Rozdział 3
— Islaaaa! Tutaj! Isla! — moje imię wykrzykiwane raz po raz przecina szum pasażu centrum handlowego.
Oglądam się za siebie. Szukam jej wzrokiem. Jest! Szczupła, dość wysoka dziewczyna macha do mnie ręką i podskakuje jak oszalała. Jej długie proste włosy, wystające spod czerwonej czapki z daszkiem lokalnej drużyny baseballowej, podskakują razem z nią.
To Cindy.
Moja przyjaciółka z dzieciństwa, z którą łączy mnie więcej niż z rodzonym bratem. Wieki go nie widziałam. Starszy ode mnie jedynie o rok zamknął się w sobie po śmierci rodziców, egzystując jak zombie, gdzieś obok mnie, a potem wyjechał na studia do Waszyngtonu i tak naprawdę nigdy nie wrócił. Czasem tylko zajrzy, ale na krótko i ucieka do siebie. Nie spędzamy razem nawet świąt.
— Isla! — woła do mnie znów Cindy, jakby jej życie od tego zależało.
Podskakuję więc i też do niej macham, dając znać, że ją widzę. Ruszam jej naprzeciw. Nie rozumiem, skąd dzisiaj w centrum handlowym wzięło się tyle ludzi. Cindy ściąga tę swoją czerwoną czapkę i wymachując nią w powietrzu, przepycha się między ludźmi. Jej promienny uśmiech, który gości na jej twarzy od razu wprawia mnie w dobry humor. Z Cindy, każdy dzień jest jak lato pełne słońca.
Słońce.
Gdy na nią patrzę, widzę tylko Słońce. Albo, gdy patrzę na słońce, to widzę Cindy?
Nie wiem, nieważne. Słońce to cała ona lub ona to całe słońce.
Ciepła, roziskrzona, wszędzie jej pełno. Czasem trochę męcząca, jak południowy upał w środku lata, ale dlatego, że chce dobrze, bo jest kochana, pomocna i troskliwa. Nigdy nie pozwoli ci się poddać. W jej dłoniach wszystko rośnie. Nabiera tempa. Kwitnie. Jej wszystko się udaje. Tak, jak studia dziennikarskie, które skończyła pół roku przed czasem, bo taką miała ambicję i właśnie wróciła do domu z dyplomem, a nie tylko na świąteczną przerwę.
— Islaaaaaaa! — wykrzykuje moje imię niezliczony już raz na cały regulator i wreszcie wpada mi w ramiona.
Ściska mnie tak mocno, że ledwo umiem złapać oddech, podskakując w miejscu.
— Jak dobrze cię widzieć! — piszczę jej do ucha, bo też nie potrafię się powstrzymać i też podskakuję.
Ludzie zaczynają się na nas gapić, jak na wariatki, ale nas to nie obchodzi. Nie widziałyśmy się pół roku. Cindy studiowała w Waszyngtonie, tam, gdzie Jordan i owszem rozmawiałyśmy przez telefon, pisałyśmy do siebie od czasu do czasu, ale to nie to samo.
— Kiedy wróciłaś? — pyta, wciąż mocno podekscytowana.
— Wczoraj po południu — odpowiadam.
Robi nadąsaną minę i trąca mnie ręką.
— I zwlekałaś tak długo, żeby się ze mną spotkać? — pyta z udawaną pretensją, jakby sama wróciła, nie wiadomo ile wcześniej i też miała czas.
— Musiałam pogadać z Julią, wiesz, zerwaliśmy z Thomasem — tłumaczę, nie kryjąc, co zaszło.
Zastyga w bezruchu. Patrzy na mnie osłupiała. Jej zielone oczy rosną jak u postaci z bajek.
— Że co? Dlaczego? — dopytuje w szoku, ale z troską.
Cindy i Thomas poznali się w zeszłe Boże Narodzenie i bardzo się polubili. On zawsze kazał ją pozdrawiać, gdy z nią rozmawiałam, a ona odwzajemniała się tym samym. Nawet Tyler, chłopak Cindy, który nie często darzy ludzi sympatią, też polubił Thomasa.
Spędziliśmy razem zeszłorocznego Sylwestra.
— To było nie dla mnie, nie czułam się szczęśliwa — zaczynam tłumaczyć, a ona ciągnie mnie za rękę do pobliskiej restauracji.
Siadamy, zamawiamy kawę, a ja streszczam jej moje trzy lata z Thomasem.
— No, to klops — martwi się, gdy kończę jej opowiadać.
— Nie rozumiem.
— Tyler urządza wielką imprezę sylwestrową w Marvin's z okazji obrony mojego dyplomu i chciał was zaprosić, a w tej sytuacji...
— Nie zaprosi mnie, bo jestem sama? — oburzam się lekko.
Tyler jest DJ'em. Często organizuje różne imprezy.
— Nieee, ale nie wiem, czy chciałabyś przyjść, a przecież zawsze Sylwestra spędzamy razem — mówi wciąż zatroskana.
No prawie zawsze — poprawiam ją w myślach, a ta część mojego serca, do której nigdy nikt nie zaglądał, znów się uchyla i zaczyna boleć.
Sylwester zawsze był JEGO. To z nim obowiązkowo musiałam go spędzić. Zawsze cieszył się na ten wspólny czas. Sylwester był tylko dla nas. Tylko ja i on. Razem, pomimo tłumu ludzi wokoło.
Cieszyłam się, że go miałam, a on...
Zatrzaskuję z hukiem tę bolesną część serca i wracam do rozmowy z Cindy.
— No co ty, miałabym zrezygnować z naszej tradycji, bo zerwałam z Thomasem? — pytam prześmiewczo, choć faktycznie wizja spędzenia wielkiej imprezy będąc samą, mi się nie uśmiecha, jednak tradycja, to tradycja. — Nie mówiąc o tym, że trzeba świętować twój dyplom! — mówię, wybijając werble dłońmi o blat stolika.
— Naprawdę? Przyjdziesz? — pyta z nadzieją w głosie, a ja potrząsam głową potwierdzająco. — Zobaczysz, będzie ekstra — cieszy się. — Będą tańce, dobre jedzenie i w ogóle. Zabawimy się na całego!
Uśmiecham się do niej, ale tak naprawdę wizja zabawy na całego jakoś nie napawa mnie entuzjazmem. Ostatni raz, gdy bawiłam się na całego, nie skończyło się dobrze.
— Pamiętasz, że nie piję alkoholu? — mówię do niej ostrzegawczo.
— Tak, oczywiście, że pamiętam. Dla ciebie będą drinki bezalkoholowe — zapewnia mnie z uśmiechem i znów ściska mnie mocno.
Kochana Cindy. Ona zawsze pamięta o wszystkim.
W restauracji zjadamy obiad, a potem do samego wieczora opowiada mi o dyplomie i o tym, jak Tyler się jej oświadczył, a mnie piecze ranka na palcu. W mojej wyobraźni roztacza się wizja samotnej przyszłości. Nie mam nikogo. Straciłam mojego najlepszego kumpla trzy lata temu, Cindy niedługo wyjdzie za mąż i będzie miała inne rzeczy na głowie, a Thomas... nie, to było bez sensu. Nawet w myślach nie chcę do tego wracać. Czuję ulgę, że już po wszystkim i trochę podle że tak łatwo potrafię przejść nad tym do porządku dziennego. Dochodzę jednak do wniosku, że to rozstanie było nam pisane już od dłuższego czasu. O ile w ogóle nie powinniśmy byli się ze sobą wiązać.
Rozstajemy się z Cindy po tysiącu przyrzeczeń, że jutro znów się spotkamy i wracam do domu, a ponieważ wieczór nie zapowiada się szczególnie interesująco, zamykam się w swoim pokoju i otwieram szafę w poszukiwaniu odpowiedniej sukienki na jutrzejszą noc Sylwestrową. Nic się nie nadaje, więc piszę do Cindy, że bez względu na wszystko jutro jeszcze musimy zrobić zakupy. Odpisuje, że widzimy się o jedenastej, znów w tym samym centrum handlowym. Ufam, że wie, co robi. Zawsze wiedziała, gdzie są najfajniejsze i niedrogie ciuchy.
Siadam do laptopa. Przeglądam wiadomości w internecie i wpadam na stronę z horoskopem. Czytam, a na końcu horoskop zadaje mi pytanie:
Czy zrobiłaś już listę postanowień noworocznych?
Uśmiecham się sama do siebie. Jest kilka rzeczy, które chciałabym poprawić w nadchodzącym roku. Wyciągam kartkę i ołówek z szuflady, ale włosy momentalnie jeżą mi się na karku. Zapisuję na kartce tylko jedno zdanie.
„Nigdy nie oglądać się wstecz"
Chowam kartkę z powrotem do szuflady.
— I NIGDY WIĘCEJ ŻADNYCHLIST! — dodaję na głos.
🎆🎆🎆🎆🎆🎆🎆
Ma dziwne przeczucia co do tej imprezy...
A Wy?
Do jutra!
Monika :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro