Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

Podnoszę paczkę. Stoję chwilę przyglądając się opakowaniu. Jest zwyczajne, białe, lekko zabrudzone na rogach. Moje imię i nazwisko napisane jest piórem, a każda litera zakończona jest zawijasem.

Princessa Rosalia Iwanowa

Wpatruję się w pierwsze słowo jakbym widziała je po raz pierwszy w życiu. Mój wzrok porusza się bardzo powoli po każdej literze jakbym na nowo je pisała.

Nagle odrywam wzrok od paczki, przytomniejąc. Słyszę jak ktoś zaczyna wchodzić po schodach. Moje oczy się rozszerzają w przypływie adrenaliny. Upuszczam pakunek na ziemię. Upada z cichym łoskotem.

Słyszę szuranie stóp. Zbliża się do moich otwartych drzwi.

Cała się napinam. Zaciskam pięści i przybieram groźny wyraz twarzy. Rozstawiam lekko nogi, by łatwiej mi było wyprowadzić cios.

W moim polu widzenia pojawia się czubek czarnego buta. Potem obcisłe jeansy z dziurami na udach. Głowa mojego sąsiada z góry wychyla się zza framugi drzwi.

- Siema - odzywa się, jednak chwilę później milknie widząc moją postawę i groźną minę.

Marszczy brwi i mogę odczytać z jego oczu, że pragnie zwiać jak najdalej.

- Czy... - chrząka donośnie - coś się stało?

- Tak. Przestańcie się tłuc tam na górze!

Zamykam mu z trzaskiem drzwi przed nosem.

Nie chciałam tego robić. Jednak musiałam odreagować. Napięcie musiało ze mnie zejść, a jedynym dobrym sposobem jest fizyczne wyżycie się na przedmiotach... Ostatecznie na osobach (jednak jest mniej humanitarne; poza tym nie lubię przemocy).

A przy okazji załatwiłam problem ciągłych pęknięć w farbie na suficie w sypialni.

Ponownie biorę do rąk paczkę. Znów wpatruję się w duże litery.

- Od kogo ta przesyłka? - pyta zaciekawiona Alice.

- Nie wiem - odpowiadam, choć domyślam się kto jest nadawcą.

- To nie wpatruj się w nią jak w Boży obrazek tylko otwieraj!

Wzdycham, bo i tak wcześniej czy później będę musiała ją otworzyć. Wolałabym nie robić tego w towarzystwie Alice, gdyż sam fakt, że paczka znalazła się na mojej wycieraczce wprawia mnie w stan głębokiej depresji. A co dopiero otwieranie jej przy... powiedzmy, niewtajemniczonej osobie! Mam tylko nadzieję, że w środku nie ma jakiś nieprzyzwoitych obiektów, bo nie mam teraz ochoty na wysłuchiwanie wrzasków i pisków.

Nie spiesząc się, rozdzieram papier z jednej strony. Alice z zniecierpliwieniem pojawia się u mojego boku i zagląda mi przez ramię. Z białego papieru wyciągam pudełko. Czterdzieści na trzydzieści centymetrów szerokie i na piętnaście wysokie. Jest granatowe, a jego krawędzie wykończone są złotym wzorem, który wygląda jakby ktoś zszył nicią prostokąty, tak by powstało pudełko. Na jego wieku umieszczony jest znaczek jakiejś firmy krawieckiej - pewnie drogiej i bardzo eleganckiej, gdzie sam szyld onieśmiela przechodnia swoim wyglądem.

- Dasz mi to pudełko? Oczywiście bez zawartości - dopowiada szybko.

Zerkam na nią, unosząc brew.

- Po co ci ono?

- Jest tak piękny, że postawię sobie w pokoju jako trofeum.

Nie komentuję.

Uchylam wieczko. Teraz już wiem, kto jest nadawcą.

Na wierzchu leży koperta. Zapieczętowana czerwonym woskiem. Pieczęć odbita w wosku jest mi bardzo dobrze znana - na środku sztylet, a dookoła niego owinięte dwie róże. Pieczęć mojego ojca.

- Kto jeszcze tak pieczętuje listy? - pyta Alice, chcąc dotknąć wosku.

Zabieram jej kopertę sprzed nosa, a w jej ręce wkładam pudełko.

- Mój ojciec.

Zostawiam ją samą z pudłem, oddalając się na drugi koniec pomieszczenia. Rozłamuję pieczęć. Słychać charakterystyczny trzask. Rozkładam papier, który obramowany jest srebrnymi łodygami i liśćmi.

Droga córko,

Nie pisałbym do Ciebie i nie robił tych cyrków z listem i paczką, gdyby to nie było konieczne.

Odrywam wzrok od listu.

Chciałabym, żeby to wszystko okazało się żartem. Żeby następne słowa brzmiały: "Dałaś się nabrać!". Jednak ojciec rzadko stroi żarty. Dla niego wszystko jest poważne i niemal wagi państwowej.

Zerkam w stronę przyjaciółki, która nie mogąc się powstrzymać bierze delikatnie w palce ciemną bibułkę i odkrywa zawartość pudełka. Jej wyraz twarzy mówi wszystko.

- Twój ojciec sprowadził ją chyba z ostatniego wybiegu mody!

Przewracam oczami. Można powiedzieć, że takie kreacje nie są dla mnie nowością.

- Musisz dać mi ją przymierzyć! - krzyczy, wyciągając zamaszyście suknię tym samym upuszczając na ziemię pudełko (które do niedawna było największym cudem świata - no... póki nie zobaczyła sukienki).

- Ona jest szyta na miarę - zauważam. Jednak dopowiadam: - Tylko nie rozerwij jej w szwach.

Z piskiem szczęścia wbiega do mojej sypialni, ciesząc się jak dziecko z nowej zabawki.

Teraz przynajmniej w samotności mogę przeczytać list do końca.

Wiem, że trudne będzie przez Ciebie przyjęcie mojej prośby o powrót do domu. Zwłaszcza teraz, kiedy ułożyłaś sobie nowe życie. Dlatego proszę cię tylko o jedno. Zjaw się na balu.

Proszę o dużo, jednak przyjedź. Sprawy mają się jeszcze gorzej. Być może to ostatni wspólny, pokojowy bal.

Na miejscu wytłumaczę Ci wszystko dokładniej. Nie chciałbym ryzykować, że list trafi w niepowołane ręce.

Zaproszenie na bal leży na dnie pudełka. Weź go ze sobą, inaczej Cię nie wpuszczą.

Kocham cię

PS. Mam nadzieję, że suknia jest w porządku. Jeśli chcesz, możesz wybrać coś innego.

Opuszczam list i marszczę brwi w zamyśleniu.

Ojciec nie żartuje. Sprawy mają się chyba jeszcze gorzej niż wtedy, gdy opuszczałam cały ten bajzel. Wówczas stosunki już były napięte i odnosiliśmy się do siebie z powściągliwością - szanowaliśmy siebie nawzajem, jednak niechętnie ze sobą rozmawialiśmy i wszystko było wymuszone. Mieliśmy nadzieję, że to tylko chwilowy... spadek. Że za rok znów między nami się polepszy. Najwyraźniej jesteśmy naiwniejsi niż nam się zdawało.

Jednak w tej sytuacji nie mam wyjścia - nieważne jak bym się broniła, kopała, wyrywała. Muszę się zjawić.

Od dwóch lat nie byłam na żadnym balu - na szkolnych również. Nadal pamiętam etykietę, maniery, kroki w przeróżnych tańcach. Nie zapomina się takich rzeczy (zwłaszcza kiedy ćwiczy się to wszystko przez prawie 300 lat).

Pamiętam, że swój pierwszy bal przeżyłam mając w ludzkich latach roczek (w wampirzych 20 lat). Matka kazała mi tańczyć ze wszystkimi chłopcami w moim wieku, nawet jeśli ich nie lubiłam. A nie lubiłam prawie wszystkich chłopców. Byli nieznośni, ciągle mi rozkazywali i zakazywali. Nie pozwolili dojść do słowa ani zrobić czegoś po swojej myśli. W ich towarzystwie zawsze byłam sfrustrowana.

Matka oczywiście mnie beształa za wszystkie moje grymasy, a kiedy odzywałam się niepytana zawsze musiała kogoś przepraszać za moje niewychowanie. Miałam siedzieć cicho, zgadzać się ze wszystkim co mówili i być grzeczną dla chłopców. To była udręka!

A teraz nie jest o wiele lepiej. Nie wiem jak ja się w tamtym towarzystwie odnajdę...

- Ta suknia jest taka mięciutka... - zaczyna Alice, wchodząc do pokoju. Przerywa, patrząc na moją zamyśloną minę. - Coś się stało?

Spoglądam w bok.

- Nie, tylko muszę spotkać się z ojcem - odpowiadam, składając list.

- To chyba... dobrze, prawda?

Podchodzę do pudełka.

- Nie wiem. Dobrze, że się w końcu spotykamy. Długo go nie widziałam... - Podnoszę pudło i wyciągam zaproszenie na bal. - Jednak spotykamy się w... nieprzyjemnej sprawie.

Alice nie pyta, jaka to sprawa. I dziękuję jej za to w duszy.

- Więc... Co myślisz? - pyta, obracając się wokół własnej osi, trzymając bok sukni, gdyż nie może jej zapiąć.

- Trochę więcej materiału i leżałaby jak ulał - mówię, uśmiechając się.

- Co nie? - Uśmiecha się szeroko. - Jak będę z tobą ćwiczyć to się w nią wcisnę.

- Nie prowadzę fitnessu - odpowiadam, odsuwając się o krok.

- Dla mnie poprowadzisz - oznajmia, szczerząc się.

Wzdycham, odkładając zaproszenie z powrotem do pudełka. W jego rogu leży maska.

Unoszę brew z rozbawieniem. A więc bal maskowy.

Przereklamowany temat. Jednak plusem jest to, że nikt mnie nie pozna.

Unoszę maskę.

Zrobiona jest z metalu, w niektórych miejscach pomalowanego na czarno. Lewe oko jest odsłonięte, a trzy złote, drobne łańcuszki zwisają pod polem, w którym powinno być oko. Drugie oko jest ucharakteryzowane na kształt kociego, a nad nim namalowane są rzęsy. Czarny kolor w niektórych miejscach zdobi metal. Tego samego koloru wstążka przewiązania jest przez małe dziurki po obu bokach maski.

Jest świetna i pewnie zatrzymam ją na dłużej.

Odkładam ją na stoliczek przy kanapie. Alice podchodzi, by się jej przyjrzeć.

- Ciekawe macie te spotkania - oznajmia z delikatnym uśmiechem. - Będzie dobrze - pociesza mnie, widząc nadal moją zamyśloną minę.

Odwracam się do niej i przytulam ją mocno. Przez chwilę stoi zbyt zdezorientowana, by oddać uścisk.

Nie dziwię się jej. Nigdy dotąd jej jeszcze nie przytuliłam.

Myśl, że muszę wrócić "na stare śmiecie" krąży po mojej głowie na on stop.

Nie pozwala mi spać - to przez nią przewracam się z boku na bok. wzdycham i krzyczę kilka razy z frustracji. Zamartwiam się jakby bal miał się odbyć już jutro, gdy tak naprawdę mam jeszcze kilka normalnych dni.

Z zaciśniętymi zębami z niezadowolenia wstaję z łóżka.

Kiedy się denerwuję, sprzątam.

Sprzątając, skupiam się na jednej czynności. Moje myśli są wyłączone i nie powtarzam tego samego zdania raz za razem, które jedynie wprawia mnie w jeszcze głębszy stan depresji.

Gdybym nie zdecydowała się wysprzątać całego mieszkania, moja głowa pełna by była słów takich jak: "musisz wrócić", "wampiry", "wspomnienia", "zastraszanie", "brak akceptacji". Można zwariować!

Jednak można powiedzieć, że mam lekkiego hopla jeśli chodzi o porządki. Kiedy już się za to zabieram, robię wszystko porządnie. Dlatego zawsze jak kończę, mieszkanie wygląda jakbym skorzystała z trzech różnych firm do sprzątania i jeszcze po nich poprawiła.

Zawsze zaczynam od podstaw, że tak powiem. Najpierw poleruję drewniane podłogi tak mocno, że po fakcie można łatwo złamać nogę, a już na pewno skręcić kostkę. Płytki w łazience lśnią jak diamenty. Lustra mienią się niczym tafla wody. Wszystkie bibeloty i żyrandole trafiają do wanny, gdzie je porządnie wymywam z kurzu. Zmieniam pościel uznając, że może w świeżej szybciej zasnę. Poszewki w poduszkach z salonu też zmieniam, gdyż wszędzie czuję zapach Alice i cały czas głodnieję. Wszystkie szuflady wymywam i na nowo wkładam rzeczy. To samo tyczy się szafek.

Najgorszym miejscem do sprzątania jest garderoba. Patrząc na to jak ogromną ilość mam ubrań, zajmie mi to co najmniej do rana. Opróżnianie każdej półki, przeglądanie ubrań (wyrzucam te, których nie ubrałam ani razu przez rok - nie oszukujmy się, jeśli teraz w tym nie chodziłam to za rok również), ponowne ich składanie i odkładanie na półki zajmuje z pięć minut.

A do wszystkich tych półek (których jest co najmniej z dziesięć), trzeba jeszcze doliczyć szuflady i oczywiście ubrania wiszące, których jest najwięcej.

Tak jak przewidywałam, skończyłam nad ranem.

Trzeba podkreślić, że w sprzątaniu nie lubię oszukiwać. Podczas roboty nie skorzystałam ani razu ze swojej szybkości.

Znów rozdział ciutkę krótszy :D

Spodziewaliście się tego? Jak myślicie, jak będzie wyglądać bal?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro