szukając za sobą wszystkich produktów.

I wtedy rozegrał się dramat, którego kompletnie się nie spodziewałam. Starsza pani nieoczekiwanie upadła na podłogę i dziwnym trafem jej klatka piersiowa się nie unosiła. Prędko zadzwoniłam po pogotowie ratunkowe. Czułam przerażenie i strach, obawę. Moje ręce trzęsły się.

– Nazywam się Leila Winters. Proszę o natychmiastowy przyjazd karetki pogotowia na ulicę Starworld 67A. Starsza pani sklepikarka upadła na podłogę i się nie rusza.

– Oczywiście, karetka została wysłana, w końcu to nagła sprawa. Czy klatka piersiowa kobiety się unosi?

– Nie, już wcześniej to zauważyłam – odpowiedziałam smutnym tonem głosu.

– Proszę się nie zamartwiać. Musisz być cierpliwa, dla niej.

– Boję się, naprawdę chce jej pomóc – powiedziałam pani przez telefon.

Przez moje tamte roztargnienie, nie byłam w stanie nazwać, jak się nazywa jej zawód. Nagle Rhys wszedł do środka. Po jego minie stwierdziłam, że zupełnie nie wiedział, o co chodzi.

– Tak, Rhys. Sklepikarka chyba nie żyje – powiedziałam lekko roztargniona. Brunet pokręcił nerwowo głową, podchodząc do kobiety. W jego oczach ujrzałam determinację do działania. Zaczął próbować reanimować starszą kobietę. A z uwagi na jego muskularne mięśnie, udawało mu się to zrobić.

Kiedy Rhysand wykonał dokładne 120 uderzeń na minutę oraz 2 wdechy ratownicze, kobieta przez chwilę się krztusiła, po czym wróciła do żywych. Dzięki, Bogu.

– Dziękuję, młodzieńcze – podziękowała kobieta, kładąc dłoń na jego ramię.

– Nie ma za co, proszę pani. Ale mówiąc zupełnie szczerze, przez chwilę naprawdę zwątpiłem w to, że się pani wybudzi.

Kiedy usłyszałam jego słowa, uderzyłam się w głowę. Debil.

– Leilo, czy ja dobrze zrozumiałam, że nie dość, że ktoś tam z tobą jest, to że jeszcze kobieta się wybudziła? – zapytała.

– Tak. Wszedł tutaj Rhysand...

– Duncan! – wykrzyczał Rhys.

– Dokładnie. Rhysand Duncan.

– W porządku. Rozumiem, że karetka pogotowia ratunkowego nie będzie potrzebna?

– Nie będzie – powiedziałam, rozłączając się.

Rhys podszedł do mnie, prawdopodobnie z chęcią rozmowy. A po jego pomocy wiedziałam jedno. Rhys został zaprogramowany.

– No brawo, Rhys. Śmiało stwierdzam teraz, że zostałeś zaprogramowany – odparłam w zupełności szczerze.

Chłopak spojrzał na mnie uroczym wzrokiem. A kobieta wystająca spod lady powiedziała w naszym kierunku.

– No super, gołąbeczki. Będzie z was świetna para – skomplementowała nas starsza pani.

Usłyszawszy słowa emerytowanej pani, zarumieniłam się wstydliwie. Pomiędzy nami zaczęła powstawać dostrzegalna chemia. Czując wstyd złapaliśmy się za ręce i wyszliśmy ze sklepu.

– Jak zostałem zaprogramowany? – spytał od razu po zamknięciu drzwi sklepiku. Przyłożyłam mu palec do ust i odeszłam do niego, zostawiając go w pełnej ciszy. Zaprogramowany tak, aby pomagać i rozkochiwać w sobie – zostało niewypowiedziane z moich ust.

***

Wieczorem wytrwoniłam pieniądze w istne błoto na kolejną parę niepotrzebnych butów. Wiedziałam, że to robię oraz to, że jestem uzależniona od zakupów, ale nic z tym nie mogłam zbytnio zrobić. Ale za to były one bardzo ładne jak nic innego, więc oczywiście musiałam dokonać ich zakupu.

Szłam sobie spacerem, ponieważ chciałam odebrać moje buty, które strasznie szybko przyszły, wsłuchując się przy tym w melodię, która leciała jak szalona. "Margaret" od Lany Del Rey było czymś niezwykłym. Byłam w stanie stwierdzić, iż jest to piękna i niezwykle magiczna piosenka, przez którą się wręcz płynie.

Wiem, że mam rację.

Jednakże widząc mojego chyba nowego przyjaciela, Rhysanda Duncana, westchnęłam głośno i stanęłam w miejscu prosto jak drzewo. Do licha, ile razy mogłam na niego wpadać.

– O, znowu ty! – rzekł Rhys.

Nie byłam w stanie stwierdzić jego odczuć po tonie głosu, ani mimice, co do naszego kolejnego przypadkowego spotkania. W związku z tym odpowiedź na to pytanie pozostawiłam pustą.

– No popatrz. Cóż za przypadkowe spotkanie, nieprawdaż? – parsknęłam śmiechem, nerwowo przełykając ślinę.

– Przypadkowe, fakt – powiedział Rhys. Zmrużyłam oczy od kurewsko rażącego moje oczy słońca. – Wątpię, aby było ono przypadkowe.

– W sensie? – zapytałam go, aby dokończył swoją myśl.

Ani trochę nie rozumiałam genezy tego.

– No spójrz, Leila. Czy kiedyś kiedykolwiek przypadkowo spotkałaś tego samego człowieka aż dobre kilka razy? – przerwał, dając mi chwilę na odpowiedź. – W PRZECIĄGU DOPRAWDY CZTERECH DNI!

Doskonale znałam odpowiedź na jego pytanie. Bo przecież ludzie sobie przeznaczeni w dzisiejszym świecie przypadkowo spotykali się tak dużo razy. W filmach, które oglądałam, także tak było. Czułam się tak, jakbym grała w jakiejś komedii romantycznej.

– No w sumie, to nie – odpowiedziałam.

Miałam w głowie jedną myśl, która ciągle tam siedziała i nie chciała pod żadnym względem wyjść. Czyżby Rhys coś sugerował?

– Widzisz? Jesteśmy sobie przeznaczeni, Leilo! – rzekł zupełnie szczerze Rhys, na co ja machnęłam ręką.

– Och, nie gadaj głupot – parsknęłam śmiechem.

W mojej opinii przeznaczenie nie istniało. Nie. Było to wyłącznym wymysłem ludzkości, a niektórzy ludzie wmawiali sobie to. Włożyłam dłoń w swoje włosy i przeczesałam je nią lekko, ponieważ zapomniałam szczotki z domu. A właściwie nie zapomniałam. Bo przecież miałam tylko odebrać paczkę. Wówczas rozmawiałam z debilem, a paczka na mnie czekała.

– Nie gadam! To nie są głupoty. Nie wierzysz w przeznaczenie? – zapytał, patrząc na mnie jak na walniętą wariatkę.

Wierzyłam jedynie w nadzieję. W nadzieję na lepsze jutro. Ponieważ w dzisiejszym świecie czułam się obco. Wiedziałam, że gdybym zniknęła z tego świata chociażby dzisiaj, to nikt by się tym nie przejął. Nawet na minutę.

Bo już zawsze będę w tym mieście tą dziewczyną, której rodzice są alkoholikami. Przelewali mi co miesiąc 400 dolarów, a oni myśleli, że wydaję je na alkohol i inne używki. Codzienne odczuwanie woni alkoholu w domu sprawiało, że chciało mi się płakać. Czasami przelewali mi 300 dolarów, a czasami nawet 50, wydając przy tym całą resztę na alkohol.

Nienawidziłam alkoholu za to, że odebrał mi coś, co kochałam. Rodziców. Przejął ich umysł, a oni ciągle piją i piją. Nie ma dnia, w którym nie zobaczę w domu na stole rozbitych szklanych butelek po piwie, nie poczuję smrodu alkoholu albo nie usłyszę swoich myśli, w których błagam Pana Boga o to, aby moi rodzice pewnego dnia stali się normalni i stwierdzili, że: Ej, dzisiaj się nie napiję.

Naiwnie wierzyłam w nadzieję na lepsze jutro. Bo ja sama byłam naiwna jak nic innego.

Po chwili zastanowienia się nad odpowiedzią na pytanie skierowane przez Duncana, zakaszlałam nerwowo i odpowiedziałam:

– Nie wierzę w nie.

– Dlaczego? Ono istnieje! – rzekł Rhys, niczym pewien pięciolatek, który raz próbował mi za wszelką cenę udowodnić, że 2 + 2 to 5.

Pamiętam tą sytuację jak dziś, choć wydarzyła się ona dwanaście lat temu, kiedy byłam w jego wieku.

– No bo nie wierzę w nie, proste – odrzekłam.

– Ta, jasne, na pewno w nie wierzysz. Tylko tak udajesz – prychnął Rhysand, próbując mnie zdenerwować.

I wyszło mu. Miałam ochotę mu przypierdolić prosto w ten jego głupi ryj.

– Zaraz cię uderzę, Duncan – zagroziłam mu.

– Ta, jasne, a co ty mi niby zro... – nie dokończył, ponieważ po tych słowach zamachnęłam się i uderzyłam go z liścia prosto w twarz.

Rhys miał idealne odbicie mojej dłoni na swojej twarzy.

Idealna pamiątka.

– Ała! – jęknął chłopak z bólu. – A u ciebie wszyscy zdrowi, Winters?

– Oczywiście.

Że nie, pozostało w moich słowach nie dopowiedziane. Chociażby miałam na myśli rodziców chorych na alkoholizm.

Posmutniałam na samą myśl o rodzicach, co niestety było widoczne. Płakałam. Płakałam duchowo. Chyba zaczynałam nowy rozdział w swoim życiu bez moich przyjaciół, których musiałam zostawić (i których nie miałam od dawna). Ale czasem musimy kogoś zostawić, aby zrozumieć, że to po prostu jest konieczne. Radość w moim życiu nie jest i nie będzie must-have. Usiadłam na krawędzi chodnika przy ulicy, na której nikt na razie nie jechał.

Rhys siadając obok mnie, zauważył również smutek w mojej duszy, ponieważ po chwili chłopak spojrzał się na mnie wzrokiem, którym jeszcze nikt inny się na mnie nie spojrzał.

– Co się dzieje, śnieżynko? – zapytał pociesznym i kojącym głosem, którego chciało się słuchać.

I pomimo faktu, że jakąś minutę temu uderzyłam go prosto w policzek, to chłopak nie zawahał się, aby objąć mnie swoimi ramionami i przytulić. Czułam się dziwnie. Właściwie słowo dziwnie było nieodpowiednim słowem, aby opisać to, jak się czułam. Bardziej mogłabym stwierdzić, że czułam się bezpiecznie.

Nagle łza ulotniła mi się spod powieki i poleciała prosto po lewym policzku. Łkałam głośno, a na twarzy Rhysa zauważyłam zmieszanie całą niniejszą sytuacją.

– Leila, co jest? Śnieżynko, odpowiedz – poprosił.

Dostrzegłszy łzy na mojej twarzy, zmartwił się jeszcze bardziej, niż wcześniej. Nie wiedziałam dlaczego, ale zaufałam mu. Zaufałam temu niebieskookiemu brunetowi, który był dla mnie uprzejmy i bardzo miły w tamtej chwili.

– Chodź, opowiem ci trochę o sobie – zaczęłam, wstając z miejsca, a on także po chwili ustał. Zaczęłam iść w kierunku paczkomatu oraz przy tym rozpoczęłam opowiadanie mu o sobie. – A więc, zacznę ten monolog o sobie od tego, że nikt w mojej szkole mnie nie lubi. Zupełnie. Jestem tam nielubiana z niewiadomych mi przyczyn. Po prostu padło na mnie, i tyle. Nie mogę tego zmienić. Ale ostatnio zaczęłam trochę rozmawiać z takimi trzema osobami z klasy, które całkiem polubiłam. Tego samego dnia wpadłam na ciebie – powiedziałam, na co chłopak uśmiechnął się lekko, a ja akurat przetarłam łzy. – No, ale w dodatku codziennie w domu spotyka mnie piekło. Ponieważ moi rodzice są... – przerwałam, bojąc się wypowiedzieć to słowo. Nie chciałam, aby w momencie, w którym powiem Rhysandowi o tym, że moi rodzice są alkoholikami, on mnie opuści i stwierdzi, że jestem patologią. – Moi rodzice są... Alkoholikami. Codziennie w domu, gdy wrócę ze szkoły, zastaję tam najzwyklejszą w świecie melinę. Muszę posprzątać cały bałagan i zajmować się domem. Zawsze znajduję jakieś odłamki szkła po szklanej butelce wódki czy innego gówna, albo rozstawione na stole puszki piwa – wyjaśniłam mu, na co on również posmutniał, a w dalszym ciągu łzy uwalniały mi się z kącików moich piwnych oczu.

Bałam się. Cholernie się bałam, ale to dlatego, że wokół mnie krążył nerwowy smutek, zapowiadający zły zwiastun naszej dalszej relacji. Bałam się tego, że Rhys teraz stwierdzi, że również jestem menelką i będzie się ze mnie naśmiewał. Bałam się także tego, że jak wrócę do domu z moimi nowymi butami, to prawdopodobnie będę świadkiem patologii, jaka będzie odgrywana w moim domu przez pijanych jak zawsze rodziców.

Chciało mi się płakać na samą myśl o tym, że Rhys mnie zostawi samą dokładnie tak, jak każdy, kto napotkał mnie na mojej drodze i poznał moją historię.

Ale on... On mnie znowu przytulił. A ja promiennie się uśmiechnęłam, ponownie czując się bezpiecznie w jego ramionach.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś, śnieżynko? – szepnął mi do ucha, a ja poczułam kojące ciepło na szyi, które jednocześnie wywoływało przyjemne dreszcze.

– Bałam się – załkałam znowu, bo nadal miałam w głowie obraz pijanych rodziców.

– Śnieżynko... – przerwał chwilowo, po to, aby wypuścić mnie z uścisku i zacząć patrzeć mi prosto w twarz swoim czułym spojrzeniem. – Choć znamy się tylko cztery dni, to zawsze mi możesz wszystko powiedzieć. To od człowieka zależy, kiedy mu zaufasz. Zawsze cię złapie, kiedy będziesz upadała. Bo na tym polega zaufanie.

Trzymając swoimi dłońmi moje ręce, chłopak opuszkami palców musnął moje dłonie swoim czułym dotykiem.

Po pewnym czasie, kiedy wspólnie poszliśmy do paczkomatu, wpatrując się przy tym w zachodzące słońce, uświadomiłam sobie jedną rzecz. Kocham Rhysanda Duncana i nie dało się temu zaprzeczyć.

***

Wraz z Rhysem poszliśmy na jakąś małą polanę. Była godzina 8:00 PM, więc nie było jeszcze jakoś bardzo późno. Zachód słońca, który widzieliśmy, był jednym z piękniejszych, jaki widziałam w przeciągu całego mojego życia.

Leżeliśmy w siebie wtuleni na trawie porastającej na tej płaszczyźnie. Brzmiało to trochę romantycznie jak na to, że byłam w nim zakochana.

Po drodze w to magiczne miejsce rozmawialiśmy jeszcze chwilkę o alkoholizmie moich rodziców, który sprawiał mi przykrość. Ale wiedziałam, że musieliśmy o tym porozmawiać. Ale z czasem ciekawość okazała się jego zgubą.

– No to co tam u ciebie? – zagaił chłopak.

– Nie chcę zabrzmieć wrednie, ale spośród jakiegoś mnóstwa milionów pytań, jakie mogłeś zadać, zadałeś akurat najbardziej podstawowe pytanie, jakie znamy? – powiedziałam, na co Rhys obrócił się do mnie jednocześnie leżąc i spojrzał się na mnie morderczym wzrokiem. – To znaczy, dobrze.

– Cieszę się, że się dogadaliśmy.

Kiedy zaszło już słońce, a ja mimo tego faktu leżałam na ziemi, poczułam na swoim ciele zimne krople jakiejś cieczy spadającej z nieba. Po chwili domyśliłam się, że to był deszcz. Ewidentnie nie wykazałam się jakąś większą mądrością wtedy, skoro uznałam, że nie wiem, czym jest deszcz.

Łeb jak sklep, bo półki są puste.

– Deszcz zaczął padać – zauważył Rhys, wstając z ziemi.

No co ty, kurwa, nie powiesz, Sherlocku? – pomyślałam.

– Wstawaj – mruknął Rhys, podając mi swoją dłoń. Kiedy jej dotknęłam, była ona wyjątkowo bardzo rozgrzana. Z jego pomocą, stanęłam na podłożu.

Nie pożałowałam na ani jeden najmniejszy kawałek sekundy tej decyzji. Ponieważ potem, kiedy staliśmy naprzeciwko siebie, patrząc sobie głęboko w oczy, chłopak pochylił się nade mną, bo był wyższy i pocałował mnie delikatnie w kąciki ust. Rozchyliłam wargi, więc Rhys odpowiedział mi głębokim, ognistym pocałunkiem. Trwaliśmy tak złączeni, aż wydawało się, że można usłyszeć syk unoszącej się z naszej ciał pary. Kiedy chciał się cofnąć, przytrzymałam go swoimi ustami. Nie chciałam opuszczać tej pięknej krainy, do której zawędrowałam dzięki niemu - chciałam, aby ta chwila trwała wiecznie.

W końcu puściłam go, ponieważ zabrakło naszej dwójce tchu.

Chłopak rzucił się na mnie i mnie przytulił, a ja odwzajemniłam uścisk. Nigdy nie myślałam, że mogę być aż tak szczęśliwa, jak byłam w tamtym momencie.

Ale wiedziałam również to, że los potrafi być przewrotny dla człowieka i potrafić czasami rzucać kłody pod nogi.

***

Ja, Leila Winters oraz on, Rhysand Duncan, oficjalnie zostaliśmy kochającą się parą miłosną. Nie udawaną. Nie zakłamaną. Tylko prawdziwą.

Porozmawialiśmy o nas i stwierdziliśmy, że ponieważ nawzajem się kochamy, to będziemy razem na długo.

Umówiłam się z moim nowym chłopakiem na spotkanie. Mieliśmy wyjść na... Wyjazd na rolki. Może i mało kreatywne, lecz ja właśnie lubiłam takie pomysły.

Ubrana w zwyczajne czarne dresy i niebieski top z białymi fragmentami wyszłam z rolkami w ręku z domu, w którym znowu woń alkoholu ulatniała się notorycznie. Czekałam na moment, w którym osiągnęłabym pełnoletność i mogłabym się wyprowadzić z tego patologicznego domu, znaleźć sobie pracę, którą jakoś połączyłabym z nauką i tak sobie żyć.

Stałam na dworze przez kilka minut.

Czekałam i czekałam. Chyba oszalałam.

W końcu straciłam cierpliwość, kiedy czekałam na Rhysa ponad 20 minut. Nie wytrzymałam. Wyciągnąwszy telefon, wpisałam numer telefonu i zadzwoniłam do Rhysa.

– Gdzie ty jesteś? – zapytałam. – Czekam na ciebie pod moim blokiem tak, jak się umówiliśmy.

– Lea... – powiedziała z zawahaniem. Usłyszałam głos jakiejś nieznanej mi kobiety, który dobiegał z telefonu. – Tak?

– Leila, proszę pani. Kim pani jest?

– Nazywam się Layla Duncan, jestem matką Rhysa. Chciałabym cię poinformować, że Rhys zmarł dzisiejszego poranka. Rano, kiedy jechał swoim samochodem, doszło do tragicznego wypadku samochodowego. Bardzo mi przykro.

Zatkało mnie.

Zupełnie nie spodziewałam się, że człowiek, który w kilka dni zdążył sprawić, że rany na moim sercu się zagoiły, nagle umrze.

Zaczęłam płakać do słuchawki w telefonie, jednocześnie słysząc pojedyncze szlochanie matki Rhysanda Duncana, który zmarł. Moje płakanie było najgorszym dźwiękiem, jaki przydarzyło mi się usłyszeć tamtego poranka.

– Jeżeli chcesz przyjść na pogrzeb, to więcej informacji napiszę ci w wiadomości. Oczywiście nie każę ci tam być, bo rozumiem, że możesz nie być w stanie tam przyjść.

– Przepraszam, ale chyba nie dam rady przyjść. Nie umiem – wyszlochałam, po czym załkałam i potem ponownie zaczęłam płakać.

Nie wpadłabym na to, że Rhys zniknie z mojego życia tak szybko, jak się w nim pojawił. Bo ci, którzy odchodzą, może tak naprawdę nie chcą zostać odnalezieni.

***

Koniec końców, przyszłam na pogrzeb chłopaka, dla którego byłam śnieżynką, już na zawsze. Owszem, było to trudne i nic nie było chyba w stanie tego przebić. Ale chciałam po raz ostatni pożegnać się z osobą, która dodała na kilka dni mojemu życiu kolory i nauczyła mnie je dostrzegać.

Aktualnie odbywało się wystawienie ciała. Wchodząc do pokoju pełnego rodziny Rhysa, która przyszła na smutną uroczystość, poczułam intensywny zapach, który niby pachniał ładnie, ale jednak nieładnie. Był średni.

Kiedy zobaczyłam Rhysa leżącego w trumnie, ubranego w czarną bluzkę na długi rękaw oraz czarne dżinsy z długimi nogawkami, które okazały się jego ulubionymi, poczułam niewyobrażalnie wielki smutek. Przyglądałam się jemu dokładnie, lustrowałam go, niemalże każdy fragment jego ciała. Bo miał być osobą, którą kochałam. Z którą miałam poznać definicję miłości. Z którą miałam spędzić resztę swojego życia. Albo chociażby jego kawałek. Tymczasem spędziłam z nim raptem pięć dni.

Byłam skąpana w nadziei. Skąpana w nadziei i miłości.

Miałam być jego śnieżynką, ale los napisał nam inne przeznaczenie, które czasami bywało bolesne.

I dlatego w nie przestałam wierzyć. Bo ból już w moim życiu występował zbyt często, abym musiała go czuć jeszcze więcej.

Czasami musimy wybrać słowa, które wypowiemy po raz ostatni. Ponieważ ty i ja, ja i ty narodziliśmy się po to, aby kiedyś umrzeć. Tylko dlaczego? Dlaczego to musiałam być ja? Dlaczego?

KONIEC

⋆⋅☆⋅⋆

Od autora opowieści:
Doszliśmy do końca opowieści, którą opowiedziałem, starając się zapewnić wam rozrywkę, ale także pouczającą lekcję. Nigdy nie ufajcie losowi i jego przewrotnościom, lecz również to, iż w miłości zawsze tkwi zalążek cierpienia, bez którego się nie obejdzie.

    Pisanie tej opowieści zajęło mi trochę ponad miesiąc. Pisało mi się ją przyjemnie, ale popełniłem jeden błąd. Zalegałem z tym, ponieważ stwierdziłem, że skoro mam miesiąc, to mam jeszcze dużo czasu – nie, kochani. Miesiąc to nie jest wcale tak dużo czasu, jak nam się wszystkim wydaje.

    Teraz przejdę do segmentu podziękowań.

    Chciałbym podziękować przede wszystkim xNoorshally za to, że dała mi szansę w postaci wykreowania tej opowieści; bo przecież nie widzielibyśmy się dzisiaj na jej profilu w mojej opowieści pt. "Skąpana w nadziei i miłości". Mam nadzieję, iż będę miał jeszcze kiedyś w przyszłości doznać kolejnej współpracy z Tobą, bo współpracuje mi się z Tobą niesamowicie dobrze.

    Dziękuję Moim Przyjaciółkom – M i O, za to, że po prostu przy mnie byłyście i mnie wspierałyście w tym, co robię i zamierzam robić jeszcze długo. Może i nawet całe życie?

    Dziękuję Każdemu Czytelnikowi, który czyta moje powieści i nie zamierza przestawać ich czytać.

    Dziękuję Każdej Osobie, która to przeczytała, włącznie z osobami pracującymi nad tą opowieścią, aby była ona bezbłędna - bo na pewno nie idealna, ponieważ nikt i nic nie jest i nie będzie idealne.

    Dziękuję. Po prostu dziękuję.

⋆⋅☆⋅⋆

To była opowieść napisana przez rxdyjxnek, któremu serdecznie dziękuję za zaangażowanie i chęć wzięcia udziału w projekcie. Zapraszam Was teraz do odwiedzenia jego profilu, gdzie publikuje swoje prace. To będzie dla niego bardzo miły gest, który z pewnością doceni!

⋆⋅☆⋅⋆

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro