Rozdział 27
Dwa dni później nadszedł w końcu wyczekiwany przez wszystkich moment.
Miesiąc zapoznawczy zmierzał ku końcowi, w jego trakcie narzeczeni wielokrotnie udowodnili, że są w stanie na sobie polegać i wspierać łączące ich klany, a tym samym, zasługują, aby otrzymać od nich błogosławieństwo. Od oficjalnego przyzwolenia na zawarcie związku dzielił ich już tylko jeden krok. Przedmałżeńskie polowanie.
Z tym że, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, i to nie mogło pójść gładko. Choć na pierwszy rzut oka sytuacja wydawało się pod kontrolą, atmosfera panująca w posiadłości z każdą chwilą stawała się coraz bardziej napięta. Dzień dla wszystkich zaczął się wyjątkowo wcześnie, choć chyba lepiej byłoby powiedzieć, że dla większości po prostu się nie skończył. Aisaah Blackworth, który wrócił do domu parę dni wcześniej, wciąż przebywał w gabinecie, nadrabiając zaległości z ostatnich miesięcy. Zatrudnieni przez Valentine'a dekoratorzy dwoili się i troili, aby wszystko było dopięte na ostatni guzik przed przybyciem pierwszych gości, a z kuchni jeszcze przed świtem zaczęły dobiegać zapachy gotowanych potraw. Nawet Ezra, który został zwolniony z części ojcowskich obowiązków, wydawał się o wiele bardziej zarobiony niż zwykle.
Przedmałżeńskie polowanie zdecydowanie było uznawane przez wampiry za duże wydarzenie. Nikt nie miał czasu zajmować się weterynarzem, więc on sam też starał się nikomu nie wchodzić w drogę. Pozostawiony sam sobie, postanowił wstać jak najwcześniej, aby zawczasu zgłosić się po śniadanie i przygotować do spotkania z Aileen. Jako świadek, miał jej towarzyszyć do momentu, w którym nie rozpocznie się główna część uroczystości. Do tego czasu jego zadaniem było witanie gości, zapewnianie im rozrywki i pilnowanie, aby kobaltowa sukienka przyszłej panny młodej nie zabarwiła się kolorem naprędce pitej przez nią krwi.
– Kto to widział, żeby organizować tak ważną uroczystość za dnia? – narzekał ojciec Aileen, który jako przyszły wspólnik Blackworthów, zdecydował się przybyć na miejsce o wiele wcześniej, niż pozostali goście. Nie, żeby był tym faktem szczególnie uradowany, co bardzo ostentacyjnie pokazywał. – Od stuleci wampirze polowania odbywały się pod osłoną nocy, a teraz co? Słońce w zenicie, żadnego oficjalnego dress code'u, ludzkie przystawki zamiast dzbanów wypełnionych podgrzewaną krwią... Co jeszcze?
Mówił i mówił, a Sean, który stał nieopodal w towarzystwie zestresowanej Aileen, słuchał tych jego wywodów z narastającą frustracją. Wiedział, że nie powinien się odzywać (nie znał się w końcu na wampirzych obyczajach), więc od dłuższego czasu walczył ze sobą, aby nie wyjść przed szereg i nie powiedzieć ojcu przyjaciółki paru niemiłych słów. Nawet jeśli respektował jego przywiązanie do tradycji, nie miał wątpliwości, że wszystkim wyszłoby na dobre, gdyby robił to w jakimś ustronnym miejscu. Najlepiej takim, które zapewniałoby dźwiękoszczelne ściany.
– Za moich czasów gości odbierał kamerdyner, a ojca panny młodej witało się whiskey – mruknął, odwracając się do czekających przy wejściu córek. Stojąca przy nich kobieta (inna niż ta, która towarzyszyła im podczas kolacji zapoznawczej), wodziła znudzonym spojrzeniem po holu, jakby bardzo chciała znaleźć się gdzie indziej. Nie tylko ona zresztą, bo Cynthia, Rebecca i Patricia także zdawały się rozczarowane koniecznością uczestniczenia w wydarzeniu.
Sean posłał Aileen współczujące spojrzenie. Ze wszystkich osób, które musiały pojawić się u Blackworthów wcześniej niż reszta, padło akurat na jej siostry i ojca w towarzystwie nowej kochanki. Cztery osoby (plus jedna – zupełnie obca), które po ostatnich wydarzeniach, wampirzyca chciała widzieć najmniej.
Dawno nie widział aż tak zdenerwowanej przyjaciółki. Nic więc dziwnego, że gdy tylko ojciec w końcu zniknął z pola jej widzenia, przygarbiła się i wróciła do nerwowego drapania skórek przy paznokciach.
– Ej, ej, ej. – Sean, który od razu to zauważył, chwycił ją za dłoń i uścisnął. – Dopiero co byłaś u kosmetyczki, nie zgryzaj z palców połowy swojej miesięcznej pensji.
– Ojciec już na dzień dobry jest w parszywym humorze – mruknęła, ignorując jego uwagę i kierując spojrzenie na drzwi, za którymi zniknął najstarszy z rodu Hemsworthów. – Jeśli coś pójdzie dzisiaj nie tak, będę o tym słuchać przez najbliższe sto pięćdziesiąt lat.
– Nie pójdzie, bo Valentine to chodząca perfekcja, a ty jesteś wampirzą weterynarką, więc wytropicie tego całego królika z palcem w nosie – zapewnił, chwytając ją za drugą rękę. – Miejmy tylko nadzieję, że akurat w twoim przypadku nie będzie to palec, z którego zedrzesz zaraz cały lakier. Wierz lub nie, ale fotografowie uwielbiają robić zbliżenia na takie rzeczy.
Aileen opadły ramiona. Nie było jej do śmiechu.
– Co, jeśli faktycznie nie uda nam się go znaleźć? – Spojrzała na przyjaciela z autentycznym zmartwieniem. – Las jest spory, a Ezra na pewno nie zamierza dawać Valentine'owi żadnych forów. To byłoby poniżej jego godności.
– W takim razie chyba warto docenić, że nie będzie szedł sam.
– Tobie to już w szczególności nie wolno nam pomagać.
– Oj tam, zaraz pomagać. – Niewinnie poruszył brwiami. – Przypadkiem przyczepi się do klatki parę balonów z helem, albo da królikowi jakąś piszczałkę w kształcie marchewki. Będzie chciał, to się nią pobawi.
Na te słowa, kącik ust Aileen lekko drgnął.
– Jesteś niepoważny. – Szturchnęła go z rozbawieniem w ramię.
Uśmiechnął się i objął ją, pilnując, aby nie pomiąć przy tym rękawów jej niebieskiej sukienki. Miała dekolt w kształcie litery V, marszczenia zbiegające się do boków, a także szerokie mankiety, które sprawiały, że kreacja prezentowała się inaczej w zależności od tego, w jaki wampirzyca akurat ułożyła dłonie.
Oczywiście na czas polowania Aileen miała się przebrać, nie wyobrażała sobie jednak, aby przywitać gości i, co najgorsze, prasę, w pierwszych lepszych dżinsach. Chciała zaprezentować się jak przystało na przyszłą panią Blackworth: najlepiej jak tylko się da.
Sean był przekonany, że przyjaciółka świetnie sobie poradzi. Znał ją i nie miał najmniejszych wątpliwości, że tak, jak sprawdzi się w roli gospodyni, tak bez problemu poradzi sobie z czekającym na nią i na Valentine'a wyzwaniem. Dopełniali się jak mało kto, więc jakieś tam polowanie nie powinno stanowić dla nich przeszkody.
Przeszło mu przez myśl, że on także na swój sposób dopełniał się z Ezrą. Niesamowite, jak szybko udało mu się oswoić z myślą, że ma po swojej stronie kolejnego wampir. Zupełnie jakby jednego dnia się nienawidzili, a drugiego dzielili łóżko i jak gdyby nigdy nic planowali wspólne spacery po lesie.
Nie, żeby Sean miał jakiekolwiek doświadczenie w związkach i potrafił oszacować, ile to „szybko", a ile dostatecznie wolno. W gruncie rzeczy od ich pierwszego spotkania minął już ponad miesiąc, co w wielu filmach i książkach odpowiadałoby upłynięciu całego wieku. W niektórych z nich bohaterowie już dawno wyznaliby sobie miłość.
„A w innych nie byliby nawet na etapie pierwszego pocałunku" pomyślał, uznając filmowe romanse za kiepski wyznacznik realnego i trwałego związku. Z tym, że innego nie miał. Z rodzicami od dawna nie utrzymywał kontaktów, do brata także nie odzywał się od ładnych paru lat. Nie miał nikogo, kogo mógłby obserwować lub poprosić o jakąś sensowną poradę. Co najwyżej Aileen, ale jej z oczywistych względów nie mógł wtajemniczyć. Przyjaciółka miała już i tak wystarczająco dużo własnych zmartwień, nie potrzebowała, aby do puli przedślubnych problemów dokładać rewelację o jego związku z wampirem.
Uniósł głowę i tknięty nagłym przeczuciem, zaczął rozglądać się za Ezrą. Nie wiedział, dlaczego akurat teraz o nim pomyślał, ale najwyraźniej podświadomie go w ten sposób przywołał, bo jak na zawołanie w oddali rozległy się ciche kroki.
Obejrzał się, akurat w momencie, w którym Ezra stanął u szczytu schodów. Początkowo wampir wydawał się patrzeć w innym kierunku, nie minęła jednak chwila, a przeniósł wzrok, przez co ich spojrzenia się spotkały.
Gdy Ezra stanął na pierwszym stopniu schodów, w żołądku Seana coś się zakotłowało. Musiało mu przy okazji mocniej zabić serce, bo zaalarmowana Aileen, obróciła głowę, aby sprawdzić, co wywołało u niego podobną reakcję.
– O, Ezra. – Uśmiechnęła się na widok zmierzającemu ku nim wampira. – Przyszedł przed czasem. Obstawiałam, że wychynie ze swojej pieczary dopiero za jakąś godzinę lub dwie.
Sean był tak zajęty wpatrywaniem się w schody, że dopiero po sekundzie dotarł do niego sens jej słów. Uniósł brwi, bo w planach nie było mowy o tym, że Ezra dołączy do nich w holu.
– Umówiliście się?
– Nie my, tylko wy. – Aileen przygładziła sukienkę, która wcale nie była pomięta. – Ezra wspominał, że chce z tobą pogadać o oficjalnym rozpoczęciu polowania. Jakby nie patrzeć, zaraz po mnie i Valentine'ie, będziecie dzisiaj najważniejszymi gośćmi imprezy. Warto zawczasu wszystko omówić.
– To jeszcze coś nie zostało omówione? – zapytał, a jego grdyka poruszyła się niespokojnie na myśl, że zaraz dowie się o jakichś nieprzewidzianych punktach imprezy lub, co gorsza, nieoczekiwanych zmianach. – Nic mi nie mówiłaś.
– Nie było o czym – zapewniła szybko, dostrzegając zmianę w jego postawie. – Harmonogram wciąż jest taki, Ezra po prostu chce zamienić z tobą kilka słów na osobności, zanim zaczną zjeżdżać się goście. Będzie sporo wampirów, więc pewnie zamierza cię przed nimi przestrzec. Ustalić sposób działania i tym podobne.
Skinął głową, choć wcale nie poczuł się ani trochę uspokojony. Od paru dni, za radą terapeutki, starał się nie dopuszczać do siebie żadnych złych przeczuć. Odrzucał scenariusze, w których coś miałoby pójść niezgodnie z planem, więc poczucie, że ten jednak może ulec modyfikacji, sprawiło, że oblał się zimnym potem. Plany były po to, żeby się ich trzymać, a nie po to, żeby ustalać coś na ostatnią chwilę, licząc, że jakoś to będzie.
Ezra był już u dołu schodów, ale zaczepił go jeden ze strażników, więc odwrócił się, aby udzielić mu odpowiedzi na pośpiesznie zadane pytanie. Seanowi nie umknął fakt, że jego twarz ani na moment nie zmieniła przy tym wyrazu. Brakowało na niej zwyczajowego znudzenia i zirytowania spowodowanego poczuciem, że wszyscy marnują jego cenny czas.
– Jak na to, że przez ostatnie dwa dni siedział z nosem w papierach, wydaje się podejrzanie zadowolony – mruknął, zapominając o dotychczasowej dyskrecji. – Najwyraźniej brak spotkań nie był dla niego aż tak uciąż...
Urwał, orientując się, że o mały włos nie zdradził się przed Aileen ze swoimi prawdziwymi uczuciami. Wampirzyca na szczęście nie zwróciła uwagi na ton jego głosu. Była zbyt zajęta przyglądaniu się rozmawiającym wampirom.
– Ezra jest taki już od jakiegoś czasu – zdradziła, nie spuszczając wzroku z jego rozluźnionej twarzy. – Zdaniem Valentine'a zaczął się z kimś spotykać.
Na dźwięk jej ostatnich słów, oczy Seana rozszerzyły się w nagłym przypływie paniki.
– Nie gadaj...
– Serio. – Uśmiechnęła się, zadowolona, że wywołała u niego aż tak gwałtowną reakcję. – Valentine wspominał, że na ostatnim spotkaniu, wyraźnie było od niego czuć czyjeś feromony. Miał przy tym wyjątkowo dobry humor, a on nigdy nie ma aż tak dobrego humoru.
Gdyby nerwica Seana mogła dostać nerwicy, to najprawdopodobniej zrobiłaby to właśnie w tym momencie. W jego głowie natychmiast zrodziło się sto pięćdziesiąt najróżniejszych pytań. Czy Aileen wiedziała? Próbowała wyciągnąć z niego prawdę? A może dotarły do niej jedynie jakieś niejednoznaczne plotki i korzystając z okazji, zamierzała zweryfikować je u samego źródła?
Co jeśli tak naprawdę nic nie wiedziała, ale jeden zły ruch sprawiłby, że nabrałaby względem niego zupełnie nowych podejrzeń?
Starając się zachowywać naturalnie, obrócił głowę i wbił w nią zaciekawiony wzrok.
– Nasz nieprzystępny Ezra w końcu kogoś sobie znalazł? – zapytał, usiłując zabrzmieć jak ktoś, kto dopiero co usłyszał bardzo frapującą plotkę i koniecznie musiał dowiedzieć się na jej temat nieco więcej. – To... pewne?
Przytaknęła.
– Wampirze feromony są pod tym względem bardzo specyficzne. Nie da się ich pomylić z niczym innym.
– Nie wiedziałem, że jesteście wyczuleni na takie rzeczy – wychrypiał, a gula, która pęczniała w jego gardle, za każdym razem, gdy wikłał się w nowe kłamstwa, urosła o kolejny centymetr. Odchrząknął. – Potraficie wyczuć, jak jakiś wampir zaczyna się z kimś spotykać?
Skinęła głową.
– Nie zawsze, ale w większości przypadków tak. To coś jak z perfumami, z tym, że każdy ma swój własny, indywidualny zapach. Jest o wiele bardziej intensywny, niż naturalna woń, ale większość wampirów po prostu go ignoruje. W dobrym guście jest zresztą o nim nie wspominać, bo to tak, jakbyś pakował się komuś z butami do łóżka.
– Ale wiesz, że właśnie sama o nim wspomniałaś, nie? I że Ezra jak nic wszystko słyszy?
Wydęła usta.
– Ezra lada dzień zostanie moim szwagrem, dałam sobie przyzwolenie na komentowanie jego potencjalnego życia uczuciowego – stwierdziła, opierając dłoń na biodrze. Jak na złość wciąż ani myślała przechodzić na bardziej dyskretny ton. – Zresztą, no weź... nie powiesz, że cię to nie ciekawi. Ezra od stóp do głów przesiąknięty zapachem innego wampira? Według Valentine'a coś takiego nie zdarzyło się od dziesięcioleci. Sam zachodzi w głowę, kto uwiódł jego niedostępnego brata.
Stojący nieopodal Ezra, uniósł kąciki ust, samemu Seanowi daleko było jednak do podzielania jego rozbawienia. Z trudem przełknął ślinę, dziękując naturze, która zaprojektowała ludzkość tak, że że jego zwyczajowy zapach różnił się od zapachu, który wydzielał, gdy był podniecony, przez co ani Aileen, ani Valentine nie zdążyli dowiedzieć się, jak pachnie.
Z tym, że aktualnie zdradzić mógł go nie tylko zapach, ale również zaczerwienione policzki, rozbiegany wzrok i zdradzieckie serce, które wybijało nierówny rytm za każdym razem, jak tylko wampir pojawiał się gdzieś na horyzoncie.
– Ezra w związku... – szepnęła Aileen, stukając palcami o biodro. – Ciekawe, czy pojawi się z tym kimś na ślubie.
Pod Seanem ugięły się nogi.
– Myślisz, że ma taki zamiar?
– Dobre pytanie, z nim to nigdy nic nie wiadomo. Co prawda od początku miał dostać zaproszenie z uwzględnieniem potencjalnej osoby towarzyszącej, ale ani ja, ani Valentine nie zakładaliśmy, że faktycznie z niego skorzysta. Dotychczas nie zabierał nikogo na żadne większe imprezy. Jeśli już, chodził na nie sam, albo zabierał ze sobą osoby, którym zależało na jego wpływach. Nigdy kogoś, z kim akurat się spotykał.
– No wiesz... nie wiadomo, czy to coś poważnego. – Sean desperacko usiłował znaleźć sposób na to, aby odwrócić uwagę przyjaciółki od niewygodnego tematu. – Może po prostu znalazł sobie kogoś na jedną noc. W końcu wszyscy wiedzą, jaki jest Ezra – odchrząknął. – Nie nawiązuje bliższych relacji.
– Więc może ty się dowiesz, czy coś jest na rzeczy?
– Że ja? Niby z jakiej racji?
– No jak to z jakiej? – zdziwiła się. – Ostatnimi czasy wasze stosunki bardzo się poprawiły. Przez parę ładnych godzin będziecie ponadto sam na sam w lesie. To doskonała okazja, żeby coś z niego wyciągnąć.
Ezra przekrzywił nieznacznie głowę, ale wciąż skupiał uwagę na rozmawiającym z nim strażniku. Jeśli dotychczas Sean nie miał stuprocentowej pewności, że doskonale słyszy ich wymianę zdań, to w tym momencie zyskał potwierdzenie, że docierało do niego każde słowo. Najwyraźniej świetnie się przy tym bawił, bo gdy w końcu uwolnił się od strażnika i na powrót odwrócił, na jego twarzy widniały zalążki drwiącego uśmiechu.
– Aileen – przywitał się z wampirzycą kurtuazyjnym skinieniem głowy. – Jestem pod wrażeniem, jak dobrze leży na tobie ta sukienka. Do twarzy ci w ciemnych odcieniach.
– Dziękuję. – Z uśmiechem odpowiedziała mu równie reprezentacyjnym gestem. – Też chętnie bym cię pochwaliła, ale coś czuję, że tego typu komplementy już dawno nie robią na tobie wrażenia.
– Fakt, nie robią. – Przeniósł wzrok na Seana. – Aczkolwiek zależy od tego, kto akurat mi je prawi.
O ile wcześniej policzki Seana wydawały się zaledwie jako tako zaróżowione, o tyle teraz pokryły się soczystą czerwienią. Nieważne jak bardzo się starał, nie był w stanie zapanować nad intensywnością, z jaką jego ciało zareagowało na widok i głos wampira. Wystarczyły zaledwie dwa dni unikania spotkań, które miały na celu zneutralizowanie ich zapachów, a jego organizm już zaczynał wymykać mu się spod kontroli.
Grunt, że przynajmniej Aileen wciąż niczego nie podejrzewała, bo uznawała każdą jego nietypową reakcję za kolejny objaw narastającego zdenerwowania.
Ezra na powrót skupił na niej swój wzrok.
– Jeśli nie masz nic przeciwko, chciałbym zamienić z Seanem kilka słów na osobności. – Wsunął dłoń do kieszeni eleganckich spodni. – Musimy omówić parę spraw związanych z naszymi dzisiejszymi obowiązkami. Nie potrwa to długo.
– Jasne. – Z twarzy Aileen nie schodził uśmiech. Chwyciła Seana za ramię i delikatnie pociągnęła go w stronę wampira, zmuszając go tym samym do zrobienia pierwszego kroku. – W razie czego będę tutaj lub gdzieś w okolicy pokoi gościnnych.
– Poradzisz sobie? – zapytał Sean.
– Pewnie. Valentine niedługo do mnie dołączy, więc raczej nie powinnam mieć problemów z ogarnięciem sytuacji. Nie musicie się śpieszyć.
Posłała Seanowi zachęcające (i trochę przesadnie naglące) spojrzenie, więc ten, chcąc nie chcąc, zrobił kolejny krok. Darował sobie uwagę, że wolałby zostać, bo jeśli Ezra faktycznie chciałby z nim rozmawiać na temat przedmałżeńskiego polowania, to zrobiłby to już jakiś czas temu. Jakby nie patrzeć miał ku temu parę naprawdę dobrych okazji.
Inna sprawa, że z reguły obaj ograniczali się wtedy do jak najmniejszej liczby słów.
Przeszli przez hol i skierowali się do jednego z korytarzy prowadzącego ku części gościnnej budynku.
– No więc – zapytał Sean, gdy już zyskał pewność, że Aileen ich nie usłyszy. – O czym chciałeś ze mną porozmawiać?
Idący przodem Ezra, zaplótł dłonie za plecami.
– Muszę mieć powód do rozmowy, żeby chcieć cię zobaczyć? – odpowiedział pytaniem na pytanie, zerkając na niego przez ramię. Wydawał się na tyle rozluźniony, że Sean poczuł się nieswojo.
– To podchwytliwe pytanie?
– Ty mi powiedz, panie „może po prostu znalazł sobie kogoś na jedną noc". – Na twarzy wampira zatańczył kpiący uśmiech. – Podobno masz przeprowadzić rozpoznanie, czy aktualnie się z kimś spotykam.
– Mówił ci ktoś, że nieładnie podsłuchiwać?
– Czekaj, jak to powiedziała Aileen? – Ezra zignorował jego uwagę, udaję, że intensywnie się nad czymś zastanawia. – „Ostatnimi czasy wasze stosunki bardzo się poprawiły"? „To doskonała okazja, żeby coś z niego wyciągnąć"?
– Bardzo zabawne. – Zaczerwieniony Sean, wcisnął dłonie do kieszeni. – Powiedz lepiej, po co przyszedłeś. Umówiliśmy się, że spotkamy się dopiero po rozpoczęciu imprezy.
Ustalili to na etapie rozmowy sprzed dwóch dni i potwierdzili podczas jednej z późniejszych wymian wiadomości. W ten sposób mogli ograniczyć do minimum ryzyko, że ktoś mógłby ich zdemaskować. W szczególności, że na polowaniu miały być obecne media.
Według Ezry, dziennikarze mieli zbierać materiały na temat nadchodzącego ślubu Aileen i Valentine'ie, dla pewności przestrzegł jednak Seana, aby ten nie dawał im powodów do zmiany zainteresowań. Miał zbytnio nie rzucać się w oczy i schodzić z drogi każdemu, kto usiłowałby go o coś wypytywać. Ponoć chodziło przede wszystkim o to, aby nieopatrznie nie przykuł uwagi jednego z miejscowych polityków.
Eric Senvorth... Sean niezbyt go kojarzył, ale wiedział, że mężczyzna od lat był zagorzałym przeciwnikiem wampirów. Choć działał na politycznej arenie dopiero od niedawna, zdążył napsuć nocnym sporo krwi. Nic dziwnego, że Ezrze zależało, aby nie dawać mu kolejnych powodów do dyskusji.
– Wiem, że mieliśmy ograniczyć interakcje przynajmniej do czasu rozpoczęcia polowania, ale nastąpiła zmiana planów – oznajmił, podchodząc do jednych z mijanych drzwi. – Chciałbym ci zawczasu kogoś przedstawić.
„Tylko nie ojca" przeszło przez myśl Seanowi, który momentalnie wyobraził sobie, jak staje przed potężnym, długowiecznym wampirem. Chyba żadnego spotkania nie obawiał się równie mocno, zważywszy że chodziło nie tylko o głowę rodu Blackworth, ale także o szefa całego Barcley Alley. Fakt, że był przy tym ojcem jego obecnego kochanka, tylko dodatkowo komplikował sprawę.
Domyślał się, że w końcu takie spotkanie będzie musiało mieć miejsce, więc niejednokrotnie usiłował odtworzyć w myślach jego potencjalny przebieg. Jak na złość za każdym razem zaczynało brakować mu tchu i nie był w stanie odtworzyć w pamięci żadnej powitalnej formułki. No bo niby co miałby powiedzieć? „Dzień dobry, to ja jestem tym człowiekiem, o którym trąbią w mediach od dobrych paru tygodni. A! Przy okazji od kilku dni sypiam z pana starszym synem. Miło poznać"?
Nie, zdecydowanie nie śpieszyło mu się do poznawania starszego Blackwortha, więc jak tylko Ezra nacisnął klamkę, mimowolnie wstrzymał oddech, bojąc się wydać najcichszy dźwięk. Spodziewał się widoku postawnego, ogarniętego niechęcią Aisaaha, więc dość mocno się zdziwił, kiedy po otworzeniu drzwi, jego spojrzenie padło na czekającą w pomieszczeniu, młodą kobietę.
Prócz niej w pokoju nie było nikogo innego.
– Sean – zaczął, wskazując na przyglądającą się im z zaciekawieniem wampirzycę. – Przedstawiam ci Esmery Higgin. Siostrę mojej zastępczyni, Esther.
Poczekał aż Sean wejdzie do pokoju, po czym dokładnie zamknął za nimi drzwi. Siedząca na kanapie Esmery skorzystała tymczasem z okazji, aby wstać i podejść do skonsternowanego weterynarza.
– Cześć. – Ponieważ się nie poruszył, sama wyszła z inicjatywą i gwałtownie potrząsnęła jego dłonią. – Esther sporo mi o tobie opowiadała. Liczę na owocną współpracę.
Sean zamrugał i obrócił głowę, aby wbić wzrok w Ezrę. Współpracę?
– Zatrudniłem Esmery w roli twojego prywatnego ochroniarza – wyjaśnił wampir, czując na sobie jego pytające spojrzenie. – Miesiąc zapoznawczy powoli się kończy, więc przez parę kolejnych tygodni nie będę w stanie cię chronić. Uznałem, że zawczasu warto pomyśleć o dodatkowym zabezpieczeniu.
Weterynarz na powrót zwrócił się ku wampirzycy. Miała długie, proste włosy związane w kucyk, który opadał na jej prawe ramię. Do tego żakiet i dopasowany, elegancki kombinezon w kolorze brudnego różu i sportowe buty, które z elegancją miały może niewiele wspólnego, ale wciąż sprawiały wrażenie tysiąc razy wygodniejszych niż półbuty, które tymczasowo miał na sobie Sean.
Ani trochę nie przypominała ochroniarzy, na których napatrzył się podczas ostatniego miesiąca.
– Potrzebuję... ochrony? – odezwał się w końcu, niepewny, co o tym wszystkim myśleć. – Coś mi grozi?
– Mamy nadzieję, że nie.
– Więc dlaczego...? – zaczął, ale zamilkł, uświadamiając sobie, że przecież doskonale zna odpowiedź.
Przedmałżeńskie polowanie było ostatnim z punktów miesiąca zapoznawczego. Już niebawem jego pobyt w posiadłości Blackworthów miał dobiec końca.
Chyba po raz pierwszy od paru tygodni w jego głowie pojawiło się pytanie, co będzie, gdy faktycznie tak się stanie. Nie był już pierwszym lepszym człowiekiem, o którego istnieniu wiedzieli jedynie sąsiedzi i co bardziej pamiętliwi bywalcy kliniki. Był człowiekiem, o którym obecnie mówił każdy, kto choć po części interesował się międzyrasową dyplomacją. Dziennikarze, przedstawiciele klanów, samorządowcy, politycy wyższego szczebla... Wszyscy, którzy mogli chcieć wykorzystać jego pozycję do zszargania wampirzej reputacji.
Na myśl o tym, że miałby się stać politycznym pionkiem, zrobiło mu się słabo. Dopóki mieszkał u Blackworthów był chroniony, co jednak w momencie, w którym wróci do własnego mieszkania i pracy w klinice? Ślub Aileen i Valentine'a miał się odbyć dopiero za parę miesięcy. Czy w tym czasie mógł czuć się bezpiecznie?
Jakby odczytując wymalowane na jego twarzy zaniepokojenie, Ezra opuścił ramiona.
– Sytuacja jest dość napięta, ale raczej nie bierzemy pod uwagę, że ktoś spróbuje się do ciebie zbliżyć po zakończeniu miesiąca – odparł uspokajającym tonem. – Podejrzewamy, że wydarzy się to najwcześniej podczas ślubu lub wesela.
– Skąd ta pewność?
– Nasi przeciwnicy nie zrobią nic, co mogłoby rzucić na nich choć cień podejrzeń – wyjaśnił, wymieniając z wampirzycą porozumiewawcze spojrzenie. – Jeśli już będą chcieli zaatakować, to tylko wtedy, gdy będą mieli całkowitą pewność, że są kryci i zdołają zrzucić na nas całą winę. Stąd obecność Esmery. Wprowadzenie jej na etapie, w którym wciąż mieszkasz w posiadłości, pozwoli nam utrzymać w sekrecie prawdziwy powód jej przyjazdu.
Sean przyłożył sobie do czoła chłodną dłoń.
– Chyba nie nadążam...
– Na polowaniu będę miał na ciebie oko, ale na ślubie i weselu nie uda mi się być w twoim pobliżu przez cały czas – sprecyzował Ezra. – Jakkolwiek będziesz miał do dyspozycji paru ochroniarzy, chcę, żeby kręcił się przy tobie ktoś, kto ani na moment nie spuści z ciebie wzroku. Wybrałem Esmery, ponieważ należy do rodziny i wie, jak wtopić się w tłum. Jej obecność nie wzbudzi zbyt dużego zainteresowania.
– Dzięki – prychnęła, opierając dłoń na biodrze. – Każda kobieta marzy, żeby coś takiego usłyszeć.
– To był komplement.
– Prawie ci wyszedł.
Wampir przewrócił oczami i na powrót zwrócił się do milczącego Seana.
– Chodzi o to, że mało kto ją kojarzy. Odbyła stosowne szkolenie, więc będzie w stanie cię chronić, żeby to jednak zadziałało, musimy zachować wszelkie środki ostrożności.
– Właśnie dlatego puścimy w obieg plotkę, że znałeś mnie już od jakiegoś czasu – wtrąciła się Esmery. – Przyjechałam w odwiedziny do siostry i przypadkiem wpadłam na ciebie w jednej z sal. Jesteśmy w podobnym wieku, więc od razu przypadliśmy sobie do gustu. Z czasem doszedłeś do wniosku, że świetnie sprawdzę się w roli twojej ślubnej towarzyszki.
Weterynarz zamrugał. Jeśli wcześniej nie podobało mu się to, co słyszy, to teraz już całkowicie zgłupiał.
– W sensie... mamy iść razem na ślub? – upewnił się, patrząc to na jedno, to na drugie. – W sensie... jako para?
Brew Ezry drgnęła na dźwięk słowa „para", ale ostatecznie skinął głową.
– Stworzymy narrację, że Esmery jest twoją osobą towarzyszącą – powiedział, choć już nieco mniej optymistycznym tonem. – W ten sposób będzie mogła cię pilnować bez jednoczesnego wzbudzania podejrzeń innych gości.
„I bez poddawania im pomysłu, że mógłbym interesować się kimś innym" pomyślał Sean, wpatrując się w swoją – jak się nagle okazało – przyszłą partnerkę. Próbował ocenić, czy ten pomysł ma szansę zadziałać. Esmery była wysoka, ale on również nie należał do najniższych, więc jako tako dopełniali się pod względem wzrostu. Gorzej z ogólną prezentacją. Nikt o zdrowych zmysłach raczej nie dałby sobie wmówić, że wampirzyca o takiej prezencji zainteresowałaby się kimś jego pokroju.
– Naprawdę uważacie, że to dobry pomysł? – zapytał, usiłując poukładać sobie to wszystko w głowie. – Nie lepiej, gdybym po prostu cały ten czas trzymał się blisko Aileen i Vala?
Ezra pokręcił głową.
– Po ślubie czeka ich sporo nowych obowiązków, nie będą mieli czasu, żeby się tobą zajmować.
– Nie mówię o zajmowaniu – obruszył się Sean.
– Wiem, źle się wyraziłem – odparł spokojnie. – Chodzi o to, że zarówno Aileen, jak i Valentine będą musieli spełnić się w roli małżonków, a co za tym idzie, porozmawiać podczas wesela z niemalże każdym wysoko postawionym wampirem. W wielu przypadkach nie zostaniesz do nich dopuszczony.
– Nawet jako świadek?
– Na weselu nikogo nie będzie interesować, że pełnisz jakąkolwiek funkcję. Jak tylko para młoda i goście opuszczą kaplicę, na powrót staniesz się zwykłym człowiekiem. Większość wampirów nawet się do ciebie nie zbliży.
Nawet jeśli Sean o tym wiedział, przyznanie na głos, że większość przedstawicieli klanów będzie go ignorować, wciąż wydało mu się zaskakująco bolesne. Skrzywił się.
– Wiem, że zrzucam na ciebie to wszystko w ostatniej chwili – zaczął powoli Ezra – proszę cię jednak, żebyś mi zaufał. Nie chcę dawać nikomu sposobności do wykorzystania faktu, że jesteś człowiekiem. Nie, skoro w obecnej sytuacji nie jestem w stanie stwierdzić, co bym zrobił, gdyby ktoś faktycznie spróbował cię skrzywdzić.
Słysząc w jego głosie troskę, serce Seana zabiło odrobinę mocniej. Ezra wydawał się autentycznie przejęty; choć w jego słowach pobrzmiewała łagodność, mięśnie twarzy pozostały napięte. Niespokojnie poruszał przy tym palcami, jakby od dłuższego czasu powstrzymywał się przed zaciśnięciem dłoni.
Weterynarz odetchnął. Nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć – o ile spodziewał się, że Ezra zapewni mu jakąś ochronę, o tyle przez myśl mu nie przyszło, że za jednym zamachem znajdzie mu partnerkę na ślub. W dodatku wampirzycę, co może i miało swoje plusy, ale przede wszystkim mogło zrodzić jeszcze więcej pytań na temat jego przesadnie bliskiej relacji z nadnaturalnymi.
Miał sporo wątpliwości co do tego pomysłu, Ezra wydawał się jednak w niego wierzyć. A jako że on sam chciał wierzyć w Ezrę, nie pozostawało mu nic, jak tylko się zgodzić.
– Skoro i tak nie mam nic do gadania... – odchrząknął i posłał Esmery niewyraźny uśmiech. – Może zaczniemy od początku? Miło cię poznać, Esmery. Jestem Sean.
Oczy kobiety pojaśniały. Znów wyciągnęła dłoń i tym razem uścisnął ją z nieco większym przekonaniem.
– Więc... jesteś siostrą Esther, tak?
– Jak widać. – Uniosła dłonie, jakby chciała mu się zaprezentował w pełnej okazałości. – Co prawda nie taką prawdziwą siostrą-siostrą, bo nie łączą nas faktyczne więzy krwi, ale wywodzimy się z tych samych kręgów, a w nich każdy jest dla siebie jak rodzina.
– Masz na myśli klan?
– Na-ah. – Skrzywiła się. – Nigdy nie byłam w klanie, wychowałam się u sióstr Vilewood. Niezbyt sympatyczne miejsce, ale czym jest kilkanaście lat w obliczu kilkuset, mam rację?
Ponownie skinął głową, nie mając bladego pojęcia, co to niby oznacza. Podejrzewał co prawda, że może chodzić o jakiś zakon, albo inny dom dla sierot, ale nie miał pojęcia, gdzie miałby funkcjonować. Nadnaturalni funkcjonowali w stadach, więc naprawdę rzadko kiedy porzucali swoje dzieci. Z oczywistych względów nie umierali też tak często jak ludzcy rodzice.
Ezra podwinął mankiet, aby zerknąć na zegarek.
– Skoro wszystko zostało ustalone, pozwolicie, że na jakiś czas zostawię was samych – oznajmił, kalkulując coś w myślach. – Muszę podejść do ojca, zanim zaczną zjeżdżać się dziennikarze.
– Mamy tu na ciebie poczekać? – zapytał Sean.
– Tak, ale nie siedźcie bezczynnie. Chcemy wypaść wiarygodnie, więc dobrze by było, gdybyście zawczasu porozmawiali i spróbowali się czegoś o sobie dowiedzieć.
– Na przykład?
– Nie wiem. Podyskutujcie o życiu zawodowym, gospodarce albo ulubionych partiach politycznych. Czymkolwiek, co was łączy.
Esmery uniosła brwi.
– Mówił ci już ktoś, że jesteś okropnie stereotypowym wyobrażeniem dwustuletniego wampira?
– On. – Ezra bez wahania wskazał głową na Seana. Potem znowu uniósł dłoń, aby spojrzeć na zegarek. – Macie godzinę, postarajcie się jej nie zmarnować. Zwłaszcza ty, Esmery.
Sean uniósł brwi, spodziewając się, że jeśli ktoś ma otrzymać takie ostrzeżenie, to co najwyżej on. Spojrzał z konsternacją na wampirzycę, która jednak wciąż zdawała się nie stracić ani krzty humoru. Zamiast przejąć się słowami Ezry, przyłożyła dłoń do czoła i zasalutowała.
– Zostaw go mnie, Ezie. Dopóki jest pod moją opieką, włos mu z głowy nie spadnie.
Sean poczerwieniał, czując się jak dziecko, któremu właśnie zatrudniono nową nianię, Ezra tymczasem napiął mięśnie, niezadowolony, że zwróciła się do niego równie pieszczotliwym zdrobnieniem. Koniec końców musiał dojść do wniosku, że nie ma sensu zwracać jej uwagi, bo darował sobie wszelkie komentarze. Zamiast tego posłał ostatnie spojrzenie Seanowi, po czym odwrócił się i wyszedł z sali, pozostawiając go sam na sam z nietypową wampirzycą.
Jak na zawołanie Esmery odetchnęła i sięgnęła ręką za głowę, aby pozbyć się z włosów ciasno zawiązanej gumki.
– No więc, Sean – zaczęła, kręcąc głową, aby poszczególne kosmyki swobodnie opadły jej na ramiona i plecy. – Opowiesz mi coś o sobie? Esther wspominała, że jesteś weterynarzem.
– Od paru lat prowadzimy z Aileen prywatną klinikę – przyznał, przyglądając się jej kolejnym poczynaniom. Tuż po tym, jak rozwiązała włosy, przystąpiła do rozpinania guzików żakietu i miał szczerą nadzieję, że na tym poprzestanie. – Jest niewielka, ale mieści się w dość dobrej lokalizacji, więc nie narzekamy na klientów. Mamy też troje zdolnych stażystów.
– Fajna sprawa – stwierdziła z uznaniem, pozbywając się wierzchniej części garderoby. – Mnie nigdy nie udało się załapać na staż. Kiedyś próbowałam wkręcić się na praktyki, ale właścicielka kliniki dość szybko zorientowała się, że zwierzęta raczej za mną nie przepadają. Po trzech tygodniach zasugerowała, że powinnam pomyśleć o zmianie zawodu.
– Chciałaś zostać weterynarzem?
– Czy ja wiem... – Uśmiechnęła się krzywo. – Praca jak każda inna, a mnie w tamtym czasie akurat dość mocno zależało na znalezieniu jakiegoś sensownego zajęcia. Studiowałam przez parę raz na uniwersytecie medycznym, ale koniec końców doszłam do wniosku, że to raczej nie to. Nie odnajdywałam się wśród pacjentów. Ani tych zwierzęcych, ani tych ludzkich.
– Dlatego postawiłaś na bezpieczeństwo?
– Nie jestem zawodową ochroniarką, jeśli o to pytasz. Pewnie mogłabym nią zostać, ale to też wymaga kontaktów z ludźmi, a jak już ustaliliśmy, nie radzę sobie z nimi najlepiej.
– Więc dlaczego zdecydowałaś się przyjechać? – zapytał, po czym odchrząknął. – Przez wzgląd na Ezrę?
Nie chciał zabrzmieć ofensywnie, mimo to w tonie jego głosu dało się wyczuć minimalną nutę zazdrości. Esmery także musiała ją wyłapać, bo bez wahania pokręciła głową.
– Przyjechałam, bo byłam winna Esther pewną przysługę. Ezra sam z siebie raczej nie wpadłby na to, żeby poprosić mnie o pomoc. On rzadko o cokolwiek prosi.
– Więc jesteś...? – zawahał się. – A raczej nie jesteś...?
Zaplątał się, przez co kolejna część zdania zawisła między nimi, niczym smętnie podrygująca, nadłamana gałąź. Nie wiedział, jak ubrać w słowa dręczące go pytanie. Przynajmniej nie w taki sposób, aby się przy tym od razu nie zdradzić.
Esmery wydawała się rozbawiona jego zakłopotaniem.
– Próbujesz zapytać o to, czy jestem bezrobotna, czy wybadać, w jakim stopniu interesuję się Ezrą? – Kąciki jej ust nieznacznie się uniosły. – Bo jeśli o to drugie, to mogę cię zapewnić, że w najmniejszym. Znam go od przeszło czterdziestu lat i nigdy nie patrzył na mnie jak na potencjalną kandydatkę na żonę. Odkąd pamiętam, traktował mnie raczej jak wścibską, młodszą siostrę.
Skinął głową i opuścił ramiona, czując, jak na te słowa znika całe jego dotychczasowe napięcie. Zazdrość była dobrze znanym mu uczuciem, ale dotychczas wiązał ją jedynie z obawą, że Aileen zostawi go dla Valentine'a. Nigdy wcześniej nie łączył jej z zazdrością o partnera. Ten teren był dla niego czymś zupełnie nowym i wymagającym gruntownego przebadania.
Postanowił odłożyć to na potem. Na razie chciał dowiedzieć się jak najwięcej o swojej nowej towarzyszce.
– Więc... nie masz stałej pracy, tak? – upewnił się, na co Esmery pokręciła głową. – Przyznaję, że trochę mnie zaskoczyłaś. Zazwyczaj wampiry nie mają problemów z zatrudnieniem.
– To nie tak, że nikt nie chce mnie zatrudnić – zaoponowała, choć bez większego żalu czy urazy. – Po prostu jak już uda mi się gdzieś załapać, to po paru dniach lub tygodniach większość osób dziękuje mi za współpracę.
– Rada na przyszłość. Nie zwracaj się do nich zdrobnieniami.
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, po czym oboje zaczęli się cicho śmiać na wspomnienie miny, jaką zrobił Ezra, gdy nazwała go „Eziem".
– Okej, teraz moja kolej, żeby o coś zapytać – odezwała się po chwili Esmery, przewieszając sobie żakiet przez ramię i spoglądając na niego spod opuszczonych rzęs. – Nie wiem tylko, czy będziesz chciał odpowiedzieć, bo to będzie pytanie o ciebie i Ezrę.
Sean jak na zawołanie przestał się uśmiechać. Znał ten wzrok jak żaden inny – tak samo on patrzył na Aileen, gdy w jakiejś rozmowie padało imię Valentine'a.
Esmery wiedziała.
– Spotykacie się, prawda? – zapytała, jakby na potwierdzenie jego przypuszczeń. – Nie, żebym była wścibska, ale widać to po was jak na dłoni. Zwłaszcza po nim.
Zaśmiał się nerwowo.
– Nieee wiem, o czym mówisz – rzucił, desperacko rozglądając się po pokoju w poszukiwaniu czegoś, co pomogłoby mu w natychmiastowej zmianie tematu. – Zresztą, no weź. Niby z jakiej racji Ezra miałby się mną zainteresować?
– Ty mi powiedz. – Twarz wampirzycy przeciął pobłażliwy uśmiech. – Jego serce zaczyna bić szybciej na sam dźwięk twojego głosu. Nigdy nie zwracał się do nikogo aż tak czule, w dodatku zatrudnił kobietę, zamiast standardowo postawić na o wiele silniejszego i bardziej doświadczonego mężczyznę.
– No wiesz... Pewnie doszedł do wniosku, że jeśli pojawię się z kobietą, wzbudzę mniejsze zainteresowanie, niż jakby moją osobą towarzyszącą był mężczyzna.
– A wolałbyś, żeby to był mężczyzna?
Zawahał się, nawet nie tyle z obawy przed odpowiedzią, ile z powodu świadomości, że właściwie nie miał żadnych oporów przed tym, by jej udzielić. Możliwe, że miało to związek z faktem, że jeszcze nigdy nie spotkał kobiety, która byłaby aż tak podobna do Aileen. Esmery do bólu przypominała mu przyjaciółkę. Było to zarazem odświeżające i dziwnie dekoncentrujące uczucie, zważywszy że od dłuższego czasu nie mógł z nią otwarcie porozmawiać.
– Nawet jeśli, to nie chciałbym robić coming-outu na oczach kilkudziesięciu osób – wyznał w końcu, po czym dodał: – Ani tym bardziej mediów.
Może brakowało mu kogoś przed kim mógłby się wygadać, a może to Esmery wydawała mu się na tyle godna zaufania, że chciał się przed nią otworzyć. Nie wyglądała na taką, co będzie próbowała go oceniać. Wręcz przeciwnie, sprawiała wrażenia kogoś, kto chciał mu udzielić realnego wsparcia. I to wcale nie dlatego, że została zatrudniona do jego ochrony.
Być może właśnie dlatego wcisnął dłonie do kieszeni i wyszeptał:
– Gdybym mógł, spędziłbym ten dzień z Ezrą...
Esmery nie wyglądała na zaskoczoną, pokiwała tylko głową, wyrażając w ten sposób pełne zrozumienie dla jego rozterek.
– Będziecie się musieli naprawdę postarać, żeby nikt nie odkrył waszej relacji – stwierdziła, obracając się i ruszając w kierunku kanapy. – Nikt nie lubi być na językach, więc mogę się tylko domyślać, co czujesz na myśl, że wszyscy zaczęliby o niej plotkować.
– Nie martwię się o siebie. – Zacisnął dłonie. – Martwię się o Ezrę i o to, co zrobi, gdy wyjdzie na jaw, że zaczął spotykać się z człowiekiem. Co powie jego ojciec na wieść, że jego syn sypia z przedstawicielem wrogiej rasy? Jak zareaguje Valentine i pozostałe wampiry? Co, jeśli uznają, że jest niegodnym zaufania zdrajcą?
Zdjęty nagłą paniką, przycisnął dłoń do czoła, uświadamiając sobie, jak bardzo mylił się co do tego, że chciał chronić przed Ezrą swoje własne serce. Cały ten czas się okłamywał. Jeśli już przejmował się czyjąś sytuacją, to jedynie tą, która mogła spotkać wampira w momencie, w którym ich relacja wyszłaby na jaw.
Sean nie miał zbyt wiele do stracenia, Ezra z kolei bardzo wiele. Nigdy nie spotkał się z ostracyzmem, nigdy nie musiał wysłuchiwać, że przynosi wstyd nie tylko swojej rodzinie, ale przede wszystkim całemu swojemu gatunkowi.
Esmery odłożyła żakiet na podłokietnik i usiadła na kanapie.
– Chcesz o tym porozmawiać? – zapytała, wskazując sąsiednie miejsce. – Tak na poważnie?
Odjął dłoń od twarzy.
– O mnie i o Ezrze?
– O was, o tobie, tylko o tobie... O czym tylko chcesz, Sean.
Zawahał się, ale ostatecznie skinął głową i na miękkich nogach ruszył w stronę kanapy. Nie wiedział, czy chciał, ale zdecydowanie bardzo tego potrzebował.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro