Rozdział 3
Wracając do domu jestem zbyt roztrzęsiona, by skupić się na drodze. Kilka razy kierowcy na mnie trąbią – raz stoję na zielonym, a raz zajeżdżam komuś drogę.
Od czasu kiedy się wyprowadziłam nie spotkałam ani jednego wampira. Jakby nagle wyparowali i dali mi spokój (za co byłam bardzo wdzięczna). Wreszcie mogłam sobie ułożyć życie bez ich udziału. W spokoju i ciszy, nie wychylając się prowadziłam życie zwykłego człowieka. I było jak w raju.
Było, ale się skończyło, myślę z ironią.
Ojciec miał zadbać o to, by żaden z nich nie znalazł się w okolicy. Może jestem dobra w "udawaniu człowieka", jednak każdy głupi wampir się w końcu zorientuje. A nie zamierzam się przenosić, dobrze mi tutaj.
Mimo wszystko jestem wniebowzięta, że mnie nie poznali. Można powiedzieć, że byłam ważną osobą w hierarchii wampirów i dość... rozpoznawalną przez to, że byłam ciągłym obiektem kpin.
Jeszcze dwa lata temu nie byłam zbyt pięknym wampirem. Niska, trochę pulchna z krótkimi włosami. Ubierałam się naprawdę fatalnie, a fryzura była godna pożałowania. Do tego byłam potulna jak baranek i nie potrafiłam się nikomu sprzeciwić.
Tak, to kiedyś byłam ja.
Teraz to zupełnie co innego. Chyba musiałam po prostu z tego wyrosnąć.
Przeprowadzka była nie lada wyzwaniem. Na początku szukaliśmy z ojcem jakiegoś drogiego i nowoczesnego apartamentu w centrum miasta. Wszystkie były cudowne, jednak kiedy właściciele pytali kto będzie w nim mieszkał od razu cofali oferty. Fakty były takie, że to ja miałam tam zamieszkać. Sama. Miałam wtedy 16 lat, więc niemożliwe było bym nie mieszkała z jakimś opiekunem. Mój ojciec nie naciskał, bo wiedział, że jeśli teraz nie są przychylni to zawsze będą z nimi problemy. Może nawet naślą policję.
Potem szukaliśmy już mieszkań tanich, ale takich, w których dałoby się żyć. No i trafiliśmy na niezbyt zachęcający loft. We wszystkich mieszkaniach okna były brudne, a drzwi na klatkę schodową ledwo trzymały się w zawiasach.
Moja pierwszą myślą było: "I ja, wampir, mam mieszkać w takim czymś? Ale diabeł ma teraz ze mnie ubaw!".
Weszliśmy do środka. Pachniało niezbyt zachęcająco – stęchlizną i wczorajszym obiadem, na który była najwidoczniej ryba. Grubszy mężczyzna w białym podkoszulku, ale porządnych spodniach przedstawił się nam jako właściciel budynku.
Spojrzałam na niego z powątpiewaniem. Jednak miałam nadzieję, że to on będzie mężczyzną, który bezgłośnie przyjmie mnie pod swój dach.
Zaprowadził nas do mieszkania na trzecim piętrze. Drzwi były podrapane, ale przynajmniej się trzymały. W środku było pełno kurzu. Przez brudne, niemal brązowe okna załamywały się i zmieniały kolor na brudny żółty promienie słońca. Kuchnia była godna pożałowania. Wyblakłe szafki, szara – niegdyś biała – lodówka, stara kuchenka, cieknąca z kranu woda. W salonie stała tylko zielonkawa kanapa, z której w jednym miejscu wychodziła gąbka. Do łazienki nawet nie wchodziłam, bo zza drzwi już śmierdziało kanalizacją. W pokoju nie było żadnych mebli, ale wielkie, typowo loftowe okno tak bardzo przekonało mnie do zakupu mieszkania, że od razu się zgodziłam.
Teraz jedynie została kwestia formalności. Kto będzie mieszkał, kto płacił czynsz i tym podobne. Stanęło na kwestii mojego młodego wieku i wyglądu małego dziecka. Powiedzieliśmy prawdę, że mam 16 lat. Mężczyzna popatrzył na nas jak na wariatów, ale nic nie powiedział – chyba naprawdę potrzebował lokatorów.
Mój ojciec zaoferował dwa razy tyle ile kosztował czynsz. Mężczyzna od razu przyjął ofertę mówiąc, że mogę urządzić sobie mieszkanie jak chcę i zagroził, że jak urządzę głośną imprezę to wylecę. Od razu przytaknęłam – nie planowałam żadnych imprez, a zwłaszcza tych głośnych; nie zamierzałam nikogo sprowadzać do mojego mieszkania.
Malarze i inni fachowcy przychodzili o zmierzchu i pracowali nocą. Dlaczego? Naszyjnik, który chronił mnie przed słońcem nie był jeszcze zbyt skuteczny – wytrzymał tylko parę godzin, potem jakby tracił całą moc. Miałam szczęście, że firma zgodziła się pracować nocami.
Podczas gdy mężczyźni zajmowali się kładzeniem nowych, ciemnobrązowych paneli oraz równaniem i malowaniem ścian na biało, ja szukałam mebli na zamówienie. Moje mieszkanie – mimo, że w takim miejscu – musiało być w środku piękne, czyste i tym samym drogie.
Nie było problemu ze znalezieniem mebli, które mnie oczarowały. Gorzej było z montowaniem, gdyż pracownicy nie chcieli przyjechać wieczorem. Po wielu godzinach namawiania i wymyślania powodów dla tak późnej pory montażu... zgodzili się.
Po niecałym miesiącu moje mieszkanie było gotowe.
Do mojego nowego apartamentu nie zabrałam ze sobą nic. Ani ubrań, ani mebli, ani książek. Po prostu nic. Nie mogłam ze sobą zabrać niczego, co przypominałoby mi o dawnym życiu. Pragnęłam zacząć od początku, od zera. Zastąpić przykre wspomnienia nowymi, szczęśliwymi. Już wtedy wiedziałam, że w świecie ludzi będzie mi lepiej. Nie myliłam się – nigdy nie zmieniłabym tego życia.
Kiedy już uporałam się z przygotowaniem nowego miejsca zamieszkania, musiałam zająć się sobą. Moim priorytetem było zapuszczenie włosów do połowy pasa. Ciężko było tego dokonać, gdyż moje włosy były naprawdę krótkie, a musiałam zapuścić ponad trzydzieści centymetrów. W tym wypadku nie miałam wyboru, musiałam poradzić się specjalisty. Poszłam do najlepszego stylisty w mieście i powiedziałam czego dokładnie oczekuję.
Jego mina mówiła sama za siebie.
Z grymasem zniesmaczenie przeleciał palcami po moich włosach. Nie dość, że były krótkie to jeszcze postrzępione i posiadały różne długości. Suche i rozdwojone końcówki wyglądały jakby huragan przeszedł przez moją głowę. W skrócie – wyglądałam jak siedem nieszczęść.
Zaoferowałam dużą sumę i powiedziałam, że jeśli wykona coś niemożliwego na pewno zyska więcej klientek. Ta argumentacja go przekonała.
I tak cały wieczór spędziłam na krześle w salonie fryzjerskim. Zostałam przefarbowana na blond. Podcięto mi końcówki i ułożono tak, by przedłużyć mi włosy – używano do tego prawdziwych, lśniących włosów w tym samym kolorze co farba, którą mi nałożyli. Dopiero po kilku godzinach skończyli.
Wyglądałam jak nie ja... Ale właśnie o to mi chodziło. Nikt nie mógł mnie poznać.
Od tamtego czasu chodzę do tego samego stylisty i nigdy w życiu bym go nie zmieniła.
Następnie ruszyłam do sklepów. Nie mogłam się ubierać w to, co wcześniej – okropne swetry (posiadałam nawet żółty), luźne jeansy, brudne trampki i sukienki, które założyłaby tylko moja babcia (bez obrazy dla babć). Teraz był czas na gruntowne zmiany. Wchodząc do sklepów, szukałam tylko takich kolorów jak czerwony, czarny, biały i szary – rzadko zaglądałam na działy z kolorowymi ubraniami w kwiatki i inne abstrakcyjne wzory. Od tego momentu większość rzeczy w mojej szafie to: czarne spodnie, białe lub bordowe bluzki, ciemne koszule z miękkiego materiału, skórzane kurtki i buty, które były, albo za kostkę, albo były to proste trampki.
Byłam bardzo zadowolona z mojej nowej zawartości szafy. Czułam się w tych ubraniach pewna siebie i piękna. Czułam, że mogę zrobić wszystko.
Później przyszedł czas na makijaż. Moja skóra nie ma ani jednej skazy, jednak jej odcień jest tak blady, że ciężko było znaleźć odpowiedni podkład. Ekspedientki były często załamane, że nie mogły odnaleźć mojego koloru, a najbledsze podkłady wyglądały jakby wizyta w solarium się niezbyt sprawdziła, zostawiając moją skórę lekkawo pomarańczową.
W końcu jedna z nich zmieszała kompletnie białą farbkę do twarzy z najbledszym podkładem. To tak znalazłam swój idealny kolor.
Co do reszty makijażu zdałam się na makijażystki. Jedynie powiedziałam jakie posiadam ubrania, a one od razu wyszukały wszystkiego co mi potrzeba.
W tydzień załatwiłam wszystko. Mogło być gorzej.
Wchodzę do mieszkania i od razu padam na kanapę. Czuję się bardziej zmęczona niż zwykle. Cała ta sytuacja tak mnie zestresowała, że opuściła mnie cała energia z dzisiejszego poranka.
Z chęcią zadzwoniłabym do ojca... Jednak od razu z tego rezygnuję. W końcu nic takiego się nie stało, a ojciec natychmiast zacząłby się martwić, i denerwować, i w ogóle kazałby mi wracać do domu.
Muszę przemilczeć tą sytuację i najlepiej w ogóle o niej nie wspominać.
Nagle słyszę wibrujący telefon.
Najpierw przechodzi mnie myśl, że to może dzwoni ojciec, który jakimś cudem dowiedział się o tym, co się dzisiaj wydarzyło. Potem przeczuwam, że dzwoni Alice.
Nie wiem już co gorsze.
– Halo?
– Gadaj, dziewczyno, jak poszło! – przekrzykuje puszczoną w tle muzykę.
– Ciebie też miło słyszeć – odpowiadam, przewracając oczami.
– Oj tam! Zdawaj mi relacje. Migiem!
Wzdycham.
– Nie poszłam.
Nastaje cisza po drugiej stronie słuchawki.
– Ziemia do Alice!
– Przepraszam, ale potrzebowałam minuty ciszy, by w pełni przeżyć tą żałobę.
Unoszę brew.
– Coś ty zrobiła?
– Wolałam się w to nie angażować.
– Nie wierzę! Wiesz, że taka okazja się nie powtórzy?
– Wiem.
– I wiesz, że już nie ma odwrotu?
– Tak, wiem.
– I wiesz, że teraz zostaniesz samotną starą panną z kotami?
– Jakoś mi to nie przeszkadza – odpowiadam z szerokim uśmiechem.
Rozdział trochę bardziej opisowy :) Ale mam nadzieję, że kilka ważnych rzeczy wyjaśniłam – oczywiście to jeszcze nie wszystko, ale reszta później :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro