Rozdział 1
– Jest 6:30 24 kwietnia. Mamy dzisiaj piękny poranek i taka też pogoda utrzyma się przez resztę dnia. Będzie słonecznie i ciepło. Temperatura sięgnie 25 stopni. Świetna pogoda na poranne bieganie, prawda Breily?
– Oczywiście, już dziś przebiegłam kilka kilometrów, a słoneczna pogoda tylko pcha mnie do działania.
– To prawda. Dla was wszystkich śpiochów po drugiej stronie radia kawałek, który na pewno postawi was na nogi.
Rozdrażniona uderzam otwartą dłonią w radio, aby się przymknęło. Już czwarty raz w przeciągu niecałych dwóch tygodni słyszę ten sam kawałek, który „ma mnie postawić na nogi", a tak naprawdę sprawia, że pragnę zakopać się jeszcze głębiej w pierzynę.
Przewracam się na drugi bok, naciągając kołdrę na głowę.
Nie zamierzam wyjść z łóżka tylko dlatego, że dziś jest poniedziałek, myślę zirytowana.
Jeszcze przekręcam się kilka razy aż w końcu zmuszam się do wyczłapania się spod kołdry. Przy tych wszystkich wysiłkach spadam z łóżka z głośnym plaśnięciem.
– Następny dzień w lepszym piekle.
Patrzę na sufit, leżąc na plecach. Przekręcam głowę.
Farba pękła w kolejnym miejscu.
Jeśli ci tam na górze nie przestaną się tłuc po nocach, to za niedługo sufit spadnie mi na głowę. Kiedy tak się stanie, nie będę dla nich miła ani wyrozumiała jak dotychczas. Skopię im zadki tak mocno, że nie będą mogli usiedzieć na dupie.
Z westchnieniem wstaję z podłogi.
Szybko narzucam na siebie krótkie, sportowe spodenki i sportowy stanik. Podchodzę do drzwi, gdzie do framugi przyczepiony jest drążek. Wskakuję na niego i zwisam z podkurczonymi nogami. Podciągam się szybko, w równym tempie. Przestaję, gdy po pięćdziesięciu razach czuję szarpanie w mięśniach. Potem sto razy podciągam zgięte kolana do klatki piersiowej.
Robię to każdego ranka, żeby nie stracić kondycji. Żeby być silną. Żeby nigdy już nikomu nie ulec.
Siła fizyczna daje mi poczucie bezpieczeństwa.
A dodatkowe zajęcia z obrony – przewagę mentalną i fizyczną nad rywalem.
Po szybkich ćwiczeniach mam więcej energii, by sporządzić sobie śniadanie.
Z mojego małego, jasnego pokoju przechodzę od razu do salonu połączonego z kuchnią. W mieszkaniu jest cicho, a słońce spokojnie zagląda w czyste okna. Kuchnia zachowana jest w jak najlepszym porządku. Naczynia pozmywane są po wczorajszej kolacji i schowane do odpowiednich szafek i szuflad. Każdy produkt spożywczy trafił wczoraj na swoje miejsce. Zmywarka jest pusta, a blaty przetarte ścierką i teraz świecą się w blasku słońca. Na małej wyspie stoi z boku wazon ze świeżymi tulipanami, które akurat w nocy rozkwitły i teraz ich woń rozchodzi się po całym mieszkaniu.
Podchodzę do blatu, gdzie stoi małe, pastelowo niebieskie radio. Nastawiam stację, na której przez cały ranek leci spokojna muzyka. Na płycie indukcyjnej ustawiam czajnik z gwizdkiem w tym samym kolorze co radio. Mam ponad piętnaście minut, by przygotować śniadanie.
Z okazji rozpoczęcia nowego tygodnia pozwalam sobie na małe co nieco w postaci naleśników z syropem klonowym.
Od jakiegoś czasu jedyne co mogę przełknąć to coś słodkiego lub dania mięsne. Nie znoszę zżerać sałatek jak jakiś królik zieleninę. Potrzebuję energii każdego dnia, a posiłki złożone praktycznie z samych warzyw nic mi nie dają tylko jeszcze bardziej dołują, gdyż jestem po nich zawsze głodna.
Po przygotowaniu sobie kilku naleśników siadam przy wyspie i jem posiłek w samotności, siorbiąc gorącą herbatę.
Potem z szybkością błyskawicy zmywam po sobie i odkładam naczynia na suszarce. Ubieram się równie szybko w ciemne spodnie i białą, luźną i zwiewną koszulkę ze sporym dekoltem w literę „V". Makijaż staram się zachować jak najbardziej naturalny (gdyż nie chcę wyglądać jak nastoletnia ladacznica). Odważam się na bordową szminkę, która ostro kontrastuje z moją bladą karnacją.
W duchu gratuluję sobie, że spakowałam się wczoraj i teraz muszę tylko wrzucić dużą butelkę wody.
Zarzucam torbę na ramię, a kurtkę na drugie. Porywam klucze od domu i motoru.
Z mocnym trzaśnięciem zamykam za sobą drzwi i wsuwam odpowiedni klucz (po zakupie mieszkania pomalowałam go na różowy kolor, żeby rzucał się w oczy i ułatwiał mi jego odnalezienie w czeluściach torby) w otwór.
Wrzucam klucze luźno do torby, co pewnie nie jest zbyt dobrym pomysłem – potem będę musiała wyrzucić wszystkie rzeczy, by je odnaleźć.
Zbiegam po schodach robiąc sporo hałasu, przy okazji budząc wszystkich mieszkańców. Na ostatniej prostej drogę zastępuje mi rosły mężczyzna z wielkim brzuszyskiem. Prawie na niego wpadam – zapewne odbiłabym się od jego potężnego bębena niczym piłka, co z jednej strony amortyzowałoby mi zetknięcie się z mężczyzną, ale też byłoby lekko obleśne, patrząc na to, że to jego tusza uratowałaby mnie przed bolesnymi siniakami.
Z lękiem unoszę na niego oczy. To w końcu on jest facetem, który pozwolił mi u siebie wynająć mieszkanie, wiec wolę się nie narażać.
Mężczyzna podpiera się pod boki tym samym jeszcze mocniej wypychając swój brzuch. Jego grymas mówi, że wstał dziś lewą nogą i nie życzy sobie porannych pobudek.
Odchrząka i mówi:
– Powtarzałem pani tyle razy, żeby schodziła pani o pięć tonów ciszej.
– Rozumiem, naprawdę, ale bardzo mi się spieszy...
– Nie obchodzi mnie to czy się pani spieszy, czy też nie. Wykurzy mi pani wszystkich lokatorów. I mogę panią zapewnić, że jeśli kolejny raz to się powtórzy to ja panią wykurzę.
– Taaak, jasne – odpowiadam, przewracając oczami.
Traktuję go teraz trochę lekceważąco, ale wiem, że mężczyzna za żadne skarby nie wyrzuci mnie na bruk. Mój ojciec płaci mu sporo kasy za mieszkanie. Nawet więcej niż powinien.
– Wciąż zalega mi pani z czynszem. I to już dwa tygodnie.
– Przekażę ojcu.
To co powiedziałam raczej się nie stanie, gdyż nie rozmawiałam z nim już prawie rok. Jednak jestem pewna, że zapłaci. Zawsze kogoś przysyła, by zapłacił czynsz. Nigdy nie robi tego osobiście.
Kiwam mu głową na pożegnanie. Wymijam go zwinnie i wybiegam na dwór.
Przed budynkiem stoi czarny motor. Idealnie zaparkowany i błyszczący się w promieniach słońca.
Z dużego schowka pod siedziskiem wyciągam czarny kask. Szybko go zapinam, do schowka wkładam torbę, a na ramiona zakładam skórzaną kurtkę. Siadam, składam nóżkę i wkładam kluczyki do stacyjki.
Czas ruszać.
Mój motor zawsze wzbudza wielką sensację.
Dziewczyny patrzą na mnie jak na wariatkę, wysiadając ze swoich kabrioletów i białych, typowo włoskich skuterów. Chłopcy z zazdrością zerkają na moje błyszczące cacko, marząc by choć raz je dotknąć (na co im nigdy nie pozwalam, bo palcują mi lakier swoimi tłustymi paluchami). Jeśli bym zauważyła, że któryś bez mojej zgody dotknął mój motor, postawiłabym cały świat na głowie, by tylko odnaleźć winnego.
Nauczyciele patrzą na moją własność z przymrużeniem oka. Nie czepiają się, starają się nie zwracać na to uwagi, a ja mam święty spokój.
– Nie zgadniesz, co ponoć zrobiła nasza mała, szkolna puszczalska panna – oznajmia Alice, zachodząc mnie od tyłu.
– Daj mi się chwilę zastanowić... – Udaję, że mocno się nad tym głowię. – Znów się puściła?
Na ustach dziewczyny pojawia się szeroki uśmiech.
– Ale nie uwierzysz jak. Tego jeszcze nie było – odpowiada cała w skowronkach.
Dobra, bądźmy szczerzy. Obie jej nie lubimy i ciężko znosimy jej szeroko pojętą obecność. „Naszą puszczalską panną" jest Angelina Russ. Bogata paniusia, która zbyt otwarcie opowiada o swoim życiu seksualnym. Lubi się przechwalać i kłócić o byle co. Jest denerwująca w swojej postawie, dlatego często puszczamy w jej stronę cięte riposty, które – niestety – działają tylko przez pierwsze pięć minut. Potem wszystko wraca do normy i z potulnej jak baranek dziewczynki znów przemienia się w zdzirę. Z tego raczej już nie wyrośnie.
– Ostatnio była impreza u jej faceta... w sumie teraz to już chyba ekschłopaka. Już po kilku kolejkach dziewczyna gdzieś zniknęła, więc chłopak zaczął jej szukać. I nie uwierzysz, przyłapał ją w swoim własnym łóżku z innym facetem. Rozumiesz o czym mówię. Nie dość, że się puściła to nie miała za grosz przyzwoitości, by zrobić to gdzie indziej.
Cała ta sytuacja mnie bardzo bawi. Teraz przekonuję się w stu procentach, że dziewczyna nie jest, ani bystra, ani mądra, ani inteligentna. Dobrze, że ma bogatego tatusia, który zostawi jej cały majątek. Inaczej by sobie nie poradziła w prawdziwym życiu.
– Nawet byłam skłonna uwierzyć, że to żart – mówiąc to zaczyna się śmiać. – Ale popatrz na nią – wskazuje na parking – już sobie kogoś nowego znalazła.
To prawda.
Siedzi na masce czarnego samochodu i obściskuje się z jakimś chłopakiem z drużyny koszykarskiej.
– Musi wrócić do gry – odpowiadam, wzruszając ramionami. – Inaczej poczułaby wstyd, a na to nie może pozwolić.
– Racja.
Bierze mnie pod ramię i razem wchodzimy do szkoły.
– Coś ostatnio słyszałam...
Zerkam na nią, unosząc brew.
– Co?
– Pewnie kojarzysz Mike'a – zagaja.
– Tego, tego Mike'a?
– Dokładnie tego – oznajmia z szerokim uśmiechem.
– No i co z nim? – pytam, bo inaczej nie wyciągnę z niej żadnych informacji.
– Słyszałam, że wpadłaś mu w oko – mówi szybko szeptem, żeby nikt inny nie usłyszał.
Unoszę obie brwi do góry. Kilka razy mrugam, a potem macham ręką.
– To zapewne tylko plotka.
– Co?! – wykrzykuje tak głośno, że wszyscy zaczynają się na nas patrzeć. – Rosalio Iwanowo, czy ja się przesłyszałam?! Tylko mi nie mów, że on cię nie kręci!
Uciszam ją i biorę za rękę. Ciągnę ją w kąt.
– Ciszej! Cała szkoła patrzy.
– I niech patrzą jak zdobywasz taki gorący towar.
– Jesteś niemożliwa – oznajmiam, kręcąc głową.
– Nie zmieniaj mi tu tylko tematu. Jeśli go nie przelecisz, to ci oczy wyskubię – grozi mi palcem.
– Alice! Przestań mówić takie rzeczy. Jesteśmy w szkole.
– Oj już nie zgrywaj takiej świętoszki – karci mnie. – Taka gorąca laska jak ty powinna zbierać tylko takich słodziaków jak Mike.
Przewracam oczami.
– Obiecaj mi, że chociaż spróbujesz do niego zagadać – mówi i składa dłonie jak do modlitwy. – Proszę, proszę, proszę.
– Dobrze, już dobrze. Ale nie obiecuję, że coś z tego wyjdzie.
– Wyjdzie, wyjdzie.
– A tak w ogóle jaki masz interes w tym, że będę się z nim spotykać? – pytam, marszcząc brwi w zastanowieniu.
– No jak to co? Dzięki tobie zdobędę, któregoś z jego kolegów.
– Och ty mała spryciulo!
Daję jej delikatnego kuksańca w bok. Zaczyna chichotać.
– Jak wyglądam? – pyta, poprawiając włosy.
Unoszę brwi.
– Tak jak zwykle?
– Zła odpowiedź.
– Idealnie?
– Bingo!
Zarzuca torbę na ramię i rusza korytarzem pewna siebie jak nigdy dotąd.
– Zrobiłaś to już? – pyta otwarcie Alice, przysiadając się do mnie.
– Co? Nie! – Dziewczyna robi zasmuconą minę. – Nie mogę tego zrobić od tak!
– Ależ możesz! Brakuje ci tylko jaj!
– Cóż... Po pierwsze: nie mam jaj. A po drugie: nie mogę do niego zagadać tylko dlatego, że usłyszałaś skądś, że „wpadłam mu w oko". Po trzecie: jeśli mu się podobam, niech sam tu przyjdzie, niech się pofatyguje – oznajmiam i wracam picia pomarańczowego soku.
– Nie wierzę, że się z tobą przyjaźnię – oburza się. – Gadasz bzdury.
Niemal nie krztuszę się napojem.
– Ej!
– Co? Nie wiesz, że każdy facet w tej szkole czuje się onieśmielony twoją osobą? – Patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami. – Być może to dlatego żaden nie chce się zbliżać do mnie, bo się z tobą przyjaźnię – mamrocze pod nosem.
– Ej, to nieprawda! Ja nikogo nie onieśmielam.
– Ależ oczywiście, że tak. – Przerywa. – Popatrz na siebie. Jesteś nieziemsko piękna... i – daje mocny nacisk na ten spójnik łączny – jeździsz na motorze! I pewnie skopałabyś im wszystkim tyłki jakby ci się naprzykrzali.
– No, parę tyłków już bym z chęcią skopała – mówiąc to wzruszam ramionami.
– Widzisz?! I jak oni mają się ciebie nie bać?!
– Nie jestem... aż tak przerażająca. Jestem tylko... twarda.
– Co nie zmienia faktu, że żaden z nich do ciebie nie podejdzie.
Przewracam oczami.
– Och, w porządku! Pójdę!
Dziewczyna klaszcze z radości w dłonie.
– Jesteś dziwna – oznajmiam.
– Nie dziwniejsza niż ty.
– Prawda.
– No idź już!
Wypycha mnie do przodu.
– Nie wywieraj na mnie takiej presji, bo stchórzę.
– Ty nigdy nie tchórzysz.
– Racja.
Ruszam przed siebie. Naciągam rękawy skórzanej kurtki na nadgarstki. Wygładzam koszulkę i władam ręce do kieszeni. Może nie jest to zbyt grzeczne, ale tak czuję się bardziej rozluźniona.
Kto by pomyślał, że ja, Rosalia Iwanowa, będę się bać porozmawiać z facetem? Nie takie rzeczy już robiłam. To powinna być kolejna błahostka, coś łatwego do wykonania.
Przywołuję na swoje usta czarujący uśmiech i staram się zrelaksować.
Zadziwiające jak szybko mi to przychodzi.
Od razu czuję się pewniej. Przecież jeśli odmówi, świat się nie zawali. Moje serduszko nie pęknie, bo tak naprawdę nic do niego nie czuję.
Cóż... jest przystojny. Jego postawa mówi, że często chodzi na siłownię. Że trenuje. Że o siebie dba. A jego oceny też nie są złe. Jest inteligentny i pewny swoich umiejętności. Chłopak jak marzenie.
Jednak nie dla mnie.
Może i jest przystojny jak na człowieka, ale to nigdy nie wyjdzie.
Więc dlaczego to robię?
Chyba chcę, aby Alice coś z tego miała... Skoro onieśmielam wszystkich chłopaków to ona nie ma szans na któregokolwiek z nich.
– Cześć, chłopcy – witając się przybieram odprężoną postawę. Uginam nogę w kolanie i przerzucam gęste włosy na jedną stronę.
Chłopcy siedzący przy stole niemal nie spadają z krzeseł. Niektórzy patrzą na mnie jakby zobaczyli ducha, inni nie wiedzą co ze sobą począć, a część zamiera w bezruchu. Tylko Mike przybiera – trochę sztuczną, ale jednak – obojętną minę. Dłonie trzyma w kieszeniach, lekko odchyla się do tyłu na krześle.
Z uśmiechem patrzę na ich reakcję.
– Cześć Ros – odzywa się Mike.
Już zaskarbił sobie u mnie wielkiego minusa. Co to za zdrobnienie „Ros"? Jak do psa!
Uspokajam się, bo wiem, że Alice patrzy mi się na ręce i wychwyci każde moje „nieodpowiednie" zachowanie.
– Zastanawiałam się czy miałbyś ochotę się ze mną umówić – oznajmiam prosto z mostu, bo nie lubię owijać w bawełnę.
Chłopcy zaczynają buczeć pod nosem z uznaniem. Przewracam oczami, a oni od razu milkną.
Chyba naprawdę ich onieśmielam...
– Czemu nie? – odpowiada Mike, nadal udając kompletnie obojętnego.
Trochę mnie już drażni i z chęcią bym odeszła, wylewając mu na spodnie jego własną Cofca-colę.
– Możesz przyjść po mnie dzisiaj po pracy – oznajmiam, zachowując się równie sztucznie jak on.
– Zgoda.
Krew we mnie buzuje.
Mam ochotę mu wywrzeszczeć w twarz taką piękną frazę: „Ja pierdolę, czy mógłbyś się nie zachowywać jak osioł i choć udawać, że się cieszysz? A myślałam, że jesteś mniejszym dupkiem od całej reszty dupkowatych facetów w tej szkole!".
Jednak zachowuję spokój i nie robię sceny.
– Świetnie.
Wymuszam uśmiech i odchodzę z zaciśniętymi pięściami.
Alice będzie mnie błagać na kolanach, żebym się dzisiaj zjawiła w robocie.
Pierwszy rozdział trochę długi, ale od czegoś zawsze trzeba zacząć. :D ;)
Piszcie w komentarzach, czy taka długość jest w porządku, czy może wolelibyście troszkę krótsze rozdziały.
Mam nadzieję, że Was zainteresowałam i, że zostaniecie ze mną na dłużej.
Buziaczki :****
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro