Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Samolot jest opóźniony i siedzę na lotnisku już drugą godzinę z kubkiem kawy w ręce. Wracam do domu. Do Burbank. Miasta niedaleko Los Angeles w stanie Kalifornia. Czeka tam na mnie moja ciotka Julia, która wychowywała mnie i mojego brata Jordana, od kiedy nasi rodzice, a jej siostra i szwagier, zginęli w wypadku samochodowym dziesięć lat temu.

Nie mam innego wyjścia. Muszę wrócić. Akademik jest nie do załatwienia w trakcie przerwy świątecznej, dlatego nocowałam w hotelu jedną noc, ale to było równie nie do wytrzymania, co mieszkanie w apartamencie z Thomasem. Poza tym obiecałam Julii, że przylecę na Sylwestra.

Nie chciałam wracać do domu wcześniej, niż to było ustalone, żeby się nie martwiła. Od razu poznałaby, że między mną a Thomasem, którego ubóstwia, jest coś nie tak. Nawet jeśli Thomas ZDECYDOWAŁBY inaczej i nie spędzalibyśmy świąt z jego rodzicami, psychopatycznym bratem Kieranem — który jako jedyny lubił sztukę i chyba nawet go za to lubiłam; drugim bratem Kurtem — psychopatą jeszcze większym niż Kieran, bo bez wartości artystycznych; oraz siostrą Robbyn — swoją drogą, ją jedyną jestem pewna, że lubiłam z całej tej bandy napuszonych pawianów, bo wiedziała, co to są emocje i uczucia — to zapewne przyleciałby ze mną o ten jeden dzień wcześniej. Jeśli nie, Julia od razu by się zorientowała, że w naszym POUKŁADANYM związku, nagle coś się „przewróciło" i zrobiło bałagan. Tak, Thomas był do tego stopnia przewidywalny. Zatem, skoro zostało ustalone, że przylecę sama dwudziestego dziewiątego grudnia, to tak musiało pozostać. Nie mam siły na tłumaczenie i wyjaśnianie. Nie teraz. Dlatego noc w hotelu była naprawdę uzasadniona, choć nieznośna.

Pojęcia nie mam, jak to w ogóle kiedykolwiek wytłumaczę Julii, ale nie chcę się tym martwić na zapas. Zrobię to później albo wcale. Jestem dorosła. Mam dość tłumaczenia się przed kimkolwiek. Wystarczy, że wciąż musiałam coś tłumaczyć Thomasowi.

Mój leżący obok mnie telefon zaczyna wibrować. Wydaje potworny brzęk, bo plastikowe krzesło potęguje odgłos i cała hala lotniskowa wie, że ktoś do mnie dzwoni, ale mam to w nosie. Kobieta siedząca obok tylko na mnie zerka ukradkiem, bo to już chyba dziesiąte połączenie, którego nie odbieram.

Zerkam na wyświetlacz, ale nawet nie wyciągam ręki po telefon. Nie mam zamiaru odbierać. Wiem, kto dzwoni.

Thomas.

Znów. Zakrywam oczy dłonią. Czekam. Po chwili włącza mu się poczta, a ja mam go z głowy, za to mam zapchany telefon, który prosi ostatkiem sił, żeby zwolnić trochę pamięci, bo system zacznie szwankować.

Biorę go więc do ręki i zerkam na godzinę. Tak, już mogę włączyć tryb samolotowy. Koniec. Następnie czyszczę pamięć podręczną, ale to wciąż mało. Filmiki z przedstawień na uczelni, zajmują za dużo miejsca, ale nie mam ich teraz jak przerzucić do laptopa. Zrobię to w samolocie, a na razie musi wystarczyć, że wykasuję niepotrzebne zdjęcia, smsy, a tryb samolotowy wyciszy aplikacje, działające w tle. Zaczynam od smsów. Na pierwszy odstrzał idą te od Cindy, mojej przyjaciółki. Opisuje w nich wszystkie swoje podboje łóżkowe z Tysonem. Chłopakiem, z którym jest od pierwszej klasy liceum, a wciąż ekscytuje się nim, jakby dopiero co go poznała. Zazdroszczę jej. To musi być prawdziwe uczucie, skoro tak to wygląda, ale ja niekoniecznie muszę o tym czytać w smsach. Następne są od Jordana, mojego brata, ale one na pewno nie zajmują dużo miejsca, no bo wiadomości „tak", „nie", „nie wiem", nie mogą zajmować dużo pamięci, prawda? Mimo to, je też kasuję tak jak kolejne marketingowe, sporadyczne i jednorazowe od przypadkowych osób i firm. Na końcu zostają te, które muszą zostać. Czyli od niego...

Od Carsona.

Mojego najlepszego kumpla. Człowieka, za którego oddałabym życie i któremu ufałam, że zrobiłby dla mnie to samo w zamian, a który zawiódł mnie bardziej niż ktokolwiek inny na świecie. Zupełnie nie wiem, po co je trzymam, ale za każdym razem, gdy widzę jego imię na wyświetlaczu, czuję w sobie to ciepłe uczucie tęsknoty i żywię nadzieję, że kiedyś może mogłoby się między nami znów jakoś ułożyć. Chyba łudzę się, że to możliwe i dlatego trzymam te wiadomości.

Mój palec zawisa nad jego imieniem i chwilę zastanawiam się, czy jest mi to dziś potrzebne, żeby tam zaglądać.

Już gorzej być nie może — myślę sobie i klikam, otwierając w sercu tę część, do której nikt prócz mnie nigdy nie zaglądał.

Moim oczom ukazuje się tylko jedna strona i serce boli mnie bardziej niż zwykle. Jedna strona. Cała korespondencja z ostatniego roku to JEDNA STRONA wyświetlacza.

Czytałam te wiadomości już nie raz. Każdą cyfrę daty, godziny i literę treści znam na pamięć, ale i tak zaczynam czytać od nowa.

1 stycznia, godzina 00:01 — Szczęśliwego Nowego Roku, Isla. Pomyślności.

Nie odpisałam.

23 maja, godzina 00:01 — Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.

Kolejna wiadomość bez odpowiedzi.

4 lipca, godzina 2:45 — Wszystkiego dobrego z okazji Dnia Niepodległości. Ox.

Następna bez odzewu z mojej strony.

2 sierpnia, godzina 00:01 — Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Carson. – niewysłana.

Nie miał pojęcia, że chciałam być pierwsza, ale nie byłam. Nigdy. On za to był pierwszy, niestety nie został ostatni. Chciałam się przełamać i wysłać życzenia, ale po prostu nie mogłam. Chciałam to zrobić tuż po północy, tak jak on, bo chyba chciałam, żeby wiedział, że wciąż jest ważny, tak jak mi wydaje się, że wciąż jestem ważna dla niego.

Po wszystkim co się wydarzyło między nami tuż po balu maturalnym, on wciąż trzymając się naszych starych, utartych, niepisanych, przyjacielskich zasad, pisze mi życzenia zaraz po północy, choć sama nie wiem, jakie to ma znaczenie i co tak naprawdę chce tym udowodnić? Boli mnie, że nigdy mi nie wytłumaczył. Nigdy nie przeprosił. Nie stanął ze mną twarzą w twarz i nie skonfrontował. Nie porozmawiał ze mną, a ja nie pamiętam, co się wtedy stało. Wiem na pewno, że mnie wykorzystał, bo kiedy rozpętała się burza, zamilkł i schował głowę w piasek. Uznałam jego milczenie, za przyznanie się do winy. Dziś to już tylko paskudne wspomnienie, o którym pamiętam zapewne tylko ja, bo z korespondencji i ilości emotikonek, jakich używa, tak wynika. On już dawno zapomniał i uznał, że może wciąż do mnie pisać jak kiedyś, jakby nigdy nic się nie wydarzyło i możemy do końca życia udawać, że jest okej. Zerkam znów na wyświetlacz.

11 listopada, godzina 14:35 — Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Dziękczynienia.

Oczywiście nie odpisałam.

Uśmiecham się, pomimo że chyba jeszcze mu nie wybaczyłam. Wybaczyłam? No, nie wiem. To tylko słowa, ale ja zawsze na nie czekałam, choć nigdy nie odpisuję.

24 grudnia, godzina 22:04 — Wesołych świąt. <choinka>; ; :*

Wzdycham. Cały rok na jednej stronie wyświetlacza. Gdybym miała tu całą korespondencję z ostatnich trzech lat, byłoby ich niewiele więcej, bo trzy, z każdego roku jedna, bardzo podobna jedna do drugiej i druga do trzeciej, ale zmieniłam telefon w zeszłym roku na gwiazdkę, więc wiadomości zostały w starym telefonie. Czuję uścisk w sercu. Chyba żałuję, że przepadły, bo przepadły. Telefon został na dnie szuflady w apartamencie Thomasa. Nie mam pojęcia, czy je odzyskam. Nie chcę go o nic prosić.

Wracam myślami do Carsona.

Gdzie tak bardzo się pogubiliśmy? Jak on mógł mnie tak zawieść? — zadaję sobie pytanie. Przecież kiedyś byliśmy nierozłączni. Pisaliśmy sto razy więcej wiadomości jednego dnia i obowiązkowo rozmawialiśmy przez długie godziny wieczorami. Najpierw na schodach u mnie pod domem, a potem przez telefon, jakbyśmy nie zdążyli się nagadać.

Dziś, w takiej sytuacji jak ta, gdy zerwałam z Thomasem, byłby pierwszą osobą, do której zadzwoniłabym z tą wiadomością. Przyleciałby. Wiem na sto procent, że by przyleciał, choć studiuje w Londynie. Dla niego nie było granic, których nie mógłby przekroczyć. Nie było przeszkód, których nie potrafiłby pokonać. Nigdy nie było rzeczy, której nie dostał, jeśli jej chciał. Po cichu zawsze łudziłam się, że miał do mnie słabość, bo się ze mną kumplował, pomimo że mógł mieć każdą inną dziewczynę za przyjaciółkę. Nie widziałam jeszcze wtedy, że nie miał słabości do mnie, ale miał za to inną słabość. Wskakiwanie do łóżka z kim popadło. Tylko na seks. Tylko po fizyczność, a ja... chyba się w nim podkochiwałam i nie chciałam tego widzieć. Wracam myślami do skrawków wspomnień.

Sześć lat wcześniej

— Gdybyś była moją dziewczyną, zagrałbym to inaczej — szydził, siedząc na murku pod szkołą.

— Inaczej? Niby jak? — dopytywałam z drwiną w głosie.

Mike, kapitan szkolnej drużyny footballowej, zaprosił mnie wtedy na imprezę sylwestrową do Marvin's — lokalnej knajpy.

— Ja zabrałbym cię do Paryża na Sylwestra — przechwalał się swoim pomysłem, jakby był nie wiadomo jak oryginalny.

Każdy chłopak chciał wtedy zabrać dziewczynę do Europy, do miasta miłości, to było na topie, więc pomysł nie był oryginalny. Zaczęłam się śmiać.

Zerknął na mnie spod byka.

— Nie wierzysz mi? — zapytał buntowniczo.

Zamilkłam, bo wiedziałam, że tylko on mógł doprowadzić do realizacji takiego planu. Jego było stać na wszystko. Zarówno mentalnie, jak i materialnie, pomimo że miał tylko szesnaście lat, bo miał dobrze sytuowanych rodziców. Może nie bogatych, jak rodzice Thomasa, ale mogli sobie pozwolić zdecydowanie na więcej niż inni. Nikt go z tego powodu nie lubił. Chłopcy patrzeli na niego jak na złodzieja, bo zawsze miał najnowszy model telefonu, własny samochód i nie bał się go prowadzić bez prawa jazdy, a dziewczyny oskarżały go o wykorzystywanie, choć same pchały mu się do łóżka. Nawet te starsze, a może zwłaszcza te starsze. Bo był fajny. Cool. Za nic miał zasady. Był przystojny, zbuntowany i... podobno dobry w te sprawy.

Budzę się ze wspomnień.

Natychmiast czuję w ustach smak alkoholu i jego usta na swoich. Bezwiednie biorę głęboki świszczący oddech. Jakbym za chwilę miała utonąć i bezkresna otchłań, mroczna i lodowata, miałaby mnie wciągnąć. To jak odruch bezwarunkowy. Czuję takie zażenowanie, że nie jestem w stanie tego powstrzymać.

— Nie, nie, nie. Zdecydowanie nie chcę o tym teraz myśleć. W ogóle nie chcę. To mi gotuje mózg — mówię jak wariatka sama do siebie.

Kobieta siedząca obok zerka na mnie, czy ze mną wszystko w porządku, ale ją ignoruję. Wścibska baba.

„Pasażerowie lotu 3654, proszeni są o podejście do bramek" — rozbrzmiewa głos z głośnika.

— Nareszcie — burczę pod nosem.

Wstaję z krzesła, do którego mam wrażenie, że już przyrosłam i ciągnę walizkę za uchwyt.

Swoją drogą to ciekawe, że właśnie dziś musiałam zajrzeć do folderu z jego smsami — zastanawiam się, siedząc już w samolocie. — Może dlatego, że zawsze spędzaliśmy Sylwestra razem? — zadaję sobie pytanie. — Pewnie tak — odpowiadam i uznaję za oczywistość.

Po sześciu godzinach lotu, w hali przylotów wita mnie Julia. Niska blondynka, starsza ode mnie jedynie dwanaście lat, która śmiało mogłaby być moją siostrą. Biedna, dobiegała trzydziestki, gdy na jej głowę spadło dwoje nastolatków.

Naprawdę cieszę się, że ją widzę.

W mojej głowie na jej widok pokazuje się natychmiast wiosna. Wszystko kwitnie i pachnie rześko. Jest kolorowo, pomimo że to środek zimy na zewnątrz jest około dwunastu stopni.

Wpadam jej w ramiona, śmiejąc się głośno. Coraz bardziej przypomina moją mamę. Ona też była Wiosną w mojej głowie.

— Boże, jak ja za tobą tęskniłam! — mówię w jej apaszkę, która pachnie jak zawsze jej słodkimi kwiatowymi perfumami.

— Ja za tobą też — mówi w odpowiedzi.

Odchyla się i obejmuje moją twarz dłońmi. Uśmiecha się z troską.

— Dobrze być w domu — wzdycham, a ona patrzy na mnie podejrzliwie.

— Gdzie spędziłaś noc? — pyta wprost.

Krzywię się momentalnie.

— Już wiesz? — odpowiadam pytaniem na pytanie.

Puszcza moją twarz i bierze mnie pod rękę. Wychodzimy z hali przylotów.

— Dzwonił Thomas. Pytał, czy dotarłaś do domu. To ja zapytałam o was, a on nie chciał kłamać. Nie miej mu za złe — tłumaczy go, gdy wsiadamy do samochodu.

Nie mam. Nie chciałam odbierać telefonu, gdy dzwonił, więc zadzwonił do Julii. Jej pupilek. Zawsze musi wszystkiego pilnować, nawet gdy od niego odeszłam, bo przecież ja zgubiłabym bilet, paszport i głowę. To nawet słodkie.

Ciekawe, co by powiedział, gdyby zobaczył mnie teraz całą i zdrową. Dotarłam! W jednym kawałku! MAGIA!

🎆🎆🎆🎆🎆🎆🎆

No medżik :D dotarła.

Co myślicie o Carsonie? A to łajdak, nie? Co on zrobił tej dziewczynie?

Do jutra!

Monika :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro