Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19

Szatnia dla dziewczyn to kolejny koszmar. I to bynajmniej nie dlatego, że jest brudna czy zaniedbana. Wręcz przeciwnie. Kafelki lśnią czystością i nieskazitelną bielą. Szafki są wysprzątane, a w środku pachnie tak jakby ktoś włożył do każdej z nich mocny odświeżacz powietrza o zapachu lawendy. Ręczniki nie walają się po podłodze, a kabiny prysznicowe są tak czyste jakby nikt z nich nigdy nie korzystał.

Nie ma porównania z ludzkim liceum, w którym szatnia była zawsze na samym końcu listy pomieszczeń do wyremontowania. Ze ścian odchodziła farba, a do szafki nigdy niczego nie wkładałam, obawiając się bakterii nie z tej ziemi. Sprzątaczki niby do szatni zaglądały, ale wyglądało to tak jakby omijały ją szerokim łukiem.

Tutaj tak nie jest. Każdy dba o to, żeby było czysto i przyjemnie.

Część dziewczyn otwiera już swoje szafki i wyciąga z nich stroje gimnastyczne. Podchodzę powoli do swojej, a kiedy ją otwieram ze zdziwieniem zauważam, że czekają na mnie nowe ubrania. I to jeszcze w moim rozmiarze... W moim nowym rozmiarze.

Wyciągam je i oglądam. W zestawie znajdują się czarne buty do biegania z białymi sznurówkami, czarne spodnie do jogi z jaskrawo różowymi wykończeniami, szary sportowy stanik ze sznurowanymi zdobieniami z tyłu (z którymi będę się męczyć przez kilka minut, ale pewnie efekt końcowy zwali mnie z nóg) i białą, luźną koszulkę na ramiączkach. Gdyby taki strój był legalny w ludzkich szkołach, dziewczyny by się o niego zabijały. Tymczasem trzeba nosić dziwnej długości krótkie spodenki (nie są one ani krótkie, ani trzy czwarte; takie pomiędzy) i białe, zwykłe koszulki z logiem liceum. Dla mnie była to totalna porażka, ale przynajmniej mogłam się poczuć normalnie podczas ćwiczeń wykonywanych w domu i zajęciach ze sztuk walki – wtedy zakładałam coś, co podkreślało moje kształty, a nie je zakrywało.

Patrzę na ubrania, a potem rozglądam się dookoła. Zdecydowana większość dziewczyn nie wstydzi się rozebrać niemal do naga. Pokazują swoje wysportowane, szczupłe sylwetki. Długie nogi, wąskie talie, mięśnie brzucha twarde jak stal, piersi niemal wylewające się z bluzek, zarysowane bicepsy i łabędzie szyje. Widać, że od lat trzymają formę i nie krępują się, by podzielić się tym z resztą świata.

Nie jestem gorzej zbudowana od nich, ale mimo wszystko czuję się niepewnie. Wraz z innymi trochę bardziej otyłymi ode mnie dziewczynami udaję się do przebieralni, co od razu wywołuje wśród reszty zduszone śmiechy.

– Co, moja droga? Wstydzisz się pokazać swojego nowego ciała? – pyta Diana, ściągając koszulkę i ukazując koronkowy stanik.

Patrzę na nią wyzywająco, pytając:

– Czy to blizna po liposukcji?

Widzę jak dziewczyna gotuje się ze złości, a inne szepczą do siebie poruszone.

Puszczam jej oczko i wchodzę do przebieralni. Zamykam drzwi, kilka razy upewniając się, czy są zamknięte. Potem dopiero odważam się rozebrać.

Nie będzie łatwo – myślę, wchodząc na salę gimnastyczną.

Sala gimnastyczna jest ogromna. Podłoga wyłożona jest niebieskimi materacami, a przy jednej ścianie ustawiony jest rząd drewnianych drabinek.  Dookoła sali wytyczona jest bieżnia o parkiecie pomalowanym na czerwono. Przy wejściu znajduje się broń – szpady, noże, łuki, włócznie. Każda z nich lśni się w świetle jasnych jarzeniówek.

Dziewczyny ustawiają się po jednej stronie sali, a chłopcy po drugiej. Każda grupa ma innego instruktora, inne wymagania i zdania. Dziewczyny nie mają prawa ćwiczyć z chłopcami. Niby nie dorastamy im do pięt, ale ja bym się kłóciła.

– Chłopcy, baczność! – słyszę męski, głęboki głos.

Mężczyzna w czarnym stroju wchodzi do sali. Jest na tyle młody, by wzbudzić poruszenie wśród dziewczyn. Jego ciemne włosy są zaczesane do tyłu, a jednodniowy zarost wcale tak źle nie wygląda. Do tego jego mięśnie opinają każdy skrawek ubrania. Wydaje mi się, że ma nawet większe powodzenie u dziewczyn niż jego uczniowie.

Przewracam dyskretnie oczami.

Przed nami pojawia się młoda kobieta z krótko ściętymi kruczoczarnymi włosami. Jest bardzo wysoka, a jej nogi wydają się mieć ze dwa metry długości. Do tego jest chuda jak patyk. Zastanawiam się, gdzie ukrywa wszystkie swoje mięśnie.

Uśmiecha się przyjaźnie i zaczyna nas liczyć, żeby się upewnić, czy nikt nie zgubił się po drodze.

– W porządku, dziewczyny! Dwadzieścia kółek na rozgrzewkę!

Z ust niektórych dziewczyn wyrywa się głośne westchnienie. Kiedyś znalazłabym się w tej grupie, teraz jako pierwsza startuję do biegu.

Nie lubię biegać w towarzystwie i nie tylko dlatego, że nikt tutaj nie może mi go dotrzymać. Po prostu nie widzę w tym sensu. Jeśli się rozmawia to co słowo jest się pozbawionym tchu, więc można wymienić ze sobą tylko kilka zdań. Biegnąc samemu można się skupić na oddychaniu, stawianiu kolejnych kroków i osiągnięciu celu.

Zaczynam bieg spokojnie – nie chcę się zbyt szybko zmęczyć, patrząc na to, że mamy jeszcze przed sobą wiele godzin ćwiczeń. Jestem na przedzie, a reszta grupy podąża za mną. Kiedyś byłabym na szarym końcu... Teraz świadomość, że tak wiele się zmieniło, pcha mnie do przodu.

Diana depcze mi po piętach, a Aida jest u jej boku. Nie przyspieszam ani nie zwalniam. Dopiero dziesięć kółek za nami.

Kiedy mnie wyprzedzają na piętnastym okrążeniu, nie przejmuję się tym. Wyprzedzę je na ostatniej prostej. Jestem tego pewna.

Staram się trzymać za bliźniaczkami, jednak niezbyt blisko. Nie chcę specjalnie przyspieszać, kiedy jeszcze jest kilkanaście metrów do końca. Skupiam się na oddechu i robieniu takich samych odstępów pomiędzy krokami.

– Ostatnie okrążenie! – krzyczy trenerka, kiedy obok niej przebiegam.

Uśmiecham się. Aida i Diana są tylko metr przede mną. Widzę, że opadają z sił, a ich oddech staje się nierówny. Wciąż mam w sobie sporą dawkę energii i nadal panuję nad oddechem. Palą mnie mięśnie ud i łydek, ale wiem, że jestem w stanie je dogonić.

Zaczynam robić dłuższe kroki. Stawiam je coraz szybciej.

Doganiam bliźniaczki, które próbują uniemożliwić mi przebiegnięcie obok nich lub pomiędzy nimi. Rozpychają się po całym torze lub zbiegają się tak blisko, że nawet mrówka by się nie przecisnęła pomiędzy ich ramionami. Wiem, że mogłabym się przepchnąć, ale tu nie o to chodzi. Zrobię to własnym sposobem, bez szkód w ludziach... wampirach.

Po raz kolejny bliźniaczki się rozdzielają, kiedy próbuję się przecisnąć z prawej strony. Uśmiecham się i gdy te z powrotem próbują się złączyć, udaje mi się zrobić wślizg pomiędzy ich nogami. Szybko podnoszę się z podłogi i biegnę dalej sprintem.

Udaje mi się nawet wyprzedzić dziewczyny, które jeszcze nie zaczęły ostatniego okrążenia.

Docieram do mety i zwalniam. Opieram dłonie na kolanach, oddychając głęboko.

– Dobra robota– gratuluje mi trenerka. – Ty jesteś tą nową? – pyta.

Prostuję się, mówiąc:

– Tak. Rosalia – przedstawiam się.

Kobieta mierzy mnie wzrokiem od góry do dołu. 

– Witamy w szkole.

Kiwam głową. Chyba jest pierwszą osobą oprócz dyrektorki, która mnie tutaj powitała.

Rozglądam się po sali i zauważam, że kilka dziewczyn patrzy na mnie z podziwem, a chłopcy nagle przerwali swoje ćwiczenia, by choć chwilę mi się przyjrzeć. Unoszę brew lekko zdziwiona, ale potem na moje usta wkrada się dyskretny uśmiech.

Aida i Diana przebiegając obok mnie, potrącają mnie ramionami. Odwracają głowy, żeby zobaczyć jakie wrażenie to na mnie zrobiło, ale nie daję się sprowokować i posyłam im całusa. Zaciskają zęby, ale nic więcej nie robią.

Rozgrzewka jest szybka, ale intensywna. Niektóre już wymiękają. Ze mną na szczęście nie jest tak źle. Oddech mam przyspieszony, ale mięśnie nie dostały jeszcze takiego wycisku jak zawsze.

Parę ćwiczeń na mięśnie brzucha to dla mnie za mało, więc kiedy kończę pierwsza, dokładam kilka zalecanych przez mojego ludzkiego trenera.

– Nie przemęczaj się tak – radzi kobieta, podchodząc do mnie.

– Przywykłam do tego – oznajmiam pomiędzy powtórzeniami. 

Kobieta uważnie mi się przygląda. Ostatecznie wzrusza ramionami.

Na drążku mamy niezły wycisk. Większość dziewczyn odpada przed trzydziestoma powtórzeniami. Od razu siadają na ziemi, rozmasowując bicepsy.

Jestem wytrzymała, choć w tym ćwiczeniu trenerka trochę się przeliczyła myśląc, że każda z nas zrobi czterdzieści powtórzeń. Nawet dla mnie jest to trudne. Zwykle robiłam koło trzydziestu. Często odpuszczałam po dwudziestu...

Ale tutaj nie pozwolę się ośmieszyć. Zbyt dużo osób patrzy jak wiszę na drążku.

Zaciskam zęby i liczę w myślach powtórzenia. Ręce mi się trzęsą. Dłonie mam spocone, przez co ledwo się utrzymuję. Poprawiam uchwyt, żałując potem mojej decyzji, bo tracę przez to siły.

Jeszcze pięć. Jeszcze tylko pięć.

Od razu przypomina mi się głos ludzkiego trenera. Gość był nieugięty i nie pozwalał nam się poddać. Kazał wykonać zadanie do końca. Wszystkie powtórzenia. Potem dopiero pozwalał nam opuścić salę.

Jego głos rozbrzmiewa w mojej głowie: "No dalej! Ciężko?! Ma być ciężko! Kto powiedział, że będzie łatwo?! Może gdybyś tyle nie jadła, byłoby prościej! Teraz musisz to wszystko spalić! Dalej, jeszcze raz! Ja za ciebie tego nie zrobię! Chcesz wrócić dzisiaj do domu to walcz! Nie jesteś słaba! Powtarzaj to sobie! Nie jesteś!"

Niezbyt miłe, ale pomagało.

Teraz też może.

Nie jestem słaba! Dam radę! Ostatnie trzy!

Ręce trzęsą mi się tak bardzo, że mam wrażenie, że mi odpadną.

Jeszcze dwa!

Zaciskam zęby tak mocno, że mam wrażenie, że mi się ukruszą.

Jeszcze raz! Walcz! Do końca!

Naprawdę chcę się poddać. Pozwolić sobie na odpoczynek.

Podciągaj się! Ale to już!

Z głośnym sapnięciem wykonuję ostatnie powtórzenie i pozwalam sobie spaść na ziemię. Ląduję na ugiętych kolanach myśląc, że ręce naprawdę mi odpadły. Nie czuję ich.

– Dobra jesteś – mówiąc to trenerka poklepuje mnie po ramieniu. – Ale nie musiałaś robić tego do końca. Większość dziewczyn już się poddała.

Przełykam ślinę i prostuję się.

– Trzeba walczyć do końca. I wykonać ćwiczenie do końca – odpowiadam, niemal na bezdechu.

Kobieta patrzy na mnie z uznaniem.

– Odpocznij chwilę – zleca i zagania resztę do kolejnych ćwiczeń.

Z chęcią korzystam z jej propozycji.

Opieram się o zimną ścianę. Ścieram pot z czoła. Jest mi gorąco, a mięśnie palą mnie niczym rozgrzane żelazo. Mam ochotę paść na ziemię i zasnąć na miejscu. Tak bardzo jestem wykończona...

Niektórzy chłopcy patrzą na mnie jak na wariatkę. Czy naprawdę to, co zrobiłam było aż tak trudnym wyczynem, że teraz wszyscy mają mnie za maszynę, a nie za wampira z krwi i kości? 

Wzdycham.

Dołączam do grupy, by nie zostać w tyle z ćwiczeniami. Może jestem szalona, ale dzięki wysiłkowi nie zwracam aż takiej uwagi na otoczenie ani na to czy ktoś mnie obgaduje. Trochę, oczywiście, ale nie na tyle, by czuć się osaczona.

W końcu przechodzimy do walki wręcz. Chłopcy walczą ze sobą, a dziewczyny ze sobą.

Jestem tak spocona, że moja bluzka jest mokra i klei się do pleców. Parę minut temu chłopcy zdjęli koszulki, co równało się z niekontrolowanymi westchnieniami ze strony dziewczyn. Oni cały czas są doskonale o tym świadomi i puszą się jak pawie, krążąc dookoła. Ja tylko unoszę brew na to zabawne przedstawienie. Mają dobrze ukształtowane mięśnie, ale to nie znaczy, że są wyjątkowi. Widziałam im podobnych, nie obnoszących się z tym tak bardzo. Oni przynajmniej wydawali się przyjemni dla oka.

Dyskretnie zauważam, że Isaiah nadal ćwiczy w koszulce. Może zachowuje to "świetne przedstawienie" na sam koniec.

Żadna z nas się nie rozebrała, choć szczerze mówiąc zdychamy w tylu warstwach. Zastanawiam się, czy to taka niepisana reguła, że mężczyźni rozbierają się do rosołu, a dziewczyny zapięte są pod szyję niczym zakonnice. Nienawidzę takich podziałów, więc odważam się je złamać.

Podchodzę do drabinek, na których wiszą koszulki chłopców. Bez zastanowienia ściągam bluzkę, zostając w samym sportowym staniku. Słyszę niedaleko gwizd podziwu.

– O tak, mała. Pokaż trochę ciałka.

Nie kontrolując tego, co robię (a może naprawdę tego chciałam tylko nie potrafiłam się przyznać), obracam się szybko i wymierzam cios w szczękę chłopaka, który to powiedział. Zatacza się lekko do tyłu zdziwiony atakiem i od razu przykłada dłoń do rozcięcia na wardze.

– Zakaz walk pomiędzy obiema płciami! Dziesięć karnych kółek! – wykrzykuje trener chłopców w moją stronę.

Unoszę kącik ust i salutuję.

– Tak jest!

Z radością przebiegam te dziesięć kółeczek z myślą, że wymierzyłam idealny prawy sierpowy.

Ćwiczenia trwają, a ja znam każdy ruch. Uczyłam się ich naprawdę intensywnie w świecie ludzi, więc teraz mogłabym je powtórzyć z zamkniętymi oczami.

Zauważam, że tutaj wszystko trwa o wiele dłużej. Wampiry mają czas, żeby pięćset razy powtórzyć to samo zamachnięcie. Ludzie liczą każdą sekundę. Podobał mi się taki tryb życia – szybki i intensywny. Tutaj wszystko się ciągnie jak flaki z olejem.

Powalam kolejną osobę na ziemię.

– Czy ty naprawdę znasz wszystkie te ćwiczenia? – pyta z rezygnacją trenerka.

– Nie wszystkie, ale większość.

Wzdycha i każe mi zrobić miejsce dla innych.

Staję pod ścianą, przyglądając się poczynaniom dziewczyn.

– Wzbudzasz sensację.

Odwracam głowę i napotykam intensywny wzrok Isaiaha. Opiera się ramieniem o ścianę, a rękawy koszulki podciągnięte ma tak, że pokazują jego bicepsy. Włosy zwykle idealnie ułożone, opadają mu teraz na oczy. Staram się nie zwracać uwagi na to jak dobrze wygląda.

Prycham.

– Nie było to moim zamiarem – oznajmiam, choć nie do końca jestem przekonana, czy jest to prawdą. Chyba bardzo chciałam, żeby zrozumieli, że się zmieniłam.

 Chłopak przygląda mi się w ciszy.

– Nie powinieneś wracać do ćwiczeń? – pytam, chcąc się go jak najszybciej pozbyć.

– O to samo mógłbym spytać ciebie – odpowiada.

– Byłam pierwsza.

Isaiah unosi brew nie wierząc, że to właśnie powiedziałam.

– Jestem całkiem dobry w te klocki.

– Skromny jak cholera – komentuję.

– Teraz twoja kolej.

– Można powiedzieć, że to samo co ty.

Prycha.

– Nie rozśmieszaj mnie – mówi, co wywołuje we mnie złość.

Zaciskam pięści.

– Chcesz się przekonać na własnej skórze?– pytam, zbliżając się do niego i piorunując go gniewnym wzrokiem.

Unosi kącik ust w rozbawieniu.

– Dajesz – mówiąc to kiwa na mnie palcem.

Wiem, że nie powinnam dać się sprowokować. Wiem, że powinnam odejść z uniesioną głową, nie pakując się w większe kłopoty. Wiem, że nie jest tego wart.

Ale tak naprawdę chcę pokazać temu napuszonemu księżulkowi, gdzie jego miejsce. Z jednej strony boję się, że nie jestem tak dobrze przygotowana jak myślę, ale z drugiej jestem przekonana, że go pokonam, gdy tylko się skoncentruję.

Nie dając mu żadnej odpowiedzi, wyprowadzam cios lewym sierpowym, a kiedy go blokuje kopię go z całej siły w brzuch. Cofa się kilka kroków.

– I to tyle? – pyta, odzyskując oddech i uśmiechając się szeroko. 

– Jakbyś mógł to zrobić o wiele lepiej – syczę ze złośliwym uśmiechem.

Isaiah wydaje się być rozbawiony moimi słowami.

Na ugiętych kolanach zaczyna się do mnie przybliżać. Jestem gotowa do ciosu; dłońmi zasłaniam twarz i napinam mięśnie brzucha. Chłopak mierzy w szczękę. Szybkimi ruchami blokuję jego lewy cios, a potem prawy i kolanem uderzam w brzuch, przez co chłopak zgina się w pół, a ja mogę zaatakować go w szczękę i powalić na ziemię. Kolanem przyciskam go do ziemi.

– Chyba cię nie doceniłem – mówi.

Rozprasza mnie swoimi słowami i korzystając z okazji, z całej siły przetacza się na plecy, uwalniając się z uścisku i zwalając mnie z nóg. W ostatniej chwili zauważam jego kolejny cios. Mierzy nogą w moje gardło. Nie udaje mi się w porę odchylić, przez co jego kość piszczelowa pozbawia mnie tchu.

Łapię się za gardło, próbując nabrać powietrza w płuca. Krztuszę się i kaszlę, wijąc się na podłodze.

– Już znokautowana? – pyta rozbawiony. – Jeszcze się nawet nie rozgrzałem.

Chłopak siada na mnie okrakiem i zaciska lekko dłonie na moim gardle.

Z przerażeniem zdaję sobie sprawę, że to może być mój koniec. Potem przypominam sobie słowa trenera, by na nowo rozpatrzyć sytuację.

Mam wolne nogi i ręce. Szybko wkładam dłonie pomiędzy przedramiona chłopaka i z całej siły na nie napieram, by zwolnił uścisk. Kiedy to nie działa, wkładam kciuki do jego oczu, próbując stworzyć pomiędzy nami przestrzeń. Potem robię uchwyt na jego przedramieniu i bicepsie. Zapieram się stopami i z całej siły unoszę biodra do góry i w lewo sprawiając, że chłopak traci równowagę i przewraca się na bok, uwalniając mnie z uścisku.

Teraz to ja mam przewagę, bo znajduję się na nim. Odpłacam mu się pięknym za nadobne, wymierzając cios w gardło.

Staję na równe nogi, ponownie gotowa do ataku.

Dopiero teraz słyszę rozwścieczone głosy trenerów:

– Przestańcie natychmiast!

– Takie walki są zabronione!

Nawet na nich nie patrzę, nie tracąc wzroku z Isaiaha, który podnosi się wściekły z ziemi.

– Przyjemnie? – pytam ze złośliwym uśmiechem.

Widzę, że chłopak wychodzi z siebie i zanim się orientuję, już jest przy mnie. Pcha mnie z całej siły na ścianę. Po raz kolejny tracę powietrze z płuc i osuwam się na ziemię. Przez chwilę mroczki zamazują mi obraz.

W końcu orientuję się, że upadłam tuż przy stojaku z bronią. Niewiele myśląc sięgam po szablę.

Wstaję z ziemi na miękkich kolanach.

– Zakaz używania broni bez pozwolenia!

– Pozabijacie się!

Zaciskam zęby i przecinam powietrze ostrzem. Isaiah wydaje się być rozbawiony moją walecznością.

– Uważaj, bo się skaleczysz.

Wydaję z siebie wściekły syk. Napieram na niego, ale skutecznie odskakuje w bok. Dopada broni i teraz walka ponownie jest fair.

– Pokaż na co cię stać – zachęca mnie.

Wymierzam cios, który od razu jest blokowany. Odsuwam się i ponownie atakuję. Tym razem chłopak łapie mnie za wolną rękę i obraca tak, że ląduję na jego klatce piersiowej. Przystawia szablę do mojego boku.

– Chyba jeszcze musisz trochę poćwiczyć.

Odsuwam się lekko w lewo, by zrobić sobie miejsce na wymierzenie kolejnego ciosu. Uderzam kilka razy łokciem w jego podbrzusze. Wyrywam się.

– Ty także – odpowiadam.

Po raz kolejny go atakuję, a ten jakby od niechcenia blokuje moje ciosy. Idzie w moją stronę, choć to ja go atakuję. Ostatecznie krzyżujemy nasze bronie. Jestem przyciśnięta do ściany, a ostrza znajdują się niedaleko mojego gardła. Jego biodra przyciśnięte są do moich. Kolano wędruje pomiędzy moje nogi, co nie pozwala mi ich użyć do obrony.

Mrużę oczy ze złości.

Chłopak przekrzywia głowę, a jego kolano wędruje wyżej... Za wysoko. Niemal na nim siedzę.

Wciągam powietrze, a kiedy chłopak to zauważa, unosi kącik ust.

– Poddajesz się? – pyta.

– Nigdy!

Z całej siły odpycham się od ściany, co daje mi minimalne pole manewru. Przystawiam szablę do jego gardła. Odsuwa się.

Pozwala mi wykonać kilka pchnięć aż w końcu odsuwa się w prawo, podstawiając mi nogę. Czuję, że lecę jak długa. Już widzę jak podłoga zbliża się do mnie i liczę na bolesny upadek. Dziwię się, kiedy ktoś łapie mnie za rękę i przyciąga do siebie. Od razu przystawia mi szablę do boku.

– A teraz?

– Nigdy – mówiąc to przejeżdżam ostrzem po jego ramieniu.

Od razu mnie puszcza.

– Zapłacisz za to.

Nawet nie zdążam się obronić. Wywija szablą tuż przy moich oczach, aż w końcu zostawia długie, cienkie rozcięcie na kości policzkowej.

Wydaję z siebie syk i dotykam policzka.

– Dość tego!

– Odłóżcie bronie!

Z okrzykiem zaczynam go szarżować. Blokuje każdy cios. Dopada mnie frustracja.

By wyładować swoją energię, pcham chłopaka na ziemię. Siadam na nim okrakiem i wymierzam bronią w jego serce. Nachylam się nad nim, a moje włosy spięte w kucyk łaskoczą go w policzek.

Chłopak wykonuje szybki ruch szablą, uwalniając moje włosy z upięcia. Potem przewraca mnie na plecy. Siada okrakiem na moich biodrach, stopami przytrzymując nogi. Dłonie zaciska na moich nadgarstkach. Wyciąga moje ręce za głowę i przytrzymuje je jedną ręką.

– Tym razem nie zrobię tego samego błędu.

Szablą odgarnia kosmyki włosów, które opadły mi na czoło. Chcę się wyrwać, ale trzyma mnie z całej siły.

– Nie jesteś taka zła – mówiąc to przykłada szablę do mojego gardła.

Przełykam ślinę. Nie mogę uwierzyć, że przegrałam.

Przesuwa szablą po moim mostku w stronę dekoltu. Zaciskam zęby i znów próbuję się wyrwać.

– Nie ładnie – mówiąc to obrzuca mnie taki wzrokiem, że mam ochotę zapaść się w sobie.

Ostrzem przejeżdża po moim brzuchu do pępka i niżej. Zaczynam drżeć, a mój oddech mimowolnie przyspiesza, wywołując na jego ustach łobuzerski uśmiech. 

– Wystarczy!

Trener odciąga ode mnie Isaiaha. Trenerka pomaga mi wstać.

– Co wy wyprawiacie?! Złamaliście wszystkie możliwe reguły!

– Za karę będziecie biegać do kolacji.

Wyrywam się z objęć trenerki, tak samo jak Isaiah z uchwytu trenera. Po raz ostatni mierzymy siebie wzrokiem, by potem rozejść się w swoje strony.

Długi rozdział i tak samo długo go pisałam, ale chciałam, żeby był idealny.

Na początku nie miałam na niego pomysłu, a jak już się rozpisałam to wyszło bardzo dużo.

Mam nadzieję, że się podobał :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro