Rozdział 6
Ezra znów chodził w tę i z powrotem po swoim gabinecie.
Pół godziny temu któryś ze służących przyszedł, aby poinformować go o przyjeździe gości, ale mężczyzna ledwie to zarejestrował. I bez tego wiedział, że w pobliżu znajduje się przeznaczony mu partner, reagowała na niego dosłownie każda komórka jego ciała. Wystarczyło, że limuzyna przewożąca Seana Lane'a znalazła się na podjeździe. Tylko i aż tyle, aby pożałował, że dał się przekonać do tego idiotycznego planu. Niby jak miał mieć oko na mężczyznę, skoro umysł nie był w stanie poradzić sobie z naturalnymi odruchami? Strzec tamtego przed wampirami? Dobre sobie. Przecież to Ezra był dla niego największym zagrożeniem.
Miesiąc zapoznawczy... co go podkusiło!?
– Czyżbyś już rozważał ucieczkę? – Do gabinetu zajrzała Esther. Miała na sobie elegancki, ciemno czerwony komplet składający się z obcisłej marynarki i ołówkowej spódnicy. Aby wyglądać poważniej, związała włosy w wytwornego koka. – Widziałam służącego. Wyglądał, jakby zobaczył ducha.
Ezra posłał swojej zastępczyni spojrzenie spode łba. Wampirzyca wyglądała naprawdę reprezentacyjnie, co tylko bardziej go rozsierdziło. W przeciwieństwie do niego, ubranego w czarne spodnie i najzwyklejszą koszulę, prezentowała się nienagannie. Nic dziwnego, skoro nic, a raczej nikt nie zaprzątał jej głowy, więc mogła do woli dywagować nad stanem swojej garderoby.
– To był bardzo zły pomysł, Esther – warknął, obracając się w stronę biurka. – Jeśli mieliśmy jakieś wątpliwości co do tego, co wydarzyło się w klubie, to teraz zyskaliśmy pewność.
– Tylko ty miałeś wątpliwości, Ez – odparła, biorąc się pod boki. – Jak widać, niesłuszne.
Ezra nawet tego nie skomentował. Po prostu opadł na fotel i przycisnął dłoń do zaciśniętych powiek.
– Nie jestem w stanie nad tym zapanować. Mam wrażenie, że nawet stąd słyszę płynącą w jego żyłach krew. Zupełnie jakby mnie nawoływała.
– To akurat normalne. Założę się zresztą, że nie ma nawet związku z waszą więzią.
– A niby z czym?
– No nie wiem? – Esther uniosła sugestywnie brwi. – Chociażby z tym, że Sean Lane jest człowiekiem? Może i jesteś sporo starszy od Valentine'a, ale w przeciwieństwie do niego, prawie w ogóle nie masz styczności z przedstawicielami ludzkiej rasy. Nic dziwnego, że twoje ciało reaguje w taki a nie inny sposób.
– Świetnie – wycedził wampir. – Wychodzi na to, że jeśli przypadkiem na siebie wpadniemy i niechcący się na niego rzucę, do ostatniej chwili nie będzie wiadomo, czy zrobiłem to przez wzgląd na naszą więź, czy przez nagłą ochotę na lunch.
Wzruszyła ramionami.
– W niektórych wampirzych kręgach, picie krwi jest uważane za wyjątkowo intymne i podniecające – rzuciła mimochodem. – Jak na moje, spokojnie moglibyście to potraktować jako ciekawą grę wstępną.
– Nie przeginaj, Esther – wychrypiał Ezra, który odniósł wrażenie, że na samą myśl o podobnym scenariuszu, temperatura jego ciała podniosła się o dobrych kilka stopni. – Nie jestem w nastroju na takie żarty. Ani teraz, ani nigdy.
– Jasne. – Zbyła go machnięciem ręki. – Powiedz mi lepiej, co planujesz? Zamierzasz przez miesiąc ukrywać się w swoim gabinecie, czy raczysz wziąć się w garść i wyjść powitać gości? Twój brat chce ponadto wiedzieć, czy pojawisz się na dzisiejszej kolacji.
– Pierwsza opcja wydaje się o wiele bardziej kusząca.
– Daj spokój, Ezra, nie możesz się tak zachowywać. Kto jest głową rodziny Blackworthów? Ty czy Valentine?
– Ojciec.
– Wiesz, co mam na myśli.
Mężczyzna przyłożył dłoń do czoła i głęboko odetchnął. W swoim długim życiu był już na wielu oficjalnych kolacjach, ale perspektywa tej dzisiejszej, wydawała mu się z nich wszystkich najgorsza. A warto w tym miejscu dodać, że kilka tego typu imprez skończyło się strzelaninami lub wieloletnim urwaniem kontaktu z jej pozostałymi uczestnikami.
Sto razy bardziej wolałby dostać kulkę, niż spędzać wieczór w towarzystwie narzeczonej brata i jej bezmyślnego przyjaciela-człowieka-wetrerynarza. Czym zawinił światu, że ten musiał go tak karać?
– Pamiętaj, że zgodziłeś się na wprowadzenie w życie naszego planu – przypomniała mu Esther. – Jeśli chcemy dowiedzieć się, dlaczego sparowało cię z Seanem Lanem, musimy się do niego zbliżyć. A raczej ty musisz.
Przymknął powieki. Oczywiście, że o tym wiedział, wciąż był wściekły o to, że korzystając z jego chwili słabości, zdołała go przekonać do równie idiotycznego pomysłu. Nawet teraz czuł na sobie wpływ tamtego mężczyzny, bał się pomyśleć, co się stanie, gdy faktycznie stanie z nim twarzą w twarz. Pocieszające było w tym wszystkim jedynie to, że wiele wampirów miało problem z przebywaniem w bliskiej obecności ludzi. Dopóki Ezra niczym by się nie zdradził, mógł do woli ukrywać swoje oszołomienie pod maską wygłodniałego, pozbawionego kontroli nadnaturalnego.
Tak, zrzucenie całej winy na karb wampirzej natury wydawało się w tych okolicznościach infantylne, ale wciąż całkiem sprawiedliwe. Jakby nie patrzeć nie miał wpływu na Przeznaczenie, a i reklamacje nie wchodziły w grę, zważywszy że nawet nie wiedział, do kogo miałby się w tej sprawie zgłosić.
– Będę na kolacji – oznajmił, dając za wygraną. – Przekaż Valentine'owi, żeby wyjątkowo to on zajął miejsce na krańcu stołu. Ja usiądę po jego prawej stronie.
– Jesteś starszy, powinieneś...
– W tym momencie nie interesuje mnie, kto jest starszy i komu wypada zająć, które miejsce – syknął, wracając za biurko. – Bardziej interesuje mnie to, że miejsce Valentine'a znajduje się najbliżej drzwi.
– Planujesz uciec?
– Planuję nie dopuścić do tego, aby komuś stała się krzywda, Esther. W tej chwili, ze wszystkich obecnych w domu drapieżników, jestem dla Seana Lane'a największym zagrożeniem.
* * *
– Ja pierdolę, nie dziwię się, że wampiry lubią mieć długie życie – sapnął Sean, wdrapując się za Aileen po schodach na drugie piętro. – Założę się, że co najmniej połowę wolnego czasu poświęcają na łażenie po swoich zawaliście dużych posiadłościach. Dwanaście, trzynaście... Naliczyłem już trzynaście kolejnych drzwi, a to zaledwie jedno skrzydło. Bieganie w nocy do toalety to musi być jakiś koszmar.
Lokaj, który ich prowadził, co rusz odwracał głowę, aby przyjrzeć mu się, nie kryjąc dezaprobaty. Chyba jeszcze nigdy nie trafił się gość, który zasapał się już na etapie pokonywania schodów.
– Do większości sypialni przylegają prywatne łazienki – oznajmił niezbyt przychylnym, bo wręcz otwarcie protekcjonalnym tonem. – Więc nie, wampiry nie muszą nigdzie „biegać". Uprzedzę kolejne pytanie: każdy pokój ma wnękę na przenośną lodówkę, więc z dostępem do krwi też nie ma problemu.
Sean, który wcale nie zamierzał o to pytać, posłał mu spojrzenie spode łba. Tamten nie musiał tak ostentacyjnie prezentować przed nim swojej niechęci, już i tak wystarczyła mu napięta atmosfera, która zapanowała w momencie, w którym przekroczył wraz z Aileen drzwi posiadłości Blackworthów. Nawet na cmentarzu przywitaliby go z szerzej otwartymi ramionami.
– Jak się ma czas, żeby zarobić na willę z basenem i własny pas startowy dla samolotów, to się nie dziwię, że stać go też na wstawienie lodówki turystycznej do każdego pokoju – sapnął, chwytając za elegancko pozawijaną poręcz schodów. – Możemy zwolnić? Moje płuca są przystosowane jedynie do domów niskich i średnich klas. Nie miałem się kiedy zaaklimatyzować.
Lokaj nic na to nie odpowiedział, Aileen z kolei nieco zwolniła, aby położyć przyjacielowi dłoń na ramieniu.
– Sean, wiem, że się denerwujesz, ale już wystarczy. Spróbuj... no wiesz, jakoś nad sobą zapanować.
Mężczyzna zacisnął wargi. Łatwo jej było mówić, to nie ona weszła do jaskini lwa, mając na plecach odwieczny ciężar swoich umysłowych zaburzeń. Aktualnie dosłownie każdy kłębek kurzu mógł stać się dla niego katalizatorem ataku paniki. Nadmierny słowotok był jego jedynym sposobem na odwrócenie uwagi od natrętnych myśli. Właśnie dlatego w tego typu momentach, zamiast próbować się wyciszyć, robił się jeszcze głośniejszy.
– To tutaj – oznajmił lokaj, zatrzymując się przed jednymi z drzwi. Splótł dłonie za plecami w oczekiwaniu na to, aż reszta się z nim zrówna. – Pokój pana Lane'a. Rzeczy są już w środku.
Sean nie odpowiedział, zajęty pokonywaniem ostatnich stopni schodów. Gdy już udało mu się doczołgać na górę, podszedł do zniesmaczonego jego postawą wampira i przyjrzał się czekającym na wprost nich drzwiom. Wyglądały stosunkowo normalnie. Aż za normalnie, jeśli brać pod uwagę wystrój reszty posiadłości.
– Oddelegowano mnie na strych? – odważył się zażartować, choć lokajowi ewidentnie nie było do śmiechu. – Dobra, nieważne. Ostatecznie i tak wystarczy mi łóżko i toaleta. Z resztą jakoś sobie poradzę.
Wampir uniósł dłoń, aby spojrzeć na widniejący na nadgarstku zegarek. Seanowi nie uszło uwadze, że najpewniej kosztował więcej niż jego miesięczna pensja. W tym „uniwersum" nawet lokaje mieli większe zarobki niż on.
– Oficjalna kolacja zapoznawcza będzie miała miejsce o dziesiątej. Ma pan czas, aby odświeżyć się po podróży.
– Dość późno, jak na kolację.
– Tylko przez wzgląd na pana spotkanie zostało określone w ten sposób. Dla wampirów to raczej wczesne śniadanie.
– No tak... – Obrócił głowę, aby spojrzeć na dalszą część korytarza. Nieco go zdziwiło, że na tym poziomie znajdowało się zaledwie kilka par drzwi. O wiele mniej niż na parterze, czy na pierwszym piętrze. – W którym pokoju będzie zameldowana Aileen?
Lokaj uniósł brwi, Aileen z kolei nagle wydała się dziwnie zakłopotana.
– Bo twój pokój będzie gdzieś obok mojego, prawda? – Sean spojrzał na kobietę z narastającym niepokojem. – W końcu to wcale nie jest dziwne, że jako przyszła pani Blackworth nie zostałaś ulokowana bliżej Vale... O nie... zostałaś. Widzę po twoim spojrzeniu, że dostałaś jakiś fancy apartament pięć mil stąd i teraz głupio ci się do tego przyznać.
– Nie chciałam ci mówić, żebyś w ostatniej chwili nie zrezygnował – zaczęła, wyłamując palce. W przeciwieństwie do wielu innych wampirów, bardzo łatwo było ją rozgryźć. – Ezra chciał powziąć wszelkie środki ostrożności, więc ulokował cię w najmniej uczęszczanym skrzydle. Mój pokój... jest nieco dalej.
Sean pobladł.
– Co dokładnie rozumiesz przez „nieco"?
– Tuż obok głównej sypialni Valentine'a – odchrząknęła. – Podczas miesiąca zapoznawczego nie wolno nam sypiać w tym samym pokoju, więc wymyślił, że zwolni dla mnie któreś z sąsiadujących pomieszczeń.
– Fantastycznie. Nie dość, że jestem sarną na polanie pełnej wygłodniałych nietoperzy, to teraz okazuje się, że moja sarnia matka postanowiła uciec do lasu.
– Jeśli to problem, powiem Valentine'owi, żeby ulokował mnie obok ciebie. Już mu to proponowałam, ale stwierdził, że mogłoby to być źle postrzegane. No wiesz... że wolę być bliżej ciebie, niż przyszłego męża.
Seanowi opadły ramiona. Nie obchodziło go, czy ktokolwiek tak myślał, jeśli o niego chodziło, to sam zdecydowanie wolał być bliżej niej, niż jakiegokolwiek innego wampira. Problem w tym, że nie mógł powiedzieć tego na głos, bo jakby nie patrzeć, był tam po to, aby to ona czuła się jak najlepiej. Skoro miał zostać jej druhną, powinien zachowywać się jak na druhnę przystało.
To z kolei oznaczało, że nie miał prawa marudzić, ani oczekiwać, że Aileen będzie na każdym kroku go niańczyła. Tym bardziej, że przyszła panna młoda miała na głowie sporo własnych problemów, bo w ciągu miesiąca musiała przekonać do siebie członków nie jednej, ale aż dwóch wysoko postawionych rodzin.
– Zostań tam, gdzie jesteś – rzucił niby od niechcenia, starając się nie dać po sobie poznać, że wolałby powiedzieć coś zupełnie innego. – Jak tak o tym myślę, to chyba faktycznie będzie lepiej, jak zostaniesz przy swoim facecie. Obawiam się, że dość szybko złamiecie zakaz dzielenia sypialni, a nie uśmiecha mi się, zostać pierwszą osobą, która się o tym dowie. Lubię sobie wmawiać, że wciąż żyjesz w celibacie.
– Na pewno? Bo jeśli martwisz się o swoje bezpieczeństwo, to serio mogę...
– Na milion procent. – Uśmiechnął się i machnął na nią ręką. – No już, leć się zakwaterować. Mamy do odbębnienia oficjalną kolację, nie? Oboje musimy pokazać się z jak najlepszej strony.
Aileen przygryzła wargę. Znali się nie od dziś, więc doskonale zdawała sobie sprawy, że robi dobrą minę do złej gry. Z tego samego powodu zdecydowała się jednak nie ciągnąć dalej tego tematu. Wiedziała, że jeśli Sean się na coś uprze, to bardzo trudno będzie go przekonać do zmiany zdania. A obecnie powziął sobie za cel, żeby nie być dla niej dodatkowym ciężarem.
– Przyjdę do ciebie przed kolacją, dobrze? – zaoferowała tonem, który sugerował, że gdyby nie obecność gburliwego lokaja, już dawno zaczęłaby go prosić o wybaczenie. – Nie wszystkie wampiry będą patrzeć na ciebie przychylnym okiem, lepiej, jak pójdziemy na nią razem.
– Pewnie. Czemu nie.
– Sean, ja naprawdę...
– Aileen. – Ułożył dłonie na jej ramionach, zmuszając ją tym samym do uniesienia wzroku. Posłał jej wymowne spojrzenie. – Jesteś tu dla swojego narzeczonego, nie dla mnie. Masz zakaz przejmowania się kimkolwiek poza Valentinem, rozumiemy się?
Skinęła niepewnie głową.
– Świetnie. – Puścił ją, po czym sięgnął do klamki od drzwi swojego przyszłego pokoju. – Najlepiej dobrze zakoduj sobie w głowie te słowa, bo więcej ich nie powtórzę. Niech Valentine nie myśli, że kibicuje mu w odbiciu mi najlepszej przyjaciółki.
Nim zdążyła mu coś na to odpowiedzieć, pociągnął za klamkę i wszedł do niewielkiej sypialni. Zamykając je za sobą, dostrzegł tkwiący w zamku srebrny kluczyk. Wyglądało na to, że wampiry pomyślały nie tylko o tym, aby oddelegować go w jak najdalszy zakątek posiadłości, ale także i o tym, aby zapewnić mu choć odrobinę prywatności.
Zacisnął palce na kluczu, pragnąc poczuć na skórze chłód zimnego metalu. Potrzebował kotwicy, czegoś, co osadziłoby go w aktualnej chwili i pozwoliło wierzyć, że nie wydarzy się żadna nieoczekiwana tragedia.
„Jeśli będziesz miał odwagę, aby narażać na stresujące sytuacje, z czasem zwiększysz swoją tolerancję na to, co nieprzewidywalne". Właśnie takie słowa usłyszał niegdyś od terapeutki. Jak widać kłamała, bo minęło dokładnie czterdzieści siedem minut, odkąd przekroczyli z Aileen próg posiadłości Blackworthów, a on nie czuł się ani trochę spokojniejszy. Co gorsza w którymś momencie (już sam nie wiedział, w którym) zaczął sobie wmawiać, że nadchodząca kolacja to tylko pretekst, aby ściągnąć go do jadalni. Pod tym względem najprościej byłoby przyrównać jego położenie do położenia żaby. Konkretnie do takiej, którą gotowano na małym ogniu, aby nie była się w stanie zorientować, że coś jest nie tak.
Niewiele myśląc (a raczej myśląc i to nazbyt wiele), oparł się czołem o drzwi. W normalnych okolicznościach nie odważyłby się dotknąć czegoś, czego zawczasu nie zdezynfekował lub nie miał pewności, że zostało zdezynfekowane przez kogoś innego, teraz jednak było mu wszystko jedno, czy przejdą na niego wampirze bakterie. Zaledwie parę godzin dzieliło go od zostania gwiazdą wieczoru. To było o wiele bardziej przerażające.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że musiał przetrwać kolejne dwadzieścia dziewięć podobnych spotkań. Dwadzieścia dziewięć bardzo długich i bardzo nieprzewidywalnych wieczorów, nocy i poranków, podczas których mogło się wydarzyć dosłownie wszystko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro