→ 𝘒𝘰𝘶 𝘔𝘶𝘬𝘢𝘮𝘪 🔞
Uniwersum: Diabolik Lovers
Ship: Kou x oc
Notka: Gorące/ Lekki lime
Tytuł: Angry God
Uwagi: Shot typu zwiastun; wulgarny język
Osobliwość tego shota polega na tym, iż jest on odrobinę przerobionym fragmentem książki, którą piszę o Kou oraz wymienionej w opowiadaniu oc.
Nie bardzo wiem, czy sceneria Diabolik Lovers jeszcze żyje i czy jest sens w ogóle publikować tę opowieść, chociaż nie powiem - ja osobiście bardzo ją lubię.
Jest ona typem 18+, co nie zmienia faktu, że postarałam się, by historia była ciekawa 🥹
Jeżeli są tu osoby zainteresowane Złymi Bogami to byłabym wdzięczna, gdyby zameldowały się w komentarzu 🥰
Enjoy!
════♣♣════
Mam na imię Lilou Nobara. Żyję dlatego, że śmierć oznaczałaby iż przegrałam walkę ze świtem, rzeczywistością, a co gorsza - otaczającymi mnie wampirami. A to byłby zajebiście niefajny cios.
Tak, to dość nietypowe, że powiedziałam „wampirami", a nie ludźmi. Nie chwaląc się przyznaję, że miałam co nieco do czynienia z dziećmi nocy i muszę powiedzieć, że to nic szczególnego.
Serio. Nic szczególnego.
Nie jestem traktowana jak księżniczka, a bardziej jak zdobycz - deser.
Pomijając to, że na każdym możliwym kroku siódemka tych aroganckich drani życzy mi śmierci, daje do zrozumienia, że mnie nienawidzi albo że ich „do jasnej cholery" wkurzam (czym się bardziej szczycę niż żalę) to jest jedna rzecz, która za jednym zamachem strąciła mnie z planszy.
Zostałam zastąpiona.
Niejaka Yui Komori wtargnęła do mojego życia jak nienazwany huragan i przemeblowała je, nawet o tym nie wiedząc.
Kwestia pójścia w odstawkę nie wydaję się z pierwszego punktu widzenia przerażająca - raczej smutna. Strach pojawia się wtedy kiedy zdrowy rozsądek zrozumie jakie konsekwencje przychodzą wraz z bezużytecznością.
Niechciana równa się martwa. Bo w końcu po co bracia Sakamaki mieliby trzymać starą zabawkę skoro pojawiła się nowa?
W całym tym chaosie cieszyłam się z jednej rzeczy. Mianowicie miałam przyjaciółkę, która zapewniła mi wsparcie kiedy najbardziej jej potrzebowałam. Za co byłam kolosalnie wdzięczna, bo pomimo, że doskonale znała swoje położenie - mieszkała ze swoim niby-facetem w rezydencji gargantuicznych rozmiarów, a mimo to postanowiła zorganizować imprezę rodem z klubowych nocy w Las Vegas.
Wiedząc, że jej chyba-facet tego nie znosi.
Tak jak myślałam, rozkręcenie przez Megary szalonej balangi nie było rzeczą trudną. W salonie ogromnej rezydencji tłoczyli się ludzie i spore grono znajomych, bawiących się świetnie bez naszej pomocy. Wystarczył dobry alkohol, muzyka oraz zapewnienie, że dzisiejsza zabawa jest bez ograniczeń. Tylko lepiej żeby goście zostawili stoły na miejscu.
Z przyjaciółką szykowałyśmy się w jej pokoju, mając za towarzysza butelkę do połowy opróżnionego szampana. Przymierzałam czarną, satynową sukienkę, gdy Meg siedziała przy lusterku malując rzęsy.
— Jaki jest ten twój Ruki? — zapytałam, rozbierając się do bielizny, by ubrać coś innego. Zerknęłam na czarnowłosą w lustrze.
— Przypomnę ci, że nie jesteśmy razem. — odparła, bawiąc się w palcach zalotką. — Ale jest całkiem niezły. — dodała, bez większej ekscytacji.
Pokiwałam głową zdejmując z wieszaka krwistoczerwoną, opływową suknie, kończącą się kilka centymetrów niżej niż linia uda, obszytą ciemnym tiulem.
— Zadziwiające — włożyłam na siebie obcisły materiał, poprawiając ułożenie stanika — jesteś z facetem, którego określasz mianem „niezły". Aż tak niskie masz standardy? — uśmiechnęłam się złośliwie, a przyjaciółka zachichotała.
— Zdarzają mu się przebłyski, okej? — odparła rozbawiona. — No i tak poza tym ma trzech braci, którzy z nami mieszkają. — dodała, a ja wygładziłam ciuch na talii.
Odwróciłam się do niej zaskoczona.
— Mieszkają? — dopytałam, tego się nie spodziewając. Czarnowłosa przytaknęła.
— No tak, na pewno ci mówiłam. — spojrzała na mnie, trzymając w ręce tusz do rzęs.
Pokręciłam przecząco głową, a ona zmarszczyła nos. Raz może dwa mimochodem wspominała o braciach Rukiego, ale nie chwaliła się, że dzieliła z nimi dom.
— Właściwie nigdy nie powiedziałaś mi o nich za wiele. — dodałam, gryząc wnętrze policzka.
— Jak ja to zrobiłam? — zapytała sama siebie, lecz zaraz potem pokręciła głową. — No nie ważne. W każdym razie to trójka niezłych popaprańców, więc lepiej trzymaj się od nich z daleka. — wycelowała we mnie szczoteczką, przybierając groźny ton.
Popatrzyłam na Megarę wymownie.
— Przypomnę ci, że mieszkam z szóstką znacznie większych popaprańców. — usiadłam na fotelu, podwijając nogę pod pośladek i kładąc ręce na oparciu.
— Tak, ale ci tutaj to przypadki wyjątkowe. Później ci ich przedstawię. — domyśliłam się, że mówiąc przedstawię miała na myśli pokażę z końca pokoju.
— A co w nich takiego strasznego? — przekrzywiłam głowę zaciekawiona.
Ręce dziewczyny zatrzymały się w powietrzu, a ona zerknęła na mnie w lustrze.
— Widzę, że wzbudziłam twoje zainteresowanie, więc może inaczej to ujmę. Jeden ma obsesje na punkcie noży, drugi czci pomidory, a trzeci... — uśmiechnęła się sugestywnie. — uwielbia kicie... — powiedziała wolno, jakby znacząco.
— Kicie? — zmarszczyłam brwi.
— Tak. — uśmiechnęła się pobłażliwe. — Kicie. Więc nie wolno ci nawet zamieniać z nim słowa, czaisz? — zapytała całkiem poważnie.
Zastanowiłam się przez chwile. Podobne jak Megara miałam ochotę zrobić coś czego robić nie powinnam, ale dobitny wzrok przyjaciółki skutecznie mnie od tego odwodził. Moje oczy wykonały pełny obrót.
— No zgoda. — zaśmiałam się i wstałam. — Ale chodź już, mam ochotę się zabawić. — oświadczyłam, poprawiając ramiączka obcisłej sukienki.
Megara podniosła spojrzenie na moją sylwetkę i uśmiechnęła się szeroko.
— Och, wyglądasz do schrupania. — zamruczała i odrzuciła ciemne włosy na plecy.
Czerwone pasma mieniły się na jej głowie w świetle lamp, a oczy zaiskrzyły, kiedy zeszłyśmy po schodach wprost do szalejącego tłumu. Muzyka wciągała bardzo szybko i nawet nie wiedziałam, kiedy zaczęłam się bawić. Tańczyłam z właściwie nieznanymi mi dotąd osobami, a alkohol lał się niczym z odkręconego kranu. Och, jakże Reiji, by mnie zabił. Mentalnie posyłam w jego stronę środkowy palec.
Po chwili Meg, chwyciła moje przedramię i odciągnęła na bok.
— Cooo? — zamarudziłam, chcąc dalej się ruszać.
Złapała mnie za ramiona i wskazała czyjąś postać w tłumie.
— To jest Yuma. — spojrzałam na pieruńsko wysokiego chłopaka o ciemnych włosach związanych w kitkę. — Ten od pomidorów. — sprostowała, a na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech.
Chłopak wyglądał na zmieszanego i dość niezadowolonego, ale oprócz tego wydawało mi się, że dopiero przyszedł.
— Na schodach, ten w bandażach, to wielbiciel noży - Azusa. — powiedziała głośno, chcąc przekrzyczeć tłum.
Znacznie niższy chłopak o ciemnych włosach, których konkretnego koloru nie umiałam dokładnie określić przez panującą wokół półciemność, wchodził po schodach na piętro, najwyraźniej idąc do swojego pokoju.
— A tam... — wskazała wysokiego blondyna, rozmawiającego z grupką otaczających go dziewczyn. — Nasza kicia. — wymruczała — Kou. — przyjrzałam się chłopakowi z daleka i nie wiem, czy przemawiał przeze mnie alkohol, ale był cholernie w moim typie. A to rzadko się zdarza, zatem zapewne to wina alkoholu.
— Podoba mi się. — oświadczyłam bez ogródek, chcąc wyswobodzić się z jej uścisku.
— O nie, nie, nie. — mocniej mnie złapała, nie pozwalając postąpić choćby kroku. — Wygląda milutko, ale wierz mi nie chcesz go poznać.
Och, skarbie. Teraz kurewsko tego pragnę. Choć stał dosyć daleko byłam w stanie przyjrzeć się jego przystojnej twarzy i bajecznie roztrzepanym włosom. Dojrzałam kitę, niedbale splecioną gumką i miałam ochotę za nią pociągnąć...
— Hm, ale nigdzie nie widzę...
— Megara. — stanowczy głos, przerwał mojej przyjaciółce w pół zdania, aż podskoczyła.
Obie natychmiast odwróciłyśmy się w stronę Rukiego, a ten nawet nie musiał podnosić głosu, byśmy go usłyszały. Wyglądał na naprawdę niezadowolonego, zwłaszcza, że Meg w odpowiedzi uśmiechnęła się swawolnie.
— Och, cześć. — uśmiechnęła się, zgarniając butelkę tequili ze stołu. — Chcesz trochę?
Gdyby wzrok mógł zabijać, moja przyjaciółka już dawno by nie żyła.
— Masz przewalone. — mruknęłam do niej, chwiejąc się na wysokich obcasach.
Chciała coś odpowiedzieć, lecz została brutalnie złapana za rękę i odciągnięta z dala z mojego pola widzenia. Pomachałam dziewczynie, uśmiechając się ze współczuciem.
Zostałam sama i ponownie omiotłam wzrokiem salę, trzymając w rękach pustą butelkę szampana. Odstawiłam ją na stolik i ruszyłam w stronę rozstawionego alkoholu. Wzięłam kieliszek i nalałam sobie wina, czując, że w mojej głowie odprawia się niezłe bajlando.
— Hej, kiciu, podasz butelkę? — usłyszałam obok siebie słodki głos. Melodyjny i właściwie całkowicie niegroźny. Odwróciłam głowę i zaraz później przekonałam się, że obok mnie stał pociągający blondyn, od którego miałam stronić.
No, ale cóż ja mogę skoro sam do mnie przyszedł?
Sięgnęłam po whisky i wręczyłam ją Kou, a ten uśmiechnął się przyjaźnie. Był uroczy, ale dalej cholernie kuszący. Przyjrzałam mu się uważniej, będąc na tym poziomie wstawienia, gdzie nie obchodziło mnie, że perfidnie się na niego gapię.
Chłopak nalał sobie złotego płynu do szklanki i spojrzał na mnie.
— Tak, skarbie? — uśmiechnął się i nawet w ciemności dostrzegłam jak jego tęczówki pociemniały. Pod naporem jego wzroku czułam się dziwnie. Jakby rozbrajał mnie samym patrzeniem.
Uśmiechnęłam się leniwie i pociągnęłam łyka wina.
— Kontempluję na temat tego, czy mi się podobasz. — wyjaśniłam, opierając się o blat.
Kou stanął bliżej, patrząc na mnie z prowokacyjnym uśmiechem. Zerknęłam pobieżnie na zebranych biesiadników.
— I do jakiego wniosku doszłaś? — zapytał, przekrzywiając głowę.
Nieoczekiwanie dostrzegłam przy drzwiach kogoś kogo absolutnie nie spodziewałam się zobaczyć. Ayato omiótł bawiących się ludzi zniesmaczonym spojrzeniem. A ten, kurwa, co tu robił? Kou najwyraźniej zauważył, że długo wpatruję się w jeden punkt i odwrócił w tamtą stronę głowę.
Spanikowałam, obawiając się, że zaraz Sakamaki zaszczyci nas swoją obecnością i rozpęta się awantura. A na to akurat nie miałam ochoty.
Pospiesznie pociągnęłam Kou do siebie, nieznacznie odsuwając się z nim na bok i szarpnęłam za kołnierz jego koszuli. Nasze usta się zetknęły, a ja nie spodziewałam się, że stado motyli w dole mojego brzucha momentalnie odbierze mi siłę w nogach. Chłopak wydał się kompletnie zaskoczony, ale raptem po chwili przytrzymał mnie w talii przyciągając do siebie. Zarzuciłam ręce na jego szyję, a on pogłębił pocałunek muskając językiem mój język. Niemal zdrętwiałam, czując jak dobrze smakował.
Na początku w ogóle nie planowałam go całować. Musiałam odwrócić uwagę Ayato i moja pijana dupa podpowiedziała mi, że oto najlepszy sposób. Ale gdy jasnowłosy trzymał mnie w ramionach, bawiąc się moim językiem, nie myślałam o niczym innym. Pragnęłam znaleźć się przy nim tak blisko jak się da, by tylko nie przestawał swoich zachłannych pieszczot.
Stanęłam na palcach, kiedy nieoczekiwanie Kou obrócił mnie i przyparł do ściany całym ciałem. Aż straciłam dech, a z mojego gardła wydobył się cichy jęk. Usłyszałam jak blondyn cicho się śmieje.
— A więc to jest skutek twoich kontemplacji? — zamruczał, przygryzając moją dolną wargę i nie puszczając z objęć.
— Zrób tak jeszcze raz... — wyszeptałam, całkowicie ignorując jego słowa. Chciałam więcej i nie obchodziły mnie ostrzeżenia przyjaciółki.
W jego oczach błysnęły ogniki.
— Ale jak, kotku...? — spytał, przejeżdżając językiem wzdłuż mojej szyi. Zadrżałam, prostując się w jego objęciach.
— Kou... — miauknęłam, z nadmiaru alkoholu myśląc tylko o jego ustach na moich i tym boskim zapachu.
Ciało chłopaka znajdowało się tak blisko mojego. Gdyby nie fakt, że mocno mnie przyszpilił z nadmiaru podniecenia zaczęłabym ruszać biodrami.
— Och... Już znasz moje imię? — z premedytacją przedłużał każdą chwilę, jakby czekał aż zacznę go błagać, by znów wsunął język między moje wargi. — Szybka jesteś, kiciu... — zaśmiał się, a ja wygięłam plecy, nie mogąc ustać w miejscu.
Nieoczekiwanie podniósł mnie, dalej boleśnie przyciskając do ściany i pozwolił opleść się nogami w pasie. Sekundę później zaczepił mój język swoim, a po chwili znów zatonęłam w pocałunku. Cholera... To że pragnęłam go bardziej niż kiedykolwiek czegokolwiek musiało być winą nadmiaru alkoholu. Na pewno.
— Lilou, do jasnej cholery. — poczułam nieznośną pustkę, gdy Kou odwrócił głowę w stronę mordującego nas wzrokiem Ayato.
Jęknęłam niezadowolona.
— Spadaj, jestem zajęta. — mruknęłam, bawiąc się włosami blondyna, a ten posłał mi zawadiacki uśmiech. Oj tak, zdecydowanie mi się podobał.
— Nie obchodzi mnie co robisz i co miałaś w planach robić. Wracasz ze mną do domu. — oznajmił, tak jakby właściwie ta sytuacja go nie obchodziła.
Wywróciłam oczami.
— Nigdzie nie idę. — oświadczyłam pewnie, choć w głowie szumiało mi tak bardzo, że prawie straciłam łączność z rzeczywistością.
Czerwonowłosy prychnął.
— Owszem idziesz. — warknął, a ja stanęłam na równych nogach.
Poczułam zirytowanie. Akurat wtedy, kiedy zaczynałam naprawdę dobrze się bawić ten drań musiał przybyć i wszystko schrzanić? Nie ma nawet opcji, że to zaakceptuje.
— Przestałam wam już być potrzebna, więc się odwalcie. — syknęłam wściekle.
— Że co? — Sakamaki wydawał się nie wiedzieć o czym mówię.
Słyszałam szum własnej krwi w żyłach i gdyby nie Kou stojący za mną najpewniej zderzyła bym się z podłogą.
— Słyszałeś. — rzucił blondyn, a w jego jasnych oczach pojawił się niebezpieczny błysk. Albo mi się przewidziało, albo jedna tęczówka na moment przybrała czerwoną barwę.
Dostrzegłam złość malującą się na twarzy zielonookiego, a po chwili poczułam rękę na swoim nadgarstku, kiedy pociągnął mnie do siebie.
Warknęłam, usiłując wyszarpać się z jego objęć.
— Wal się! — zawołałam wkurzona.
Sakamaki nie skomentował żadnych moich ruchów tylko spojrzał Kou nienawistnie w oczy.
— Nie dotkniesz jej. — wycedził, a ten uśmiechnął się z kpiną.
Płynnym ruchem wyrwał mnie z uścisku chłopaka, przyciągając blisko do siebie.
— Och, ależ ona już jest moja... — wymruczał naelektryzowanym głosem tuż przy moim uchu.
Przeszyła mnie fala przyjemnych dreszczy, a zaraz potem Kou nieoczekiwanie pociągnął mnie za włosy, odchylając mi szyję. Sapnęłam nie rozumiejąc co się działo. Nagle wbił kły w moją szyję, a fala lodowatego bólu przeszyła moje ciało jak tsunami. Zaklęłam momentalnie drętwiejąc. Usłyszałam cichy pomruk przy uchu, a Mukami mocno mnie przytrzymał, gdy chciałam się odsunąć.
— Kou... — wyszeptałam, otwierając zamglone oczy.
— Och, widzisz...? — wyszeptał, chwilę liżąc mnie w ranę. — Już jęczy moje imię... — zaśmiał się perfidnie.
Postać Ayato rozmazywała się przed moimi oczami i nie potrafiłam określić jaka emocja maluje się na jego twarzy. Spod rzęs spostrzegłam zimną obojętność, gdy ten prychnął.
— Ten drań cię zniszczy. — mruknął, jakby do siebie, odwracając się w stronę wyjścia i niknąc z mojego pola widzenia.
Trzymający mnie chłopak zamruczał i odsunął się, ciężko oddychając.
— Cholera... Jaka ty jesteś pyszna... — wymruczał. — Kurwa... — znów poczułam bolesne ukłucie na ramieniu.
Czułam, że odpływam, mocno zaciskając uda. Cała przestrzeń zaczęła wirować, a zewsząd spływały ciemne wstęgi ograniczające mi widoczność.
Nie wiem kiedy osunęłam się w czarną otchłań, ale pamiętam, jak Kou znów mnie podniósł, a otaczająca go niebezpieczna aura podpowiedziała mi, że jest już po mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro