Rozdział 18
Aileen nie myliła się, określając wampirze czuwanie najdłuższym spacerem ich życia. Przynajmniej właśnie tak było w przypadku Seana, który już po pięciu godzinach miał szczerze dosyć wszystkiego, co wiązało się z chodzeniem.
Po raz kolejny świat próbował mu udowodnić, że jego kondycja plasowała się nawet nie tyle na zerowym, ile na ujemnym poziomie. Bolały go stopy i kolana, miał wrażenie, że zdążyły go obetrzeć oba buty. Był przy tym wyjątkowo zmęczony, bo choć zbliżała się dopiero północ, wieczorna przechadzka skutecznie pobudziła jego organizm, zachęcając do jak najszybszego położenia się do łóżka. Nie wspominając o pustym żołądku, który od dobrych dwóch godzin odgrywał w jego kiszkach wyjątkowo głośnego marsza.
Przynajmniej Ezra był zbyt zajęty wiszeniem na telefonie, aby w ogóle to zarejestrować. Sprawiał przynajmniej takie wrażenie, za co Sean był mu szczególnie wdzięczny, bo za wszelką cenę starał się udawać wypoczętego i przygotowanego na każdą możliwą ewentualność.
W ciągu pierwszych kilku godzin udało im się zamienić parę niezobowiązujących zdań. Milczenie okazało się o wiele bardziej krępujące, niż rozmowa, więc co jakiś czas starali się do niej wracać. Poruszyli tym samym parę mniej istotnych tematów (kiepska pogoda, ale rekompensujący ją brak wiatru – Sean, narzekanie Seana – Ezra), a także takich, które w mniemaniu każdego z nich były ważne (nadchodzący wyjazd Aileen i Valentine'a – Ezra, a także związana z nim kwestia opieki nad Drzazgą – Sean). Trzeba przyznać, że Ezra ani na moment nie przestał przejmować się stanem swojego towarzysza, bo wciąż wracał z pytaniem, czy ten aby na pewno ma się dobrze. Mając w pamięci jego ostatnią kontuzję, starał się ponadto, aby jak najczęściej zdarzały się okazje do robienia krótkich przestojów w marszu. Nie podchodził do całej sprawy z czuwaniem aż tak rygorystycznie jak Valentine, toteż nie komentował, gdy Sean zaczynał zwalniać kroku lub zwyczajnie się zatrzymywał. Nie przeszkadzało mu ponadto, że weterynarz bez przerwy wypatrywał na horyzoncie kolejnych ławek, aby za każdym razem móc na nich siadać i pozwalać odetchnąć obolałym nogom.
– Czy ty kiedykolwiek robisz sobie przerwy? – zagadnął zziajany weterynarz, po tym jak po raz trzydziesty dopadł do jednej z okolicznych ławek. – Mam wrażenie, że te książki i tenis to tylko przykrywka, żeby nie posądzili cię o pracoholizm.
Ezra zerknął na niego znad telefonu. Dochodziła druga, więc wciąż mieli przed sobą sporą część nocy. Jakieś pół godziny wcześniej natknęli się na Aileen i Valentine'a, ale jako że i tak nie było o czym ze sobą rozmawiać (no bo o czym, skoro wszyscy wciąż chodzili w kółko?), to dość szybko na powrót się rozdzielili. Narzeczeni skierowali się w stronę sąsiadującego z terenami Blackworthów lasu, a Ezra z Seanem wrócili na przód domu. Sean wrócił tym samym do narzekania, a Ezra do telefonu i załatwiania swoich prywatnych spraw.
Słysząc pytanie, schował jednak sprzęt do kieszeni i ruszył w stronę ławki. Nie czekając na pozwolenie, zajął miejsce tuż obok ciężko dyszącego weterynarza.
– Obawiam się, że nie jestem zbyt rozrywkowy – stwierdził, odchylając głowę, aby spojrzeć na górujące nad nimi gwiazdy. W miejscu, w którym się znajdowali, nie było zbyt wiele punktów świetlnych, więc niebo zdawało się idealnie czarne, a gwiazdy wyjątkowo jasne. – Nie bez powodu to właśnie Valentine układa sobie życie.
– Jesteś od niego starszy zaledwie ile? Sześćdziesiąt lat? – rzucił ironicznie Sean. – Całe życie przed tobą. Jeszcze masz czas, żeby się wyszaleć.
– Przypomnieć, że te sześćdziesiąt lat to dwie długości twojego własnego życia?
Weterynarz uśmiechnął się krzywo.
– Nie ukrywam, że z jednej strony mnie to pociesza, a z drugiej dobija. Jeszcze nie zdecydowałem, co bardziej.
Ezra również się uśmiechnął.
– Skoro już mowa o szaleństwach – zaczął Sean, zadzierając jego wzorem głowę – nie powiedziałbym, że Val należy do szalenie rozrywkowych. Po prostu miał to szczęście, że trafił na osobę, która akceptuje go takim, jakim jest. Okazał się przy tym zaskakująco wytrzymały, jeśli chodzi o maratony świątecznych komedii romantycznych.
Ezra przymknął powieki.
– Nie cierpię komedii romantycznych.
– Prawdę mówiąc ja też nie – rzucił w przypływie szczerości Sean.
* * *
W niedużym, przycienionym pokoju, w którym jedynym źródłem światła były drobne płomienie stojących na stole świec, siedziało dwóch milczących mężczyzn. Jeden z nich, niższy o bardziej smukłej budowie ciała i starczych zmarszczkach wokół oczu, przeglądał leżącą przed nim dokumentację. Drugi, wyższy i o wiele młodszy, siedział z dłonią przerzuconą przez oparcie. W drugiej ściskał tlącego się papierosa.
– Valentine Blackworth i Aileen Hemsworth – odezwał się pierwszy z nich. W panującej dookoła ciszy, jego zachrypnięty głos zabrzmiał jak złowieszczy pomruk. – Przedstawiciele dwóch najpotężniejszych rodzin w jednym miejscu... że też musieli wpaść na pomysł ze ślubem akurat teraz.
Drugi mężczyzna uniósł wzrok. Jego wyraz twarzy pozostał obojętny, ale palce zaciśnięte na wygiętym papierosie, sugerowały, że temat wcale nie był mu obojętny.
– Jeśli uroczystość dojdzie do skutku, wampiry chcąc nie chcąc urosną w siłę – mruknął, zaciągając się dymem i wydmuchując go w stronę jednej z dogasających świec. – Już teraz w mieście nie mówi się o niczym innym. Kobiety usiłują zgadywać, jaki krój będzie miała suknia ślubna panny młodej, a wpływowi mężczyźni płaszczą się przed rodziną Blackworthów, licząc na zaproszenia.
– Dziwisz im się? To będzie wesele stulecia. Na imprezie będzie można zbudować naprawdę pokaźną sieć kontaktów. Wiele relacji na rynku władzy ulegnie diametralnej zmianie.
– Pieprzyć relacje – mruknął tamten. – Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nasi wyborcy nieświadomie zaczynają sympatyzować z wampirami. Jeszcze trochę, a zaczną postrzegać ich rasę jako o wiele bardziej... ludzką.
– Nie da się ukryć, że w dużej mierze przyczynił się do tego Sean Lane. Mówiłeś, że chłopak nie wytrzyma tak długo, a tymczasem jeździ sobie na wyścigi konne i świetnie się bawi w towarzystwie pierworodnego syna Blackwortha.
Mężczyzna z papierosem wstał i zaczął nerwowo przemieszczać się po pokoju. W jego ruchach dało się wyczuć zdenerwowanie, nie mógł znieść myśli o tym, że człowiek miał uczestniczyć w uroczystości organizowanej przez całą zgraję potworów. Bestii żywiących się krwią, jak jakieś zdziczałe zwierzęta.
Zatrzymał się przy jednym z okien. Wyglądając na zewnątrz, na pochłaniający dziedziniec ciemność, zaplótł dłonie za plecami.
– Nie możemy dopuścić do zawarcia tego małżeństwa – odparł w zamyśleniu. – Należy zrobić coś, co pozwoli nam znaleźć się w centrum wydarzenia i zasiać w ludziach wątpliwości. Nadarza się doskonała okazja, aby wstrząsnąć wampirzą reputacją. To będzie coś więcej, niż seria niepochlebnych artykułów w gazetach. Coś, po czym nie będą się w stanie podnieść.
– Blackworthom zależy na utrzymaniu dobrych stosunków z ludzką władzą – zauważył starszy mężczyzna. – Zrobią, co trzeba, aby uciszyć opinię publiczną i przekonać ją o swoich dobrych zamiarach.
– W takim razie nie powinniśmy mieć problemu z otrzymaniem dodatkowych zaproszeń na uroczystość.
– Co proponujesz?
Tamten znów się zaciągnął.
– Przygotujemy dla pary młodej adekwatny prezent – odparł, wpatrując się w swoje niewyraźne odbicie w szybie. Sobowtór uśmiechnął się złowrogo, zaciskając zęby wokół papierosa. – Skoro Blackworthom i Hemsworthom tak bardzo zależy na rozgłosie, kimże jesteśmy, by im tego zabraniać? Dołożymy wszelkich starań, żeby faktycznie o nich mówiono. Przez lata.
Mężczyzna przy stole powiódł spojrzeniem po dokumentach. Między sprawozdaniami znajdowało się kilkanaście czarno-białych zdjęć. Parę z nich przedstawiało dwie postacie, pozostałe prezentowały te same osoby, ale pojedynczo i w różnych, codziennych sytuacjach.
– Musimy działać ostrożnie – przypomniał, unosząc jedną z fotografii. – Jeśli coś pójdzie nie tak, wybuchnie skandal.
– Właśnie o niego nam chodzi. Zrobimy coś, co sprawi, że wampiry stracą kontrolę nad sytuacją. W towarzystwie większej liczby gości będzie o to nietrudno. Ktoś na pewno się wyłamie.
– Nie sądzisz, że najprościej byłoby napuścić towarzystwo na samego Lane'a? – Starszy mężczyzna zmarszczył brwi. – Jakby nie patrzeć to właśnie on jest na językach większości mieszkańców. Zostając pierwszą tak medialną ofiarą, stałby się idealnym symbolem słuszności międzygatunkowego konfliktu.
– Była umowa, Senvorth – warknął jego rozmówca, gwałtownie odwracając się od okna. – Posuwamy się do wszystkiego, ale Seana narażamy dopiero w ostateczności.
– Brak ci obiektywizmu, mój chłopcze.
– Naszym celem są wampiry, nie ludzie.
– Z tym, że akurat w tym wypadku Lane byłby idealnym pionkiem. Ludzie mówią, że przyjaźni się z tą wampirzycą. Gdyby podczas przygotowań do ślubu coś mu się stało...
Nie wiedzieć kiedy młodszy mężczyzna znalazł się przy stole. Nachylając się nad blatem, posłał politykowi tak nienawistne spojrzenie, że ten momentalnie zamilkł.
– Powiedziałem coś – wysyczał, a jego twarz przybrała zimny, wyrachowany wyraz. Nie spuszczając wzroku z towarzysza, zgasił papierosa o jedno z leżących przy nim zdjęć. Trafił idealnie między oczy widniejącego na nim wampira – Jeśli będzie trzeba kogoś wystawić, znajdziemy odpowiedniego kandydata. I nie będzie nim Sean. Rozumiemy się?
Eric Senvorth pokręcił z rozczarowaniem głową.
– Nawet jeśli jesteś piekielnie inteligentny, musisz się jeszcze wiele nauczyć o tym świecie, Timothee – stwierdził, wyciągając dłoń. Odsunąwszy resztę dokumentów, sięgnął do kieszeni, z której wyciągnął własną paczkę papierosów. – Zwłaszcza o tym, że polityka i troska nigdy nie idą w parze.
* * *
Ezra zmarszczył brwi, słysząc nieoczekiwane wyznanie Seana. Fakt, że mężczyzna z jakiegoś powodu nie lubił świątecznych komedii, zaintrygował go do tego stopnia, że rozchylił powieki i spojrzał na niego, oczekując jakiegoś dłuższego rozwinięcia. Sean chyba nie spodziewał się, że ten losowo rzucony fakt okaże się aż tak istotny, bo z zakłopotaniem, odchrząknął.
– To... głupie – powiedział w końcu z nutą niepewności w głosie, po czym zaraz się poprawił: – W sensie nie tyle głupie, co takie bardziej... subiektywne.
– Tym bardziej jestem ciekaw powodów.
Mężczyzna wzruszył ramionami. Jego dłonie były złożone na kolanach, a twarz – choć rozluźniona – miała w sobie coś, co sprawiało, że przez moment wydał się wampirowi wyjątkowo przygnębiony.
– Czasami mam wrażenie, że te filmy są tworzone jedynie dla osób, które albo już są w udanych związkach, albo są na etapie, w którym bardzo wierzą, że wkrótce się w nich znajdą – wyznał, skubiąc skórkę przy palcu wskazującym. – Aileen bardzo lubi takie filmy, więc często je razem oglądamy, co nie zmienia faktu, że chyba nie do końca potrafię się nimi cieszyć. Każda scena wydaje mi się przewidywalna, każda rozmowa sztuczna. Po prostu... nie potrafię się w tym wszystkim odnaleźć. Mam wrażenie, że sam siebie oszukuję.
Ezra zmarszczył brwi.
– Chodzi o twoją orientację?
– Nawet nie. – Wzrok Seana znów powędrował ku gwiazdom. – Zdążyłem przywyknąć do myśli, że akurat w moim przypadku znalezienie drugiej połówki może być o wiele bardziej skomplikowane, niż w przypadku kogoś, kto ma przeciwne upodobania. Chodzi raczej o to, że życie wcale nie jest takie proste, jak próbują nam to wmówić komedie romantyczne. Nie ma w nim idealnych zakończeń, są tylko momenty niepewności i fałszywych komplementów. Mało prawdopodobne, żeby poznać kogoś i z marszu się w nim zakochać.
Ezra nic na to nie odpowiedział.
– No tak, przeznaczenie – mruknął weterynarz, momentalnie tracąc resztki humoru. – Kolejny powód, przez który większość singli tak bardzo nie cierpi wampirów.
– I vice versa – odparował. – Zdziwiłbyś się, jak wiele wampirów zazdrości ludziom, że żadna wyższa siła nie ingeruje w to, w kim lokują swoje uczucia.
– Pewnie. Właśnie dlatego wasze świąteczne filmy są jakieś tysiąc razy popularniejsze od ludzkich. – Ironia w głosie Seana była wręcz namacalna. – Bo to wasze „przeznaczenie" jest tak okrutne, że dzięki niemu większość bohaterów po latach w końcu odnajduje prawdziwą miłość.
– Ile ty masz lat, żeby wciąż wierzyć w to, co przedstawiają w filmach?
Sean rozchylił usta, ale zaraz je zamknął. Z cichym westchnięciem, nachylił się i oparłszy łokcie na kolanach, zaczął bawić się palcami.
– Chciałbym wierzyć, że to co pokazują jest możliwe – przyznał po chwili. – Komedie próbują mi wmówić, że wystarczy trochę śmiechu i łez, i zaraz wszystko się ułoży. Z tym, że po happy endach, o ile w ogóle do nich dochodzi, zawsze jest jakiś ciąg dalszy. I nagle okazuje się, że nic nie jest takie proste. Przystojny gość z kliniki, zamiast na ciebie, gapi się jak w obrazek w twoją najlepszą przyjaciółkę... Fajny facet z klubu momentalnie płoszy się na widok brata jej narzeczonego... Wszyscy pozostali... są albo w związkach, albo mają kły. I weź tu bądź człowieku mądry i próbuj walczyć o jakąkolwiek relacji, skoro zawsze kończy się na tym samym...
Uniósł dłoń i zakrył nią część twarzy. Wampirowi przez chwilę wydawało się, że usiłował ukryć w ten sposób malujące się na twarzy rozczarowanie lub żal, dość szybko okazało się jednak, że zrobił to, aby otrzeć nos z kataru i poluzować widniejący pod brodą szalik. Zorientował się, że był to jeden z tych drobnych, ledwie dostrzegalnych gestów, które pozwalały Seanowi zyskać czas na zebranie myśli.
Zacisnął ręce na brzegu ławki.
– Przepraszam – wyszeptał, czując nagłą potrzebę, aby pocieszyć weterynarza. – To też po części moja wina. Możliwe, że gdybym nie zjawił się tamtego dnia w klubie, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej.
Sean chwycił za jeden z końców szalika. Ściągnął go z szyi i ułożył na kolanach, pilnując, aby każda krawędź idealnie na siebie nachodziła. Przygładził następnie materiał, aby nie było na nim żadnych zgięć.
– Możliwe, że to po prostu nie był odpowiedni moment. Ewentualnie to ja... nie jestem stworzony do związków. Rodzina od lat ma mi za złe, że bratam się z wampirami, Aileen też zaraz mnie zostawi. Może... nie są mi pisane żadne relacje.
Na jego twarzy pojawiło się wahanie, jakby nie do końca wierzył, że to co mówi jest prawdą. W jego oczach kłębiło się parę różnych emocji, z czego prym wiodły zmęczenie i powątpiewanie. W momencie, w którym spojrzał na Ezrę, doszło do nich coś jeszcze. Niewypowiedziana prośba o potwierdzenie jego przypuszczeń.
Liczył, że ktoś w końcu powie mu wprost, że nie zasługuje na miłość. Z jakiegoś powodu naprawdę wierzył, że Ezra będzie tym, kto do reszty pozbawi go złudzeń.
– No więc tak... tak właśnie czuję – wyszeptał, śmiejąc się nerwowo, po czym, chcąc jak najszybciej zmienić temat, dodał: – A tak w ogóle to czuję też, że zajebiście bolą mnie nogi. Która godzina?
Znów to robił. Uciekał. Przed nim, przed prawdą, przed własnymi emocjami. Ezra jeszcze nigdy nie spotkał na swojej drodze nikogo, kto tak otwarcie potrafił mówić o swoich uczuciach, a jednocześnie chwilę później z taką łatwością całkowicie się od nich odcinać. Był jak statek, który tuż przed dopłynięciem do brzegu, zbaczał z kursu, aby zderzyć się z dryfującą nieopodal górą lodową. Dążył do tego, aby zatonąć. Paradoksalnie właśnie to utrzymywało go na powierzchni.
Ezra powstrzymywał się cały wieczór, nie był jednak w stanie utrzymać dłużej dzielącego ich dystansu. Niewiele myśląc wyciągnął dłoń i ułożył ją na ramieniu weterynarza, który wzdrygnął się pod wpływem tego nieoczekiwanego dotyku. Wierzył, że Ezra przyzna mu rację, nie, że spróbuje go pocieszyć.
– To wszystko, co mówisz – zaczął wampir powoli – to nieprawda. Jesteś wart o wiele więcej, niż ci się wydaje.
Z jego głosu wybijała się tak duża stanowczość, że Sean po raz kolejny drgnął. Na jego ciele pojawiła się gęsia skórka, serce zaczęło wybijać nierówny rytm.
– To nie tak, że nie jesteś stworzony do żadnej prawdziwej relacji – kontynuował Ezra. – To po prostu relacje, które do tej pory próbowałeś nawiązać, nie były tym, czego szukałeś.
Nie spuszczając wzroku z mężczyzny, wyciągnął drugą dłoń, którą przesunął na krawędź trzymanego przez weterynarza szalika. Sean przełknął ślinę, nerwowo zaciskając palce na przeciwległej krawędzi materiału. Obaj czuli w tym momencie dokładnie to samo. Jakaś niewidoczna siła ciągnęła ich do siebie i zachęcała, aby jeszcze bardziej się do siebie zbliżyli. Zupełnie jakby w otaczającej ich przestrzeni dryfowały dwa przyciągające się nawzajem magnesy. Zbyt małe, aby dali radę je dostrzec, ale wystarczająco mocne, aby żaden z nich nie mógł przeciwstawić się ich sile.
Przeznaczenie, czy najzwyklejszy w świecie pociąg... Ezrze było w tym momencie wszystko jedno, co ciągnie go do znajdującego się przed nim mężczyzny. Liczyło się jednie to, że nie wyobrażał sobie, że miałby się teraz od niego odsunąć. Nie doświadczyć na własnej skórze dotyku jego rozchylonych warg. Ciepła oddechu i miękkości policzków.
– Może po prostu – wychrypiał – nie szukałeś tam, gdzie powinieneś.
Nic więcej nie powiedział, nie nie był w stanie. Zamiast tego przysunął się trochę bliżej, aby dzielące ich granice zaczęły się zazębiać. W końcu był w stanie poczuć to, czego od dawna tak bardzo pragnął: zapach skóry Seana. Jednocześnie znalazł się na tyle blisko, aby dostrzec drżenie jego warg, wychwycić gwałtowność, z jaką rozszerzyły się wargi tamtego, gdy owionął go chłodny, wampirzy oddech.
Było zbyt ciemno, aby w oczach weterynarza odbijał się jakikolwiek blask, mimo to ciemnowłosy miał pewność, że dojrzał w nich brąz swoich własnych, ciemniejących tęczówek. Sean wpatrywał się w nie z taką intensywnością, że Ezrze zaczynało brakował tchu.
Dzielący ich dotychczas dystans wciąż malał, czas zdawał się zwolnić.
– E... Ezra... – Sean jęknął. – Jesteś... b... blisko.
Ich twarze w istocie dzieliła tak niewielka odległość, że niewiele brakowało, a zetknęliby się nosami. W pewnym momencie dłoń Ezry, znalazła się na tyle blisko dłoni Seana, aby wampir mógł poczuć bijące od niej ciepło. Niewiele myśląc, wsunął palce między zaciskające się, drżące palce weterynarza. Mimo różnicy w rozmiarze, pasowały idealnie.
Kolejne jęknięcie Seana zabrzmiało w jego uszach jak muzyka. Wpatrywał się w oblicze mężczyzny jak zahipnotyzowany. Nie do końca świadom swoich poczynań, ale ponad wszelką wątpliwość pewny, że wszystkie ich dotychczasowe interakcje miały prowadzić właśnie do tego momentu.
– Może... – zaczął, przenosząc wzrok na jego wargi. Dłoń, która jeszcze chwilę temu znajdowała się na ramieniu, teraz znalazła swoje miejsce na Seanowym policzku. – Ale tylko może...
Urwał, tracąc kontrolę nad językiem. Sekundy dzieliły ich od połączenia, mimo to znalazł w sobie ostatnie pokłady samokontroli, które pozwoliły mu się w porę zatrzymać. Chciał, aby Sean zawczasu odpowiedział na jego milczące błaganie. Aby w jakikolwiek sposób, myślą lub czynem, potwierdził, że też go pragnie.
Z tym, że właśnie wtedy oczy Seana rozszerzyły się, a on sam gwałtownie się odsunął. Dłonie przestały się splatać, palce, które jeszcze chwilę wcześniej chłonęły ciepło zaróżowionego policzka, natrafiły na lodowatą pustkę. Ezra zamrugał, wpatrując się w przestrzeń, w której nagle czegoś zabrakło. Dokładniej kogoś, bo Sean nie czekając, poderwał się na równe nogi i nie bacząc na to, że od paru godzin narzekał na ich ból, znalazł się dobre dziesięć kroków od ławki.
– My... to znaczy ja... Powinniśmy iść dalej – rzucił nerwowo, rozglądając się na wszystkie strony, jakby z obawą, że ktoś mógłby ich przyłapać na tym, co się właśnie wydarzyło. – Valentine mówił, że powinniśmy być w ruchu. Tak! Zdecydowanie powinniśmy. No popatrz, kto by pomyślał, że aż tak się zasiedzimy!?
Ezra dopiero wtedy naprawdę oprzytomniał. Spojrzał najpierw na puste miejsce na ławce, a potem na leżący na ziemi szalik. Sean z rozpędu zrzucił go z kolan.
– No to ten... – Zdenerwowany weterynarz, energicznymi ruchami pocierał dłonie o kurtkę. – Komu w „de" temu w „ce", et cetera et cetera. Wampirze czuwanie samo się nie ogarnie, mam rację?
Odwrócił się i ruszył przed siebie, stawiając kroki niczym gotujący się do musztry żołnierz. Ezra, który obserwował go jeszcze przez parę sekund, w końcu dał za wygraną i sam także podniósł się z ławki. Nim ruszył w dalszą drogę, nachylił się jeszcze, aby podnieść porzucony szalik. Zacisnąwszy na nim palce, przeklął w duchu swoją niewysłowioną głupotę.
Zaczynał zakochiwać się w człowieku.
* * *
Sean przeżył w życiu wiele niezręcznych momentów, ale „ten" konkretny, był zdecydowanie jednym z najbardziej niezręcznych w całej jego dotychczasowej karierze.
Ezra Blackworth próbował go pocałować.
On. Jego.
Pocałować.
Nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Czy Ezrze zrobiło się go żal? Usiłował mu coś udowodnić? A może to Sean zrozumiał wszystko na opak i wampir w rzeczywistości chciał sobie z niego zwyczajnie zadrwić? Być może planował w ostatniej chwili się odsunąć, a przez to, że Sean zrobił to jako pierwszy, sytuacja zrobiła się o wiele bardziej niezręczna, niż powinna.
Z tym, że weterynarz nie miał piętnastu lat i nie grał w niskobudżetowej komedii, aby pomylić próbę pocałunku z jakimkolwiek innym, nic nieznaczącym gestem. Z jednej strony był przekonany, że miał rację, z drugiej, coś mu nie pasowało, bo nie był w stanie wyobrazić sobie rzeczywistości, w której wampir z własnej woli zdecydowałby się zbliżyć do człowieka.
Być może właśnie dlatego się odsunął.
Jak zwykły tchórz.
Nie, jego postępowanie na pewno było słuszne. Przecież to niemożliwe, aby Ezra chciał go pocałować, coś takiego nie miało przecież prawa się wydarzyć. Owszem, zbliżyli się do siebie z wampirem przez ostatnie kilkanaście dni, ale nie w takim stopniu, aby ten ni z tego ni z owego doszedł do wniosku, że mógłby się z nim spotykać. Już prędzej dążyłby do tego, aby wbrew wszelkim zasadom napić się Seanowej krwi. To była o wiele bardziej prawdopodobna opcja.
Opcja! Mężczyzna nie mógł uwierzyć, że w ogóle rozważa jakiekolwiek opcje.
Pięć długich i boleśnie milczących godzin. Właśnie tyle czasu zleciało mu na paranoicznym rozmyślaniu o tym, czy tylko mu się wydawało, czy Ezra Blackworth faktycznie zamierzał wykonać w jego stronę jakiś znaczący ruch. Przecież nie mógł, niby z jakiej racji miałby? Nawet gdyby rzeczywiście coś między nimi zaszło, fakty wciąż pozostawałyby niezmienne. Sean był człowiekiem, a Ezra wampirem, który nie chciał mieć z ludźmi nic do czynienia. Jeśli cokolwiek interesowało go w weterynarzu to była to płynąca w jego żyłach krew.
Przeklinał się w duchu tak długo, że w końcu zrobiło mu się od tego słabo. Miał wrażenie, że przerywając moment i uciekając przed Blackworthem, stracił szansę, aby poruszyć tę kwestii. Chyba po raz pierwszy, odkąd się poznali, czuł aż tak dużą blokadę przed otworzeniem ust i wydobyciem z siebie jakichkolwiek słów. Nie tylko nie potrafił wrócić do tematu, ale też nie był w stanie choćby spojrzeć na idącego obok wampira. Niby jak miał nawiązać do minionej sytuacji, skoro na samą myśl o zerknięciu w bok robiło mu się niedobrze?
Na domiar złego wciąż ktoś im przerywał.
– Dobra pora na czuwanie – rzucił jakiś wampir, który wpadł na nich o poranku na podjeździe. – Nie dość, że trafiła wam się bezwietrzna noc, to sam dzień także zapowiada się nad wyraz pochmurnie. Idealna pogoda.
Ezra mruknął coś pod nosem i sięgnął po wyciągniętą ku niemu podkładkę z klipsem podtrzymującym parę starannie zapisanych kartek. Machinalnym gestem podpisał przekazane mu dokumenty, po czym przeniósł wzrok na Seana, który w tej samej chwili gwałtownie odwrócił głowę, udając, że od dłuższej chwili patrzył w zupełnie innym kierunku.
Szczęka wampira drgnęła.
– Przekaż Esther, żeby przygotowała mi raport z dzisiejszego dnia – poprosił, zwracając się do podwładnego. – Skoro już muszę marnować czas na te bezsensowne rytuały, chcę móc jak najszybciej nadrobić nagromadzone zaległości.
Na te słowa mózg Seana zaczął pracować na jeszcze wyższych obrotach. W jego głowie słowa wampira uległy natychmiastowemu przeobrażeniu. Określenie „bezsensowne" oderwało się od „rytuałów" i połączyło z jego własnym imieniem. Doszedł do wniosku, że tamten nie tylko ma mu za złe zaistniałą sytuację, ale także obwinia go o jej następstwa. To przez niego nagle zrobiło się między nimi aż tak niezręcznie. To on był powodem wszelakich problemów.
Marzył o tym, aby zapaść się pod ziemię. Mieli jednak przed sobą kolejne kilkanaście godzin czuwania, które, jak się okazało, nie różniły się aż tak bardzo od tych poprzednich.
Podobnie jak one, były kłopotliwe, ciche i pełne wątpliwości.
– W porządku? – zwrócił się do niego w pewnym momencie Ezra.
Sean w odpowiedzi jedynie skinął głową. Mieli przed sobą ostatnie dwie godziny chodzenia, na tym etapie przestał już odczuwać zmęczenie czy senność. Doskwierał mu jedynie ogromny głód, ale nawet on mijał za każdym razem, gdy mężczyzna przypomniał sobie o sytuacji, która zaistniała w nocy.
W komediach romantycznych, które tak bardzo upodobała sobie Aileen, niedopowiedzenia i brak otwartej rozmowy, były głównymi powodami większości bezsensownych konfliktów. Wampirzyca zawsze irytowała się na tego typu wątki, nie mogła jednak liczyć w tej kwestii na poparcie ze strony Seana, gdyż ten uważał je za jak najbardziej adekwatne i odpowiadające rzeczywistości. Jego zdaniem uciekanie od problemów było znacznie bezpieczniejszą opcją, niż natychmiastowe konfrontowanie się z prawdą.
Nie wspominając już nawet o tym, że filmowi bohaterowie zawsze otrzymywali swoje cudowne, szczęśliwe zakończenie. Fabuła kończyła się romantycznymi wyznaniami, serią płomiennych pocałunków i mnóstwem uroczych ujęć mających na celu ekspresowe rozwiązanie drugoplanowych wątków. Nikogo nie interesowało, co będzie potem, liczyło się tylko tu i teraz.
Sean z kolei tak nie potrafił. W jego mniemaniu (i ku wielkiemu rozczarowaniu) rzeczywistość nie mogła być aż tak kolorowa. Bohaterowie nie mogli grać według scenariusza, relacje nie mogły być tak proste.
To co na ekranie wydawało się tak romantyczne, w prawdziwym życiu wydawało się niezwykle krępujące i pod wieloma względami kłopotliwe.
Z tego całego zmartwienia, ledwie zarejestrował moment, w którym wybiła upragniona godzina zero. Gdy Ezra oznajmił, że minął wyznaczony czas, a co za tym idzie, weterynarz w końcu może udać się na zasłużony odpoczynek, ten przyjął to z zaskakującym spokojem. Nie wydał z siebie żadnego okrzyku tryumfu, ani nie padł zemdlony na ziemię, jak to planował jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem czuwania. Zamiast tego po prostu skręcił w przeciwnym kierunku i ruszył w ślad za wampirem, odliczając minuty, dzielące go od znalezienia się w łóżku.
Summa summarum obaj wrócili do posiadłości w podłych nastrojach, ale z poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku. Ezra milczał, Sean był z kolei zbyt wykończony, aby choć minutę dłużej dywagować nad tym, w jakim punkcie znajdowała się jego znajomość z wampirem. Ból głowy, przesyt bodźców i zmęczenie wypełniały go do tego stopnia, że nie mógł myśleć o niczym, poza potrzebą owinięcia się w pościel i pilną koniecznością pozbycia się z siebie warstwy cuchnącego potu.
Gdy znaleźli się w holu, Ezra chyba coś jeszcze do niego powiedział, ale był zbyt rozkojarzony, aby zarejestrować, co dokładnie. Słaniając się na nogach, bez pożegnania ruszył w stronę schodów prowadzących na piętro. Jak na złość nie dane mu jednak było w spokoju wrócić do sypialni, ponieważ na drodze zawczasu stanęli mu Aileen i Valentine.
– Matko, Sean. – Na jego widok wampirzyca od razu wysunęła dłoń spod ramienia partnera, aby czym prędzej podejść i go obejrzeć. – Przez ostatnie parę godzin cały czas się mijaliśmy, wiesz, jak się martwiłam? Tyle razy ci mówiłam, żebyś włączał dźwięk w tym cholernym telefonie!
Wzruszył ramionami. Prawdę mówiąc z tego wszystkiego całkowicie wypadło mu z głowy, że miał w kieszenie telefon. Co zaś tyczy się dźwięku, to faktycznie, od lat miał go wyciszonego, aby nie narażać się na stres związany z koniecznością odbierania połączeń od nieznanych numerów. Już i tak wystarczyło mu, że praca zmuszała go do odbierania takowych z telefonu służbowego, z prywatnego nie musiał.
– Wszystko okej. – Odsunął się, ponieważ Aileen zaczęła oglądać go od stóp do głów, jak matka kontrolująca stan dziecka wracającego z zabawy na podwórku. – Hej, mówię serio, nic mi nie jest. Co najwyżej jestem tylko odrobinę zmęczony.
– Na pewno?
– Na dwieście procent.
– A noga?
Zmarszczył brwi.
– Noga?
Aileen spuściła wzrok. Kostka była kolejną rzeczą, która całkowicie wypadła mu z głowy. Drugo-, jeśli nie trzeciorzędną, jeśli brać pod uwagę całokształt minionych wydarzeń.
– W porządku – stwierdził, nie mając siły na nic więcej, choćby na wyciągnięcie stopy na dowód jej nagłego ozdrowienia. – Ruch dobrze jej zrobił. Do wesela się zagoi.
Aileen odetchnęła, uspokojona jego zapewnieniem. Nie miała powodów, aby podejrzewać go o kłamstwo, bo gdyby było inaczej, z pewnością nie omieszkałby jej o tym poinformować. Jak mało kto miał tendencję do głośnego manifestowania swojego dyskomfortu.
– Wiedziałam, że wytrzymasz. – Uścisnęła go, czym wywołała u niego cichy jęk. – Jesteś chyba pierwszym człowiekiem, który brał udział w wampirzym czuwaniu. Świetnie sobie poradziłeś.
– Bez przesady. – Uśmiechnął się krzywo. – Nic nie zrobiłem, po prostu łaziłem w tę i z powrotem przez całą noc i dzień.
„I o mały włos nie skończyłem, całując się z bratem twojego narzeczonego" pomyślał i zaraz się wzdrygnął. Aileen, która wyczuła zmianę w jego postawie, od razu poluzowała uścisk. Odsunęła się i czule pogładziła go po ramionach.
– No tak, pewnie jesteś mega zmęczony. Leć się przespać. Przed wyjazdem poproszę, żeby przygotowano ci coś dobrego do jedzenia.
Skinął głową, choć było mu obecnie wszystko jedno, czy pójdzie spać z pustym czy pełnym żołądkiem. Bardziej interesowała go inna kwestia. Ta, która miała związek z odhaczaniem kolejnego punktu miesiąca zapoznawczego.
– Zbieracie się? – zmienił temat, przenosząc wzrok na czekającego z boku Valentine'a. Ten w odpowiedzi przytaknął.
– Odświeżymy się i za jakieś pół godziny będziemy jechać.
Sean powiódł spojrzeniem po jego stroju. Jak można się było spodziewać, wampir już na tym etapie prezentował się wręcz nienagannie. Mógł wsiąść do auta już teraz, tak jak stał, a nikomu nie przeszłoby przez myśl, że chwilę wcześniej uczestniczył w dwudziestoczterogodzinnym czuwaniu. Znaleźli by się pewnie i tacy, którzy pytaliby, jakim cudem zawsze tak świetnie wygląda.
Sean miał ochotę go udusić. Zamiast tego uniósł kciuk, udając, że to całkowicie normalne, aby zaraz po równie wyczerpującym spacerze, ot tak wybrać się na dwudniowy objazd po sąsiednich klanach. Chyba jeszcze nigdy równie mocno nie zazdrościł wampirom wytrzymałości, nie wyobrażał sobie bowiem, aby sam miał znaleźć dość sił na podobny wyczyn.
Zanotował w pamięci, aby nigdy, pod żadnym pozorem nie wikłać się w żaden międzyrasowy ślub. Potem z kolei znów się wzdrygnął, bo zwodnicza pamięć podsunęła mu obraz zbliżającej się twarzy pewnego przystojnego, ciemnowłosego wampira.
Zdecydowanie musiał przestać wracać myślami do Ezry.
– Sean, jeszcze jedna prośba – zaczął Valentine, gdy mężczyzna ruszył w dalszą drogę po schodach. – Wiem, że chcesz odpocząć, ale czy mógłbyś zajrzeć później do Drzazgi? Ezra ma jej doglądać, ale wiesz, jaki on jest. Zaraz zajmie się pracą i przez tydzień nie będzie z nim kontaktu. Tobie ufam bardziej niż wampirom pracujących w posiadłości. Drzazga zresztą też.
Weterynarz uniósł dłoń na znak cichej zgody. Powlókł się następnie do sypialni, w której w pierwszej kolejności, pozbył się z nóg śmierdzących butów. Zrzuciwszy z ramion przepoconą kurtkę, od razu skierował się do łazienki, aby zmyć z siebie przynajmniej tę najgorszą, wierzchnią warstwę brudu.
Jak raz nie miał ochoty zachwycać się ani wanną, ani resztą wystroju bogato zdobionego pomieszczenia. Wykąpał się, przebrał i półprzytomny, skierował swoje chwiejne kroki w stronę upragnionego łóżka. Gdyby w tym momencie próbował go powstrzymać jakiś wampir, nie miałby żadnych oporów przed wbiciem mu kołka prosto w serce.
Unosząc kołdrę i wsuwając się na materac, o mało nie popłakał się ze szczęścia. Od razu naciągnął kołdrę pod samą szyję i zawinął ją w taki sposób, aby stopy znajdowały się w czymś na kształt kokonu. Delektując się uzyskanym w ten sposób efektem, zamknął oczy, gotowy na najdłuższą i najlepszą drzemkę swojego życia.
Ledwie przyłożył głowę do poduszki, a od razu odpłynął w sen. Nie dane mu było jednak sensownie odpocząć, ponieważ zaledwie po kwadransie rozległo się pierwsze pukanie do drzwi. Najpierw ktoś przyniósł mu jedzenie, później ktoś przyszedł, aby zapytać, czy chciałby oddać do pralni jakieś ubrania. Trzecia była Aileen, aby poinformować go, że wyjeżdżają, a czwarty ktoś, kogo nawet nie usłyszał, bo był zajęty ponownym zasypianiem.
Piąta osoba przyszła do niego dopiero parę godzin później, w przeciwieństwie do pozostałych nie zamierzała jednak czekać na zaproszenie do wejścia. Zamiast tego zaczęła walić w drzwi, a było to walenie na tyle gwałtowne i desperackie, że weterynarz chcąc nie chcąc (a raczej bardzo nie chcąc), rozchylił podkrążone oczy. Bliski popełnienia pierwszej zbrodni w swoim życiu, z rozpaczą powiódł wzrokiem w stronę, z której dochodził dźwięk.
– Sean! – Po drugiej stronie odezwał się nerwowy głos Ezry. – Sean, otwórz.
Słysząc wampira, oczy weterynarza zrobiły się większe niż spodki.
– Ezra? – zaczął niepewnie, rozglądając się po pomieszczeniu. – Co tak nagle...?
– Sean! – Wołanie się powtórzyło. – Otwieraj, słyszysz?! Z Drzazgą jest coś nie tak!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro