Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Opowieść 11: O korzeniach spoWinowaconych rodów.


⋆⋅☆⋅⋆

Tytuł: ❛❛Nim to się RozWinęło❜❜
Autor: Hon-Moon
Gatunek: romans historyczny

Data publikacji: 25.05.2024 r.

⋆⋅☆⋅⋆

━━━━━━━┛ ┗━━━━━━━
INFORMACJE WSTĘPNE

Okres tworzenia: 2 kwiecień – 9 maj 2024 r.
Liczba słów: 3535
Zastosowany motyw: miłość
Elementy projektu: wyróżnione i podkreślone
Nawiązanie do książki:
↳ ❛❛Winny ród❜❜ – Hon-Moon
Nawiązanie do serialu:
↳ ❛❛Sześć sióstr❜❜ (2015 r.) Bambú Producciones

Korektor tekstu: xNoorshally
Grafika stworzona przez: AI

Wyjaśnienie: Wspomniane wyżej elementy to słowa, zadania, rym i nawiązania do innych utworów, które autorka w ramach wspomnianego projektu musiała wpleść do tekstu, podczas pisania swojej opowieści.
·
Informacja dodatkowa: Poniższa opowieść to prequel książki autorki, wspomnianej powyżej.

━━━━━━━┓ ┏━━━━━━━

To historia miłosna, w którą zaangażowany został sam Alfons XI, jego kochanka Leonor i Fernando, pewien młody nowicjusz. Można dodać, że opowieść rozgrywa się w Hiszpanii, w XIV wieku, ale te informacje są zbędne dla kogoś, kto zna przeszłość swojej ojczyzny. Aby nie zdradzić za wiele i nie zepsuć zabawy, a co najwyżej zaciekawić, warto napomknąć o wątku wojny z Muzułmanami. Nie zapominajmy również o walce o władzę między państwem a Kościołem, bo i na to znalazło się miejsce.

Tak zwięźle, pomijając tyle pięknych szczegółów, można opisać sztukę Faworyta, którą wystawiano w dniu inauguracji Teatro de Oriente.

— Jak podobał się ojcu występ? — zagadnął niezobowiązująco Héctor.

— Dobrze wiesz, że nie jestem wielbicielem sztuki — odparł ponuro don Octavio.

— Po co więc tu w ogóle jesteśmy? — westchnął Carlos. — Tylko zmarnowaliśmy czas.

Octavio oddalił od twarzy papierosa, po czym wypuścił spomiędzy ust biały dym. A potem przypomniał swojemu pierworodnemu, że przecież nie mogli zignorować podobnego wydarzenia towarzyskiego, które zapisze się w kronikach Madrytu.

— Zajdźmy do kawiarni. Chętnie bym się czegoś napił — podjęła głowa rodziny.

Álvarezowie, ojciec i dwóch synów, zawitali w pewnej kawiarni, w której tłoczyła się już śmietanka towarzyska. W sali rozbrzmiewał gwar rozmów, głównie dotyczących obejrzanej sztuki, ale i komentarze odnośnie królowej, którą nie sposób było pominąć w rozważaniach, w końcu poniekąd stanowiła kluczowy element tego wydarzenia.

— I pomyśleć, że Hilario zginął tu przed laty w zrywie przeciwko Napoleonowi...

Don Octavio zatrzymał się, gdy dotarły do niego te słowa. Napoleon. Śmierć. Bohater! Boże, musiał usłyszeć coś więcej.

— Przepraszam — zagadnął Álvarez. — Usłyszałem, że wspomina pan bohatera minionych dni. Chciałbym wyrazić uznanie temu poświęceniu, którego dokonał, jak mniemam, ktoś z pańskiej rodziny.

— To był krewny żony, ale dziękujemy. — Jegomość uśmiechnął się nikło. Gestem dłoni wskazał na kobietę przy jego boku. Tuż za nią stała o wiele młodsza niewiasta. — Pochodzimy z Walencji, a do Madrytu wezwały nas sprawy rodzinne i chęć uczestnictwa w tym pięknym dniu, jaki dziś nastał. — Mężczyzna wyciągnął dłoń. — Magno Ferrer.

— Octavio Álvarez. Może usiądziemy razem?

Don Octavio z uniżeniem, na które rzadko się zdobywał, wskazał Ferrerom stolik, który już na niego czekał. Cały entuzjazm, którego nie wyrzucił z siebie podczas oglądania występu w operze, wybrzmiał z niego podczas rozmowy z przybyszami z Walencji. Zachowywał się jak zupełnie odmienny człowiek. Héctor przyglądał się temu ze zdziwieniem. Nie mógł pojąć, jak jego ojciec na hasło ojczyzna czy bohaterowie stawał się potulny i skłonny wysłuchiwać drugiej strony. Przecież on zwykle ignorował głosy innych, bo uważał, że jego zdanie jest najważniejsze. Między innymi dlatego tak trudno zawierał umowy w interesach, a w spółdzielni winiarskiej za nim nie przepadano. Héctor już dawno zauważył, że nie można zbudować imperium bez postronnych osób. Co najwyżej wymazuje się ich z historii.

— Siostrzenica mojej żony spodziewa się swojego pierwszego dziecka, a że ma już przy sobie matki, Isabel postanowiła ją wesprzeć. Gdy syn albo córka nieco podrośnie, mają zamiar wynieść się na południe, bo planują zaangażować się w ceramiczny biznes — rzekł don Magno Ferrer. — Uznałem, że przyjadę na pewien czas z małżonką i córką do stolicy. Chciałem zobaczyć inaugurację teatru. Dostaliśmy też kilka zaproszeń, między innymi na bal u Palaciosów.

— Och, doña Maresol to najjaśniejsza gwiazda madryckiego towarzystwa. Niekoronowa królowa stolicy.

— Oby Bóg pozwolił jej długo żyć.

— Amen.

— Chcemy nie tylko licytować w aukcji, ale i przygotowaliśmy zestaw dwóch podpórek do książek z litego drewna w kształcie końskich łbów. Zostały ręcznie wyrzeźbione i wyglądają jak żywe! Może ktoś się skusi i wesprze biedne sieroty — podjął Ferrer.

— To bardzo ładny gest — stwierdził don Octavio.

— A pan? Przyszykował jakiś drobiazg?

— Och, jeszcze o tym nie myślałem. Przyznam, że odkąd zabrakło mojej ukochanej małżonki... — W tamtej chwili Héctor zachłysnął się dymem papierosa. Nie mógł tego słuchać; jak ojciec śmiał wspominać imię swojej żony, kobiety, którą całe życie poniżał, zdradzał i bił. — Palić trzeba umieć, synu — wtrącił Octavio. — A więc odkąd nie ma ze mną Gracii, nie potrafię odnaleźć się w tych wszystkich rozrywkach towarzystwa. Ona zawsze o to dbała.

O to. Octavio powtarzał, że to głupoty, zbędne wydatki, które opiewają na zbyt wielkie kwoty, by móc sobie na nie pozwolić. Nie wspierał aukcji prowadzonej przez Maresol Palacios ani innych kwest, nawet tych parafialnych. Był niezwykle zimnym i twardym człowiekiem interesu, który liczył się z każdą monetą.

— Być może uda mi się wygrać jakąś licytację. A jeżeli nie, to i tak złożę datek.

Cóż za piękne kłamstwa, tato — powiedział w duchu Héctor.

— Bardzo przykro mi z powodu małżonki. Dom potrzebuje kobiety. Ja nie poradziłbym sobie bez mojej Isabel — przyznał don Magno. — Mam siedmiu synów i jedną córkę i niezwykle im potrzebna nie tylko twarda dłoń ojca, ale i opieka matki, choć są już dorośli. Moja najmłodsza Josefina w tym sezonie zadebiutowała. — Zerknął na córkę zasiadającą tuż obok.

— Och, pięknie! Zapewne niedługo wyjdzie za mąż.

— To kwestia czasu. A pan? Ma pan córkę?

— Tylko dwóch synów, których pan tu widzi.

— Na pewno są pana dumą.

— O, tak! Carlos w przyszłości przejmie moje winne dziedzictwo. — Uśmiechnął się niezwykle sztucznie.

Skłamał. Wcale nie był zadowolony ze swojej familii.

Ta rodzina miała skazę, którą tylko on widział. Żadem przodek nie walczył za swój kraj, co uważał za niezwykle uwłaczające, za rysę, której on sam nie zdołał zatrzeć. Ta rodzina potrzebowała bohatera. A skoro Ferrerowie mieli tak piękny rodowód, nie mógł zmarnować tej szansy. Czuł, że tak chciał los. Chciał, żeby w żyłach jego wnuków choć dudniła kropla krwi oddanych patriotów. Może była to szaleńcza ideologia, ale żaden człowiek, który dzierży pewną władzę, nie jest w pełni zdrowy, a Habsburgowie byli świetnym przykładem.

— Wypijmy za nasze rodziny! — Octavio uniósł kieliszek.

***

Na balu u Palaciosów zgromadziła się niebagatelna śmietanka towarzyska, co wcale nie onieśmieliło zaledwie siedemnastoletniej Josefiny. Zainteresowała ją szczytna akcja dobroczynna, to, że zwycięzca choć przez chwilę kąpie się w chwale. Uznała, że później zapozna się ze szczegółami tego przedsięwzięcia. Najpierw jednak skupiła się na tym, by nie popełnić żadnego błędu podczas powitania. Co prawda pani Palacios nie zdawała się kobietą, która przywiązuje uwagę do etykiety, bo zachowywała się niezwykle swobodnie, jak gdyby przyjmowała gości na potańcówce w stodole.

Don Octavio pojawił się obok Ferrerów już przed pałacykiem. Ich powozy przyjechały niemalże w jednej chwili, zupełnie jakby los chciał za wszelką cenę przeciąć ścieżki życiowe tych dwóch rodzin. Don Octavio przywitał się z gośćmi z Walencji, a nawet skomplementował Isabel i Josefinę, które w wieczorowych toaletach z jasnej tkaniny wyglądały zachwycająco. Ujął go ten naturalny urok i wdzięk. Z dumą wkroczył z nimi do sali balowej.

— Och, niedługo powinny pojawić się także panny Silva — rozmyślała na głos Maresol Palacios. — Boże, sześć sióstr! I ani jednego młodzieńca! Aż dziw, że ten dom nie spłonął, tyle w nim kobiet! — Zaśmiała się otwarcie.

— Maresol, skup się na tych, którzy już przybyli — podpowiedział Álvarez.

— Po co mam się na tobie skupiać? Nie jesteś ani ciekawy, ani przesadnie urodziwy — zakpiła. — Nie starzejesz się jak wino. Zrób coś ze sobą, bo jesteś karykaturą własnego interesu. Kiedyś byłeś jak smakowity homar, dziś niestrawny z ciebie komar.

— Zachowam resztki przyzwoitości i nie odpowiem na tę jawną obelgę — rzucił zbulwersowany mężczyzna.

— Zachowaj. Człowiekowi jak się coś kończy, to zaczyna dbać — rzekła filozoficznie. — Dobrze, biorę się już do pracy. Muszę mojego słodkiego Héctorka zachęcić do tańca, bo mi dzieciak zostanie starym kawalerem.

— Ależ po co te starania? — jęknął męczeńsko Héctor. — Poza tym Carlos jest starszy, a jemu nikt nie szuka żony — obruszył się.

— Ach, powiem ci coś na uszko. — Maresol pociągnęła najmłodszego Álvareza na stronę. — Z Carlosa to nic nie będzie. Tylko by unieszczęśliwił żonę, a ja nie zamierzam żadnej młódki skazywać na taki los — przyznała szczerze. To były gorzkie słowa, ale śmiało je z siebie wyrzuciła. — A ty w przyszłości będziesz wspaniałym mężem i ojcem. — Dotknęła pokrzepiająco jego ramienia. — Jesteś cała mama, wiesz?

— Może gdybym był podobny do ojca, to...

— To kres świetności tej familii miałby miejsce na moich oczach — wtrąciła surowo pani Palacios. — Tylko ty jesteś nadzieją dla tej rodziny i jestem pewna, że będziesz lepszą głową rodu niż twój ojciec.

— To miłe słowa, ale...

— Nie neguj, tylko zaproś kogoś do tańca. Inne sprawy same się ułożą. — Maresol zerknęła na Octavia rozmawiającego z Ferrerem, którego nie zdążyła jeszcze dobrze poznać. Zawiesiła spojrzenie na postaci Josefiny. — O, tam masz pannę jak malowaną! Cóż za piękność, przyćmiewa wszystkie inne podlotki!

— Nie wiem, czy...

— Tylko jeden taniec! On jeszcze nic nie znaczy — nalegała. — Niedługo rozpocznie się licytacja, więc jeszcze się nastoisz. Rusz w tan, bo jak będziesz w moim wieku, to nie będziesz wiedział, czy to muzyka gra, czy strzelają ci kości.

Héctor nie miał odwagi, by odmówić pani Palacios. Ta kobieta była nieco egocentryczna, ale miała dobre intencje. Czasem żartowała z kogoś, ale on osobiście nie odbierał tego jako przejaw złośliwości. Poza tym w tamtej chwili rozczuliła jego serce przyrównaniem do zmarłej matki. Pierwszy raz był to dlań komplement. Ojciec tylko potrafił szydzić z jego uczuciowości i zarzucał miękkość, która nie przystoi prawdziwemu mężczyźnie.

— Czy mogę wpisać się na jeden taniec? — wykrztusił z siebie, gdy stanął przed Josefiną.

Panna uśmiechnęła się, po czym wpisała go na swój karnecik. A gdy nadszedł czas ich tańca, oddali się wygrywanym rytmom. Héctor starał się najlepiej, jak potrafił, ale rozmyślanie o kolejności kroków sprawiło, że nie miał w sobie za wiele lekkości.

— Przykro mi. Nie byłem najlepszym tancerzem. Nie mam w sobie ani ułamka gracji — podsumował, gdy zeszli z parkietu.

— Proszę nie być dla siebie tak surowym. Było naprawdę przyzwoicie — przyznała szczerze Josefina. — Mam wrażenie, że nie do końca pan wierzy we własne umiejętności.

— Cóż, nigdy nie lubiłem osób pysznych, którzy się przeceniają i uważają za namiastkę Boga na ziemi.

— Musi pan pozwolić ponieść się melodii, zamiast skupiać się na odnalezieniu w pamięci kolejnych sekwencji — podpowiedziała.

— Dziękuję za ten taniec. A teraz powinniśmy obejrzeć aukcję.

— Już? Słyszałam o tym, ale nie znam szczegółów.

— Proszę pozwolić ze mną. Wszystko panience wyjaśnię. Jeżeli kiedyś znów będzie panienka gościć na tym balu, może coś wygra. Nawet jeżeli nie główną licytację, to liczy się każdy datek na tak piękny cel.

— Dlaczego nie mogłabym wygrać głównej aukcji?

— To nie takie proste.

— Za to osiągalne. A jeżeli tak, to mogę to zrobić. Co niby stoi mi na przeszkodzie? Inny zainteresowani? Śmieszne.

— Jest panienka zawzięta. Wróżę więc sukces w tej rozrywce.

— Dziękuję. Mam nadzieję, że w najbliższej przyszłości uda mi się udowodnić swoje słowa. Nie chciałabym, żeby moje obietnice okazały się bez pokrycia.

— Jeżeli panienka wygra nawet najmniejszą rzecz, pierwszy złożę gratulację — zapewnił Héctor.

Aukcja właśnie się rozpoczęła. Finezyjne podpórki do książek państwa Ferrerów wygrali Valdésowie, płacąc za to dzieło przyzwoitą sumkę przewyższającą wartość przedmiotu. Ostatni bój toczył się o pozłacany kielich, z którego ponoć niegdyś piła sama infantka Ludwika Ferdynanda. Nie można było tego jasno potwierdzić, ale darczyńcy zarzekali się, że to prawda, więc nikt głośno nie odważył się przedstawić swoich wątpliwości.

— Och, bym cię pominęła — odezwała się Maresol i podeszła do Josefiny. — Powiedz mi, skarbeńku, jak podoba ci się w stolicy?

Josefina wyglądała niezwykle wytwornie. Swoim niewymuszonym urokiem przyćmiewała inne młódki, które upojone tym, co je otaczało, zataczały się bezradnie po parkiecie. Brakowało im pewności siebie i obeznania, co nikogo szczególnie nie dziwiło. Były spięte i przejęte całą sytuacją, a przez to sztuczne i blade ze strachu.

Nikt jednak nie wiedział, że jeszcze rano Josefina wyglądała podobnie. Przejmowała się tym, że nie uda jej się dobrze zaprezentować w stolicy. Zwątpienie, które ją ogarnęło, było jedynym powodem złego samopoczucia. Wkrótce jednak odegnała złe emocje. Zachowywała się tak, jakby urodziła się w sali balowej i brylowała w towarzystwie od dekady. Nie popełniła jeszcze żadnej gafy. To szczególnie ujęło panią Maresol Palacios, która może nie szczególnie przejmowała się zasadami towarzystwa, to jednak znała na wylot konwenanse. Nie przestrzegała ich w każdym podpunkcie, bo jako królowa socjety uznała, że jest zwolniona z pewnych norm.

— Madryt na swój sposób nęci i oszałamia — przyznała panna Ferrer. — Bardzo jestem wdzięczna, że mogę poznać stolicę. Tutaj wszystko wydaje się inne, lepsze! Nigdy nie myślałam, że mogę być aż tak szczęśliwa.

— Mam wrażenie, że zagościsz na tutejszych salonach dłużej i jeszcze nas olśnisz. A ja nie zwykłam się mylić. Chodzę po tym świecie wystarczająco długo, by móc coś tam wysnuć.

Josefina tylko uśmiechnęła się subtelnie. Te słowa na swój sposób ją ucieszyły. Bawiła w stolicy od niedawna, a czuła, że mogłaby zostać tu już na zawsze. Nigdy nie żywiła głębokich uczuć do Walencji. Urodziła się tam, dorastała, ale od dziecka uwierała ją myśl, że dom rodzinny nigdy nie będzie jej domem, to wszystko jest chwilowe, to wiosna jej życia i potrwa może dwie dekady. Będzie panią innej posiadłości, a skoro tak miało się stać, to chciała przeżyć niekończące się lato w miejscu, w którym nie dopadnie ją duchota, a spłyną na nią złote promienie chwały.

Rozpoczął się kolejny taniec. Josefina oddała się w ręce dżentelmena, którego wcześniej zapisała na swoim karneciku, Héctor zaś umknął do palarni.

— Och, mój grymaśny Octavio! — Maresol przesunęła dłonią po ramieniu Álvareza, by łaskawie zechciał zwrócić na nią uwagę, bo zdawał się jej nie słyszeć. — Czyżby jawiła ci się w końcu synowa na horyzoncie? — zapytała żartobliwie. — Chciałabym dożyć ślubu któregoś z twoich synów.

— Twoje córki już są zamężne — zauważył Octavio.

— Coś tam wiesz o towarzystwie, brawo — westchnęła. — Kręcisz się koło Ferrerów jak wstydliwy młodzieniec przed zamtuzem. Powiedz, co tam sądzisz o Josefinie?

— Nie da się ukryć, że piękna z niej kobieta. Poza tym jest zdyscyplinowana, dobrze wykształcona i pochodzi z bardzo dobrej rodziny — powiedział to, co zdążył się dowiedzieć, a w co nie wątpił. — To nieoszlifowany diament.

— Ano, ale ty się nie zapędzaj, bo tobie to zostały... dwa gwoździe do trumny.

— Słucham? — zapytał wyraźnie podirytowany don Octavio.

— I już tracisz słuch. — Maresol pokręciła głową. — Josefina byłaby idealną kandydatką na żonę dla któregoś z twoich synów — powiedziała wprost.

— Zgadzam się z tobą — przyznał szczerze. Nie przepadał za panią Palacios, bo wszędzie wtykała swój gruby nos, ale nie wstydził się kogoś poprzeć, jeżeli podzielał czyjeś stanowisko.

— Zaskoczyłeś mnie, a to się rzadko zdarza, bo jesteś nudny jak czwartkowy obiad odgrzewany od niedzieli.

— Przyjdę do ciebie, gdy podejmę ostateczną decyzję — rzekł, nie zwracając uwagi na to, co Maresol papla. — W końcu jesteś nie tylko królową towarzyskich spotkań, ale i matką chrzestną większości zawieranych w naszym kręgu małżeństw.

— Ach, czasem potrafisz schlebić kobiecie — Poprawiła kokieteryjnie pasmo włosów. — Czekam na dobre wieści!

***

Josefina siedziała przed toaletką w pokoju, który przydzieliła jej ciotka. Rozplątywała palcami swoje kręcone włosy, które przypominały sprężynki. Nie potrafiła się skupić nad tym, co robi, bo w jej głowie wciąż grała muzyka, a na tafli lustra jawiły się sceny minionego wieczoru. Jakże miło było brylować w towarzystwie! Zamierzała w przyszłości korzystać z okazji do podobnych zabaw i sama wydawać najwspanialsze przyjęcia.

Była oczarowana stolicą. Sądziła, że ogromne miasto przytłoczy ją, pochłonie, a ona sama w nim zniknie jak jedna z wielu dusz czy podobnych jej debiutantek. Madryt obezwładnił jej zmysły i myśli; zakochała się w nim, bynajmniej nie w architekturze czy regionie. Zamarzyła o tym, by należeć do kręgu Madrytu, być kimś, z kim się liczą.

— Myślałam, że będziesz już spała. — W pokoju pojawiła się doña Isabel. Zbliżyła się do córki wolnym krokiem. — Wiem, że bal ci się spodobał — powiedziała z uśmiechem na ustach. — Don Octavio zaprosił nas do siebie na obiad w następny wtorek.

— Chyba polubił naszą rodzinę, skoro inicjuje to spotkanie.

— To człowiek interesu...

— Wiem, mamo. On widzi mnie u boku swojego syna.

— Myślimy z ojcem, że będziesz szczęśliwa przy Héctorze.

— Co? — Josefina poruszyła się nerwowo na krzesełku. — Dlaczego z nim? Przecież Carlos też jest kawalerem. Albo inni nieżonaci mężczyźni z lepszymi perspektywami.

— Carlos jest dziedzicem majątku, nie łudź się, że zainteresuje się tobą. Ma lepsze partie wokół siebie.

— Nie jestem od nikogo gorsza! — wykrzyczała.

— Nie rozumiem twojego zachowania...

— A więc mama mnie nie zna — wyznała gorzko Josefina.

— A kogo sobie wyśniłaś? Markiza? Angielskiego księcia? — prychnęła doña Isabel. — Nie możemy mieć wszystkiego, czego chcemy.

— A co nas ogranicza? — zapytała butnie. — Odpowiem mamie. Własna ambicja.

— Połóż się spać, bo oślepiło cię światło stolicy i przestałaś racjonalnie myśleć.

Josefina została sama w sypialni. Zacisnęła kościstą dłoń na rączce szczotki, a niebieskie żyłki uwidoczniły się spod mlecznej skóry. Spodziewała się po rodzicach czegoś więcej. Jakże mogli potraktować ją tak niegodnie? Przecież cieszyła się nieposzlakowaną opinią, olśniewającą urodą i dobrym nazwiskiem. Nie wyobrażała sobie wepchnąć własnego dziecka pod skrzydła wróbla, gdy tuż obok śpiewały słowiki.

Carlos Álvarez, krnąbrny dziedzic fortuny. On by nadał się na męża, choć jego usposobienie niezmiernie przeszkadzało Josefinie. Dotarły już do niej pewne informacje. Zatrważające wiadomości nie świadczyły o niczym dobrym. Nie zamierzała być smutną żoną, którą mąż zdradza publicznie z kochankami i nie wstydzi się swojego rozwiązłego życia. Jeszcze by wrócił z bękartem, ba, może już jakiegoś się dochował. Nie. Ona potrzebowała kogoś, kto pozostaje nieskazitelny jak ona. Zapragnęła zostawić swoją dość poważną i niezachwianą przez ani jeden skandal przeszłość w Walencji, która nagle zdała się jej ciasna i niegodna jej ambicji.

Héctor. On był uprzejmy i nie zdawał się mieć zapędów do tego, by zostać despotą. Wiedziała jednak, że może się pomylić, że z czasem wyjdą na jaw jego złe uczynki; pozna jego mroczną stronę. Zdawał się dość skryty. W kawiarni czy na balu, gdy jego brat i ojciec wiedli prym w konwersacji, on siedział cicho. Wielce by się rozczarowała, gdyby miało się okazać, że to wszystko maska.

***

Gdy doña Isabel służyła radą swojej młodziutkiej siostrzenicy, która wiosną została mamą zdrowego chłopca, Josefina zatracała się w kolejnych rozrywkach Madrytu. Uwielbiała wszelkie okazje do tego, by móc pokazać się publicznie. Kontakty Ferrerów z Álvarezami były szczególnie ciepłe. Josefina starała się pogodzić z myślą, że przyjdzie jej związać przyszłość z Héctorem, którego zdążyła bliżej poznać. Mogła śmiało przyznać, że darzyła go sympatią. Co prawda żar miłosny nie rozpalał jej serca, ale ceniła go za dobroduszność, uprzejmość i ogromną wiedzę, jaką posiadał na temat winnych spraw. Potrafił uściślić każdą sprawę tak, aby ją zrozumiała. W znacznym stopniu przerastał pod tym względem swojego starszego brata. Carlos widział w niej tylko obiekt, który w wolnej chwili może uwieść, co uważała za żałosne.

Carlos wydawał się niezbyt gotowy do przyjęcia interesu. On się do tego nie nadawał. Za to Héctor był wymarzonym synem, czego don Octavio nie zauważał. Josefina była w stanie okazać współczucie Héctorowi. Może nawet byli pod względami podobni; zaniedbywani przez rodziców, którzy nie pomagali im w pełni rozwinąć skrzydeł.

Pewnego letniego dnia Ferrerowie odwiedzili Arganda del Rey. Mieściła się tam winnica Álvarezów, o której z dumą opowiadał don Octavio przy każdej okazji. Mężczyzna oprowadził swoich gości po włościach, by później zaprosić ich na taras, skąd rozlegał się widok na falujące w słońcu winne pnącza. Gdzieniegdzie można było zauważyć sylwetki parobków, którzy nadawali dynamizmu krajobrazowi. Później Álvarez niczym dość nieporadna swatka doprowadził do tego, by jego syn został na chwilę sam z Josefiną.

— Mój ojciec bardzo polubił waszą rodzinę — zaczął Héctor.

— My także jesteśmy szczęśliwi z tej przyjaźni i wdzięczni za swoistą opiekę w stolicy.

— Josefino, ja...

— Wiem, coraz śmielej planują nasze małżeństwo.

— Jesteś tego świadoma?

— Jestem głupia, gdy wymaga tego sytuacja.

— Czy ty tego chcesz?

— Tak — odparła bez chwili wahania. Już dawno pogodziła się z tą myślą.

— To dobrze.

Josefina nie zdążyła go zapytać o to, jakie ma stanowisko w tej sprawie, bo Héctor przeprosił i zostawił ją samą. Uznała jednak, że nie ma on nic przeciwko takiemu obrotowi spraw. W końcu był mężczyzną, więc jego ewentualny bunt inaczej zostałby odebrany, a przynajmniej tak myślała.

A więc może nawet ją nieśmiało kocha, skoro zgodził się na ten ślub. To było niezwykle przyjemnie uczucie. Nie była marzycielką, która naiwnie wierzy, że jej życie będzie słodkie jak w wyidealizowanym romansidle. Nie przekładała wielkiej miłości nad inne sprawy. Jeżeli miałaby wybrać miłość czy choćby władzę, bezwzględnie wybrałaby to drugie, bo zdecydowanie daje więcej możliwości i zapewnia ciekawsze rozrywki. Nie wyobrażała sobie siebie zatopionej w głębokim uczuciu za cenę wyrzeczenia się ze wszelkich dobrodziejstw życia. Nigdy nie rozumiała tych głupich młódek, które żyły romantycznymi ideałami. Poza tym nie musiała rezygnować z niczego. Wystarczy pokochać swoją społeczną pozycję. Jak brzmiał banał: miłość miewa różne oblicza.

Tymczasem Héctor odszedł w inną stronę, by móc spokojnie pomyśleć. Nie był skory do małżeństwa. Uważał, że ma jeszcze czas, że może o tym pomyśleć za kilka lat i nic złego się nie stanie. Może i uchodził za dojrzałego, ale odnosił wrażenie, że po prostu tak wypada na bladym tle brata, który zanurzył się w rozrywkach, jakie oferował mu świat. Chyba nie był jeszcze gotowy, by stanąć na czele rodziny i opiekować się żoną czy ewentualnymi dziećmi. Nawet do końca nie wiedział, jakby miał zbudować zgodne małżeństwo, o którym po cichu marzył.

Szanował Josefinę jak każdą inną pannę, którą znał. Naprawdę była piękną kobietą i gdyby tylko był mniej rozważny w poplątanych uczuciach, mógłby bez pamięci przepaść w jej czarnych oczach. On jednak od zawsze analizował, nadmiernie przemyślał wszelkie możliwości, zadręczał się po nocach i patrzył czujnie w przyszłość. Josefina była dobrą partią jak na drugiego syna. Może nie powinien się przed tym wzbraniać. Poza tym czy miał jakiś wybór? Ojciec jasno wyraził swoje zdanie i Héctor naiwnie nie wierzył, że uda mu się przekonać upartego rodziciela do zmiany stanowiska. Gdzieś wewnętrznie się z tym wszystkim godził, bo nigdy nie miał w sobie nawet pierwiastka buntownika.

— Nie wiem, nad czym tak dumasz. — To był Carlos, który niczym diabeł wyrósł spod ziemi przed obliczem Héctora. — Ona cię nie chciała, więc możesz żenić się z Josefiną bez żalu. Nie złamiesz jej serca swoją decyzją.

Héctor nic nie odpowiedział. Wyminął brata i wkroczył samotnie między winne pnącza, które dopiero zakwitały. Już w tamtej chwili czuł smak win, których zasmakuje w niedalekiej przyszłości.

⋆⋅☆⋅⋆

Od autorki opowieści:
Z racji, że to krótka forma, zawarte w nim wydarzenia są mocno sprężone. Tak więc trochę streszczałam, opisywałam, zamiast pokazywać. To wielu czytelników boli i ja to rozumiem, ale po prostu nie miałam miejsca na to, by móc wszystko Wam pokazać w akcji. Ja sama jak to już przeczytałam miałam mieszane odczucia, ale szczerze nie mam już sił tego dziergać, by każde słowo było idealne. W tym przypadku to nie był mój priorytet. :/

Przyznam, że kiedyś rozpisałam pobieżnie ewentualny prequel i historia Józi i Hectora zajęła chyba 6 rozdziałów, ale sięgała jeszcze narodzin potomstwa i ukazywała to, co naprawdę stało się w Arganda del Rey.

Ba, to miał być prequel, który nie rozgrywał się tylko w Madrycie, bo kolejna część czy księga, opisywałaby w kilku rozdziałach rodzinę Strasserów w Wiedniu. Na pewno gdzieś mam scenę, gdzie mały Amadeus dostaje Maddie i odnajduje sens swojego życia XD, Filip podrywacz ciągnie dziewczynki za warkocze. Ostatnie zaś rozdziały dotyczyły Meksyku i przeszłości Sary.

To jednak nigdy nie powstanie, więc spokojnie mogłam Wam nieco zdradzić. Ewentualnie mogę to odmrozić i wrzucić trochę na insta, jeżeli ktoś by chciał. Autopromocja: honorary_book

Zgłoszenie się do projektu xNoorshally przyszło bardzo spontanicznie. Gdy wylosowałam motyw miłości, nie byłam zadowolona XD. W Winnym rodzie zostały przedstawione różne oblicza miłości, różne pary, więc miałam już dość. Nie miałam większej ochoty pisać o namiętnościach, więc ten motyw miłości mocno się rozjechał, wiem, ale jest tu pewna namiastka: w sztuce Faworyta, Józia i miłość przyszłej wersji siebie, gdzie rządzi światem... Poza tym czy Hector i Josefina w ogóle się nie pokochali na swój sposób? Ilu czytelników, tyle opinii. A tutaj jest sam prolog tej pary.

Dziękuję organizatorce za tę inicjatywę i możliwość wzięcia udziału. Jeżeli macie ochotę, to zachęcam, szczególnie tych, którzy skończyli jedno dzieło, piszą kolejne na boku, ale tęsknią za publikacjami. Albo tych, którzy chcą się wybić z rutyny pisania swoich dzieł czy wrócić do swoich ukochanych bohaterów. Czas jest bardzo elastyczny, bez presji! Ja miałam luźny termin na marzec, a ostatecznie oddałam tę pracę w maju.

⋆⋅☆⋅⋆

To była opowieść napisana przez Hon-Moon, której serdecznie dziękuję za zaangażowanie i chęć wzięcia udziału w projekcie. Zapraszam Was teraz do odwiedzenia jej profilu, gdzie publikuje swoje prace. To będzie dla niej bardzo miły gest, który z pewnością doceni!

⋆⋅☆⋅⋆

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro