Opowieść 23: O tym, jak straciłam samą siebie.
⋆⋅☆⋅⋆
Tytuł: ❛❛O tym, jak straciłam samą siebie❜❜
Autor: Sugardemononme
Gatunek: fantasy
Data publikacji: 9.11.2024 r.
⋆⋅☆⋅⋆
❍
━━━━━━━┛ ■ ┗━━━━━━━
INFORMACJE WSTĘPNE
Okres tworzenia: 1.09.2024 – 7.09.2024 r.
Liczba słów: 3536
Zastosowany motyw: trauma
Elementy projektu: wyróżnione i podkreślone
Nawiązanie do książki:
↳ ❛❛Siła nieczysta też cierpi❜❜ – Sugardemononme
Nawiązania do seriali:
↳ ❛❛Oh, my Venus❜❜ (2015 r.) – reż.: Kim Hyung-suk
↳ ❛❛Hazbin Hotel❜❜ (2024 r.) – reż.: Vivienne Medrano
Korektor tekstu: xNoorshally
Autor grafiki: Adalynda_
Wyjaśnienie: Wspomniane wyżej elementy to słowa, zadania, rym i nawiązania do innych utworów, które autorka w ramach wspomnianego projektu musiała wpleść do tekstu, podczas pisania swojej opowieści.
·
Ostrzeżenie: W tekście występują wulgaryzmy.
━━━━━━━┓ ■ ┏━━━━━━━
❍
☟
Zawsze wydawało mi się, że nie mam żadnej traumy. Ot po prostu w życiu mi nie wyszło. Zdarza się, prawda? Ktoś urodzi się w bogatej rodzinie milionerów, a ktoś na obrzeżach slumsów w wąskich indyjskich uliczkach. W porównaniu z tym, wcale nie trafiłam jeszcze tak źle. Jestem tylko 30-letnią kobietą, singielką, ale za to bez kota. Z tego by wynikało, że jest jeszcze dla mnie nadzieja. Tylko gdzie jej szukać? Dwoje moich najbliższych przyjaciół okazało się odpowiednio gejem i lesbijką, więc jak ja mogłam być normalna? Też nie spełniam standardów narzuconych mi przez społeczeństwo. I tak jakoś, trzymamy się razem. A raczej, trzymaliśmy, bo nasze drogi rozeszły się już jakiś czas temu i nawet ze sobą nie rozmawiamy. Po prostu nie mamy o czym. Może tak naprawdę nigdy nie byliśmy dobrymi przyjaciółmi.
Stoję w sklepie i wpatruję się w aleję z napojami alkoholowymi. Jakie wino powinnam kupić na domówkę? Nie mam zielonego pojęcia, więc kieruję się pojęciem estetyki. Grzebię na półce w poszukiwaniu butelki, która stoi odpowiednio daleko schowana i z triumfalnym uśmiechem kieruję się do kasy. Po drodze dopadają mnie wątpliwości. W młodości nie chodziłam na imprezy, raz że nie było mnie stać, dwa: mieszkałam zbyt daleko, aby ktokolwiek się kłopotał transportem. Do tej pory uwielbiam kupować na wyprzedażach, w strefach z przecenioną żywnością, a wszelkie eventy, które są darmowe budzą ogień w mojej duszy. Co z tego, że teraz mogę sobie pozwolić na więcej, skoro mentalnie bieda nigdy mnie nie opuściła. Zwątpiłam, spoglądając na swój wybór leżący w koszu na zakupy. Czy jest ok?
Włączyłam w telefonie listę odtwarzania. Ćwiczyłam, słuchając ASMR typu men for women. Tak na wypadek, gdyby ktoś kiedyś w realu zaczął mi mówić komplementy. W końcu nie mogłam zareagować jak speszona nastolatka, paląc buraka na policzkach. Albo zatrzymać się w ruchu i zbierać szczękę z podłogi. Swoją drogą, byłam zaskoczona, za jakie rzeczy można było być pochwalonym. I ile jest pięknych komplementów, których zapewne nigdy nie usłyszę, no chyba że sama je sobie powiem.
Samo wyobrażenie sobie, że ktoś mówi mi takie rzeczy było tak skrajnie dziwnie, że nawet tyranozaur, czy tam T-rex jedzący tosta z dżemem truskawkowym bujający się na hamaku pod palmami wydawał się bardziej realistyczny niż to.
Wiedziałam już, że nikt mnie nie zbawi, że nie będzie rycerza na białym koniu, który podjedzie pod okno. Ba, ten rycerz nawet z daleka nie pomacha! Jedyną opcją dla mnie było harowanie na własny oręż i wierzchowca, aby dosiadając jego grzbietu, być zarówno wybawcą jak i wybawioną. Księżniczką i rycerzem. Mężczyzną i kobietą. Aseksualnym robaczkiem zmagającym się z problemami dnia codziennego.
– Ma pani kartę stałego klienta?
Wbijam wzrok w podłogę. Nie jestem w stanie spojrzeć na młodego kasjera, a przecież celowo wybieram kasy z obsługą, aby trenować tę paranoję. Musisz żyć wśród ludzi. Spójrz na niego choć na chwilę.
Przegrałam. Kręcę głową, wpatrując się w czarną taśmę. „Zapraszamy ponownie" głosił wyblakły napis na metalowej pałeczce do oddzielania zakupów kolejnych osób.
– Czterdzieści złotych. Kartą czy gotówką?
– Gotówką – powiedziałam, podając banknot stuzłotowy.
Dźwięk otwieranej kasy powoduje, że mimowolnie przeniosłam swój wzrok na fartuch kasjera. Miał takie ładne, smukłe dłonie. Jakoś udało mi się przez chwilę spojrzeć mu w twarz i uśmiechnęłam się przepraszająco, jakbym zrobiła coś złego. Zaraz potem wzrok lustrował butelkę wina i pusty koszyk. Skinęłam głową, dziękuję, reszta, do widzenia. Rytuał zakupowy musiał być wzbogacony o studiowanie paragonu po odejściu od kasy. Wiedziałam, że wszystko się zgadza, ale z przyzwyczajenia i tak lubiłam je czytać.
Ciekawe, czy pomyślał sobie, że mam problemy z alkoholem. Zresztą, co to za różnica... Popatrzyłam smętnie na moją butelkę i wyszłam ze sklepu, wierząc że jakoś to będzie.
Myśli same wróciły do czasów studenckich, kiedy jeszcze nie byłam na tyle świadoma samej siebie, co teraz. Był wówczas taki jeden chłopak. Okazał się naprawdę dobrym człowiekiem, pełnym empatii i szczerości, tak bardzo mi wtedy potrzebnej. Pierwszy podszedł i zagadał. Byłam wówczas w psychicznym dołku. Dobrze nam się rozmawiało, zdawało się, że rozumiemy siebie wpół słowa. Pasowaliśmy do siebie. Przez moment wierzyłam, że może coś z tego będzie. Bardzo naiwnie z mojej strony. Został zdobyty przez inną laskę z roku. Uchodziła go, tak zwyczajnie i po prostu. Został pokonany pod naporem jej uporu i determinacji. Chyba nawet do tej pory są razem. Najgorzej było, kiedy musiałam mu życzyć wszystkiego, co najlepsze, kiedy mi o tym powiedział.
Takie chwile się po prostu zdarzają. Trzeba być dzielnym. Trzeba być twardym i zrobić to, co należało. Może nawet dobrze, że nie powiedziałam mu, co do niego czułam. Przynajmniej tego nie zagmatwałam nadmiernie. Złamane serce zawsze jest w stanie się wyleczyć. Po kilku takich kuracjach robi się nawet mniej wrażliwe. Po latach zaczęłam uważać to za plus.
Najgorsze są noce. Szczególnie takie, w których zostało jeszcze trochę sił, żeby nie paść na łóżko i nie zasnąć momentalnie. Wówczas bywa naprawdę ciężko. Poduszka ociera łzy z policzków, a człowiek snuje czarne wizje. Ale to typowe. Ciemno jest, to i wizje czarne. Zauważyliście, że czarne wizje o wiele rzadziej snuje się, gdy jest jasno?
Gdy wstaję rano, nie mam czasu by użalać się nad sobą. Wstaję, zbieram się i wychodzę. Uważam, aby nikogo nie skrzywdzić, nie spowodować wypadku, staram się zachowywać. Każdego dnia tęsknie zerkam na chodniki w poszukiwaniu miłości swojego życia. Każdego dnia odkrywam, że coraz więcej osób podróżuje samochodami, a chodniki są coraz bardziej puste.
Zatrwożona spoglądam na parking. Wszystko zajęte! Jasny gwint, nie ma gdzie zostawić auta. Nie ma też innego miejsca. Krążę przez parę minut w nadziei, że ktoś wyjedzie i ja wskoczę na jego miejsce. Nic z tych rzeczy. Ostatecznie jestem zmuszona zostawić auto parę ulic dalej.
Chce mi się płakać, kląć, krzyczeć i pizdnąć torebką w okno. Ale nie robię żadnej z tych rzeczy. Muszę przecież zarabiać na życie. Muszę być dzielna i odpowiedzialna. Jestem dorosła, muszę się zachowywać. Muszę być grzeczna. Przekleństwo, które ciągnie się za mną od dzieciństwa. Chociaż dawałam z siebie wszystko, nigdy nie byłam wystarczająco grzeczna w oczach wychowawców.
Jeden z bohaterów „Siły nieczystej, która też cierpi" stwierdził, że demony nie posiadają uczuć. Często im tego zazdrościłam. Też chciałabym nic nie czuć, to rozwiązałoby połowę moich zmartwień. Nic nie czuć, tylko rozumieć uczucia brzmiało bardzo przekonywująco. Oczywiście, po czasie okazało się to nieprawdą, ale ja byłam na najlepszej drodze, by takim demonem się stać.
Otwieram szklane drzwi do korporacyjnego przybytku i zakładam moją maskę. Jestem przyjacielska, empatyczna, towarzyska i zdrenowana do reszty z energii. Odliczam godziny odkąd tylko weszłam do wyjścia. Tik tak, tik tak. Srik srak, srik srak. Chcę umrzeć.
Spoglądam tęsknie przez okno na zewnątrz. Wysokowato, na samą myśl o rzuceniu się z okna przeszywa mnie dreszcz. Musiałoby mocno boleć. Jednak jestem team życie. Chciałabym tylko wykrzyczeć to, co mi leży na sercu...
Współpracownik spoglądał na mnie z oczami pełnymi ufności. Zapewne chciał się zamienić na dyżury w robocie. Bo czegóż innego ta gnida mogła ode mnie chcieć. I kto miał rację? Zamieniłam się, bo cóż innego mi pozostawało... Zresztą ta zamiana nawet nie była taka zła. Idealny diabeł, Sebastian, na pewno przekułby to w niespotykanie korzystne wydarzenie. Niestety, ja nawet w ułamku promila nie byłam taka, jak on. Może między innymi dlatego tak mi imponował? Chociaż on był równie zagubiony, co ja. Między innymi dlatego tak samo cierpiał, chociaż nie zdawał sobie z tego sprawy. On przynajmniej był przystojny i miał jakąś tam moc sprawczą.
W drodze do domu towarzyszyła mi piosenka z Hazbin Hotel „I'm a looser". Zgadzałam się, nawet nuciłam pod nosem. Jestem przegrywem, co tu dużo kryć. Swoją drogą, polski przekład okazał się całkiem udany.
Po powrocie do domu po prostu poszłam do łóżka. Nie miałam siły na nic. Nie cieszył mnie nowy odcinek „Hazbin Hotel" ani „Oh my Venus", który czekał w laptopie. Nie chciało mi się jeść. Nie miałam ochoty wyjść do znajomych, mimo że wino, które kupiłam na tę okazję, smętnie spoglądało na mnie z kąta. Z kolei w nocy nie mogłam zasnąć i tak błędne koło trwało, wyżymając mnie z energii. Czułam się jak chodzące zwłoki.
Nie sądziłam, że to wszystko mogło się wydarzyć. Moje mieszkanie tonęło w śmieciach, a ja nie miałam siły ich wynieść. Ubrania piętrzyły się na krzesłach, pralce, dywanie. Naczynia zapychały zlew. Naprawdę, nie żartuję, umycie talerza wydawało mi się czasami wysiłkiem porównywalnym do przebiegnięcia maratonu. Stałam nad zlewem, opierając się czołem o drzwi wiszącej nad nim szafki. Z boku musiało to wyglądać tak, jakby głowa nadmiernie mi ciążyła.
Lodówka była pełna półfabrykatów, ale nie miałam ochoty na nic. Chciałam tylko zwinąć się w kłębek i leżeć. Przespać jak niedźwiedź całą jesień, zimę i obudzić się dopiero na wiosnę.
Odłożyłam talerz na bok i skierowałam się do łóżka. Może gdy się zdrzemnę, to będzie lepiej. A jeśli się już nie obudzę, to też nie będę żałować.
Kiedy obudziłam się, ujrzałam nad sobą... Siebie. Moje własne ciało. Nachylało się, niepewnie spoglądając. Niewiele myśląc, zaczęłam krzyczeć i kopać nogami kołdrę. Co to do cholery ma być?! Mój sobowtór również zaczął krzyczeć i niewiele myśląc, pobiegł schować się za drzwi, skąd chwycił mopa w rękę i wycelował trzonek we mnie.
– Zaraz zadzwonię na policję! – postraszyłam mojego sobowtóra, uzbrajając się w kapeć, który wymacałam spod łóżka. – Wynoś się stąd!
– Nigdzie nie idę! To mój dom! – podkreślił uzurpator, mocniej obejmując trzonek obiema rękoma. O dziwo, nie ruszyła się na krok. Wydawała się przerażona, ale jednocześnie zdeterminowana, by w razie czego bić, a nawet zabić. – Jak możesz spać w cudzym łóżku! – rzuciła do mnie. Uderzyło mnie, ze nawet mówiła w identyczny sposób jak ja.
– Kim jesteś?
– A ty? – skontrował intruz, mierząc mnie wzrokiem.
– Nie muszę ci odpowiadać, ale uprzedzam, że jeśli w tej chwili nie wywrócisz kieszeni i nie opuścisz mojego domu...
– Nie ma zasięgu – jęknął sobowtór. Z jej ręki wypadł mój telefon, upadając z głuchym łomotem na podłogę. Oczywiście, szybka uległa uszkodzeniu.
– Jak mogłaś! – wrzasnęłam i rzuciłam się w jej kierunku. Nie wiele myśląc, chwyciłam ją za kudły i próbowałam bić na oślep. Nigdy nie potrafiłam się bić. Kątem oka zauważyłam, że na wyświetlaczu świecił się napis „Policja". Po co włamywacz miałby dzwonić na policję? Pomyślałam.
Dziewczyna nie pozostawała dłużna. Nie umiała się bić, ale okładała mnie kopniakami na tyle, na ile pozwalały jej długie nogi i wątłe ciało. Dziwnie się czułam, bijąc sama ze sobą.
Przerwałyśmy dopiero wówczas, kiedy obydwóm nam zabrakło tchu. Patrzyłyśmy na siebie spode łba.
– Kuriozalne to jest – wysapałam, obracając się na bok, w kierunku mojej napastniczki.
– No – skinęła głową, wykonując identyczny gest.
– Kto cię nasłał?
– Nikt! Ja tu mieszkam! – zarzekała się dziewczyna, w dźwięk mojego śmiechu. Dzikiego śmiechu. – To ty się objawiłaś w mieszkaniu, kiedy gotowałam obiad!
Chwila... Kiedy ja ostatnio gotowałam obiad?
– Weszłaś oknem? Drzwi są na pewno zamknięte. Zawsze sprawdzam ze trzy razy – zapytał sobowtór.
To tak jak ja – przeszło mi przez myśl.
– Nie będę z tobą rozmawiać. Wynoś się.
– Nigdzie nie idę! – Sobowtór uderzył otwartą dłonią w podłogę. – To mój dom!
Wpatrywałyśmy się w siebie w milczeniu. To było skrajnie dziwne uczucie. Widziałam siebie, wszystkie swoje odruchy i mimikę. Te drobne rzeczy, których nie da się podrobić. Zupełnie jakby ktoś powiesił między nami lustro, tyle że odbicie uzyskało samoświadomość i robiło, co mu się żywnie podobało.
– Job twaju mać... – mruknęłam pod nosem, na co dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, po czym spróbowała znowu przybrać surowy wyraz twarzy. – Co cię tak bawi?
– Nic – odparła, a czując mój świdrujący wzrok, powtórzyła – Job twaju mać. Mało kto tutaj tak przeklina.
– Job twaju mać – dodałam już z większym życiem, na co usłyszałam swój głos, który jak echo powtarza przekleństwo.
– Kurwa.
– Kurwa.
– Spierdalaj.
– Spierdalaj! – odpowiedział mi entuzjastycznie sobowtór.
– A pizdnij się w ten swój durny łeb! Papuga pierdolona! Chuj ci w dupę! Żebyś kurwa wychodząc łeb sobie skręciła! Niech cię gęś kopie! Kurwa! Kurwa! Jołki połki... Idź pan w pizdu! – wygłosiłam recital krasomówczości rodzimych przekleństw, wstrzymując się jedynie od chuja złamanego, bo jednak obrażam dziewczynę, a to by było nie na temat. O dziwo, im więcej z siebie wyrzucałam słów, tym bardziej czułam, jak zaczyna mi się robić lżej na sercu. Przeważnie nie rzucam mięsem na głos w domu. Jakaś mała kurwa ewentualnie załatwia sprawę, tudzież syknięcie. – Kurwa... – zakończyłam, obejmując się dłońmi za głowę, czując, że za chwilę nie powstrzymam tych łez, które zgromadziły mi się pod powiekami. – Niech mi ktoś pomoże...
– Skąd w tobie tyle nienawiści? – zapytało moje alter ego, odkładając kij od mopa nieopodal.
– Nienawiści? – powtórzyłam jak echo, zdumiona konkluzją.
– Tak mi się wydaje. Może zjesz pierożków? Wstawiłam garnek z wodą, mam trochę zamrożonych. Sprawiasz wrażenie, że potrzebujesz się wygadać.
– A niech mnie. Zwariowałam do reszty – jęknęłam, podnosząc się z podłogi. Pierożki. Nawet nie miałam pojęcia, czy je mam w lodówce, ale ja-numer-dwa zapewniała, że tak. No cóż.
Poszłyśmy razem do kuchni, obrzucając się nieufnymi spojrzeniami. Dziwnie się czułam, idąc obok siebie. Kuriozum całej sytuacji przerastało moją zdolność do logicznego myślenia. Niemniej zdołałam dostrzec, że mój gość też nie czuł się w pełni komfortowo. I jeżeli mogłam założyć, że jakimś dziwnym trafem spotkałam siebie samą z równoległej rzeczywistości, to byłam całkiem fajną osobą. I do tego, strasznie łatwowierną. Chyba powinnam zacząć o nią dbać. A przynajmniej, nie sprawiać przykrości.
Wtem myśl uderzyła mnie jak piorun z jasnego nieba.
A jeżeli te pierożki są zatrute?
Nie, chwila. Zakładając, że to ja, to nigdy bym nikogo nie otruła. Założyłam kapcia na stopę, bo wciąż szłam jedną bosą nogą. Bez sensu to.
Przede mną wylądował talerz dymiących pierożków z mięsem z biedronki, okraszonych słoninką. Skąd ja do cholery jasnej ją wytrzasnęłam?
– Smacznego – życzył mój sobowtór i zabrał się do jedzenia.
– ...acznego – odburknęłam, dmuchając na talerz.
Jadłyśmy chwilę w milczeniu, krzywiąc się, kiedy w nadzieniu znajdowałyśmy coś, co nam się nie podobało. Obydwie odkładałyśmy takie resztki na brzeg talerza.
– Masz gdzie się podziać? – zapytała mnie moja kopia. W jej twarzy dostrzegłam autentyczny wyraz troski. Czy ktoś kiedykolwiek się tak o mnie martwił? Kiedyś na pewno rodzice. Później nie byłabym już taka pewna.
– To przecież mój dom – zauważyłam przytomnie. Wyciągnęłam własny telefon z kieszeni, aby sprawdzić zasięg. Na moim również go nie było. – Po co miałabym gdziekolwiek iść? Zresztą, dziwnie mi się rozmawia z samą z sobą. Mogłabyś chociaż uczesać się jakoś inaczej?
– Mi też jest dziwnie. Klaudia – rzuciła nagle, wyciągając rękę.
– Klaudia.
– Miło mi Cię poznać – dodała, kiedy uchwyciłam wyciągniętą dłoń i delikatnie ją uścisnęła. – Nazwisko też dzielimy wspólne?
– Na to wygląda. Pokaż mi swój dowód.
Za chwilę uzurpator przyniósł dokładnie mój dowód osobisty. Wszystkie dane się zgadzały, nawet numer serii. Czułam, że wpadłam w jakiś obłęd. Ona podobnie się czuła, kiedy zobaczyła mój.
– Sklonowałyśmy się, czy co? – zapytała.
– A może zwariowałyśmy? Może któraś z nas jest nieprawdziwa?
– Nie wydaje mi się. Bolało mnie, gdy mnie biłaś, więc ja jestem prawdziwa. I skoro mam siniaki, to ty też musisz być prawdziwa – próbowała wydedukować.
– Z tym się muszę zgodzić. Skąd masz tyle siły? – zapytałam pełna podziwu. Czy ja też tyle jej mam?
– A jakoś tak... Nie robię specjalnie nic w tym kierunku – przyznała speszona, zerkając na mnie. – Masz ładne oczy.
– Tak? Dziękuję. Ty za to jesteś nieodpowiedzialna: karmisz potencjalnego napastnika we własnym domu.
– Po prostu mam wrażenie, że dla siebie też bym to zrobiła. I że chciałabym, żeby ktoś mnie nakarmił, a potem rozpętywał drakę stulecia. Głodny nie jesteś sobą, czy jakoś tak, nie? No ta reklama Snickersa.
Nie wierzyłam w to, co słyszę. W pewnym momencie po prostu się roześmiałam, i to na tyle głośno, że aż obawiałam się, czy nie ściągnę tym na nas uwagi sąsiadów. Tak dawno nie śmiałam się prosto z duszy, szczerze, że skończyłam ze łzami w oczach.
– Jesteś pocieszna do kwadratu! Masz kogoś? – zapytałam z ciekawości.
Sobowtór pokręcił głową.
– To tak jak ja – podsumowałam i wniosłam w górę szklaneczkę z herbatą. – Za singielstwo! Oby i do nas los się w końcu uśmiechnął.
– Za singielstwo.
Brzęk szklanek rozniósł się w kuchni, gdzie dalej pastwiłyśmy się nad pierożkami. Z omastą smakowały o niebo lepiej. Z braku laku postanowiłyśmy udać się na komisariat, aby sprawdzić, czy przypadkiem ktoś nie zgłosił zaginięcia kogoś, kto wygląda tak, jak my. Po drodze stwierdziłyśmy jednak, że lepiej będzie odbyć wspólną wycieczkę na izbę przyjęć do psychiatryka, ale poczuwałyśmy się zbyt zdrowe na to. Dopiero w trakcie zauważyłyśmy, że inni ludzie, których mijamy, nas nie widzą. Machaliśmy im przed twarzami, krzyczeliśmy – na próżno. Zupełnie tak, jakbyśmy nie istniały.
– No to się porobiło – westchnęłam, siadając na skrawku murku i wyciągnęłam przed siebie nogi.
– Co teraz? – zapytał mój sobowtór.
– Nic. Skoro inni nas nie widzą, to znaczy, że mamy tylko siebie. Nie jest jeszcze tak źle – przyznałam.
– Ale jak my zrobimy zakupy?
– Na kasie samoobsługowej.
– A jeśli ten brak zasięgu w naszych telefonach jest jakoś powiązany z tym, że stałyśmy się niewidoczne dla społeczeństwa? – zmartwiła się ja numer dwa.
– Fakt – przyznałam – o tym nie pomyślałam.
Wracałyśmy okrężną drogą. Rewelacje dzisiejszego dnia nieco nas przybiły, ale mój sobowtór znalazł pozytywną stronę zaistniałej sytuacji. Niemal siłą mnie zaciągnął na plac zabaw na huśtawki. Bo skoro nas nie widać, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby się pobawić.
Miałam opory, aby pójść w jej ślady. Ostatecznie skończyłam z twarzą pełną rumieńców, na dziecięcej huśtawce, niemal w poziomie w stosunku do ziemi. Dawno utracona radość z życia uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą. Jak pięknie było się bawić! Jak pięknie było mieć w poważaniu, co inni sobie pomyślą... Byłam tylko ja i Klaudia. Dwie Klaudie, identyczne jak krople wody i zaginione siostry bliźniaczki.
– Gdybym miała taką siostrę jak ty, byłoby super! – przyznałam, wychylając się z huśtawki w kierunku towarzyski.
– Cieszę się! I wiesz, też tak myślę, że chciałabym mieć taką przyjaciółkę, jak ty!
– Więc co stoi na przeszkodzie?
– Nic! – zawołała z entuzjazmem, machając mi ręką.
Potem poszłyśmy do biedronki, przetestować naszą teorię o możliwości kupowania w kasie samoobsługowej. Sprawa nieco się skomplikowała, bo świat rzeczywisty traktował nas tak, jakbyśmy nigdy nie istniały. Nasze karty nie działały w terminalu i mimo naszych prób, nic nie wyglądało na to, że mogłoby się to zmienić.
Dlatego postanowiłyśmy, że po prostu weźmiemy troszkę produktów do koszyka, wyjdziemy przy kasie i kiedy sytuacja się nieco wyjaśni, zwrócimy sklepowi należność.
Minęło tak kilka dni. Zaczynałam lubić tę dziwną dziewczynę, która była moim lustrzanym odbiciem. Wreszcie czułam się wysłuchana i mogłam się wygadać. Ktoś rozumiał moje potrzeby i ja mogłam zareagować adekwatnie do jej. To było wręcz jak uważne wsłuchiwanie się w siebie. Poznawanie siebie na nowo.
Urlop od bycia zakałą dla społeczeństwa.
Klaudia również zdawała się mnie lubić. Do tego stopnia, że niemal zgadywała moje wszystkie myśli. Czasami było to przerażające. Siedzisz sobie spokojnie w fotelu, odarta z intymności myślenia. Gdzie jest przestrzeń dla siebie? Gdzie jest czas dla mnie?
Jednak im więcej czasu poświęcałam próbom zrozumienia własnej duszy, tym rzadziej natykałam się na moją kopię. Z początku tego nie zauważyłam, ale ona zaczynała blaknąć. Och, zdaję sobie sprawę, jak to brzmi, ale inaczej nie potrafię tego opisać. Klaudia robiła się przeźroczysta, na tyle, że momentami widziałam przez nią zarys mebli stojących w oddali. Kiedy to dostrzegłam, zaniepokoiłam się. Natychmiast do niej podbiegłam, pytając jak się czuje. Zapewniała, że dobrze, chociaż widziałam, że jest słaba.
Z kolejnymi dniami było coraz gorzej. Klaudia odchodziła z naszej maleńkiej, wyciętej od świata przestrzeni, a ja nie chciałam zostać sama. Nie przeżyłabym tego, gdybym ją straciła.
– Proszę – błagałam ją z łzami w oczach, kiedy leżała smutno w łóżku – nie zostawiaj mnie samej.
Klaudia uśmiechnęła się smutno, po czym uniosła z wielkim wysiłkiem dłoń i pogładziła mnie po głowie.
– Błagam, co mam zrobić, aby Ci pomóc?
Jej usta poruszyły się bezgłośnie. Starałam się odczytać z nich cokolwiek, ale było to zdecydowanie poza moimi możliwościami. Czułam, że serce mi za chwilę pęknie z żalu. Rzuciłam się na łóżko, szlochając i tuląc własnego sobowtóra, a raczej jego cień.
– Zostań ze mną, proszę... Kocham Cię...
Jak w bajce, za sprawą czarodziejskiej różdżki przez ciało mojego sobowtóra przebiegł słup oślepiającego światła. Byłam w szoku. Rozglądałam się zdezorientowana po pokoju, szukając jakiejś wskazówki. Słyszałam dookoła krążące „Kocham Cię" i „Dziękuję". Te dwa słowa przeplatały się ze sobą, tworząc najdziwniejszą symfonię, jaką dane mi było usłyszeć. Wtem Klaudia rozsypała się w drobny mak, a mnie otoczyły lśniące drobinki, zupełnie jak kurz, albo mikroskopijne świetliki. Wyciągnęłam do nich rękę, zbyt oszołomiona, aby zrozumieć, co właściwie się stało.
– Tak długo czekałam, aż mnie wybierzesz... Tak długo czekałam! – usłyszałam jej głos, dobiegający z odległej przestrzeni.
– Klaudia! Wszystko w porządku? Gdzie jesteś? – rzuciłam się do okna, potem do łóżka i odrzuciłam zdecydowanym ruchem kołdrę, zupełnie tak, jakby miała ukryć się gdzieś się w pościeli.
– Dziękuję Ci za wszystko. Pamiętaj, wybrałaś siebie – usłyszałam na odchodne jej głos, po czym zupełnie odcięło mnie od świata.
Obudziłam się na powrót w moim mieszkaniu, tak samo zagraconym i zapuszczonym, w jakim je zostawiłam idąc spać. Zerwałam się na równe nogi. Klaudia! Niemal po omacku, potykając się o śmiecie na podłodze pobiegłam przed siebie. Zerknęłam w każdy kąt mojego mieszkania, aby upewnić się, że jestem sama.
Nie było jej.
To było zbyt realistyczne jak na sen. Spojrzałam w lustro. Przede mną stała Klaudia, wystraszona, z zapadniętymi oczyma, wielkimi cieniami pod oczyma, nieumytymi włosami. Podeszłam na chwilę bliżej, dotykając opuszkami palców do srebrnej tafli. Klaudia po drugiej stronie zrobiła to samo. Uśmiechnęłam się. Wiem, o czym możesz myśleć. Wiem, co jest dla Ciebie ważne, co lubisz i czego wolałabyś uniknąć. Dzięki temu dziwnemu doświadczeniu, zdołałam poznać Ciebie lepiej. Dziękuję Ci za to.
Może to mały krok dla ludzkości, ale wielki dla człowieka. Poszłam odsunąć zasłony i wpuściłam do mojego mieszkania odrobinkę światła.
NiktCię nie pokocha, dopóki sam siebie nie pokochasz.
⋆⋅☆⋅⋆
Od autorki opowieści:
Dzień dobry, dobry wieczór... W zależności kiedy czytasz. Z tej strony Sugardemononme. Mam nadzieję, że ci się podobało, chociaż trochę, odrobinę. Chciałabym bardzo uściskać wszystkie osoby, które zmagają się z własnymi demonami. Życzę Wam, aby każdy z nas znalazł w sobie siłę, aby wpuścić trochę dnia do naszego życia, abyśmy nie zamykali się w czterech ścianach naszych pokoi i mimo wszystko próbowali wyjść. Będzie trudno. Będzie bolało. Ale nikt nas nie uratuje, jeśli sami nie wyciągniemy do siebie ręki.
Proszę, polubimy siebie samych. A potem naprawiajmy świat wokół nas.
⋆⋅☆⋅⋆
To była opowieść napisana przez Sugardemononme, której serdecznie dziękuję za zaangażowanie i chęć wzięcia udziału w projekcie. Zapraszam Was teraz do odwiedzenia jej profilu, gdzie publikuje swoje prace. To będzie dla niej bardzo miły gest, który z pewnością doceni!
⋆⋅☆⋅⋆
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro