Fragmenty/Głosowanie
Hejka!
Przychodzę do Was dzisiaj z fragmentami różnych ff, jakie zaczęłam pisać jeszcze wtedy, kiedy zajęta byłam Taegi, Junhwanem, Jikookiem... Po prostu wszystkim, co widnieje u mnie na profilu. Nigdy tych ff nie skończyłam, ale teraz jest na to szansa.
Wybór na to, które z nich zostanie zakończone należy do Was!
Zapowiadałam to już dawno temu i słowa dotrzymuję. W komentarzach proszę wybierać to ff, które podoba Wam się najbardziej poprzez przedstawioną część ^^
Okładki jeszcze nie są gotowe, tytuły niektóre także nie. Wszystko jednak ma swoją wersję roboczą.
Przejdźmy już do prologów!
___________________________________________________________
Gxaxmxe
Poprawił miecz w dłoni. Uważnie przyglądał się swemu przeciwnikowi, szykując się do kolejnego ataku. Jego rysy twarzy były dla niego jakieś takie znajome, lecz nie mógł ich skojarzyć z żadną osobą. Możliwe, że znał swego przeciwnika w prawdziwym życiu, lecz nie potrafił go do nikogo dopasować. Nic dziwnego, skoro awatary w tych grach pozwalały manipulować swoim wyglądem jak tylko się chciało. On sam, zamiast swoich zwyczajowych czarnych włosów, miał niebieskie. Tak samo jego oczy. I wybielił sobie także cerę. Nie chciał, aby ludzie, którzy w to grają, rozpoznawali go w prawdziwym świecie. Wtedy nie miałby spokoju. Jego rywal, z którym zawsze prześcigał się w tym, kto zdobędzie 1 miejsce w rankingu na stałe, zapewne pomyślał o tym samym. Pomińmy już fakt, że pozycja pierwsza potrafiła się zmieniać co dziesięć minut.
Oczywiście, miał zamiar wygrać i tę walkę, choć pojedynek mógł być ciężki. Wierzył w to, że mu się uda i już na stałe zagości na swojej wymarzonej pozycji. Nie... On nie mógł przegrać. To oznaczałoby, że musi pokazać swoją twarz, a tego przecież nie chciał. Musiał wygrać. Wtedy zobaczy prawdziwe oblicze swego wroga. O to się założyli. W ten sposób gra będzie bardziej zacięta i na pewno obaj będą się starać.
Lecz czemu serce Bobbyego biło tak niespokojnie? Obawiał się, iż podczas walki wydarzy się coś niedobrego. Sam nie wiedział, dlaczego tak było. Przecież to tylko jeden z tysięcy pojedynków w tej grze. Na rok odbywa się ich całe miliony!
B.I ciężko dyszał, lecz nie spuszczał wzroku ze swego przeciwnika. Odgarnął swoją czerwoną grzywę na bok, aby lepiąc się od potu do czoła, nie przeszkadzała mu. Skupiał się uważnie na ruchach i sposobie poruszania się tamtego w danych sytuacjach. To pozwalało mu lepiej poznać swego przeciwnika, jego taktykę. Czasem mógł nawet domyślić się, o czym ktoś myśli, ale... Ten cały Bobby nie był tak łatwy jak reszta. On mógł udawać, a potem zadać cios prosto w serce i tym samym wygrać pojedynek. Nie... Hanbin nie mógł sobie na to pozwolić. To zniszczyłoby mu życie w prawdziwym świecie. Już wystarczyło, że i tak niektórym nie podobał się jego styl bycia, przez co miał ciężko. Gdyby dowiedzieli się, że ma drugie miejsce w grze, w którą gra prawie cały świat... Byłoby tylko gorzej. W tych czasach krzywo patrzyli na ludzi, którzy potrafili zmarnować całe dnie na granie. Na szczęście miał też przyjaciela. Jiwona. Ten zawsze się o niego troszczył, niezależnie od pory dnia, czy też nocy. Oni byli ze sobą po prostu nierozłączni. Han sam chciał też zaopiekować się drugim chociaż raz w życiu, jakoś mu się odwdzięczyć. Jeśli wygra ten pojedynek, dostanie także niezłą sumkę na swoje prawdziwe konto. Wtedy mógłby Kim'owi podarować coś odpowiedniego. Za te wszystkie lata.
- Druga runda rozpocznie się za 3...2...1...0! – wymówił prezenter, zatrudniony przez innych graczy specjalnie na tę okazję.
Ruszyli.
Ship: ???
****************************************
Cośvol2
Jungkook przemierzał ulicę nie bardzo wiedząc, co ma teraz ze sobą zrobić.
Właśnie został wyrzucony ze swojego mieszkania i jedyne, co ze sobą miał, to walizka, w której znajdowało się parę ubrań i najpotrzebniejszych rzeczy oraz jakieś dwieście tysięcy wonów, nie licząc drobniaków w kieszeni.
Dzień powoli chylił się ku końcowi, ustępując swego miejsca nocy. Nie miał zbyt wiele czasu na znalezienie jakiegokolwiek lokum, nim całkowicie się ściemni i z mroku wynurzy się całe zło tego świata.
Wyjął telefon z kieszeni i zaczął na nim przeglądać oferty różnych pokojów, czy też jakiś tanich hosteli. Rozważał nawet opcję nocowania w saunie, co chyba nie wyszłoby dla niego tak źle. I tak nie miał nic lepszego do roboty...
Usiadł na ławce przystanku autobusowego, przy którym akurat przechodził, dając tym samym ulgę swoim nogom. Nie mógł znaleźć niczego sensownego. Czyżby naprawdę miał od teraz zamieszkiwać miejsce publiczne?
Chcąc nie chcąc, sprawdził, jakie linie odjeżdżają z tego miejsca i gdzie prowadzą. Miał nadzieję, że to w jakiś sposób mu pomoże, jednak nic z tego. Przez myśl przeszło mu nawet, czy może by nie wsiąść do pierwszego lepszego numeru i po prostu nim pojechać oraz wysiąść na równie losowej ulicy, na której ten by się zatrzymał. To przecież też nie wydawało się taką złą opcją w jego sytuacji. Zawsze lepsze to, niż nic.
Wstał ze swojego miejsca i już miał wsiadać do autobusu, który właśnie nadjechał, kiedy przechodząc przypadkowo szturchnął jakiegoś chłopaka. Odwrócił się w jego kierunku i już miał przepraszać, kiedy zauważył ogłoszenie na słupie za nim. Skinął mu głową w ramach przeprosin i podszedł bliżej zapełnionego papierka, kilka razy uważnie czytając jego zawartość. Na kartce był napis „Szukam współlokatora!" oraz numer telefonu.
- Jeszcze aktualne – rzucił chłopak, którego potrącił. Jungkook skupił teraz na nim całą swoją uwagę.
- Naprawdę? Skąd wiesz? – zapytał, brzmiąc na naprawdę zdziwionego.
- Dopiero co je wywiesiłem – odparł obcy z uśmiechem. W sumie, to Kook mógł na to wpaść, ale powiedzmy, że w stanie obecnym był już zbyt zmęczony na myślenie.
- Ile za miesiąc?
- Dwieście tysięcy won – wyszczerzył się blondyn, a Jung przełknął ślinę. W obcym było coś niepokojącego, co mimo wszystko go do niego przyciągało.
Ship: ???
***************************************
COśxxx
Przechodził wśród ludzi ze spuszczoną głową, a na nią zarzucony miał kaptur czarnej bluzy. Ludziom, albo raczej tylko fragmentom ich ciał, przyglądał się kątem oka. Patrzył głównie na to, czego dosięgał jego wzrok i na nic więcej. Nawet nie odwracał się, kiedy przecinał jezdnię. Wszystko było mu obojętne, jakby nie istniało. Po prostu.
Teraz każdy spieszył się w inną stronę. Niektórzy do pracy, inni do szkoły, bezrobotni do urzędów, chorzy do lekarzy... Życie polegało teraz tylko na pośpiechu. W obecnych czasach nie liczyła się miłość, szczęście, czy inne uczucia, przez większość zwane właśnie bzdetami. Ciągle tylko podążanie według rutyny, jaką wypracowali sobie dawno temu i jej się trzymali. Jakby nie było niczego innego.
A on... On ich nienawidził.
Zamiast cieszyć się tym, że żyją i czasem pomyśleć głębiej nad swoim bytem... Zawsze mieli tryliard innych zajęć jako wymówkę.
Życia także nienawidził. Ono nie powinno istnieć. Ludzie nie byli godni, by żyć. Najchętniej wybiłby ich wszystkich, włącznie z samym sobą na końcu.
Już widział wszystkie te ciemnoczerwone potoki krwi, spływające w dół ulic, rzekę zabarwioną tym pięknym kolorem, martwe, zmasakrowane ciała gnijące na chodnikach. Oj tak... To byłoby piękne. Najpiękniejsze. Aż nóż otwierał mu się w kieszeni i zachęcał do tego, aby tu i teraz zacząć zabijać ich wszystkich po kolei. Wiedział jednak, że nie może tego zrobić. Jeszcze nie. Było to tylko kwestią czasu, tego jak wszystko zaplanuje i zacznie wprowadzać w życie. Musiał tylko najpierw dopiąć to na ostatni guzik, a do tego potrzebował odpowiednich... „Przywilejów."
Uśmiechnął się pod nosem. Znów do jego umysłu dotarły wyobrażenia wszystkiego, co dopiero się z niego ulotniło.
Potrząsnął jednak głową. Teraz miał inne sprawy na głowie. Inne sprawy... Według niego wymówka, ale dosłownie to jest tutaj na myśli. Przecież ludzkość bez żadnych czynników wspomagających nie doprowadzi się sama do upadku. Czyż nie?
Ship: ???
***********************************
xaykzt
JongSuk wstał z ciepłej pościeli. Był wyspany, mimo tego, że nie zmrużył oka przez pół nocy, ani na minutę.
Podszedł do okna, nie przejmując się swoją nagością nawet minimalnie. Jego ciało było zbyt piękne, aby je zakrywać i miał tego świadomość. Poza tym... Kto by się przejmował tym, że jest nagi, jeśli spogląda właśnie na wszystko z góry, z pięćdziesiątego piętra wieżowca i nikt go nie widzi? Nie zapominajmy też o fakcie, iż był poniedziałek i każdy przejmował się tylko sobą, śpiesząc do pracy, nie raz na ostatnią minutę.
Kiedy tak stał przy szybie i obserwował, jego blade ciało oświetlało jasne światło dochodzące z szarego nieba. Patrząc na nie, wydawało się, jakby zaraz miał spaść deszcz. Nic bardziej mylnego. Prognozy pogody tylko o tym ostatnio mówiły i teraz żaden Koreańczyk nie wychodził już bez parasola ze swojego domu. Przez to też jego skóra wydawała się jeszcze bielsza niż zazwyczaj.
Przestąpił z nogi na nogę, a mięśnie jego idealnie zarysowanych pośladków napięły się. Przeszedł przez niego niekontrolowany dreszcz, przez co cały zadrżał i skrzyżował ręce na swoim dobrze wyrzeźbionym torsie. Chłopak niemalże cały lśnił pod wpływem obecnego w pomieszczeniu światła dziennego i gdyby spojrzeć na niego w tamtym momencie, można by uznać, iż rzeźbił go sam Michał Anioł. Nic więc dziwnego, że niejedna dziewczyna pragnęła, aby chociaż na nią spojrzał lub aby dostała szansę spędzenia z nim nocy. Wiele padało mu do stóp, a oglądała się za nim także ta sama płeć. Jego uroda w kraju, jakim jest Korea Południowa, zdecydowanie ułatwiła mu drogę do szczytu kariery. Rozpoczął jako model, a teraz był aktorem znanym chyba przez każdą kobietę. Może i nie był najpopularniejszy w swoim fachu, ale... Był temu bliski. Do tego dążył całe swoje życie i nie miał zamiaru przestać. Kosztowało go to zbyt wiele poświęceń i wyrzeczeń.
Zmrużył oczy myśląc o przyszłości. Czy teraz jego droga była już bez żadnych przeszkód? Nie, to nie było możliwe. Zawsze znajdzie się coś, co będzie zawadzać, chociażby w najmniejszym stopniu. Wiedział o tym doskonale. Przecież był w tym zawodzie nie od dzisiaj. Zwykłego aktora zmiecie ze sceny byle skandal. Tak samo piosenkarza, czy modela. Wystarczy być po prostu idolem. Tylko to, co robił teraz nie jest przypadkiem powodem, który w przyszłości może ściągnąć go na dno? Pewnie jest... Chyba, że nikt się o tym nie dowie. Poza tym, teraz ułatwia mu to jego ścieżkę.
- JongSukie... chodź tu do mnie – usłyszał niewyraźny pomruk od strony łóżka. Uśmiechnął się lekko pod nosem, kiedy jego serce szybciej zabiło, zaraz jednak westchnął i przewrócił oczami. Ze starszym jak z dzieckiem. Mimo wszystko posłusznie wrócił na miękki materac i wtulił się w umięśnione ciało czarnowłosego. Ten pocałował go w czoło i nakrył dokładnie kołdrą, aby nie przeziębił się.
JongSuk był teraz szczęśliwy. Jego organ odpowiedzialny za pompowanie krwi trzepotał radośnie, mając starszego obok siebie. Wiedział, że ma w nim oparcie i z wzajemnością. Byli i istnieli dla siebie. Nic innego się teraz nie liczyło. Póki szli ze sobą ramię w ramię, nic nie mogło ich powstrzymać.
Ship: ???
*********************************************
Like a Lotus Flower
Całowali się powoli i z namiętnością. Blondyn powoli poruszał się w ciele starszego, tym samym sprawiając mu niewiarygodną przyjemność. Wciąż jednak też starał się dopieścić każdy szczegół. Chciał, aby było idealnie. Oni się nie pieprzyli, tylko kochali. To była najważniejsza z różnic między nimi, a innymi związkami ludzi w ich wieku. Oczywiście, wiadomo, że nie każdy taki był, ale większość. I faktycznie, byli młodzi, ale świata poza sobą nie widzieli. Spodziewali się też, że będą ze sobą bardzo długo, może nawet zawsze. Ich miłość stanowiła niesamowitą siłę i wskazywało na to chociażby to, jak do tej pory pokonywali oni wszystkie przeciwności, jakie stawały im na drodze. Włącznie z ich rodzicami, którzy jakoś specjalnie nie cieszyli się na wieść o ich związku. Na początku zdecydowanie ich nie akceptowali, wręcz zakazywali im się spotykać, ale ich synowie nie poddawali się. W końcu dzięki ich uporowi wywalczyli swoje. Mogli się ze sobą umawiać, mimo tego, iż rodzicom wciąż się to nie podobało. Jakoś przełknęli ten fakt.
- Junhoe mocniej, błagam – wysapał Jinhwan.
Blondyn spojrzał na swoją małą kuleczkę, będącą pod nim i wyginającą się mocno pod wpływem przyjemności, jaką mu dostarczał. Po chwili całkowicie przestał się poruszać i po prostu wpatrywał się w swojego malucha, podziwiając jego urodę. Przynajmniej robił to, póki drugi nie zaczął niecierpliwie poruszać biodrami. Wtedy też mocniej oparł się rękami po obu stronach głowy Kima i na powrót zaczął się poruszać we wnętrzu swojego partnera. Czasem... Lubił robić mu na złość takimi drobnymi uczynkami. Wiedział, że oberwie mu się dopiero potem, ewentualnie wcale. Bo przecież Jinhwannie mógł zapomnieć o czymś takim, jak chwilowe przerwanie. Prawda? Szczególnie, jeśli Junhoe odpowiednio się nim zajmie.
Czuł na swojej szyi szybki oddech swojego partnera, kiedy pochylał się tak blisko niego. Ich ciała dosłownie stykały się ze sobą. Płuca gwałtownie unosiły się i opadały, kiedy rudowłosy nabierał i wydychał powietrze. Scałowywał drobne łzy, jakie pod wpływem emocji wypływały z oczu mniejszego i całował z troską jego skronią oraz szyję. Jin był jego skarbem.
Przyśpieszył swoje ruchy, wiedząc, że młodszy, jak i on sam wkrótce będą szczytować. Jęki wypełniały pokój starszego. Nie troszczyli się o to, czy ktoś może ich usłyszeć – i tak nikogo poza nimi nie było w domu.
Parę mocnych i gwałtownych, pozbawionych rytmu pchnięć później Jinhwan doszedł, wytryskując spermę na swój brzuch, a wraz z nim Junhoe, tyle, że w starszym.
- Byłeś super Jinhwannie. Kocham cię.
- Ja ciebie też Junhoe.
Ship: ???
**********************************
Burnt Flowers Fallen
Seokjin patrzył, jak ostatni płonący kwiat powoli upada, zostaje zniszczony przez silniejszy od niego żywioł, jakim był ogień. Czuł ból w sercu, widząc jak roślina umiera. Było to jednak konieczne, a jego czas kończył się. Tak samo jak ten innych ludzi ubiegł dawno temu. Tych, których już z nim nie było. Musiał dopilnować, aby wszystko dobiegło końca, wydarzyło się tak, jak musi. W przeciwnym wypadku wystąpiłyby anomalia różnego rodzaju. Pochłonęłyby one cały świat. Na szczęście był już blisko ukończenia swojego dzieła. To on był przecież ostatni. Nic nie stało mu teraz na drodze, aby dopełnił swego zadania.
Płomień właśnie dogasał na ostatnim trzymającym się, czy też nie, liściu. Tak niewiele dzieliło tę tkankę od upadku...
Jin uśmiechnął się pod nosem. Dopiero teraz, przeglądając się w lustrze, widział swój płomień, również gasnący tak jak ten na szczątkach kwiatu.
Opuścił ręce wzdłuż ciała i odwrócił się twarzą do okna. Uczucie ulgi spłynęło na jego piękne, delikatne oblicze.
- Witajcie przyjaciele – wyszeptał, chłonąc blask zza szyby całym sobą. Okalał on całą jego postać. Chciał poczuć to ciepło najbardziej, jak tylko się dało.
Otworzył swój widok na świat i odchylił głowę do tyłu. Tak przyjemnie...
Czuł, jak jego przyjaciele zgodnie obejmują go jednocześnie. Wszyscy na raz. Ich obecność była wręcz namacalna.
A on, przestępując próg, czuł się jakby właśnie dotarł do domu po długiej wędrówce.
Zespół: BTS (-\\-)
Ship: ??? (-\\-)
***********************************
Seven Deadly Sins
Siedem demonów właśnie zebrało się na wielkiej sali, aby rozpocząć zebranie. To oni stanowili tutaj władzę. Tylko oni. Wytwór taki jak Szatan tak naprawdę nie istniał. Jeśli już to tylko oni nim byli – razem. Piekło i jego losy zależały tylko i wyłącznie od woli tej siódemki.
Siedem Grzechów Głównych – bo tak ich zwano – byli najpotężniejszymi istotami ciemności ze wszystkich, jakie istniały. Reprezentowali siedem przewinięć, z których zradzały się te mniejsze, mniej istotne, ale wciąż ważne. Przecież kilka takich czynów i może powstać jeden, który nie zostanie wybaczony.
Przewodził im Kim Namjoon. Często w kwestiach spornych to on decydował, co mają zrobić. Przecież, gdy panuje siedem osób, nieciężko jest o kłótnię. Reprezentował on pychę i miał najwięcej cierpliwości z nich wszystkich. Dawał radę opanować sytuację, nawet jeśli ta wydawała się tragiczna. Poza tym wszyscy oni byli przyjaciółmi. Zabawiali się razem, dokuczali sobie wzajemnie. Traktowali się jak bracia.
W pomieszczeniu panował coraz większy gwar, tworzony przez szóstkę grzechów. Jedynie ich lider milczał, podpierając głowę na pięści.
- Cisza! – wrzasnął w końcu, a reszta uspokoiła się. Przecież przyszli tu w konkretnym celu, a nie na pogawędki o pogodzie. – Co planujecie zrobić w związku z zaistniałą sytuacją? Niebo ostatnio non stop nas atakuje. Niby straty są niewielkie, ale nie możemy tego tolerować. Doskonale wiemy, że robią to, aby nas ośmieszyć. Ktoś ma jakieś propozycje? – przemówił do nich swoim donośnym głosem. Każdy skupił swój wzrok na czymś intensywnie, zastanawiając się nad tym, jak odpowiednio ubrać w słowo to, co chce powiedzieć, pragnąc, aby to jego pomysł został wybrany. Może i byli pewni siebie, ale część też domyślała się, że pomysły pozostałych mogą być po prostu lepsze.
- Najedźmy na Niebo! – krzyknął Taehyung, a wszyscy spojrzeli na niego jak na idiotę. Ręka Jina spotkała się nawet z jego czołem, co było już wyczynem, ponieważ bardzo dbał o swoją twarz. – No co? – zapytał niczego nieświadomy Tae, a reszta zgodnie westchnęła.
- Inne pomysły? – zwrócił się do wszystkich zniecierpliwiony Namjoon.
- A może... Cóż, słyszałem, że na Ziemi jest grupka ludzi. Nie wiem, czy są religijni, czy nie, ale zupełnym przypadkiem jest ich siedmioro. I zupełnym przypadkiem są przyjaciółmi. A także zupełnym przypadkiem chodzą do tej samej szkoły i och, także przypadkiem to sami mężczyźni – powiedział Jungkook, najmłodszy z demonów, jednakże z niczym nie zostawał w tyle. Dorównywał starszym niemalże wszystkim, a często nawet ich przewyższał. Dlatego właśnie zasiadał wśród nich.
- Też o tym słyszałem... - mruknął SeokJin, zajadając się przy tym truskawką, którą nie wiadomo skąd wziął. W sumie to można było się tego po nim spodziewać. – Też wydaje ci się, że ci idioci, aniołki, coś kombinują? – dodał, zwracając swój wzrok ku najmłodszemu.
- Taa... To chyba jasne. Ja wiem, że siedem to szczęśliwa cyfra Nieba i w ogóle, ale oni wszyscy są skupieni w jednym miejscu. No i jakby nie patrzeć, nas, Władców Piekła, też jest siedmiu... To na pewno nie jest przypadek – potwierdził czarnowłosy.
Po sali rozeszły się ponownie tego dnia odgłosy westchnięć.
- Co proponujecie? Jin? Jungkook? – odezwał się lider, wpatrując się uważnie we wspomnianą dwójkę.
- Hm... Udajmy się na Ziemię, do ludzi i także zapiszmy się do tej szkoły. Co prawda, łatwiej byłoby ich porwać i ściągnąć do Podziemi, ale nie wiemy, czy Niebo się na to nie przygotowało lub czy nie dało im dodatkowych zdolności. Poza tym, będziemy mieli więcej zabawy, jeśli ich przekonamy do przejścia, jeśli zrobią to z własnej woli. Wyobraźcie sobie tylko, jakie miny będą miały aniołki, jeśli ich plan nie wypali tylko dlatego, że jacyś ludzie postanowili zmienić strony! Oczywiście, liczę się z tym, iż będą próbowali nam przeszkodzić, ale nikt oprócz Boga nie jest od nas potężniejszy. Och... Zapomniałem. On też ostatnio słabnie. Czyżby dziad w końcu umierał?
Na koniec swej wypowiedzi Jeon wyszczerzył swoje kły. I może też przy okazji, zupełnym przypadkiem, swoje nieco królicze ząbki.
- Kto jest za tym pomysłem? – Nam wczuł się w swoją rolę przywódcy. Słuchał innych, lecz w razie czego mógł zaoponować. Na szczęście nie pracował z idiotami. Chyba...
W odpowiedzi na jego pytanie cała szóstka zgodnie podniosła ręce w górę, tym samym przegłosowując kogokolwiek, jeśli byłby temu przeciwny. Sam Joon także popierał ten plan, a więc siedem głów bezspornie zdecydowało się, aby go wdrożyć w życie. Dawno nie stali po tej samej stronie muru tak bardzo ramię w ramię. Naprawdę nie znosili przegrywać z tymi sługusami z Nieba.
- No dobra, skoro już postanowiliśmy, to dowiedzmy się czegoś przydatnego, na przykład... Są tam jakieś dobre dupeczki? – oczywiście Jimin musiał wyskoczyć ze swoimi durnymi pytaniami, zupełnie nie na temat. Tym razem to Jungkook strzelił sobie porządną piątkę z czołem. – No co? Zapytać nie wolno?
Jak widać Jimin i Taehyung byli podobnie rozgarnięci, ale może to też dlatego, że byli w tym samym wieku i dzieliło ich zaledwie parę miesięcy.
- Nieważne. Nie zdążyłem się o nich dowiedzieć zbyt wiele. Co jeszcze mi wiadomo to to, iż każdy z nich jest charakterem, bądź pod jakimś innym względem nieco podobny do nas. Proponuję podzielić się w ten sposób, aby właśnie te cechy były dopasowane. W tym momencie będzie nam łatwiej. W końcu samych siebie znamy najlepiej i wiemy, co tamci mogą czuć w danych momentach – stwierdził Kook, a inni pokiwali mu głowami.
- No i mamy kolejny dowód na to, że Niebo coś kombinuje. Trzeba to jak najszybciej rozwiązać – odezwał się Yoongi, pierwszy raz tego dnia.
- Kiedy zejdziemy na Ziemię, proponuję najpierw się z nimi zapoznać, trochę ich poobserwować, a dopiero potem zacząć coś działać. Tak chyba najlepiej – zaproponował Hoseok.
Pewnie zastanawiacie się, dlaczego każdy z nich używał tak... ziemskiego imienia. Po prostu każdy z nich także był kiedyś człowiekiem, grupką przyjaciół. Jeden za drugim w ogień by skoczył i jak widać... Była to prawda, skoro wszyscy wylądowali w Piekle, a nawet sprawują w nim władzę. Przyzwyczaili się do swoich imion z czasów tak już dla nich, w tym momencie, odległych.
- Niech i tak będzie. Pamiętajcie tylko, że powinniśmy to zrobić jak najszybciej i jeśli będziemy wyczuwali, że aniołki chcą coś zrobić, to nie bawimy się i zabieramy chłopaczków do Piekła. Wyruszamy jutro. Odpocznijcie przyjaciele – podsumował Namjoon, tym samym kończąc spotkanie.
Demony pożegnały się ze sobą i rozeszły, każdy w swoją stronę. Tylko przywódca został dłużej, wciąż zajmując swoje miejsce przy stole. Był pewien, że mu i jego przyjaciołom się uda, niezależnie od tego, ile aniołów Bóg pośle przeciwko nim. Byli lepsi, potężniejsi. Nikt nie mógł się z nimi równać. Tylko dlaczego cały ten czas wyczuwał jakiś niepokój w głębi swojego martwego serca?
Zespół: BTS & GOT7 (-\\-)
Ships: XDDDDDDDDDDDDD (-\\-)
********************************************
COŚ
Słońce tego dnia mocno przygrzewało na ulicach. Czemu się jednak dziwić, skoro był środek lata? Jedynie wiatr łagodził możliwą odczuwalną temperaturę, przynosząc ulgę mieszkańcom oraz turystom zatłoczonego Seulu. Delikatnie unosił on liście, wprawiając korony drzew w taniec, jaki sprawiał, iż miasto wyglądało na bardziej spokojne, niż naprawdę było. Dzięki temu też nikomu nie powinno się śpieszyć, a popołudnie było bardziej leniwe niż zazwyczaj. Środek wakacji... A każdy, nawet uczniowie byli zabiegani w Korei Południowej, a dokładniej jej stolicy. Cóż, taki naród i dla obcokrajowców na pewno było to niezwykłe, lecz dla tubylców jak najbardziej normalne.
I był także Kim SeokJin. Jeden z niewielu Koreańczyków, którzy raczej nigdzie się nie spieszyli. Do wszystkiego podchodził ze spokojem, wcześniej się przygotowywał, aby nic nie pozostało mu na ostatnią minutę. Zawsze uznawany za osobę dobrze zorganizowaną, w szkole jeden z najlepszych uczniów, potem także pracowników. I choć pracy miał nawał, zawsze znajdował czas także na przyjemności oraz hobby. Spacery i gotowanie stanowiły całe jego życie. Nigdy się nie zdarzyło, aby któreś z nich go zawiodło. Dzięki temu odpędzał od siebie złe myśli i mógł się uspokoić, przynajmniej ostatnio. Teraz już naprawdę stanowiły jego ucieczkę od wszystkiego.
Znacie to uczucie, kiedy coś bardzo chcecie, ale nie potraficie tego dokonać za żadne skarby? Właśnie tak czuł się teraz SeokJin i nic mu na to nie pomagało, choć rozwiązania szukał wszędzie. Na szczęście była taka jedna rzecz, oprócz dwóch wyżej wymienionych, która potrafiła wynieść go pod niebiosa... Ale to teraz nie ważne.
Przystanął przy jednym z wielu wejść do budynków i rozejrzał się dokoła z lekkim uśmiechem na twarzy. Czuł się wyjątkowo dobrze. W końcu miał go przy sobie. Nie potrzebował nic ani nikogo innego, oprócz właśnie jego. Był szczęśliwy dzięki tej jednej osobie. To ona była całym jego światem.
Wszedł do środka, rzucając jeszcze krótki uśmiech osobnikowi, jaki miał na niego zaczekać. To tylko jednogodzinna wizyta, nic długiego, a on i tak miał wiele czasu... Obaj mieli go bardzo dużo.
Podszedł do recepcji nowoczesnej kliniki i uniósł kąciki ust w górę, w uprzejmym geście.
- Dzień dobry, ja do Pana Min Yoongiego. Miałem umówioną wizytę na godzinę trzynastą trzydzieści – zwrócił się do młodej recepcjonistki najmilej, jak tylko potrafił. Jej czarne włosy spięte były w starannego koka, z którego nie odchodził nawet najmniejszy kosmyk. Szara garsonka idealnie dopasowana była do ciała kobiety, podkreślając to, co powinna. I może gdyby Jin nie był orientacji homoseksualnej, to nawet ta oto Koreanka by mu się spodobała.
- Proszę usiąść wygodnie w poczekalni i poczekać na wezwanie – odpowiedziała, nieco zarumieniona. Młody mężczyzna skinął jej głową i usiadł na jednym z wygodnych foteli, czekając na swoją kolej. Z nudów nawet chwycił za jakieś czasopismo. Doskonale wiedział, że ma jeszcze trochę do poczekania, ponieważ jak zwykle zjawił się przed czasem, a zależnie od pacjentów... Możliwe, że będzie opóźnienie.
Dwadzieścia siedem minut – dokładnie tyle musiał czekać, nim drzwi od gabinetu Min'a się otworzyły i wyszła z niego młoda blondynka, ocierając opuchnięte i zaczerwienione oczy. Najwidoczniej musiała przed chwilą wylewać wiele łez. W sumie, nie był to wcale rzadki widok. Rozmowy u psychologów wcale nie były łatwe, przynajmniej te początkowe, a Jin tę dziewczynę widział raczej pierwszy raz. Przynajmniej nie przypominał sobie, aby widział ją tutaj wcześniej.
Nim drzwi za jego poprzedniczką się zamknęły, usłyszał ciche wezwanie do środka. Zdecydowanie głos, jaki je wypowiedział, należał do bardzo zmęczonej już osoby. Nie było w tym jednak nic dziwnego. Pan Min miał naprawdę wiele klientów, przecież szczycił się tytułem jednego z najlepszych w całym Seulu, o ile nie Korei Południowej. I nawet jeśli nie miał już sił, to i tak zawsze zwracał na swoich klientów szczególną uwagę, aby wychwycić wszelkie niedoskonałości w tym, co mówią. Ponad wszystko stawiał sobie to, aby pomóc tym, którzy tego potrzebują. Niektórzy oczywiście przybywali do niego z przymusu rodziców, czy znajomych, ale swoim językiem potrafił przekonać do siebie nawet najtwardszego zawodnika. Był dobry w tym, co robi i nikt nie miał nawet zamiaru temu zaprzeczać.
- Dzień dobry – przywitał się cicho Jin, obawiając się, że psychologa znowu chwyta migrena. Przez ten czas, jak chodził do niego na wizyty, zdążył już go trochę poznać i wiedział, że ten czasem miewa takie bóle głowy. Każdy wie, że zaufanie w innych najlepiej buduje się, zdradzając im pewne fakty o sobie. W ten sposób ludzie się przecież zaznajamiają ze sobą.
- Dobry, dobry – mruknął Yoongi w odpowiedzi ze swoją skwaszoną miną. Prawda była taka, że chyba tylko przed Jinem pokazywał to swoje nieco wredne oblicze. Kim był od niego starszy, fakt, ale potrafił przekonywać do siebie ludzi i nawet Min twierdził, że mogliby się zaprzyjaźnić. Może jak Seok skończy swoją terapię... W sumie już i tak niewiele jej zostało. Wszystko zależy od paru czynników, nic więcej. Rok, przez jaki tu przychodził, to i tak wiele. A może wcale nie? Różni ludzie – różne przypadki. SeokJin już w tym momencie zachowywał się jak w pełni zdrowy psychicznie człowiek i Gi już nie widział powodów, aby dłużej go tutaj trzymać. Chyba, że starszy po prostu udawał na tyle dobrze, iż psycholog tego nie zauważał.
Kim usiadł w miękkim, czerwonym fotelu, wręcz się w nim zapadając. W porównaniu do szarej poczekalni wraz z recepcją, gabinet Min Yoongiego był naprawdę ciepły. Ściany koloru kawowego i ciemnobrązowe, lecz nie aż za bardzo, meble. Obok biurka stał ogromny kwiat w donicy, lecz Jin nie wiedział, jakiego gatunku był, tak samo jak i Yoon. Już raz o tym dyskutowali, ale obaj byli tak samo beznadziejni w roślinki, więc dali sobie z tym spokój. Dodatkowo pomieszczenie to było na tyle duże, że mieściło jeszcze także kanapę, która ustawiona została w rogu i była tego samego koloru, co fotel, a naprzeciwko niej był szklany stolik, po którego bokach stały dwie czerwone pufy. No i oczywiście drugi fotel do kompletu. Na sofie leżało parę miękkich pluszaków oraz różowy kocyk. Zdecydowanie zadbano o to, aby każdy pacjent czuł się tutaj dobrze i znalazł coś dla siebie.
Przyjaciele SeokJina dokładnie zadbali o to, aby było mu dobrze. Chcieli, by wyzdrowiał, a nie szlajał się po pseudo psychologach, którzy by mu wmawiali, że to jego wina, iż tak jest. Przecież gdyby miał inny charakter, to by inaczej to przyjął, prawda? A on zamiast być twardo stąpającym po ziemi mężczyzną, to był tylko człowiekiem, który miał swoje marzenia i chciał je spełniać.
Między pacjentem, a psychologiem panowała cisza. Młodszy uzupełniał coś w swoich papierach, a starszy przypatrywał mu się z zaciekawieniem. W końcu jasnowłosy (bo się ciołek rozjaśnił do blondu, o mało nie spalając przy tym swoich miękkich włosów) zaprzestał swojej czynności i spojrzał prosto w oczy Kim'a. Westchnął i odchylił się w swoim obrotowym fotelu, który zwykle zajmował.
- Opowiedz mi jeszcze raz swoją historię, Jin – poprosił i poprawił swoją pozycję na wygodniejszą, wiedząc, że czeka go długa opowieść, która zdecydowanie trwać będzie więcej niż godzinę. Był już na to jednak przygotowany. Specjalnie zrobił tak, aby Seok był na ten dzień jego ostatnim klientem. W ten sposób nikt nie będzie zwracał uwagi na czas, jaki biegnie nieubłaganie.
Zespół: BTS (-\\-)
Ship: Namjin? (-\\-)
************************************
Monster
Blondwłosy chłopak siedział na dachu wieżowca, z głową opartą o jedno kolano i patrzył na Seul oraz ludzi, którzy pod parasolami przemykali w tylko sobie znanych kierunkach. I może gdyby nie to, co go spotkało, śmiałby się z nieszczęśników, którzy w tak deszczowy dzień zapomnieli całkowicie o jakiejkolwiek ochronie przed wodą spadającą z nieba. Jednak nie miał na to nastroju.
Jego skóra pokryta była czarnymi łuskami. Nie w całości, lecz w tych najbardziej widocznych miejscach. I za każdym razem, gdy to się działo, powłoka ta zajmowała coraz więcej jego ciała, a potem znikała całkowicie i... Pojawiała się na nowo, w większych ilościach. A on, zagubiony nie miał pojęcia, skąd się to u niego wzięło, dlaczego się pojawia i znika, kiedy tylko chce. Bał się, że kiedyś ktoś go zobaczy, a przez to nie będzie miał już normalnego życia. Na tyle normalnego, na ile pozwalał mu jego przeklęty wygląd.
Z jego dużych, brązowych oczu lały się łzy. Odczuwał ból w związku ze swoją osobą. Chciał być normalny, lecz jego życie, ciało mu na to nie pozwalało. Czuł się przez to zraniony. Dlaczego jego los musiał być taki, a nie inny? Czym sobie zawinił w swoim poprzednim wcieleniu?
Obawiał się samego siebie. Jego siła w tym momencie była ogromna. Bał się, że zrani osoby, które dla niego były bliskie. W takich chwilach starał się trzymać od nich z daleka. A oni nigdy nie wiedzieli, o co mu chodzi i robili z tego powodu masę wyrzutów. Cierpiał przez to w samotności. Nikt go nie rozumiał. Nie miał nawet prawa zrozumieć. Nikomu nie zdradził jeszcze swojego sekretu. I nie miał najmniejszego zamiaru tego robić.
Powoli wstał ze swojego miejsca, lekko się przy tym chwiejąc, przez co mało brakowało, a spadłby w dół, tym samym pozbawiając się życia. Nie przejął się tym jednak za bardzo. Już wcześniej mu się to zdarzało, a im częściej pojawiały się łuski, tym bardziej miał dość swojego żywota.
Zauważył iż nienaturalna pokrywa zaczyna znikać z jego nadgarstków. Uśmiechnął się lekko pod nosem. Na to czekał. Musiał już wracać do pracy. W przeciwnym razie może zostać zwolniony, a wtedy będzie słuchał jeszcze więcej i więcej. Na dodatek zajmowałby miejsce swoim rodzicom. Nie. To nawet nie wchodziło dla niego w grę. Nie miał zamiaru znosić ich towarzystwa aż nadto. Tak, kochał ich, lecz potrafili być naprawdę upierdliwi oraz, co musiał przyznać, po prostu nie mieli zbyt wielu pieniędzy. Co prawda byli jego rodzicami i jak był mały, to musieli go utrzymywać, lecz teraz był już dorosły i potrafił zadbać sam o siebie. Potrafił na siebie zarobić i nie martwić matki z ojcem. Jego jedynym problemem jest i powinno zostać dziwne opancerzenie na jego ciele, które pojawiało się w najmniej oczekiwanych momentach.
Czuł, jak opadają z niego siły. Kolejne z następstw tych cholernych łusek.
Czym prędzej udał się na sam dół budynku, po czym zasiadł przed komputerem, przy swoim biurku i na nos założył okulary.
Praca wre!
Zespół: BTS (-\\-)
Ship: ???
*********************************
cxoxś
Zadzwonił telefon. Duszący zapach papierosów unosił się w powietrzu, a ciepło drugiego ciała, pod którym ugniatał się materac nie pozwalało ruszyć się nawet na milimetr dalej. Dźwięk przychodzącego połączenia nie milknął, a wśród ciszy panującej w pomieszczeniu wydawał się być tylko głośniejszy.
Słaba żarówka zwisająca z sufitu dawała niewiele światła, lecz było ono wystarczające, aby zobaczyć czym oddychała dwójka młodych mężczyzn, leżących na prowizorycznym, rozlatującym się na wszystkie strony łóżku. Tylko jeden z nich nie spał, a teraz jego oczy były szeroko otwarte przez niezwykle irytującą melodyjkę, wydobywającą się z urządzenia. Zrezygnowany chwycił koc, jak do tej pory leżący na pseudo-krześle obok i owinął nim swoje nagie ciało. Nie zważał na ból w okolicach pośladków. On po prostu nie potrafił już dłużej leżeć. Musiał się czymś zająć.
Poszedł do małej kuchni i wstawił wodę na herbatę. Chwilę potem można już było usłyszeć charakterystyczny gwizd, dochodzący z czajnika. Zdążył tylko zalać torebkę wrzątkiem, a już przy nim zjawił się jego partner.
- Jezu... Musisz się tak głośno zachowywać?! Widziałeś, że śpię! – wrzasnął, chwytając się zaraz za głowę. No tak, kac męczył go po ubiegłej nocy.
- Przepraszam hyung – mruknął młodszy, przy okazji patrząc na zegar, wiszący na ścianie. Dochodziła dopiero osiemnasta, lecz na dworze było już ciemno. Uroki zimy.
Ponownie rozdzwoniła się komórka starszego. Warknął pod nosem jakieś przekleństwo i odebrał, tym samym przeprowadzając krótką rozmowę z osobą po drugiej stronie łącza. Rozłączył się po około pięciu minutach i spojrzał na owiniętego kocem chłopaka.
- Wypierdalaj – powiedział groźnie, zbliżając się o krok do drugiego.
- Co? – zapytał nierozumnie młodszy, przestraszony zachowaniem swojego hyunga.
- Wypierdalaj – powtórzył i chwycił młodego za ramię, wbijając mu w nie paznokcie. Ten syknął z bólu, ale starszy w swoim amoku wyrzucił go za drzwi. I pewnie brązowowłosy pozostałby nagi, gdyby nie jego ubrania, które zostały wyrzucone za drzwi.
Zespół: BTS (-\\-)
Ship: ???
***************************************
histxoxrxixa
Pan przemierzał swoje domostwo, obserwując wszystko dookoła. Słudzy usuwali mu się z drogi, nie chcąc paść ofiarą jego gniewu. W ręku dzierżył katanę i na pewno nie zawahałby się jej użyć w tym momencie, gdyby ktoś teraz postanowiłby napatoczyć mu się pod nogi.
Teoretycznie był człowiekiem prawym, takim, który pomógłby każdemu w potrzebie, nawet, jeśli sam potrzebowałby pomocy, jednakże w praktyce sprawy miały się zupełnie inaczej. Najchętniej wykopałby dołki pod wszystkimi, których znał i zabrał im majątek, a także przywłaszczyłby sobie ostatniego grosza każdego biedaka. Także i krwi nie bał się przelewać, a dobra ręka cesarza tylko chroniła go przed karą, biorąc pod uwagę fakt, że był on jego kuzynem. I jeśli biorąc pod uwagę dwójkę braci oraz syna władcy, obecnie był czwarty w kolejce do tronu.
Dlaczego tego dnia był w złym humorze? Wielki Pan potwierdził, że jego konkubina jest w ciąży, co oznaczało tylko to, że tron odsuwa się od niego coraz bardziej. Oczywiście, jeśli urodzi się chłopiec, a nie dziewczynka, co jednak było mało prawdopodobne. Zarówno prorocy, jak i lekarze przepowiadali potomka płci męskiej. I nawet, jeśli tym pierwszym nie wierzył w ogóle, tak w drugich pokładał prawie zaufanie. Prawie, bo patrząc na całokształt, nie ufał nikomu, włącznie z samym sobą.
Jednakże... Było coś jeszcze. Wisiało w powietrzu, mimo tego, że nikt nie mówił o tym głośno. I było to coś strasznego, ale znacznie poprawiało humor wojownikowi.
Wojna.
Coś, o czym nikt nie chciał rozmawiać, ale każdy wiedział, że wkrótce ta nadejdzie. Cesarz już rozkazał gromadzić zapasy w twierdzach, chłopów przygotowywał do walki. Nie było to nic nowego na kartach historii świata. Wojny były jej stałą częścią. A on... On tylko pragnął przyśpieszyć jej nadejście. Mieli przecież pewną wygraną. Wystarczyło tylko pozbyć się jego szlachetnego kuzyna podczas walki, tak samo jak i księcia. Wtedy to on będzie mógł rządzić, nim drugi syn osiągnie pełnoletniość. A potem... Cóż, nim to się stanie, zdąży go sobie owinąć wokół palca i nawet, jeśli przestanie być regentem, to i tak będzie miał władzę, nawet po cichu. Owszem, mógłby się pozbyć także dzieciaka, ale to stałoby się już wystarczająco podejrzane. Tak, mógłby to zrobić także po kilku latach, jednak... Wtedy będzie już stary, pragnący odpoczynku od wszystkiego. Nie chciał się także narażać wszystkim zwolennikom obecnego władcy, którzy mogliby zacząć coś podejrzewać.
Wszedł do swego pokoju i przyzwał do siebie swego najlepszego sługę, podczas gdy kochanki nalewały mu cennego alkoholu. Gdy przyszedł oczekiwany przez niego mężczyzna, wydał rozkaz przygotowania się do walki na wezwanie Wielkiego Cesarza.
Ta noc była dla niego pełna myśli o przyszłości oraz rozkoszy, którą zapewniały mu kobiety.
***
Do wojny doszło szybciej, niż przypuszczano, przez co armia cesarza dała się zaskoczyć. Nie trwało jednak długo, jak przegrywała, ponieważ zaraz odbiła się od ziemi i dała wrogowi znać, że tak łatwo ich nie pokonają. Byli potężni, nawet bardzo i nie mogli dać się pokonać byle komu. A nikt jeszcze nie wywołał u nich strachu na tyle dużego, aby chcieli się poddać.
Czarnowłosy miał już idealnie przygotowany plan, co zrobi, aby dostać to, czego tak bardzo pragnął. Może i miał te dwadzieścia lat, ale był pewny siebie i zawsze dążył do celu. Poza tym, potrafił przechytrzyć niejednego, nie mówiąc już o tym, jak to idealnie czarował słowem nie tylko kobiety, ale i mężczyzn. Był przystojny. Wiedziało to całe królestwo. Wiele mężów zazdrościło mu, ze to właśnie za nim ugania się większość pań, włącznie z ich żonami, które skrycie się w nim podkochiwały.
Tego wieczora cesarz wraz ze swoich synem szykowali się do snu w namiocie, niedaleko pola bitwy. Jak zawsze, na czas mroku, panowała przerwa w walce. Nikt nie lubił walczyć w ciemności, nigdy nie było wiadomo, czy nie trafi się swojego, a i ogień, niby potężny, niewiele dawał. Dodatkowo, obie armie musiały zebrać i zorganizować swoje siły odpowiednio. Obie krainy walczyły zacięcie o nowe ziemie, nawet jeśli jedna od samego początku była na stratnej pozycji. Tamci, można by rzecz, bronili się, przed zajęciem przez obcych.
Gdy głowa rodziny królewskiej wraz ze swoim potomkiem, udała się na spoczynek, nasz bohater rozpoczął swoją misję. Skinął głową na swojego sługę, a ten skinął w gąszcz lasu, z którego zaraz wyłoniło się dwóch jego ludzi wraz z jednym, martwym, z przeciwnej armii. Jeden z nich także przebrany był w zbroję tamtych. Pokiwał jeszcze raz, a tamci zrobili to samo, na znak potwierdzenia, że wszystko idzie bez żadnych zmian w planie. Kolejnych dwóch wojowników pozbyło się strażników przy namiocie króla, bez zbędnych hałasów. Wtedy też kuzyn władcy przemknął do jego namiotu i poderżnął mu gardło, to samo robiąc zaraz z dziedzicem tronu. Wiedział, że w tym samym czasie ktoś z jego ludzi pozbywał się także braci cesarza. Z samego rana miał dostać wieści, jak im się powiodło, jednak swojego, teraz już martwego, władcę chciał zabić sam. Nawet, jeśli nie zrobił tego uczciwie, wiedział, że teraz tron przez najbliższe kilka lat należał będzie do niego.
Wycofał się z miejsca zbrodni, nawet nie próbując czekać, aż ktoś tam przyjdzie. W momencie, w jakim wyszedł z namiotu, ten z jego ludzi, który przebrany był za wroga, wystrzelił biegiem w kierunku, gdzie zostawili ciało pojmanego człowieka z wrogiej armii. Wtedy też rozległ się alarm, a po chwili wszyscy z oddziału zbiegli się wokół trupa. Każdy już wiedział, że cesarz i jego syn nie żyje, a sprawcą był ten oto nieżywy człowiek. Och, jak bardzo się mylili... Gdyby tylko wiedzieli, kto tak naprawdę zabił ich kochanego, aczkolwiek srogiego pana... Byliby w szoku i najprawdopodobniej skazaliby go na śmierć.
Zdegustowany ich inteligencją (choć od wielu z nich był młodszy) oddalił się, usprawiedliwiając się tym, iż był zrozpaczony po śmierci swojego najdroższego kuzyna. Tak naprawdę wiedział, że człowiek ten, gdyby dalej żył, w końcu odnalazłby w nim wroga i wykończył go. Dlatego on postanowił wykonać pierwszy krok. Albo przeżyjesz, albo zostaniesz zabitym. On wybrał pierwszą z opcji. Życie.
Będąc w namiocie, poprosił o wino, które zaraz zostało mu nalane. Uwielbiał smakować alkoholu, niezależnie od pory, czy okazji. Wszelkie trunki zawsze smakowały dobrze, bez wyjątków.
***
Następnego dnia obudzony został przez hałasy dochodzące z zewnątrz namiotu. Słyszał tętent koni, co oznaczało tylko tyle, że właśnie przybyli posłańcy z innych terenów, na których także toczyły się walki. Powoli wyszedł z namiotu i wysłuchał raportu. Tak jak się spodziewał – dwaj jego pozostali kuzyni też zostali zamordowani tej nocy. Udał tym wielce przejętego, jednak w głębi ducha cieszył się jak mało kto w tym momencie. Jego plan się powiódł i to w zupełności wystarczyło. Niestety, życie jednak nie mogło dać mu jeszcze spokoju, ponieważ, gdy nikt już nie patrzył, jeden z posłańców przyszedł jeszcze do niego.
- Panie... Konkubina króla wraz z dziedzicem zniknęła. Na pewno będzie szukać schronienia u pozostałych zwolenników nieżywego cesarza – rzekł, po czym wycofał się szybko, nim gniew wojownika na niego spadł.
Zacisnął jedną z rąk w pięść. Musiał jak najszybciej skończyć tę walkę, a później od razu udać się do pałacu, aby złapać konkubinę. Wiedział już, że jeśli on będzie pierwszy, to wszystko mu się uda. Wystarczyło wrócić w odpowiednim momencie i oskarżyć kobietę o zdradę. Przecież w tym samym czasie zginęło czterech mężczyzn, każdy z nich był w kolejce do tronu, a ona musiała pozbyć się konkurencji dla swego syna, aby mieć dobre życie. Tak, to brzmiało dobrze.
***
Walka skończyła się szybko. Wystarczyło odpowiednio zmotywować swój oddział po śmierci cesarza, a zwycięstwo podane było jak na tacy. Zaraz po skończonej bitwie, nie oszczędzając swego konia, ruszył do stolicy, aby tam zawitać do pałacu cesarskiego. Tam ogłosił swe myśli, mówiące o tym, jak to matka drugiego potomka uknuła to wszystko i zapewne wynajęła ludzi. Wtedy też rozpoczął się pościg za nią i jej synem. Kuzyn zmarłego cesarza także wyruszył na poszukiwania.
Minął dzień, trzy dni, pięć, tydzień. Kobieta nie mogła udać się do nikogo, kto sprzyjał poprzedniemu władcy, ponieważ teraz nikt by jej nie uwierzył. I wtedy też uśmiechnęło się do naszego bohatera szczęście. Gdy poszukiwał informacji na temat jednego z sąsiadujących z jego państwem królestw w bibliotece, zauważył jakiś ruch, choć był sam. Wiedział jednak, że nie mógł to być przypadek i ruszył tam, gdzie wydawało mu się, że cień zniknął. Stanął naprzeciwko regału i okazało się, że było tam tajemne przejście, gdy odsunęło się na bok jedną z książek.
Wszedł do tunelu ostrożnie, po drodze chwytając także pochodnię, jaka znajdowała się w jego zasięgu. Szedł cały czas prosto, a w oddali słyszał kroki, coraz wolniejsze, do których się zbliżał. Wtedy też usłyszał płacz dziecka i już wiedział, że chyba znalazł to, czego szukali wszyscy przez ostatnie kilka dni. Przyśpieszył swych kroków, jednak nie mógł go usłyszeć nikt poza nim samym, głównie dlatego, iż jego zwinność osiągała poziom tej kociej. Potrafił być naprawdę cicho i nie zwracać na siebie niczyjej uwagi.
W końcu dotarł do źródła dźwięku. Młoda kobieta spojrzała na niego przerażona, przyciskając do piersi mały, zawinięty tobołek, którym najprawdopodobniej było dziecko. Dobył swej katany, pochodnię rzucając na ziemię. Na szczęście nie zgasła. Mógł więc bez problemu zobaczyć przerażenie na twarzy partnerki byłego władcy, którym się wręcz karmił. Sprawiało mu radość to, że inni się go bali. To było coś wspaniałego.
- Na mocy prawa naszego kraju, skazuję cię na śmierć – wypowiedział, po czym zamachnął się ostrzem prosto na szyję dziewczyny. Ta nie zdołała się obronić. Zaraz upadła na ziemię, w rękach wciąż ściskając zawiniątko, jakim było jej jedyne i ukochane dziecko. Nim skonała, rzuciła mu jeszcze błagające spojrzenie. Z ledwością pogłaskała ostatni raz dziecię po głowie, po czym zamknęła swe oczy na wieczność.
Mężczyzna z początku chciał zabić także dziecko, jakoby byłby to przypadek, jednakże, gdy tylko na nie spojrzał, nie potrafił tego zrobić. Przecież ono niczym nie zawiniło. Było nieświadome zarówno tego, co się dzieje, jak i tego, kim jest. Wojownik westchnął i odrzucił także swój miecz, po czym wziął niemowlaka na ręce i jeden ze swoich palców przystawił mu lekko do usteczek, które ten zaraz chwycił swoimi malutkimi dłońmi i zaśmiał się radośnie. To był niebywały widok. Nigdy nawet nie myślał, że rozczuli go jakieś dziecko.
Wyszedł z tunelu wraz z dzieckiem, po czym rozkazał służącym w nim posprzątać i ogłosił to, czego doświadczył. No może oprócz tego, iż dziecko też chciał zabić i tego, jak obudziła się w nim litość. Cały tydzień później mianowany został regentem, a więc władza tymczasowo została przekazana w jego ręce. Na to właśnie czekał od zawsze.
Zespół: BTS (-\\-)
Ship: ???
***********************************
Unicorn
Łąka rozlegała się przed nim otwarcie. Słońce mocno świeciło, pomimo tego, że niebo było zaciemnione przez deszczowe chmury. Białe kwiaty patrzyły na obcego niepewnie, jakby bojąc się, że ich życie zaraz się zakończy. Nic dziwnego. Ileż to już ludzi zerwało kwiaty tylko po to, aby zachować dla siebie ich, zabrać ze sobą. Nikogo nie obchodziło, iż wtedy ich piękno unika bardzo szybko.
Białe zwierzę również spojrzało na niego, zaniepokojone nagłym hałasem wśród ciszy, spowodowanym nastąpieniem na gałązkę. Obcy zatrzymał się, wstrzymując swój oddech. Nie chciał przestraszyć tak zacnej istoty.
Zwierz powrócił do spokojnego skubania trawy, nie zauważając niczego podejrzanego. Wtedy też człowiek postanowił wyjść ze swojego ukrycia. Parzystokopytny znów skierował na niego swój wzrok i uważnie obserwował jego poczynania. Wystarczyłby jeden niewłaściwy ruch, białogrzywy uciekłby szybciej, niż pojawił się na tej polanie. Spojrzenie zwierzęcia jednak było mądre. Stało dumnie wyprostowane, jakby wiedząc, że człowiek nie ma najmniejszego zamiaru zrobić mu krzywdy.
Czarnowłosy chłopak zaczął zbliżać się do ssaka, powoli stawiając krok za krokiem i z ręką wyciągniętą przed siebie. Rumak pochylił łeb i podszedł do niego. Młody mężczyzna zaraz miał poczuć miękką sierść na głowie zwierzęcia pod swoją dłonią. Ostrożnie przejechał palcami po długości łba raz i drugi. Wtedy też koń wyprostował się, a jego perłowy róg zalśnił w promieniach słońca, a na niebie pojawiła się tęcza. Tęcza tak piękna, jakiej człowiek jeszcze nigdy w życiu nie widział.
Chłopak był pod wrażeniem. Zdawało mu się, jakby znalazł się w zupełnie innym świecie, choć z pewnością to wciąż była ziemia. Swoją ręką zaczął przejeżdżać po całej długości ciała zwierzęcia, tym samym przesuwając się w bok. Od głowy po ogon. Niestety nie trwało to długo. Po chwili zaczęło padać, a magiczne stworzenie zerwało się do biegu. Kierowało się w stronę lasu, lecz zatrzymało się tuż przed samą jego ścianą i obejrzało na człowieka. Pokiwało łbem w górę i w dół w geście pożegnania. Dopiero, kiedy to zrobiło, zniknęło między drzewami.
Zespół: BTS (-\\-)
Ship: ???
****************************
Royal Game
Taehyung uśmiechnął się pod nosem. Ostatnia runda i oczywiście wszystko szło po jego myśli, jak z resztą przez całą rozgrywkę.
Ryzykował. W końcu bez ryzyka nie ma zabawy. Nie obchodziło go, czy straci cały majątek, czy wygra jego podwójną wartość. On po prostu chciał grać.
Odłożył swoje karty na stół, wartością do dołu i przeciągnął się zupełnie tak, jakby dopiero wstał z łóżka, choć tak naprawdę na nogach był od ponad czterdziestu ośmiu godzin. Mimo tego, czuł się jak nowonarodzony. Zwykle mało sypiał i nie przeszkadzało mu to. Był już przyzwyczajony, a zaoszczędzony czas przeznaczał na coś innego. Na przykład kolejne gry w kasynie.
Swoją dłoń skierował na ostatnie żetony, jakie mu pozostały. Było ich równo dziesięć, każdy o nominale stu dolarów. Co z tego, że wyłożył już takich równo czterysta dziewięćdziesiąt? Ta rozgrywka nie była dla niego jakoś specjalnie ważna. To jedynie mała, nic nie znacząca suma na jego koncie. Traktował to jak rozrywkę. Zmuszał w tym momencie przeciwnika, aby wyrównał.
- Podbijam – powiedział Kim swoim chłodnym, głębokim głosem, pozbawionym wszelakich uczuć. Widział to przerażenie na twarzy pana Oh, który z nim grał.
- Wyrównuję – odparł tamten. Był pewien, że wygra, choć obawiał się. W końcu to Kim nigdy nie przegrał, a spokój na jego twarzy mroził krew w żyłach.
- Jest pan pewien, że nie chce spasować? Może pan stracić cały swój majątek.
- Przecież każdy doskonale wie, że nigdy nie przegrałem – uśmiechnął się złośliwie Taehyung. Sprawiał wrażenie, jakby to on był tutaj panem i władcą, choć tak naprawdę nawet nie miał nic wspólnego z dyrektorem tego miejsca.
- Mam zbyt dobre karty, aby to zrobić. Będę pierwszą osobą, z którą pan przegra, V – odparł tamten, pewnym siebie tonem, maskując całą niepewność, jaka nim w tym momencie władała.
- W takim razie w porządku – Kim skinął głową, zakładając przy tym nogę na nogę i składając ręce na swoim kolanie.
- Showdown – oznajmił dealer gry. Pan Oh od razu odsłonił swoje karty, ze zwycięskim uśmiechem patrząc na Kima. Taehyung spojrzał na niego zdziwiony.
- Och, nie spodziewałem się, że wyrzucisz akurat fulla. Szczerze, to myślałem, że szczęście mniej ci dopisze. Cóż... - mruknął i wyprostował się na swoim krześle, nie odsłaniając swoich emocji. Wziął do ręki wcześniej odłożone na stół karty i jeszcze raz przyjrzał się im, po czym jakby nigdy nic pokazał je przeciwnikowi, który od razu pobladł, a jego oczy zaszkliły się. – To wciąż za mało, aby mnie pokonać – dokończył z uśmiechem dziecka, które właśnie zostało pochwalone przez rodziców za kolejne świadectwo z wyróżnieniem.
Kim Taehyung odsłonił pokera.
Kim Taehyung jeszcze nigdy nie przegrał.
Tym razem także został zwycięzcą.
Zespół: BTS (-\\-)
Ship: ???? Tae x ? (-\\-)
***********************************
xmordxerstwox
Stał z tyłu i uśmiechał się pod nosem, podczas kiedy wszyscy w tłumie patrzyli przerażeni na ciało, z którego życie odleciało jedynie chwilę temu. Nikt się tego nie spodziewał. Słoneczny dzień, wszyscy tryskali energią, zbliżał się koniec roku szkolnego. Nie było żadnych powodów do smutku. Aż do teraz.
- Nigdy bym nie pomyślała, że Jongin może tak skończyć... Przecież to niemożliwe! Jeszcze wczoraj był na imprezie i świetnie się bawił! – wyszeptała głośno jedna z dziewczyn, zaraz zatykając sobie ręką usta i dławiąc się łzami.
- Spokojnie Yeri... Pewnie miał jakiś problem, który go gnębił i nikomu o tym nie mówił... Żadna z nas się tego nie spodziewała – powiedziała brunetka, która stała obok niej i przytuliła ją mocno do siebie.
- Ale co skłoniło go do tego, żeby popełnić samobójstwo? – płakała dalej blondynka, na co druga pokręciła tylko głową, nie mając na to żadnej odpowiedzi.
Nikt nie wiedział. Wszyscy myśleli, że Kim Jongin skoczył z dachu szkoły i zakończył swój żywot, ponieważ była jakaś rzecz, jaka go martwiła.
Jungkook włożył ręce do kieszeni i odszedł w swoją stronę, nawet nie oglądając się za siebie. Nie potrzebował tego. Przecież i tak wszystko szło zgodnie z jego planem.
Zespół: BTS (-\\-)
Ship: Jungkook x ? (-\\-)
___________________________________________________________________
To już wszystko! Jak widać te prologi zajęły ponad 8k słów... No cóż, mówi się trudno.
Dobrej zabawy w wybieraniu! XD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro