Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9

Po godzinie wpatrywania się w okno, leżąc w łóżku i nie mogąc zasnąć podnoszę się do pozycji siedzącej.

Nachodzi mnie paranoja. Mam wrażenie, że w każdej chwili ludzie ojca mogą zapukać do drzwi i wyciągnąć mnie z mieszkania siłą.

Podciągam kolana do piersi.

Staram się odpędzać tą myśl. Jednak ona już zajęła miejsce na końcu mojego umysłu i co chwilę próbuje o sobie przypominać.

Przebiegam dłonią po włosach.

Nadal nie rozumiem... Dlaczego ojciec nie chce mojego dobra? Przecież każdy normalny rodzic tego pragnie; szczęście dzieci jest dla nich najważniejsze. Rozumiem i pogodziłam się z faktem, że mój ojciec nie jest taki jak inni ojcowie. Wiem, że ciężko jest mu znaleźć na mnie czas. Wiem, że nie mogę od niego oczekiwać ogromnej ilości uczuć. Jednak sądziłam, że chociaż tyle mogę od niego wymagać – tylko szczęścia, o nic więcej nigdy nie proszę.

Chyba się przeliczyłam...

Czując napływające łzy, ocieram szybko oczy i rzucam się na mój telefon. 

Wybieram numer Alice.

– Halo? – odzywa się zaspanym głosem.

– To ja, Rosalie.

– Rosalie? Coś się stało? Dlaczego dzwonisz o tak późnej porze? – pyta, starając się brzmieć na bardziej rozbudzoną.

– Muszę po prostu z kimś porozmawiać... – mówię łamiącym się głosem.

– Już jadę – odpowiada od razu i się rozłącza.

Pukanie do drzwi.

Przez chwilę mam wrażenie, że na progu stoją wampiry. Zerkam przez wizjer.

Alice...

Z ulgą otwieram wszystkie zamki, a są ich aż cztery. Trochę to trwa zanim otwieram drzwi na oścież. Alice patrzy na mnie zdziwiona.

– Boże Święty, po co ci tyle tych zamków? – pyta, wchodząc do środka.

– Wolę nie witać w moim mieszkaniu niechcianych gości – odpowiadam.

A tak naprawdę te zamki nie wytrzymałyby siły wytwarzających drzwi wampirów, ale przynajmniej zyskałabym trochę czasu na przyjęcie pozycji bojowej.

Alice staje na środku pokoju i odwraca się w moją stronę.

– Czy flanelowa, różowa piżama i kapcie w kształcie piesków to jakiś nowy styl? – pyta, zerkając na mój strój.

– A ty myślałaś, że w czym ja śpię? – odpowiadam pytaniem na pytanie.

– No nie wiem... W czymś bardziej... seksownym?

Unoszę brew.

– A niby dla kogo miałabym się tak stroić? Myślałam, że wiesz, że żaden mężczyzna nie ma wstępu do mojej sypialni.

Alice unosi dłonie w geście obrony.

– Tylko tak mówię...

Gromię ją wzrokiem.

– No już dobrze, dobrze – mówi, odsuwając się o krok. – Już nic nie mówię.

Uśmiecham się.

– A teraz gadaj – mówiąc to siada na kanapie. – Cóż było tak ważne, że musiałam się zrywać w środku nocy i do ciebie przyjeżdżać?

Wzdycham.

– To pewnie głupie... albo ty to uznasz za głupie. – Siadam obok niej i podciągam kolana pod brodę.

– Nieważne – odpowiada, machając ręką. – Mów. I tak już tu przyjechałam, a nie chce robić tego na darmo.

– Dzięki za szczerość. – Unoszę brwi, a ona się uśmiecha. Kręcę głową i mówię: – Spotkanie z moim ojcem... nie poszło zbyt dobrze. – Alice pogania mnie, zerkając na mnie z wyczekiwaniem. – A nawet bardzo źle.

– A więc... co się takiego stało?

– Cóż... Na początku wszystko było w porządku. Potem się trochę upiłam... ale chwilę później byłam już trzeźwa – podkreślam, na co Alice unosi brew. – Naprawdę. A potem... kogoś... porządnie zlałam.

Alice nie wygląda na zbytnio zdziwioną.

– Zero reakcji? – pytam, rozkładając ramiona.

– No wiesz... to, że potrafisz komuś przyłożyć nie jest dla mnie nowością. Nadal pamiętam jak w drugiej klasie sprałaś tyłek facetowi, który cię zaczepiał. To wtedy uznałam, że lepiej trzymać z tobą, a nie przeciwko.

Śmieję się.

– No nie przesadzaj. Nie byłam aż tak przerażająca.

– Trochę byłaś. Każdy facet schodził ci z drogi, a u dziewczyn zyskałaś taki respekt, że każda chciała się z tobą kumplować.

– Więc nie uwierzysz, że jeszcze kilka lat temu byłam kompletnym pośmiewiskiem.

– Masz rację. Nie uwierzę.

Śmieję się, kręcąc przy tym głową.

– No i co było dalej?

– Sprałam tyłek nie tej co trzeba osobie. Zasłużyła sobie, ale... pochodziła z rodziny, z którą musimy nawiązać dobre stosunki – mówię w wielkim skrócie, pomijając kilka szczegółów.

– A więc podchmielona ty rozwaliła buźkę jakiejś babce...

– Nie byłam podchmielona – podkreślam.

– Która...?

– Która wyśmiewała mnie, zaczepiała i obrażała. Plus odpłaciłam jej się za wszystkie lata gnębienia.

– A więc to twoja dawna koleżanka...

– Teoretycznie można tak powiedzieć.

– A co na to twój ojciec?

– Wściekł się. Zabronił mi wyjść. Nie posłuchałam go. Zagroził mi, że już tu nigdy nie wrócę...

Alice patrzy na mnie.

– Tutaj? To znaczy do tego mieszkania? Czy do tego miasta?

– Obie opcje poprawne – oznajmiam.

– Co?! Tylko mi nie mów, że to prawda!

– Nie wiem! Nie wiem, czy to prawda! Ale przez całą noc miałam wrażenie, że wszystko za chwilę zostanie mi odebrane – mówię, powstrzymując łzy. – Dlatego do ciebie zadzwoniłam.

Przytula się do mnie mocno.

– Nie pozwolę im cię zabrać.

Nigdy się tak nie czułam. Nigdy nie czułam się przez kogoś chciana.

Robi mi się ciepło na sercu – nigdy tego nie doświadczyłam. Mam ochotę płakać z radości. Jednak muszę sobie powtarzać, że nie mogę. Wampiry nigdy albo bardzo, bardzo rzadko płaczą. Nasze łzy nie składają się z wody. Składają się z krwi.

Dlatego nie mogę uronić ani jednej łzy, gdyż nie będę potrafiła się z tego wytłumaczyć.

– No dobrze, już o tym nie mówmy – oznajmiam i wyswobadzam się z jej uścisku.

Alice bierze kilka wdechów i po chwili znów jest sobą.

– W takim razie myślę, że powinnaś przyjść na szkolną potańcówkę. – Robię zbolałą minę. – Wiem, że nie dorówna to temu czemuś na czym byłaś...

– Wszystko jest lepsze od tego na czym byłam – oznajmiam, uśmiechając się lekko.

– A więc zgadzasz się? – pyta z nadzieją w głosie.

– Nie zostawię cię tam samej. Faceci na potańcówkach na za dużo sobie pozwalają, a ja nie dopuszczę, by któryś dobrał się do twojego zgrabnego tyłeczka.

– Zgrabny tyłeczek, hę? – Unosi jedną brew w rozbawieniu.

– A co? Niezgrabny?

– Ja nie zaprzeczam – oznajmia, unosząc dłonie.

– No ja myślę.

Obie wybuchamy śmiechem.

Alice przytula mnie do siebie. Pozwalam sobie się tym chwilę nacieszyć. Ostatnio ktoś mnie tak przytulał – kierowany uczuciami, a nie przymusem albo faktem, że tak wypada – z ponad 50 lat temu i była to moja mama. Potem nikogo już nie przytuliłam. Z ojcem wymieniałam zdawkowe, szybkie uściski. Koleżanek nie miałam, więc nie miałam z kim wymienić przyjaznego przytulasa na pożegnanie każdego dnia. 

W stosunku do Alice na początku też byłam powściągliwa. Nie rozumiałam tego, że w ogóle chciała się do mnie zbliżyć, a kiedy już to zrobiła to nie potrafiłam się do tego przyzwyczaić. Przez całe życie szykanowana, nie zdająca sobie sprawy z tego, co to przyjaźń nie wiedziałam jak się zachować w stosunku do niej. Małymi kroczkami dotarłam do punktu, w którym dziewczyna chciała mnie przytulić, gdyż uznała, że nadszedł ten czas. Za pierwszym razem prawie zwiewałam gdzie pieprz rośnie. Potem oznajmiłam, że nie jestem typem człowieka, który lubi się przytulać. Ale od niedawna takie uściski są dla mnie bardzo ważne. Chyba mam już dość samotności...

– Wiesz, że teraz muszę u ciebie przenocować?

– Kanapa będzie dla ciebie idealna – oznajmiam złośliwie w żartach.

– No swojego gościa wykurzysz na wersalkę? – oburza się.

Uśmiecham się i przewracam oczami.

– Nie narzekaj. – Przerywam z westchnieniem. – Ostatecznie jakoś się zmieścisz na łóżku.

Przez większość nocy nie potrafię zasnąć. Jednak człowiek śpiący obok mnie to nie jest dobry pomysł. Nawet jeśli sama siebie powstrzymuję przed pragnieniem to moje ciało reaguje zupełnie inaczej. Kły wysuwają mi się co kilka minut mimo, że usilnie je za każdym razem chowam i każę im się nie pokazywać.

Skutek tego wszystkiego jest taki, że wstaję o piątej rano choć tak naprawdę mogłabym spokojnie spać do dziewiątej. Jednak nie chcę spędzić ani minuty dłużej w tym łóżku, obawiając się własnego niepohamowanego pragnienia. Wolę nie ryzykować życiem własnej przyjaciółki.

Ubieram się po cichu w garderobie. Zakładam czarne, krótkie spodenki i sportowy top. Dyskretnie przemykam przez pokój i zamykam delikatnie drzwi sypialni, gdzie Alice przewraca się na drugi bok.

W salonie podchodzę do sporej szafy, gdzie znajduje się worek treningowy i ochraniacze. Najpierw podnoszę worek. Muszę go zawiesić na haczyku, który umieszczony jest na suficie... dwa metry nad podłogą. Jeszcze raz zerkam na drzwi sypialni upewniając się, czy przypadkiem Alice się nie zbudziła. Potem szykuję się do skoku. Przysiadam, zapieram się mocno nogami i wyskakuję w górę. Zawieszam łańcuch przyczepiony do worka na haczyku i tak oto bez używania drabiny w sekundę dostałam się na wysokość dwóch metrów.

Ubieram na dłonie czarne ochraniacze – po dwóch latach samodzielnego życia nauczyłam się zakładać je bez niczyjej pomocy (oczywiście, na początku się frustrowałam, że nie ma obok mnie nikogo i sama muszę się męczyć na tysiąc pięćset sposobów, by je włożyć; ale po całym tym procesie wynalazłam szybki sposób ich zakładania).

Z usztywnionymi pięściami wymierzam pierwszy – próbny – cios w stronę worka. Przybliżam się delikatnie, zginam nogi w kolanach i napinam mięśnie brzucha. Z wydechem uderzam pięścią w worek. Najpierw tylko prawą ręką – lewą trzymając przy sobie, gotową do obrony. Potem lewą. Na sam koniec leję worek ze wszystkich stron. Jednak panuję nad sobą i miarowo wymierzam ciosy.

Patrzę na zegarek. Minęło dopiero pół godziny. Decyduję się jeszcze na uderzania nogą. Na początku trzymam worek dłońmi i uderzam kolanem w jego środek – najpierw jedna, potem druga noga. Następnie odsuwam się o krok i unoszę prawą nogę. Uderzam w worek z prawej strony. Powtarzam tą samą czynność z lewą nogą.

Mija godzina. Mimo, iż wampiry wolniej się męczą to i tak na moim czole pojawiają się kropelki potu. Intensywne cardio tak na mnie działa, a kiedy pojawia się pot oznacza to, że dobrze ćwiczę. 

Z chęcią bym jeszcze pobiegała na bieżni. Jednak nie posiadam takowego urządzenia. Gdybym jeszcze do salonu wstawiła tak dużą maszynę zajęłaby większość miejsca plus zburzyłaby całą koncepcję salonu. Tylko graciłaby się gdzieś w kącie tak naprawdę nigdzie nie pasując.

Poza tym zawsze mogę pobiegać po chodniku. Niedaleko mam mały park i nie musiałabym wdychać tak dużej ilości spalin samochodowych. 

Jednak ciężko wybrać idealny moment na bieganie w parku. Rankiem jest dużo biegaczy, ale także bezdomnych i imprezowiczów, którym przez ostatnią noc dolali za dużo wódki do drinków i postanowili się chwilę zdrzemnąć na ławce. W południe słychać tylko krzyki dzieciaków, bawiących się na placu zabaw. Wieczorem i nocą pijaczki zaczepiają każdego napotkanego przechodnia.

Ostatecznie chyba wolę spaliny samochodowe.

Nagle drzwi sypialni się otwierają, a zza uchylonych drzwi wychyla się głowa zaspanej Alice. Jej włosy stoją w każdą stronę, a oczy mówią, że nie jest rannym ptaszkiem. Zerka na mnie półprzytomna.

– Co ty robisz? Jest szósta rano – mówi zaspanym głosem.

– Ćwiczę – odpowiadam.

Alice patrzy na mnie jak na wariatkę i kiwa głową.

– Aha. W takim razie ja jeszcze pośpię – oznajmia, znikając za drzwiami.

– Zrobię ci śniadanie!

Zamiast słów słyszę za ścianą ciche mamrotanie.

Cudny początek dnia, myślę śmiejąc się pod nosem.

– O mój Boże! To jest genialne – mówi Alice z pełną buzią przez co ledwo ją można zrozumieć.

Śmieję się życzliwie i wzruszam ramionami.

– Możesz jeść ile tylko chcesz – oznajmiam, przysuwając jej bliżej talerz.

– Serio?

Uśmiecham się i kiwam głową. Alice niemal rzuca się na puszyste omlety z borówkami.

Nikt jeszcze nie pochwalił moich umiejętności kulinarnych. Gotowałam i piekłam zawsze dla siebie. Nigdy nie częstowałam sąsiadów ciepłymi ciasteczkami, nie przynosiłam nic do szkoły, gdyż sądziłam, że jestem w tym trochę przeciętna i nic szczególnego nie ma w moich przepisach.

Aż miło słyszeć, że moja ciężka praca – uczę się już od dwóch lat i nadal jeszcze odkrywam tajniki dobrej kuchni – się w jakiś sposób opłaciła. Może w przyszłości założę restaurację, myślę uśmiechając się w duchu, gdyż nie jest to wcale taki zły pomysł.

Alice wciąż zapychając się omletami mówi:

– Dzisiaj szykuje się ciepły dzień. Musimy gdzieś razem wyjść.

Kręcę głową z rozbawieniem.

– A gdzie konkretnie planujesz się wybrać?

– Nie wiem – odpowiada z pełnymi ustami. Nagle wskazuje na mnie widelcem. – O, już wiem! Widziałam taki fajny sklep...

– O nie...

– Nawet nie skończyłam! – oburza się. – A więc widziałam taki fajny sklep z... piętnaście minut drogi stąd. Sprzedają tam naprawdę fajne kiecki. Musimy tam iść, bo jestem totalnie nieprzygotowana na tą szkolną potańcówkę.

– W porządku, ale musisz mi obiecać, że nie zmarnujemy tam całego dnia.

– Obiecuję!

Alice patrzy na mnie z powątpiewaniem.

– No co? – pytam, zamykając za nami drzwi mieszkania.

– Ugotujesz się w tych ciuchach. Nie wiem czy pamiętasz, ale kolor czarny przyciąga słońce.

Zerkam na swój strój.

– Nie – zaprzeczam, kręcąc głową. – Widzisz? – pytam, pokazując na koszulkę. – To jest kolor biały i jest to koszulka bez rękawów. A w spodniach mam dziury.

Alice unosi brew.

– Ale są czarne. A te dziury niewiele dają.

– Dobra, następnym razem rozbiorę się do rosołu jak ty.

– Hej! Myślałam, że lubisz tą sukienkę – oburza się, dotykając materiału.

– Nie leży na mojej top liście – odpowiadam, schodząc po schodach.

– Zrobiłaś jakąś "top listę"? – dziwi się Alice.

– No pewnie. I chyba powinnam ci ją spisać na kartce, żebyś wiedziała, które rzeczy ubierać, a które nie.

– A kiedy to nagle stałaś się znawczynią mody?

– Kiedy zobaczyłam twoje wszystkie za małe ubrania – odpowiadam, otwierając przed nią drzwi na zewnątrz.

– Jakie zaś za małe? – oburza się. – Przecież się w nie mieszczę.

– Ale to nie oznacza, że nie wyglądasz w nich jak sardynka wciśnięta w puszkę – odpowiadam, śmiejąc się na własne porównanie.

– Ha ha, bardzo śmieszne.

– Mówię prawdę – przyrzekam z ręką na sercu. – Ta twoja granatowa sukienka na ramiączkach, którą nosisz prawie codziennie, jest tak krótka, że faceci nawet nie mają co sobie wyobrażać. – Alice marszczy brwi. – A twoje cycki są tak ściśnięte, że biedne aż domagają się tlenu. Mówię ci, wyglądasz w niej jak przedszkolak w ubraniach rodziców... tylko, że na odwrót.

– Za chwilę się obrażę – ostrzega. – Doceniam twoją szczerość, ale mogłabyś ją trochę delikatniej okazywać.

Posyłam jej półuśmiech.

– Ale nie martw się – mówię. – Dopilnuję, żebyś na potańcówce wyglądała jak najpiękniej.

Uśmiecha się na te słowa.

– Tylko pamiętaj, że mam ograniczony budżet.

– Jakoś sobie z tym poradzimy.

– To tutaj? – pytam, przyglądając się witrynie sklepowej.

– Tak – odpowiada podekscytowana.

W dużym oknie wystawione są różne sukienki i normalne ubrania takie jak spodnie i koszulki. Ogólnie moda jest dość specyficzna, a suknie i sama wystawa przypomina raczej sklepy vintage.

– Jesteś pewna? – wolę się jeszcze raz upewnić.

Zerka na mnie z uniesionymi brwiami.

– Sklep jak sklep – odpowiada, wzruszając ramionami. – Poza tym tutaj będzie mnie na coś stać.

– Niech ci będzie – mówię, poddając się.

Alice uradowana wchodzi do sklepu, a jej wejście komunikuje mały dzwoneczek przy drzwiach. Zza lady wybiega młoda ekspedientka o rudych, lekko rozczochranych włosach. Jej sukienka idealnie dopasowuje się do tego miejsca – a mianowicie wygląda trochę jak biało czerwona cerata z naszytymi małymi wiśniami. Mam wrażenie, że o dziwo na niej wygląda ona całkiem nieźle. Dziewczyna podchodzi do nas robiąc małe kroczki na swoich czerwonych szpilkach. Na jej głowie prezentuje się jasna chusta, która zawiązana jest jak opaska.

– Dzień dobry! – mówi, lekko dysząc po całym tym wysiłku jakim było zebranie się do kupy spod lady i podbiegnięcie do nowoprzybyłych klientów. 

– Dzień dobry – odpowiada grzecznie Alice, podczas gdy ja jeszcze próbuję się otrząsnąć z szoku jaki na mnie wywarła ta kobieta.

Mamroczę pod nosem jakieś powitanie.

– W czym mogę służyć? – pyta ekspedientka wciąż nie tracąc entuzjazmu i energii.

– Szukamy sukienek na szkolny bal – odpowiada Alice, która chyba do końca naszego wypadu będzie mówić w moim imieniu, co mi nie przeszkadza.

– To przejdźmy do tej sekcji – mówi, pokazując dłonią odległy kąt sklepu.

Zerkam jeszcze raz na wystawę, chcąc dokładniej obejrzeć jedną sukienkę na manekinie. Zamieram z ręką wyciągniętą w stronę materiału.

– To chyba są jakieś żarty – szepczę do siebie, a głośniej dodaję: – Za chwilę wracam.

– Jasne, jasne – odpowiada Alice, zajęta przeglądaniem sukienek.

Wychodzę ze sklepu niczym tornado.

Jednak nie śnię, myślę.

– Co, do cholery, nie zrozumiałeś w słowach, że cię rozszarpię jak cię jeszcze zobaczę?! – krzyczę, choć wiem, że gdybym mówiła szeptem i tak by mnie usłyszał z tak dalekiego dystansu.

Przemierzam szybko dzielącą nas przestrzeń, by groźnie spojrzeć w oczy... Isaiahowi.

Widzę, że mój gniew go bawi, co jeszcze bardziej mnie rozjusza.

– Co jest z tobą nie tak?! – mój krzyk niemal przeradza się w pisk.

Prycha.

– Co z tobą jest nie tak? – Przerywa. Zakłada ramiona na piersi i pochyla się lekko w moją stronę. – Chciałaś ukatrupić jedną z moich koleżanek.

– A ty co? Jesteś jej adwokatem, czy jak? – pytam lekceważąco.

Uśmiecha się pobłażliwie.

– Gdyby stała tutaj zamiast mnie, już byłoby po tobie – odpowiada.

– W takim razie niech przyjdzie! – wykrzykuję.

– Przestań się drzeć. Zwracasz na nas uwagę.

Kompletnie ignoruję jego słowa i mówię:

– Niech przyjdzie i niech pokaże na co ją stać. – Przerywam i przeszywam go wzrokiem. – Nie jestem już bezbronną, słabą dziewczynką. Z chęcią skręcę jej kark po raz kolejny.

Kolejny długi rozdział :)

Nasza mała rodzinka coraz bardziej się powiększa 😁 jest was coraz więcej i bardzo za to dziękuję 😘

Mam nadzieję, że zostaniecie na dłużej 😘

Piszcie w komentarzach co myślicie :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro