Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

– Wygląda jak zbity pies.

– Sama doprowadziłaś go do takiego stanu – zauważa Alice.

– Przesadzasz. Aż tak nie mogło mu na mnie zależeć. Przecież nawet mnie nie znał!

– Ale chciał poznać – nie odstępuje Alice.

– A warto mnie poznawać? – pytam, unosząc brew.

– Według mnie warto.

Uśmiecham się.

– Jesteś słodka, ale mogę ci od razu powiedzieć, że znajdzie sobie lepszą dziewczynę ode mnie.

Jeszcze raz przyglądam się Mike'owi. Utwierdzam się w swoim przekonaniu, bo dziewczyna-wampir to niezbyt dobry pomysł.

– Potem będziesz robić do niego maślane oczy jak usiądzie ze swoją nową dziewczyną – oznajmia, pokazując na mnie palcem.

– Na pewno nie – odpowiadam, siorbiąc sok pomarańczowy przez słomkę.

– Brak mi słów – mówi, unosząc ręce poddając się.

– Znajdę ci faceta – obiecuję.

Unosi brew.

– Nie wiem czy twój gust jest choć trochę podobny do mojego.

Zerkam na swoje, a potem na jej ubranie. Można powiedzieć, że stanowimy dwa skrajne gusta. Ja ubrana na czarno, w motocyklową kurtkę, czarne spodnie i buty przypominające glany; a ona w zwiewną sukienkę w kwiaty, jasno różowe baleriny, a na nadgarstkach ma pełno złotych bransoletek.

Pod tym względem porządnie się różnimy.

– No dobra. To pokażesz mi, który ci się podoba i go dla ciebie wyłowię – oznajmiam, szczerząc się.

– Sama sobie jakiegoś "wyłowię" – odpowiada obrażona.

– Oj, nie bocz się. Popatrz na to z drugiej strony. Chłopak zająłby cały czas jaki miałam przeznaczony dla ciebie.

Alice zastanawia się przez chwilę.

– W sumie racja. Ja jestem ważniejsza.

Wybuchamy śmiechem.

Jeśli ktoś teraz by mi powiedział, że życie z wampirami jest lepsze od tego, zaśmiałabym mu się w twarz. Nic nie jest lepsze od tego życia.

Na początku ciężko było mi się przystosować do wstawania rankiem, a nie wieczorem. Do ograniczania swojej szybkości i siły. Do jedzenia tego, co ludzie. Do chodzenia do szkoły pełnej nastolatków, których głośne tętno przez pierwszy tydzień ciągle mi towarzyszyło. Do samodzielnego życia i pracy.

Po pół roku czułam się jakbym żyła tak przez całe życie.

Kiedy jeszcze rozmawiałam z ojcem, dużo opowiadałam mu o życiu wśród ludzi. O tym, że jest lepiej. O tym, że wreszcie czuję się szczęśliwa. Wiedziałam, że z jednej strony cieszy się z tego, że nie cierpię katuszy i wreszcie odnalazłam szczęśliwe miejsce... Tylko, że z drugiej strony wolałby, żebym odnalazła to szczęście wśród swoich. Jednak nie naciskał, żebym czym prędzej wracała. Uszanował moją decyzję tym samym rozstając się ze mną.

Pewnie cały czas jest mu ciężko. Jest sam. Sam wśród tych, co pragną go zniszczyć.

Minęło tyle czasu od przeprowadzki, a nadal czuję się winna, że go zostawiłam. Jednak nie zrezygnowałabym dla niego z nowego życia. Nie mogłabym wrócić. Nie mogłabym chodzić tymi samymi korytarzami i nie wspominać tych wszystkich świństw, które mi wyrządzili. Tych wszystkich obelg i szeptania po kątach (z czasem zaczęli mi mówić wszyściutko w twarz, już się nie hamując). Tego jak potem płakałam po kątach i jak się bałam kłaść spać, bo wiedziałam, że następnego dnia znów będzie konfrontacja. A nie miałam siły się bronić, bo cokolwiek robiłam – mówiłam, krzyczałam, protestowałam, walczyłam – nie pomagało. Stawali się jeszcze gorsi.

W końcu się poddałam.

A czy kiedykolwiek było między mną a rówieśnikami dobrze?

Chyba tylko wtedy, gdy byliśmy dziećmi. Jak przez mgłę pamiętam, że robiliśmy zamki z piasku. Bawiliśmy się w ciuciubabkę, budowaliśmy forty z małych gałęzi i koców, graliśmy w berka. Aż tu nagle staliśmy się nastolatkami.

Normalne nastolatki są nieznośne. Nastolatki-wampiry są dwa razy bardziej okrutne i uciążliwe.

W ich zachowaniu przeważa agresja, ciągłe niezadowolenie i nieposłuszeństwo. Jednym słowem – robią co chcą. Nikt nie ma nad nimi kontroli, a jak któryś z dorosłych im czegoś zabroni to praktycznie wystawiają im środkowy palec (a zabronioną rzecz wykonują z podwójnym namaszczeniem co oznacza, że skutki są jeszcze gorsze niż wtedy, gdy wszyscy siedzą cicho). Uczą się w kratkę - raz przychodzą na lekcje, raz tylko na część, ale najczęściej to w ogóle się nie pojawiają. Dla nich ważne jest tylko dręczenie wszystkich dookoła. Reszta jest nieistotna.

Dlatego, gdy ma się z nimi do czynienia nie wychodzi się z tego bez zszarganej reputacji czy nawet psychiki. Dzięki nim wszyscy czują się jak bezwartościowe śmiecie. Dorośli jeszcze jakoś to zawsze przeboleją, jednak rówieśnicy (którzy mają po kolei poukładane w głowie) bardzo to przeżywają. Jak każdy normalny nastolatek, który nie jest pewny siebie, czuje się niezrozumiany i wykluczony, przejmują się każdą najmniejszą uwagą. Koncentrują się na obraźliwych komentarzach i przetwarzają je w głowie bezustannie.

Tak też było ze mną.

Odpalam silnik, który głośno warczy. Kilka osób wzdryga się na jego dźwięk, na co ja reaguję parsknięciem. Silnik motoru jest dla mnie jak muzyka klasyczna dla balerin – czymś niezbędnym. Dodaje mi adrenaliny.    

– Pojedźmy do ciebie – prosi Alice.

Unoszę brew. Wie, że nigdy jej nie zapraszam do swojego mieszkania. Zawsze odmawiam. Lubię zachować swoją przestrzeń osobistą.

Jednak dziś jestem nad wyraz ustępliwa.

– Prooooszę – przyciąga to słowo tak długo, że unoszę oczy ku niebu.

–Jak przestaniesz wyć to cię wezmę. Ale na krótko! – ostrzegam głośno.

– Jasne, jasne – mówiąc to cieszy się jak dziecko. Wsiada na motor.

– Tylko załóż kask. Nie chcę cię mieć na sumieniu.

Podaję jej zapasowy, czerwony kask.

– Z daleka będę wyglądać jak pomidor – żali się, zakładając go.

– Ale pamiętaj, że będziesz całym pomidorem, a nie rozpłaszczonym na asfalcie.

Mruży oczy ze złości.

– Aleś ty zabawna, boki zrywać.

– To moja specjalność – odpowiadając, zakładam okulary przeciwsłoneczne.

Ruch o tej godzinie jest dość spory. Samochody poruszają się tak powoli, że aż chce się rzygać i wrzeszczeć jednocześnie (czy jest to możliwe - nie wiem). Przeważnie jestem grzecznym kierowcą i się nie wychylam ani nie popisuję. Jednak dziś kierowcy jeżdżą tak nieumiejętnie, że krew człowieka zalewa.

Wkurzona włączam kierunkowskaz, pragnąc wcisnąć się pomiędzy dwa rzędy samochodów. Już skręcam kierownicą i powoli ruszam, gdy tu nagle przed moimi oczami przejeżdża inny motor. Nie zwalnia choćby na chwilę. Nie wykonuje manewru kierownicą, by mnie wyminąć.

Jedzie ślepo przed siebie nawet się nie oglądając. Prawie o mnie zahacza!

Pragnę kląć jak szewc, jednak się powstrzymuję.

– Patrz debilu jak jedziesz! – wrzeszczę i wystawiam mu środkowy palec.

Niczym się nie przejął.

Z zaciśniętymi zębami dodaję gazu aż z ust Alice wyrywa się pisk.

– Trzymaj się – mówię do niej. – Nie odpuszczę temu dupkowi!

Wciskam się pomiędzy samochody. Robię przeróżne manewry, by nie zahaczyć o lusterka pojazdów. Jestem szybka, zwinna i mam dobry refleks – dzięki temu jeszcze nie spowodowałam wypadku. Maszyna jest jakby częścią mnie.

Przejeżdżam na żółtym świetle jeszcze bardziej zwiększając prędkość. Motocyklista jest kilka metrów przede mną.

– Alice, teraz musisz się mocno trzymać! I to nie żart!

– O nie, nie. Ja już mam dość – odpowiada niezadowolona.

– Nie chcę płacić za twój pogrzeb, więc się trzymaj.

Prycha, ale przyciska się do mnie bardziej i umacnia uścisk.

Wzbijam się na tylnie koło i w ten sposób doganiam czarny, wypasiony motor. Obracam głowę w stronę kierowcy, tym samym nie patrząc na drogę, ale – jak już mówiłam – mam dobry refleks. Zbliżam się do niego, żeby dokładnie mnie usłyszał.

– Tak na przyszłość: patrz jak jedziesz, palancie!

Odrywam jedną dłoń od kierownicy i ponownie wystawiam mu środkowy palec, żeby idealnie mnie zrozumiał.

Po całej tej akcji zwalniam, gdyż wiem, że za rogiem o tej porze każdego dnia stoi policja. Odmeldowuję się, przekładając dwa palce do kasku i unosząc je w górę.

– Miłego pościgu życzę – zwracam się cicho do policjantów, choć i tak z takiej odległości mnie nie słyszą.

Czuję dziką satysfakcję, że wkopałam tego świra.

– Już nigdy więcej nie wsiądę z tobą na motor. Mogłam tam zginąć! – żali się, wchodząc po schodach.

Przewracam oczami.

– Nie było tak źle – oznajmiam. – Nie czułaś tej adrenaliny?

– Wolę nie czuć adrenaliny i po prostu żyć.

Już nic nie mówię, gdyż w tej kwestii się z nią nie zgadzam. Uwielbiam adrenalinę, ale może dlatego, że nie jest mnie tak łatwo zabić.

Otwieram drewniane drzwi.

– O matko, ale mieszkanie – zachwyca się Alice.

Staje w progu, podziwiając pomieszczenia z daleka.

– Rusz tyłek, bo muszę zamknąć drzwi.

Przesuwa się o kilka kroków i znów zamiera.

– Jak ty to wszystko sama zrobiłaś?

– Sama tylko projektowałam, całą resztę zrobili fachowcy – odpowiadam, wzruszając ramionami.

– Ojciec dał ci kasę na to wszystko?

– Tak, nie miał innego wyjścia.

Wzdycha.

– Też bym chciała mieć takiego ojca. Mogłabym już mieszkać sama... A może się do ciebie wprowadzę? – pyta, odwracając się do mnie.

– Nie! – krzyczę od razu. – Kocham cię, ale przebywając tak długo w twoim towarzystwie sfiksuję – odpowiadam, uśmiechając się złośliwie.

– Jesteś okropna – podsumowuje.

Odkładam kurtkę na stoliczek przy drzwiach, a klucze i torbę wieszam na białym, ściennym wieszaku.

– Chcesz coś do picia?

Podchodzę do lodówki, czując lekki strach. Przecież w środku znajdują się butelki, które bynajmniej nie zawierają soku pomidorowego. Niby są schowane, ale mimo wszystko czuję lęk.

– Rzuć cokolwiek masz – odpowiada, rozglądając się po salonie i podchodząc do okna.

– A złapiesz? – pytam rozbawiona.

– Nie jestem aż taką ofermą – oburza się.

Chichoczę pod nosem, wyciągając z lodówki butelkę wody (kilka razy zerkam na butelkę, by się upewnić, że w środku nie ma krwi).

– To łap!

Rzucam jej delikatnie butelkę, która z łatwością pokonuje dzielący nas dystans. Dziewczyna w porę się orientuje, bo dostałaby centralnie w nos.

– Jak będziesz tak rzucać, to zawsze wyjdę na ofermę – skarży się.

Kręcę głową z rozbawieniem.

– Muszę zobaczyć twoją garderobę – oznajmia. – Nie wierzę, że masz cały pokój ubrań.

Wchodzi do mojej sypialni. Rozgląda się, długo przygląda się wielkiej przeszklonej ścianie i siada na łóżku.

– Mogłabym mieć taki widoczek codziennie – mówi rozmarzona.

Śmieję się, ale wiem, że ma rację. To głównie dlatego zdecydowałam się na to mieszkanie. To dla widoku go kupiłam.

Zachodzące słońce zagląda do pokoju w taki sposób, że gorący okrąg na niebie leży pośrodku wielkiego okna. Za oknem znajduje się cicha ulica i poustawiane w rzędzie wieżowce, od których szyb odbija się blask słońca.

– Boże, ale ty masz się tu dobrze – wzdycha, kładąc się na łóżku. – Już się mnie stąd nie pozbędziesz.

Unoszę brew.

– Nie rzucaj słów na wiatr, bo zawsze mogę cię wykopać, a wiesz, że jestem silniejsza – odpowiadam, uśmiechając się dokuczliwie.

Robi niezadowoloną minę i wstaje z łóżka. Podchodzi do przeszklonych drzwi, prowadzących do sporej garderoby. Wiem, że będzie zła kiedy...

– Kurka wodna! I ty mi jeszcze ani jednej rzeczy nie pożyczyłaś?!

Tak coś czułam.

Garderobę mam tylko trochę mniejszą od sypialni – po prostu nie miałam co zrobić z dodatkowym pokojem, więc zamieniłam go na wielgachną szafę. Na jednej ścianie mam same pułki – na buty, torebki, koszulki, sportowe rzeczy. Wszystko poustawiane jest prosto jak od linijki. Na kolejnej ścianie znajdują się szuflady. Na następnej jest rząd kolorowych ubrań zawierzonych na łososiowych wieszakach na długiej, metalowej rurce. Na samym środku pomieszczenia stoi biała, obita futrem pufa.

– Ja się tutaj obrażam – oznajmia, przesuwając ręką po ubraniach wiszących na wieszakach. – Ile ty na te rzeczy wydałaś?

– Nawet nie patrzyłam na rachunek  – przyznaję, wzruszając ramionami.

– A to? – pyta, wyciągając czerwoną suknię do ziemi. – Jest piękna, ale po cholerę ci ona?

Wzruszam ramionami i odpowiadam:

– Zawsze lepiej mieć taką jedną suknię. Nigdy nie wiadomo co się stanie.

Alice unosi brwi i wyciąga jeszcze trzy suknie w innych kolorach i fasonach.

– Albo kilka.

– Pożycz jedną.

– W życiu – odpowiadam.

Alice mierzy mnie wzrokiem.

– I tak w nich nie chodzisz. Mogłabyś się podzielić – mówi, strzelając focha.

– Ty też nie będziesz w nich chodzić.

– A jakbym powiedziała hipotetycznie, że idę na randkę? Pożyczyłabyś mi?

– Zależy od faceta. Niektórzy nie są warci, by widzieć takie cudo.

Dziewczyna odwiesza suknie na miejsce.

– Jesteś niemożliwa. I okropna. I złośliwa. I w ogóle co z ciebie za przyjaciółka?

– Najlepsza jaką masz.

Wieczorem siedzimy razem na kanapie i popijamy wino (cicho sza, nikomu o tym nie mówić).

Nagle ktoś puka do drzwi. Serce mi staje.

Nikt mnie nigdy nie odwiedza. Ojciec rzadko, ale wtedy nie puka – wchodzi do środka jak do swojego mieszkania.

Dziwne.

Odkładam kieliszek i powoli podchodzę do drzwi. Wiem, że Alice przygląda mi się z zaciekawieniem, pewnie uznając mnie za wariatkę. No bo kto boi się podejść do drzwi?

Cóż... Ja.

Zaciskam pięści gotowa do ataku, bo mam wrażenie, że ktokolwiek mnie nachodzi nie jest tu w pokojowych zamiarach. Delikatnie naciskam klamkę. Potem szybko otwieram drzwi, gotowa do zamachu.

Na korytarzu jest pusto. Rozglądam się jeszcze kilka razy, upewniając się, że nikt nie wyskoczy zza rogu.

Na wycieraczce leży paczka.

O nie...

No i wreszcie trochę dłuższy rozdział :D

Kim jest ten facet na motorze? Dobrze go potraktowała? :D

Jak myślicie co się znajduje w paczce? Dlaczego Rosalia tak zareagowała?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro