Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18

Pierwszą lekcję spędzam w pokoju, w ciszy oglądając każdy kąt. Zaglądam do szafy. W środku nie ma nic oprócz dodatkowego szarego, miłego koca (nie takiego spranego i starego jak zawsze dają w marnych hotelach) i cieplejszej kołdry (dziwne, wampiry nigdy nie marzną; ale ja nawet wolę trochę poudawać, by poczuć się w większym stopniu jak człowiek, a nie bestia). Drewniane wieszaki lekko bujają się w tę i we w tę. Ziejąca pustką szafa wydziera zapach staroci, trochę przypominający zapach ubrań mojej ciotki, z którą mam całkiem miłe wspomnienia – zawsze wyściskiwała mnie mocno podczas odwiedzin; nie przeszkadzało mi to, przynajmniej utwierdzałam się w przekonaniu, że ktoś mnie jeszcze kocha. Zamykając drzwiczki zastanawiam się, czy mogłabym się tutaj zabarykadować. No wiecie, gdyby moi prześladowcy wtargnęli do pokoju... To głupie i tchórzliwe, wiem. Stara ja by tak zrobiła, nowa ja walczy na pięści do skutku.

Podchodzę do biurka. Znajduje się na nim góra książek i plan lekcji. Sterta mnie trochę przeraża. W ludzkim liceum też było dużo książek, ale nie aż tyle. Poza tym można je było pochować do szafek, a tutaj ich brak – trzeba wszystko tragać ze sobą. Niby ciężar mi nie przeszkadza, ale o wiele wygodniej jest bez naręcza tomiszczy przypominających cegły.

Łatwiej się bronić z pustymi rękami, myślę.

Odkąd tu trafiłam, miewam tylko takie myśli. Jakby się uratować? Jak się obronić? Co wykorzystać do walki?

Z torby wyciągam nowy laptop od ojca i kładę go na środku biurka. Przez chwilę mam ochotę skorzystać z internetu i wejść na media społecznościowe. Zobaczyć co u Alice. Prawie od razu wybijam sobie ten pomysł z głowy. Ona musi o mnie zapomnieć, a ja o niej. Tak będzie najlepiej.

Po oględzinach pokoju siadam na łóżku i patrzę w ścianę przede mną, czekając na dzwonek.

Mam wrażenie jakby minuty ciągnęły się w nieskończoność.

W końcu słyszę krótki dzwonek, rozchodzący się głośno po całej szkole. Niemal podskakuję w miejscu. Serce podchodzi mi do gardła, a dłonie zaczynają się pocić. Oblewa mnie strach, który próbuję bezefektywnie stłumić.

Podnoszę się z miejsca i czuję, że nogi mam jak z waty.

Weź się w garść! Nie możesz okazywać słabości, przypominam sobie. Jestem od nich silniejsza. Poza tym mam też po swojej stronie Aarona. To więcej niż miałam kilka lat temu.

Zarzucam torbę na ramię wypakowaną po brzegi książkami i opuszczam pokój. Zamykam go na klucz – nie chcę by ktokolwiek grzebał mi w moich rzeczach (których w sumie jeszcze nie jest za dużo, gdyż ubrania z mojego mieszkania dotrą później; ale mimo wszystko nie chcę mieć w pokoju niezapowiedzianych gości). Szybko zbiegam po schodach, przy okazji trzymając przed nosem plan lekcji.

Przez przypadek wpadam na kogoś.

– Dokąd tak pędzisz, malutka?

Czyjeś ręce zaciskając się na moich ramionach. Wyrywam się od razu.

– Łapy przy sobie.

Chłopak o ciemnych oczach uśmiecha się z rozbawieniem.

– Gdzie się podziała nasza grzeczna dziewczynka?

– Poszła sobie na urlop – odpowiadam wściekła.

Chłopak unosi brew, ale nic nie mówi. Wyrywa mi z ręki plan lekcji. Rzucam się, starając się go odzyskać. Chłopak dobrze się bawi, blokując mnie za każdym razem.

– Następną lekcję masz ze mną. Mam obok siebie wolne miejsce.

Już mam ochotę powiedzieć: "Ciekawe czemu?", ale się powstrzymuję. Nie chcę mieć kłopotów.

– Mam nadzieję, że usiądziesz ze mną.

– Po moim trupie – odpowiadam, wyrywając mu plan lekcji.

– Uważaj, bo jeszcze się spełni.

Prycham i omijam go.

– Klasa jest w drugą stronę – słyszę za sobą.

Warczę z wściekłości w duchu i odwracam się. Idę w przeciwną stronę, nie mówiąc nawet "dziękuję".

Uczniowie wylewają się na korytarze. Trzeba się przepychać, żeby przejść na drugą stronę. Wiele razy zostaję potrącona i sama też wiele osób uderzam torbą.  Przebrnięcie się do klasy zajmuje mi prawie całą przerwę.

Staję pod drzwiami i wzdycham z ulgą.

Nie jestem przyzwyczajona do takich wypraw. W ludzkim liceum uczniów też było dużo, ale tam przynajmniej mieliśmy ściśle określone zasady. Ruch jest prawostronny. Pierwszaków zawsze przepychało się na odpowiednią stronę – w końcu się nauczyli. Tutaj ruch nie jest określony. Każdy pruje w stoją stronę, czasami zatrzymuje się bez jakiegokolwiek powodu, czasami ryje się jak byk, torując sobie drogę, ci niżsi przemykają pod torbami i rękami innych.

Istny zwierzyniec.

W końcu rozbrzmiewa dzwonek na lekcję. Od razu wchodzę do klasy. Kilka osób już w niej siedzi, w tym chłopak z korytarza (Jakim cudem dotarł tu tak szybko?). Omijam jego miejsce szerokim łukiem – naprawdę ma wolne krzesło. Siadam w rzędzie pod oknami, prawie na samym końcu.

Przyglądam się osobom w klasie. Zdecydowana większość żuje gumę, niektórzy nawet robią duże balony. Część rozwala się na krzesłach jak na fotelach, a część nawet układa stopy na stoliku. Nie jestem jakąś przykładną uczennicą, ale oni nie mają za grosz manier.

Chłopak, na którego wpadłam na korytarzu opuszcza swoje miejsce w zawrotnym tempie i ląduje na krześle obok mnie. Opiera łokcie na biurku i patrzy na mnie. Unoszę brew.

Nagle za nami rozbrzmiewa chrząknięcie.

– To moje miejsce.

Chłopak jednak nie ustępuje, mówiąc:

– Koleś, zamień się choć raz...

Zostaje pociągnięty za kołnierz i obrócony twarzą do "wściekłego buca".

– Nie jestem twoim "kolesiem". A teraz zjeżdżaj.

Wypycha go z miejsca.

– Wyluzuj...

Chłopak poprawia koszulę i wraca do swojego starego biurka.

Nie odważam się spojrzeć na oprawcę. Nie chcę też od niego oberwać.

– To moje miejsce – mówi ponownie.

Unoszę brwi.

– Masz wolne obok mnie – mówię odważnie.

– Moje miejsce jest pod oknem – informuje.

– Podpisałeś je czy co?! – krzyczę, choć nie zamierzałam.

Odwracam głowę w jego stronę i unoszę wzrok.

Doznaję lekkiego szoku. On chyba również. Ani ja, ani on nie spodziewaliśmy się tutaj siebie nawzajem.

– Ty... – syczę przez zęby.

– Ty... – Gromi mnie wściekłym spojrzeniem.

Isaiah stoi przede mną, mocno zaciskając dłoń na pasku od plecaka. Zaciska zęby i mówi:

– Naprawdę jest podpisane. Na ławce od dołu.

Nawet tam nie zaglądam, żeby sprawdzić, czy to prawda.

– Wiesz, gdzie mam twój podpis? – pytam i tym samym wyciągam z kieszeni dłoń z wystawionym środkowym palcem.

Chłopak zaciska pięści.

– Proszę usiąść na swoje miejsca. 

Naszą "rozmowę" przerywa głos nauczyciela.

Uśmiecham się z satysfakcją. Teraz chłopak będzie musiał znaleźć sobie inne miejsce, gdyż ja się nie ruszę. Na pewno nie będzie na tyle zdesperowany, żeby mimo wszystko zostać na swoim miejscu i usiąść obok mnie. Choć i tak w obu przypadkach przegrywa ze mną.

Isaiah siada obok mnie. Zrzuca plecak na ziemię, który upada z hukiem.

Przez chwilę patrzę na niego zdezorientowana. Byłam przekonana, że nie usiądzie.

– Mamy w naszej klasie nową uczennicę...

Mój wzrok od razu pada na nauczyciela.

– ...chciałaby się przedstawić...

Rzucam nauczycielowi groźne spojrzenie.

– Albo i nie. Zaczynajmy lekcję.

Aaron dołącza do mnie w porze obiadowej. Dosiada się do stolika, przy którym nikt nie siedzi oprócz mnie. Zajmuje miejsce obok mnie. Patrzy przez chwilę jak popijam krew przez słomkę ze szklanki.

Zrezygnowałam z krwi od dawców, którzy z chęcią się zgłaszają, by ktokolwiek zanurzył kły w ich szyjach. Wolę z innego worka i tyle.

Aaron wchodząc do sali został obrzucony spojrzeniami wielu dziewczyn, które z zazdrością patrzyły jak oddalał się w moim kierunku. Nadal zerkają, rzucając we mnie jadem jak węże. Wiem, że mnie obgadują, ale to nie nowość.

– Jak ci mija pierwszy dzień? – pyta chłopak.

– Jestem wykończona – przyznaję i opieram głowę na jego ramieniu.

– Masz jeszcze przed sobą wychowanie fizyczne. Nie możesz spać. Musisz wszystkim skopać tyłki.

Uśmiecham się, a potem krótko śmieję.

– Jak tobie.

Śmieje się cicho.

– Dokładnie, jak mnie. – Przerywa. – Jak idzie zawieranie przyjaźni?

Obrzucam go wściekłym spojrzeniem.

– Dobra, nie było pytania – mówi, unosząc dłonie w geście obrony.

Wzdycham.

– Chwilowo jeszcze nie jest tak źle. Każdy pilnuje swojego nosa.

Wypijam całą szklankę.

– Wiedziałeś, że uczy się tutaj Isaiah?

Aaron patrzy na mnie pytającym wzrokiem.

– Jaki Isaiah?

– No wiesz, Isaiah Carter Romanov.

– To wy się znacie? – pyta zdziwiony.

– Nie nazwałabym tego "znajomością", nawet nie "tolerancją", ale na pewno "nienawiścią".

Aaron uśmiecha się rozbawiony.

– Widzę, że nie przypadliście sobie do gustu.

Gromię go spojrzeniem.

– Nie jest zbyt przyjemnym człowiekiem, przyznaję, ale poznałem też gorsze kanalie.

– To wy się znacie? – pytam zdziwiona.

– Wpadłem na niego kilka razy – przyznaje.

Widzę jak odwraca ode mnie wzrok i kiwa komuś głową na powitanie. Patrzę w tym samym kierunku.

– Czy ty naprawdę właśnie witałeś Isaiaha? – pytam z niedowierzaniem.

– To ty masz z nim na pieńku, nie ja – zauważa, co skutecznie mnie ucisza.

Po dzwonku rozstajemy się z Aaronem.

– Wpadnę wieczorem– mówi, przytulając mnie na pożegnanie.

Chyba tego teraz potrzebowałam. Wsparcia.

– Drzwi stoją otworem – odpowiadam.

Patrzę jak opuszcza jadalnię. Ja też muszę się zbierać.

Wychodzę na korytarz, gdzie czeka na mnie niemiła niespodzianka. Dwie bliźniaczki, chłopak i Isaiah czekają na mnie, opierając się o ścianę. Widzę, że ta której złamałam kark na balu kipi ze złości i ledwo się powstrzymuje od wystartowania z pięściami w moją stronę.

Czas przedstawić szkolnych prześladowców. Dwie bliźniaczki – jedna to Aida, a druga Diana; chłopak nazywa się Nikołaj, a Isaiaha wszyscy już znają.

Staram się na nich nie zwracać uwagi. Przechodzę obok, patrząc przed siebie z dumnie uniesionym podbródkiem.

W końcu Diana wykonuje ruch. Podstawia mi nogę, ale przeskakuję ją z łatwością.

– Naprawdę chcesz, żebym znowu złamała ci kark. To dla mnie nie problem, ale wystarczy tylko poprosić – mówię, nawet na nią nie patrząc. Nadal idę przed siebie.

Słyszę jak zaczyna sapać ze złości.

– Zabiję cię.

Odwracam się do niej przodem, idąc tym razem do tyłu.

– No dajesz. I tak cię pokonam.

– Nie, jeśli będzie nas czterech – mówi Nikołaj, robiąc krok w moją stronę.

– Sprawdźmy – odpowiadam i pokazuję dłońmi, żeby do mnie podeszli.

Widzę, że się wahają. Tylko na utach Isaiaha pojawia się cień uśmiechu.

Mam ochotę się zaśmiać. Jak już ktoś pokazuje siłę to nie chce się go tykać, co?

– Tak właśnie myślałam.

Rozdział trochę krótszy, ale ważne, że jest.

Mniej Aarona, a więcej Isaiaha :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro