Rozdział 7
Wchodzę po schodach starej Wiktoriańskiej kamienicy na obrzeżach Londynu, a sąsiadka, pani Williams, ubrana jak zwykle w podomkę i kapcie, wyciąga korespondencję ze skrzynki pocztowej na półpiętrze.
Przyprowadziłam się do Londynu dwa miesiące temu i to ją poznałam jako pierwszą.
— Dzień dobry moje drogie dziecko — mówi do mnie z silnym angielskim akcentem, zanim ja zdążę to zrobić pierwsza.
— Dzień dobry pani Williams — odpowiadam jej miło.
— W piątki wcześniej wracacie domu? — pyta, a ja zerkam w górę na schody prowadzące na nasze piętro.
Czyżby Carson był już w domu? Przecież miał mieć dzisiaj zajęcia do późna.
Wcale nie dziwi mnie, że pani Williams wie kto i kiedy wraca do mieszkania. Wyglądanie przez okno to jej jedyne zajęcie. Ma chyba sto lat.
— Dziś wyjątkowo — odpowiadam jej i czuję, że zepsuła Carsonowi ukrywaną przede mną niespodziankę.
Nie mam pojęcia czego może dotyczyć, ale Carson przecież ma różne pomysły. Sprawdzam naszą skrzynkę, a że jest w niej pusto, choć spodziewam się przesyłki od Julii, żegnam panią Williams miłym uśmiechem i pnę się po schodach. Niosę kilka ciężkich zakupów, bo zaprosiliśmy do siebie kilku znajomych Carsona i trochę mi zajmuje, zanim dostanę się na trzecie piętro.
Kiedy wchodzę do mieszkania, zastaję go siedzącego w kuchni przy stole. Jest kompletnie ubrany. W kurtce i butach. Wygląda niepokojąco. Zakupy, które obiecał zrobić leżą niedbale rzucone na blat obok zlewu. Część spadła na podłogę.
— Cześć kochanie, co tu robisz tak wcześnie? — witam się z nim i udaję zaskoczoną.
Siedzi opierając głowę o dłonie i nawet na mnie nie zerka.
— Carson? — zwracam się do niego i zaczynam naprawdę odczuwać niepokój.
Na stole tuż przed nim leży paczka. Wiem, co to za paczka i już wiem, dlaczego Carson mi nie odpowiada. Pewnie jest zły. Nie wiem, jakim cudem jest dziś wcześniej w domu, ale teraz rozumiem, dlaczego w skrzynce było pusto. Wyciągnął ją pierwszy, bo wrócił wcześniej.
— Kontaktowałaś się z nim? — pyta, a ton jego głosu brzmi, jakby miał się za chwilę rozpłakać.
Chodzi o Thomasa. Nie mogę zaprzeczyć. Zrobiłam to, ale nie osobiście. Julia zrobiła to za mnie.
— Tak... chciałam odzyskać telefon....
Wali pięścią w stół tak mocno, że aż podskakuję.
— Tylko telefon? — warczy i podnosi na mnie oczy.
Są dosłownie granatowe od wściekłości. Nie wiem, co insynuuje, ale momentalnie mnie też ogarnia złość.
— Tak, tylko telefon, Carson, a o czym ty myślisz? — podnoszę głos.
— Kupiłbym ci MILION TELEFONÓW! — wrzeszczy. — PRZYZNAJ SIĘ, PO CO TO ZROBIŁAŚ!
Stoję oniemiała. Co on insynuuje?
— Carson... chyba się zagalopowałeś — upominam go.
— Nie Carsonuj mi, tylko powiedz wprost! — wrzeszczy na mnie. — Chcesz mnie zostawić!
Stoję chwilę sparaliżowana jego oskarżeniem, a potem rozluźniam się i robię zdegustowaną minę.
— Jesteś niepoważny — drwię lekceważąco i ignoruję go, bo to, co mówi to jakieś szaleństwo.
Podchodzę bliżej. Kładę zakupy na blacie, podnoszę to, co spadło, a on podchodzi i chwyta mnie za rękę. Zaciska dłoń bardzo mocno i odwraca mnie do siebie jednym szarpnięciem.
— Ja? Ja jestem niepoważny! Oczywiście, że ja! To zawsze jestem JA! — warczy na mnie.
Szarpię ręką, ale nie mam szans się oswobodzić.
— Powiesz, o co ci chodzi? — pytam, bo kompletnie nie rozumiem, co wspólnego ma mój telefon z moją wyimaginowaną chęcią, absurdalną wręcz dodam, opuszczenia go.
— Po co był ci ten telefon, to stary grat? — pyta z roszczeniem.
Natychmiast zerkam na paczkę. Jest otwarta. Jestem w szoku, że otworzył moją korespondencję. Zerkam znów na niego.
— Są tam nasze stare smsy, chciałam je mieć — odpowiadam zgodnie z prawdą.
Jego spojrzenie łagodnieje.
— Na pewno tylko o to ci chodziło? — pyta podejrzliwie.
— A o co miało mi chodzić, Carson, czyś ty upadł na głowę? — pytam, a moje słowa zabarwione są już czystą pretensją.
Wiem, że może nie postąpiłam najrozważniej, może powinnam była mu wcześniej o tym powiedzieć, ale to absurd. Thomas jest dawno zapomnianą przeszłością. Nie rozumiem, o co mnie podejrzewa.
Sięgam po paczkę.
— Nie zaglądaj tam — prosi z jękiem.
Odwracam się do niego i znów na niego spoglądam. Ma łzy w oczach. Przestępuje z nogi na nogę i teraz cały czas patrzy na paczkę. Jeszcze go takim nie widziałam.
— Carson co się dzieje? — pytam łagodnie i podchodzę do niego, a jemu jedna łza spływa mu po policzku.
Przenosi wzrok na mnie.
— Pamiętasz artykuł Cindy? — pyta, dławiąc się każdym słowem.
Jestem kompletnie zbita z tropu. Co ma wspólnego Cindy, Thomas, oraz mój stary telefon?
— Skłamałem, chcę jej oddać jeden punkt — mówi jak przerażone dziecko.
— Carson co się dzieje? — pytam, bo sytuacja zaczyna mnie przerażać.
— Ja się go boję. ZAKURWIŚCIE się go boję — syczy przez zęby, a mi przypomina się, jak czytaliśmy artykuł i widziałam, że Carson się czegoś boi, ale nie chce przyznać czego. — Myślałem, że jak się wyprowadzisz do mnie do Londynu, to już nie będę musiał się go bać, nie będę szalał z zazdrości, że być może się widujecie, chociażby przypadkiem, gdy ja wylatywałem znów na długie tygodnie — głos mu drży, gdy to mówi. — Myślałem, że będziesz wtedy tak daleko, że cię nie dosięgnie, a ja przestanę się bać, ale on nawet tutaj cię odnalazł — syczy przez zęby i znów wpada w złość. — Wyrzuć tę paczkę, dobrze? — prosi i z kieszeni wyciąga mój stary telefon. — Wyciągnąłem go, ale reszta tam została, proszę, nie zaglądaj tam. Kupię ci lepszy, kupię ci tysiąc takich jak tamten, proszę, wyjdź za mnie, choćby jutro, ale tam nie zaglądaj, proszę — mówi błagalnie i ledwo potrafi wypowiedzieć każde słowo.
Trzęsie mu się całe ciało.
Wiem, co jest w pudełku. Nie wiem, jak cel chciał osiągnąć Thomas, przysyłając mi pierścionek, ale wiem, co przyniesie Carsonowi ulgę.
— Ufasz mi? — pytam, bo jest w takim stanie, że nie wiem, co zrobi, gdy sięgnę po pudełko.
— Tak, to jemu nie ufam — tłumaczy i patrzy mi prosto w oczy.
— Muszę sięgnąć po pudełko...
— Nie! — przerywa mi natychmiast.
— Ufasz mi? — powtarzam pytanie raz jeszcze. Dobitniej.
— Tak.
— Tylko ja i ty, pamiętasz? — pytam, żeby go upewnić.
— Tak.
Odwracam się, a Carson obserwuje każdy mój ruch jak zlęknione zwierzę złapane do klatki. Ten widok jest okropny. Biorę pudełko do ręki, a on syka, jego ręce są wpół drogi, żeby mi je odebrać, gdybym chciała do niego zajrzeć, ale ja wyrzucam je do kosza bez zaglądania do środka. Odwracam się znów do Carsona. Chwytam go za policzki.
— K o c h a m t y l k o c i e b i e, Carson — szepczę i całuję go w spierzchnięte usta.
Wycieram łzę z policzka i całuję go w niego dwa razy, chcąc scałować każdy możliwy po niej ślad. Przytulam się do niego. Ciało wciąż mu drży, ale obejmuje mnie i przytula mocno.
— Teraz idź, wyrzuć śmieci, dobrze? — proszę go, a on przytakuje skinieniem głowy.
— Tylko ja i ty — mówi cicho.
— Tylko ja i ty. Na zawsze — upewniam go, a on wzdycha z ulgą.
Wychodzi wyrzucić śmieci, ale wraca dopiero za kilka godzin. Z kupionym przez siebie pierścionkiem. Nie chciałam, żeby tak się to odbyło, ale nie mogłam się nie zgodzić.
Powiedziałam tak, a on płakał i pytał kilka razy, czy na pewno się zgadzam. W kółko powtarzał, że tylko ja i on się liczymy. Tylko ja i on. Nie umiałam go uspokoić. To było okropne. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Nigdy mu nie powiem, jak bardzo bolało mnie wtedy serce. Nie chciałam pierścionka. Chciałam, żeby się uspokoił.
Wtedy już wiedziałam, że zostaniemy w Londynie na zawsze.
🎆🎆🎆🎆🎆🎆🎆
Co sądzicie? Teraz już wiemy, czego bal się Carson.
Do jutra!
Przed nami ostatni rozdział ;)
Monika :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro