Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8 (część pierwsza)

(Bardzo, bardzo długi rozdział i dlatego podzieliłam go na dwie części. Tak to sam rozdział miałby ponad 5 tysięcy słów :D)

Około dwudziestej trzydzieści staję przed swoim motorem. Z westchnieniem zakładam skórzaną kurtkę, odpinam spódnicę i wciągam także skórzane spodnie.

Ze zmarszczonymi brwiami patrzę na maszynę. Jeszcze raz zadaję sobie pytania: "Czy powinnam tam iść?" i "Co by się stało, gdybym nie poszła?".

Pewnie ojciec by się wkurzył. Pewnie zabrałby mi mieszkanie, a tym samym życie tutaj i przyjaciół. Pewnie kazałby mi wrócić do domu. Nie mogę zrezygnować ze swojego szczęścia tylko dlatego, że nie zjawię się na tym głupim balu. Zignorowanie zaproszenia równałoby się z powrotem, a tego nie chcę za żadne skarby. Dobrze mi jest tu gdzie jestem. Długo pracowałam na to by znaleźć się wśród ludzi. Wyrzekłam się mnóstwa rzeczy i nie chcę, by to wszystko poszło na marne. Mimo, że bardzo nie chcę zjawię się na balu. Odbębnię to, zostanę do dwunastej i wrócę do mieszkania szczęśliwa, że już jest po wszystkim.

Chowam spódnicę pod siedzenie, wsiadam na motor i zakładam kask.

Przeżyjesz to. Z nikim nie będziesz rozmawiać i jakoś to przeżyjesz.

Odpalam silnik, którego dźwięk od razu mnie uspokaja i dodaje siły.

Uwaga, krwiopijce, nadchodzę!

Ale żenada. Nie zmienili się ani trochę, myślę wjeżdżając na teren wielkiej rezydencji.

Brama jest szeroko otwarta dla długich limuzyn i wypasionych SUV-ów. Mimo, że mam świetny motor czuję się przy nich malutka. Samochody poruszają się wolno i pną się w górę żwirowaną drogą. Każdy pojazd zatrzymuje się przed drzwiami rezydencji, czeka aż pasażer wysiądzie i dopiero wtedy robi miejsce dla następnego, a sam parkuje w wyznaczonym mu miejscu. Ciągłe stawanie i ruszanie może być męczące – dla kierowców samochodów trochę; dla motocyklistów bardzo, gdyż muszą za każdym razem ruszyć, stanąć, położyć stopę na ziemi i znów ruszyć, i tak w kółko.

Ale to ja mam motor, który zmieści się wszędzie.

Z uśmiechem na ustach ruszam z gazem wciśniętym do dechy i omijam wszystkie pojazdy. Wielu kierowców grozi mi pięścią, część przeklina, a jeden nawet krzyczy:

– Ej, koleś! Trzymaj się kolejki!

Ha, "koleś"! No to by się głęboko zdziwił, gdybym nie okazała się "kolesiem".

Niemal przejeżdżam jedną osobę wysiadającą z limuzyny – tylko dzięki dobremu refleksowi nie straciła nóg. Odźwierny wybiega, zaczyna coś krzyczeć i wymachiwać rękami. Uśmiecham się jeszcze szerzej i przyspieszam. Mężczyzna w ostatniej chwili odskakuje w bok.

Wciskam hamulec, a tylne koło drąży dziurę w żwirze. Hamując obracam się lekko w lewo.

Ale popisówka, myślę zadowolona.

Stawiam motor na nóżce i z niego zsiadam. Zdejmuję kask i z półuśmiechem odrzucam długie włosy do tyłu. Niespodzianka! Nie jestem facetem! Cóż za rozczarowanie!

Zdejmuję z ramion kurtkę i spodnie, nie zważając na to czy ktoś się gapi. Zakładam maskę i dopinam spódnicę. Potem chowam ubrania do schowka, a w dłoń biorę czarną kopertówkę, do której wrzucam kluczyki do motoru.

Rezydencja wygląda standardowo. Prostokątny budynek z równą ilością okien po jednej i drugiej stronie oraz szerokie schody mające po cztery stopnie, prowadzące do otwartych dwuskrzydłowych drzwi. Typowy styl klasycystyczny, gdzie ogród ma równo przyciętą, głęboko zieloną trawę, a z krzaków stworzono rzeźby. Na środku jak zwykle fontanna z kupidynem.

Nic się nie zmienili. Ciągle wybierają te same, nudne ośrodki, od których widoku po trzystu latach można już rzygać.

Mimo to, czuję się kimś ważnym, gdy wchodzę na marmurowe schody z innymi osobami ubranymi tak elegancko, że aż głowa boli od wszystkich świecidełek i błyszczących materiałów.

Wdech i wydech i już przekraczam próg rezydencji.

Na początku jestem przytłoczona ogromną ilością ludzi... przepraszam, wampirów (trochę ciężko mi się przestawić; chyba dopiero uwierzę i zrozumiem, że jestem w miejscu pełnym wampirów, gdy któryś z nich pokaże kły). Muszę kilka razy odetchnąć, żeby wejść głębiej w ich rój.

Przez maski trudno kogokolwiek rozpoznać. I jak ja znajdę własnego ojca w tłumie zamaskowanych wampirów, w którym każdy mężczyzna wygląda tak samo (każdy ma czarny garnitur i krawat lub muszkę – w sumie tylko tym się różnią), zastanawiam się zrozpaczona.

Przypominam sobie jednak, że ojciec musi być w jakimś miejscu lekko odosobnionym. A więc przedzieram się przez tłum, który zmierza w stronę sali balowej. Staram się nikogo nie popychać ani nie stawać nikomu na drodze, gdyż nie chcę zwracać na siebie uwagi.

W końcu znajduję jakieś w miarę ciche miejsce na końcu korytarza, z którego wciąż widać napływających ludzi, skręcających od razu w stronę sali balowej, w której już teraz jest multum wampirów. Zauważam mężczyznę stojącego o lasce w grupie czterech osób. Marszczę brwi i wytężam wzrok.

Nie widziałam ojca od jakiegoś czasu, ale nie przypominam sobie, aby wtedy poruszał się o lasce. Jednak ten mężczyzna przypomina mojego ojca. Podchodzę parę kroków bliżej i wyczuwam jego mocne perfumy. To musi być on.

Bez dłuższego zastanowienia staję u jego boku i całuję w policzek, mówiąc:

– Cześć.

Wyczuwając wcześniej moją obecność, nie wzdrygnął się z zaskoczenia. Muszę się znowu do tego przyzwyczaić – wampiry wszystko wyczują, ludzie niekoniecznie.

Grono osób, w którym stoimy, patrzy się na mnie jak na gatunek innego rodzaju. Lecz nie tylko oni wlepiają we mnie swoje ślepia. Niektórzy wchodzący do budynku też mi się z ciekawością przypatrują.

Dobrą nowiną jest to, że nikt mnie jeszcze nie poznał. Złą jest to, że... chyba wzięli mnie za kochankę ojca... dziewczynę czy Bóg wie kogo jeszcze (nie mieszaj do tego Boga... jak już to Diabła). A mój ojciec nie uchodzi za jednego z takich. Mama umarła już jakiś czas temu, a ojciec do teraz nie znalazł godnej kobiety, która stanęłaby u jego boku. To pokazuje jak bardzo kochał mamę i nie pozwoli, żeby którakolwiek zajęła jej miejsce tylko dlatego, że nie ma jej już na tym świecie. Jednak z drugiej strony chciałabym, żeby kogoś sobie znalazł. Ciągła samotność nie wróży dobrze.

– Cześć, Słońce.

Unoszę brew z uśmiechem na ten zwrot. Mama zawsze zwracała się do mnie "Słońce", a najczęściej "Myszko". Jednak ojciec nie używa tego zwrotu, gdyż przeznaczony on był tylko dla mamy.

– Gotowa?

– Nie mam wyboru – odpowiadam, wzruszając ramionami.

– Idziemy? – pyta, układając dla mnie swój łokieć.

Kiwam głową i kładę dłoń na jego przedramieniu.

Jego garnitur jest miękki i nie taki jak całej reszty zgromadzonych. Jego kolor wpada w granatowy, a jego krój podkreśla szczupłe i umięśnione ciało ojca. Przez ramię przełożoną ma czerwoną szarfę, oznaczającą jego wysoką pozycję... w sumie nie wysoką, najwyższą. Jest królem, gwoli ścisłości. 

Ostatnio chyba zmienił fryzurę i zapuszcza włosy, które sięgają mu już do ucha i aby mu nie przeszkadzały zakłada je za uszy. Nie ma już brody i dzięki temu wygląda młodziej. Choć muszę przyznać, że brakuje mi  trochę jego szorstkiego, ciemnego zarostu. Gdyby nie ta laska (zresztą bardzo elegancka, czarna ze srebrną główką) to wyglądałby na trzydziestoletniego biznesmena chodzącego po ulicach Nowego Jorku.

– Wyglądasz przepięknie – komplementuje mnie.

– Ty też niczego sobie – odpowiadam z uśmiechem. 

Czuję, że również się uśmiecha nawet na niego nie patrząc.

– Chyba się za mną aż tak nie stęskniłeś – mówię, unosząc brew.

– Ja? Za tobą? A gdzie tam!

Wybucham śmiechem i pozwalam sobie się do niego przytulić.

– Też za tobą tęskniłam.

Staje na chwilę.

– Czekaj. To twoje serce tak bije?

Wytężam słuch. Bum-bum. Bum-bum.

– Cóż... Tak. Wśród ludzi bijące serce się przydaje.

– To trochę dziwne... Nie umiem się do tego przyzwyczaić... Jak ty to robisz?

– Może nauczę cię pewnego dnia – odpowiadam, popychając go naprzód

Nagle słychać głośne warczenie silnika. Odwracam głowę w stronę drzwi wejściowych. Przed budynkiem parkuje.... bardzo dobrze znany mi motor. Sama maszyna wzbudza we mnie więcej sympatii niż jej kierowca.

Staję w miejscu, tym samym stopując mojego ojca. On też spogląda w tą samą stronę co ja.

– Ekstra motor, co?

– Wiesz, dokładnie to samo pomyślałam.

– A jego kierowca...

– To skończony dupek – dokańczam za niego.

– Moment. To ty go znasz?

– Można powiedzieć, że... mieliśmy kilka niemiłych spotkań. Ale jakoś sobie z nim radzę.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – pyta zdenerwowany.

– Bo byś się martwił, a tego nie chciałam. Już i tak masz dużo spraw na głowie...

– Powinnaś mi powiedzieć. On jest...

– Wiem jaki jest – przerywam mu. – Niezbyt miły typ.

– Nie o to mi chodzi. On jest...

– Czekaj. Coś mi się przypomniało. Za chwilę wracam.

Puszczam jego ramię i zmierzam do drzwi. Przypomniały mi się słowa Josha. Teraz nadarza się okazja, by wprowadzić je w życie.

Schodzę schodami, mijając mężczyznę ubranego w idealnie skrojony garnitur, oczywiście czarny... Jednak czymś wyróżnia się z tłumu... Pewnie swoją dupkowatością.

Wyciągam z kopertówki klucze do domu i wkładam każdy z kluczy pomiędzy palce. Podchodzę do motoru i wyciągam pięść z genialnej roboty bronią. Z uśmiechem przejeżdżam kluczami po czarnej karoserii. Klucze i metal wydają z siebie pisk. Nie daję rady skończyć swojego dzieła i dotrzeć do końca, gdyż silna ręką łapie mnie za nadgarstek.

– Co jest, do cholery?! – wrzeszczy, zaciskając dłoń mocniej na moim nadgarstku.

Patrzę na niego wyzywająco (co z tego, że nawet w szpilkach jestem od niego prawie o głowę niższa). Ignoruję ból, zaciskając zęby.

– Pomyślałam, że przyda mu się trochę... podrasowania – mówię, przekładając klucze z jednej do drugiej ręki i macham mu nimi przed oczami.

Rozdrażniony łapie mnie za drugi nadgarstek.

– Kim ty, do cholery, jesteś?!

– Nie sądzisz, że trochę za dużo tych "choler"? – pytam wiedząc, że jeszcze bardziej go zdenerwuję.

– Odpowiedz na pytanie – rozkazuje mi.

Śmieję mu się w twarz i mówię:

– Chyba w snach.

– Lepiej mnie słuchaj – grozi, a ja patrzę na niego z lekceważeniem. – Jesteś tylko człowiekiem...

Wybucham śmiechem.

– Co w tym takiego śmiesznego?

– Wszystko.

Z łatwością wykręcam nadgarstki z jego uścisku.

– Problem jest w tym, że jeszcze tego nie zauważasz.

Patrzę na niego wyzywająco i mijam go, lekko potrącając ramieniem. On jednak jeszcze nie skończył ze mną rozmowy, gdyż chwyta mnie mocno za łokieć, chcąc brutalnie mnie do siebie przyciągnąć.

Wyrywam się i pozwalam pojawić się moim kłom. Z sykiem pokazuję je mężczyźnie.

– Nie waż się mnie tknąć.

Jest tak zdziwiony, że odsuwa się kilka kroków.

– I jeśli jeszcze kiedykolwiek będziesz na mnie polować to najpierw rozłożę ten motor na części pierwsze, a potem rozłożę i ciebie. Motor jeszcze będzie się dało złożyć. Twoich szczątków nie za bardzo.

Już zapomniałam jak to jest... być w centrum uwagi. W szkole raczej się to nie zdarza, a jeśli to tylko na chwilę i nie czuję się zbyt przytłoczona, wręcz przeciwnie – czuję się pewnie. Jednak potrafię się tak zachowywać tylko wśród ludzi, gdyż wiem, że nie dorównują mi do pięt (trochę egoistyczna myśl, ale taka jest prawda). Z wampirami jest inaczej.

Każdy jest idealny. Wyglądają i zachowują się idealnie. Nie ma wśród nich miejsca na błąd. W ich słowniku nie ma nawet takiego słowa.

Wśród nich nie można się czuć swobodnie. Obserwują twój każdy ruch. Każdą sekundę twojego życia analizują jakby to był najważniejszy moment ich dnia. Bądźmy szczerzy: lubią patrzeć na twoje cierpienie i z chęcią ci go nie oszczędzą.

Staram się nie patrzeć na nikogo, choć wszyscy gapią się w moją stronę. Utrzymuję swój wzrok na poziomie drzwi wyjściowych z sali balowej przypominając sobie, że jeszcze kilka godzin i wybiegnę w podskokach z tego wariatkowa. Utrzymywanie się tej myśli naprawdę mnie uspokaja.

Biorę wdech i wydech (czego zwykle nie robimy, jednak ja nauczyłam się czegoś nowego wśród ludzi – oddychanie pomaga zapanować nad swoimi zdradzieckimi myślami, które zawsze twierdzą, że "nie dasz rady"). Inni patrzą na mnie spod ściągniętych brwi, mrużą oczy lub mają grymas niezadowolenia na twarzy. Cóż... Nic dziwnego.

Zachowuję się jak człowiek. Zrezygnowałam z życia wśród nich, a teraz wracam jakby nigdy nic i jeszcze mam w sobie nawyki ze świata żywych. Gdybym wyszła na środek i krzyknęła "Niespodzianka!" pewnie rzuciliby się na mnie z kłami.

Nie wiem, która opcja jest lepsza: stanie przed nimi u boku ojca zdana na ich wściekły wzrok i lekceważące zachowanie, czy może pożarcie żywcem.

– Witam wszystkich tu zgromadzonych na tegorocznym Balu Maskaradowym.

Rozlegają się donośne brawa, a ja mam ochotę przewrócić oczami – mnie tylko wygwizdują i wrzeszczą, bym się ulotniła i przestała pieprzyć (tak wyglądało moje życie).

– Witam także moją córkę Rosalię Katherinę Iwanową.

No i cisza.

Mam ochotę się gorzko roześmiać i krzyknąć: "Jeszcze wam nie przeszło?!".

Jednak wiem, że ojciec znienawidziłby mnie za takie słowa... Więc stoję jak ta ostatnia sierota i przyglądam się twarzom zgromadzonych (pragnę wyglądać jak postrach dzielnicy, ale nie wiem co z tego ostatecznie wyszło – pewnie nic dobrego). Niektórzy są zdziwieni moim wyglądem; niektórzy w ogóle mnie nie poznali i do teraz przecierają oczy; niektórzy słysząc moje imię, przybierają groźny i zarazem lekceważący wyraz twarzy; inni unoszą brew i szepczą do siebie: "Ale się odpicowała!".

Witaj w domu.

– Oczywiście nie mógłbym zapomnieć o Isaiahu Casperze Romanovie, synu króla Archera Victora Romanova.

Zerkam w prawo kątem oka, gdzie obok mojego ojca staje nie kto inny jak mój prześladowca (że tak to ujmę). Szybko odwracam wzrok, starając się wyglądać na niewzruszoną.

Nie wiem czy mogło być gorzej.

Wyliczam ile razy wkurzyłam syna króla, z którym od dawna mamy napięte stosunki. Najpierw wylałam mu kawę na głowę (co według mnie było uzasadnione, a według niego mogło być po prostu niegrzeczne). Potem nasłałam na niego policę (sprytnie się mu odwdzięczyłam za chamskość jaką mi okazał). Na koniec zniszczyłam mu karoserię motoru, co chyba najmocniej go zabolało (jednak trzeba przyznać, że mu się należało).

Nigdy wcześniej nie miałam z nim do czynienia, a widziałam tylko na obrazach jego podobizny. Nigdy nie spotkałam go twarzą w twarz. Jednak wiem, że to on stał na czele bandy, która mnie prześladowała przez większą część życia.

Moj ojciec pewnie pragnie bym go tolerowała z należytą mu godnością, jednak chyba na tej płaszczyźnie się nie zgodzimy, gdyż nie zamierzam być dla niego miła i płaszczyć się przed nim jak przed Diabłem. Co to, to nie!

– Rozpoczniemy pierwszym tańcem. – Ojciec wyciąga do mnie dłoń. – Zatańczysz?

Przewracając oczami z uśmiechem, podaję mu dłoń. Prowadzi mnie na środek parkietu, gdzie wszyscy się rozchodzą na boki, robiąc nam miejsce. Przyjmuję pozycję – kładę dłoń na jego ramieniu, a drugą ściskam jego dłoń.

Zaczynamy od możliwie najnudniejszego tańca – walca.

Muzyka rozbrzmiewa w sali i ojciec zaczyna mnie prowadzić.

– Powinieneś mi powiedzieć kim on jest – mówię  cicho.

– Próbowałem, ale zajęłaś się swoją zemstą – odpowiada, obracając mną dookoła. – Jednak nie wiedziałem, że stałaś taką twardą sztuką.

Wybucham śmiechem.

– Kiedyś musiał nadejść ten moment – odpowiadam.

– W przeciągu dwóch lat stałaś się silną kobietą. Mama byłaby dumna.

Uśmiecham się.

– No nie jestem zbytnio przekonana. Jakby widziała jak potraktowałam naszego przyszłego króla, pewnie nie wypuszczałaby mnie z pokoju przez najbliższy rok – odpowiadam, unosząc kąciki ust.

Ojciec śmieje się cicho.

– No tak. Miała świra na punkcie etykiety i manier.

Przytulam się do jego barku.

– Tęsknię za nią. Za jej narzekaniami i rozkazami też.

– Też mi jej brakuje.

Ktoś chrząka za moimi plecami.

Odbijamy, myślę z westchnieniem. A to odbijanie nigdy nie ma końca. Przygotowuje się na długą noc pełną tańca w ramionach obleśnych mężczyzn (zwłaszcza trzeba uważać na dalekiego wujka Nicholasa; jemu chyba w tym roku odmówię tańca, gdyż wyglądam zbyt wyzywająco).

Ojciec widząc twarz mężczyzny, nie wygląda na zadowolonego moim kolejnym partnerem.

Tylko nie wujek Nicholas... Tylko nie wujek Nicholas, myślę z rozpaczą.

Odwracam się w stronę nowego partnera.

Mam ochotę zrobić w tył zwrot i szukać wujka Nicholasa, błagając by to on ze mną zatańczył.

– Mogę prosić? – pyta Isaiah, wyciągając do mnie dłoń (która – przypomnę – pewnego dnia zawędrowała nie tam gdzie trzeba i bez mojej zgody).

– Nie wydaje mi się – odpowiadam, a ojciec gromi mnie wzrokiem.

Czekam na jakikolwiek ruch chłopaka.

– Nie powinnaś odmawiać – oznajmia z wciąż wyciągniętą dłonią.

– Nie powinnaś – przypomina mi ojciec z naciskiem na każde słowo.

– Ale odmówię – odpowiadam, unosząc podbródek. – Chyba kobiety mają tutaj swoje zdanie... – Przerywam i uśmiecham się złośliwie. – Och, przepraszam. Zapomniałam, że na tym świecie kobiety są jeszcze dyskryminowane. Jednak przyzwyczaiłam się do ludzkich praw, więc...

Odwracam się i odchodzę jak najdalej, przeciskając się między wampirami, które tylko podążają za mną wzrokiem zdumieni.

Mam ochotę wystawić im środkowy palec i wywrzeszczeć, żeby wtykali nos w swoje sprawy.

Muszę się napić.

Długi rozdział mimo, że go podzieliłam na części ;D Ale mam nadzieję, że się podobało :)

Jak myślicie? Co będzie dalej? Czy Rosalia może liczyć na szacunek innych nawet po takiej zmianie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro