Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16

*Wybaczcie, że dopiero teraz, ale w październiku miałam dwa wyjazdy i nie miałam kiedy pisać. Niemniej wracamy! :D
I to z paroma bonusami, bo dostałam od przyjaciółki kilka fajnych ilustracji związanych z historią Ezry i Seana <3
 ____

Stał w cieniu, wpatrując się w dwóch grających mężczyzn. Nieruchomy, wściekły, rozczarowany. Jego postać była niemal niewidoczna wśród otaczających go krzewów i pni, jakby sama natura pragnęła wspierać go w jego misji. W końcu to, czego był świadkiem, nie miało nic wspólnego z naturalnością. Było wynaturzeniem, abominacją.

Czuł, jak z każdą chwilą narasta w nim złość. Zaciśnięte pięści trzymał opuszczone wzdłuż ciała, nie mogąc znieść rozgrywającej się przed nim sceny. Zaledwie kilkadziesiąt stóp od miejsca, w którym się ukrywał, dwóch mężczyzn oddawało się grze w tenisa. Obserwując ich, miał wrażenie, jakby oglądał jakiś kiepski film. Jedno ciało – pełne energii i życia, drugie... zimne, potężne i pozbawione ducha. Jedno poruszające się bez jakiejkolwiek gracji, ale prawdziwe i beztroskie, drugie – nadludzkie w swojej zręczności i niedoścignionej szybkości.

Człowiek był skoncentrowany na zadaniu. Biegał za piłką i co rusz ocierał zbierający się na twarzy pot. Wydawał się... rozluźniony. W ogóle nie przejęty tym, że jego przeciwnik wciąż z nim wygrywał. Zupełnie jakby różnica w ich sile nie była w całe tak istotnym problemem. Jakby mieli prawo dobrze się bawić.

„To nienaturalne..." pomyślał, zgrzytając zębami. Wpatrywał się w wampira, który zdawał się dawać człowiekowi fory. Od czasu do czasu pozwalał mu na odbicie piłki, a nawet udawał, że nie nadąża z wykonaniem własnego ruchu. Każdemu takiemu momentowi towarzyszył jakiś komentarz. Ukrywający się mężczyzna nie mógł dosłyszeć, co tamten mówi, ale wyobrażał sobie, że używa najgorszych z możliwych słów. Naśmiewa się, klnie, szydzi...

Oblizał nerwowo spierzchniętą wargę. Choć grali jak równy z równym, dla niego było to równoznaczne z profanacją, absurdem, któremu za wszelką cenę starali się nadać jakiś chory sens.

Jak mogli być tak blisko? Jak mogli posyłać sobie rozbawione spojrzenia? Patrzeć na siebie bez odrazy?

Gniew zalewał jego pierś, coś w jego wnętrzu kruszyło się i pękało za każdym razem, gdy po okolicy niósł się odgłos uderzanej piłki. To wszystko nie miało sensu. Ich relacja nie miała sensu.

Nie mógł tego pojąć. Bez względu na to, jak bardzo się starali, nie powinni się do siebie zbliżać. To połączenie – człowiek i wampir – nie miało prawa bytu. I jeszcze ta ich beztroska gra... Jakby wszystko, w co do tej pory wierzyli, nagle przestało się liczyć.

Nie mógł tego dłużej znieść. Coś musiało być na rzeczy, to „on" musiał się do tego przyczynić. Zmanipulować go, zaszantażować, albo...

Albo...?

Rozchylił usta, zszokowany własnym odkryciem. Człowiek i wampir? Istota o żyłach wypełnionych krwią i ta, która wypełzła z dna piekieł wyłącznie po to, aby się nią żywić? Czy właśnie to była opowiedz na wszystkie zadawane przez niego pytania?

„Niemożliwe" przeszło mu przez myśl. „Nie mogliby sobie aż tak z nas zadrwić".

A jednak, to w istocie mogło być rozwiązanie zagadki. Dotychczas w ogóle nie brał go pod uwagę, ponieważ wydawało mu się zbyt nieprawdopodobne, aby mogło się okazać prawdziwe. Świat nie znał przecież podobnych przypadków.

Nerwowym gestem odgarnął z czoła przydługie włosy. Jeśli jego teoria miała swoje przełożenie na rzeczywistość, nie mógł się dłużej ociągać. Musiał wprowadzić w życie swój plan. Za wszelką cenę musiał go chronić przed wpływem tej obrzydliwej istoty.

Zniknął w cieniu drzew, pozostawiając ich samych sobie. Zupełnie nieświadomych tego, co zapoczątkowali swoją na pozór niewinną rozgrywką.

* * *

– Przegrałeś – zauważył Ezra, odkładając paletkę. – Naprawdę godne podziwu, biorąc pod uwagę, jak usilnie starałem się dawać ci fory.

– Jakiś ty... wspaniałomyślny – wysapał Sean, nachylając się i opierając dłonie na drżących kolanach. Miał wrażenie, że jeszcze chwila, a wypluje płuca. – Nie prosiłem o dawanie mi... forów. Ja pierdolę, czemu tu tak duszno?

Usłyszał zbliżający się w jego stronę śmiech. Chyba po raz pierwszy Ezra poczuł się na tyle zrelaksowany, aby się przy nim roześmiać, nie był to przy tym wymuszony, ani grzecznościowy śmiech, lecz taki zupełnie szczery, uwzględniający rozchylenie warg i ujawnienie kryjących się za nimi kłów. Sean nie był pewien, co zdumiało go bardziej: to, że wampir zareagował w ten sposób, czy to, co zrobił chwilę później.

– Jesteś przezabawnie niedorzeczny – stwierdził, rzucając mu na głowę swój własny ręcznik. – Mimo wszystko możesz sobie pogratulować. Nawet Valentine'owi zdarza się czasem za mną nie nadążać.

Sean z trudem wrócił do wyprostowanej pozycji. Ręcznik opadł mu na ramiona, więc ściągnął go i zaczął przecierać twarz.

– Przed chwilą przyznałeś, że dawałeś mi taryfę ulgową – rzucił, nieświadomie przytrzymując materiał nieco dłużej w okolicach policzków. – Nie wydaje mi się, żebym miał zbyt duże powody do dumy.

Zsunął ręcznik odrobinę niżej. Choć był niemal pewien, że Ezra go nie używał, to po przyłożeniu go do skóry, odniósł wrażenie, że w którymś momencie i tak zdążył przesiąknąć jego wampirzym zapachem. Odchrząknął, uświadamiając sobie, że ten nawet mu się podoba.

Zapach! Oczywiście miał na myśli zapach, nie jego właściciela. Skądże znowu!

Gdy w końcu odjął ręcznik od twarzy, zorientował się, że Ezra nadal stoi bardzo blisko niego i przygląda mu się badawczym spojrzeniem. Musiał zarejestrować jego nietypowe zachowanie, bo przejechał językiem po wewnętrznej stronie policzka, jakby intensywnie o czymś myślał.

– Masz – rzucił krótko, nie odrywając od niego wzroku. – Masz wiele powodów, Sean.

Weterynarz zmarszczył brwi, potrzebując dłuższej chwili, aby pojąć, że to krótkie stwierdzenie odnosiło się do jego ostatniego komentarza. Utwierdził się tym samym w przekonaniu, że zbyt szybko rozpraszał się w towarzystwie przystojnego mężczyzny. Co gorsza, przez to, że tak często tracił przy nim wątek, przegapił moment, który pozwoliłby mu dopytać, co dokładnie ma na myśli. Na oblicze Ezry zdążył już powrócić kamienny wyraz twarzy. Możliwe, że sam też zrozumiał, że nieco się zagalopował, bo odwrócił wzrok i sięgnął do nadgarstka z zamiarem poprawienia mankietu. Dopiero natrafiwszy na pustkę, zorientował się, że przecież ma na sobie polo z krótkim rękawem.

Choć zachował poważną minę, jego dwusekundowe zdziwienie w zupełności wystarczyło, aby Sean nie wytrzymał i wbrew sobie, parsknął niekontrolowanym śmiechem.

– Za często chodzisz w garniakach, Blackworth – rzucił, szczerząc się jak głupi do sera. Rzadko kiedy miał okazję oglądać skonfundowane wampiry; w dezorientacji Ezry było coś szczególnie rozbrajającego. – Obawiam się, że wypracowałeś sobie biznesowe odruchy bezwarunkowe. Nie ma już dla ciebie ratunku.

Ezra zamrugał i spojrzał na śmiejącego się weterynarza, jakby ten był niespełna rozumu. Dopiero po chwili w jego własnych oczach pojawiła się jakaś nowa emocja. Mieszkanka udawanej irytacji i nieświadomego rozbawienia.

– Jeszcze jakaś trafna diagnoza, Lane? – zapytał, tym samym tonem, którym odezwał się do niego Sean. Sposób, w jaki zaakcentował przy tym jego nazwisko, sprawił, że weterynarz się zawahał.

Przełknął ślinę.

– Tylko taka, że nie jesteś... taki zły, jak myślałem. – Zaczął obracać w dłoniach wilgotny ręcznik. – Gdyby nie to, jak zaczęliśmy...

Odkaszlnął, uświadomiwszy sobie, ze w gruncie rzeczy nie wie, jak powinien dokończyć to zdanie. Gdyby nie niefortunne spotkanie w klubie to co? Zakumplowaliby się? Spotykaliby się przy piwie czy innym winie, aby obgadywać Aileen i Valentine'a? Pożyczaliby sobie swetry?

Ezra uważnie mu się przypatrywał, więc odetchnął. Niesamowite, jak bardzo pocił się w porównaniu do wampira. Nawet w takim momencie skóra mężczyzny pozostawała gładka i idealnie matowa.

– Nie wiem, może nawet zaprosiłbym cię na wspólny wieczorek filmowy – wypalił w końcu z braku innych pomysłów. – Ostatnimi czasy robiliśmy sobie z Aileen rewatch Gilmore girls. Valentine bronił się przed tym rękami i nogami, ale może ty... albo, gdybyście obaj...

Urwał, ponieważ wyraz twarzy wampira nagle się zmienił. Stał się o wiele bardziej poważny i nieprzenikniony. Zniknął zalążek dotychczasowego rozbawienia.

– Wiesz, Sean – zaczął, ale przerwał, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. Zupełnie jakby tym razem to jemu brakowało oddechu. – To nie jest dobry pomysł.

Jego głos stał się chłodniejszy, bardziej formalny. Weterynarz zmarszczył brwi. Odruchowo zacisnął palce na ręczniku, czując wsiąkającą mu w dłoń wilgoć.

– Nie no... – odchrząknął, mając nadzieję, że zabrzmiał wystarczająco obojętnie, ale chyba nie udało mu się ukryć zawodu, bo wampir mimowolnie zrobił krok w jego stronę. – Mam nadzieję, że ty nie.. Nie chodziło mi o to, że ja coś... że ja bym... Nie no, kurwa, oczywiście, że właśnie tak to zabrzmiało.

Zaklął po raz kolejny. Czuł, że w jego piersi zaczyna narastać nieprzyjemny ból, a w żołądku materializuje się ciężki głaz, który ciągnie go w dół. A może to zmęczone nogi odmawiały mu posłuszeństwa? Od dawna nie ćwiczył z tak dużą intensywnością, miał wrażenie, że jego ciało wręcz histerycznie domaga się odpoczynku.

Ezra obrócił głowę, jakby unikając jego wzrok, tylko po to, aby po chwili z powrotem na niego spojrzeć.

– Nie mam ci niczego za złe – powiedział. – To, co sugerujesz... po prostu nie jest dobrym pomysłem.

– Dlatego, że jestem człowiekiem, czy dlatego, że jestem gejem? – wypalił.

Ezra mimowolnie się wzdrygnął, co było najgorszą reakcją, jakiej tamten mógł doświadczyć w odpowiedzi na swoje pytanie. Do wampira chyba także to dotarło, bo momentalnie cała jego postura stała się sztywna. Zacisnął usta w wąską linię, wyraźnie żałując nieprzemyślanego gestu.

– Nie obchodzi mnie, ani to, kim jesteś, ani to, kim się interesujesz – odparł, wymuszając na sobie spokojny ton. – Już ci o tym mówiłem.

Sean rozluźnił chwyt. Nie chodziło o to, że Ezra odrzucał jego propozycję rozejmu z powodu tego, że był człowiekiem. Chodziło o coś zupełnie innego, coś, czego w żadnym stopniu nie mógł ogarnąć. Właśnie dlatego, nie wiedząc, co odpowiedzieć, rzucił po prostu krótkim i nic nie znaczącym:

– Okej. Tak... pewnie.

Ezra znów na niego zerknął, ale tym razem w jego oczach kryło się coś, co sprawiło, że się wzdrygnął. Dziwna mieszanina frustracji i czegoś niemożliwego do opisania. Wampir przymknął na moment powieki, tylko po to, aby po ich ponownym otworzeniu, w jego spojrzeniu pozostała jedynie niechęć.

– To nie jest kwestia tego, kim jesteś – powtórzył. – To ja nie nadaję się do nawiązywania kontaktów z ludźmi. Do wampirów zresztą też nie.

„To nie w tobie jest problem, Sean, tylko we mnie".

„Niczym nie zawiniłeś".

Ile razy słyszał już tego typu kłamstwa? Ile razy wyobrażał sobie, że usłyszy je z ust kogoś, kogo chciałby polubić?

– Gdybyś spróbował się przed kimś otworzyć, być może...

– Przez ponad dwieście lat świadomie stroniłem od jakichkolwiek kontaktów – zauważył Ezra, przerywając mu w połowie zdania. – Nie zmienisz tego, wykłócaniem się ze mną o gust muzyczny, czy rozdawaniem zaproszeń na wieczorki filmowe. Nieważne, co zrobisz, to się po prostu nie wydarzy, Sean.

Zacisnął zęby. Zrobili krok w przód, tylko po to, żeby zaraz potem cofnąć się o kolejnych pięć. Wszystko sprowadzało się do tego, że żadne z nich nie było tym, z kim chciała zadawać się ta druga strona.

Z tym, że on chciał się z nim zadawać. Zaczął odnajdywać przyjemność w tych ich słownych przepychankach. Jeszcze nigdy nie czuł aż takiej swobody. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, po raz pierwszy mógł się z kimś wykłócać bez ciągłego strachu o to, jak zostanie odebrany. Nieważne, co mówił, Ezra wciąż jakimś cudem wracał. Przy nim Seanowi zdarzało się zapominać o chorobie.

– Masz rację. Wygłupiłem się – odparł cicho, uciekając wzrokiem. Miał wrażenie, że poza spojrzeniem, zerwał coś jeszcze. Jakąś ledwie dostrzegalną nić porozumienia, która pojawiała się między nimi w momentach, w których zapominali o dzielących ich różnicach. Cienką i postrzępioną, ale jednak nić. – Wybacz. Nie będę ci dłużej przeszkadzał.

Wcisnął w dłoń wampira ręcznik i obrócił się w stronę wyjścia z kortu. Nie miał pojęcia, o co mu chodziło, ale nie miał siły dopytywać. Wiedział jedynie to, że tamten przestał być dla niego jednym z wielu nadnaturalnych. Stał się Ezrą. Czy jednak miało to w tym momencie jakieś znaczenie? I czy cokolwiek znaczyło to, że jego serce wciąż biło tak szybko?

– Sean – odezwał się Ezra, ale weterynarz już go nie słuchał. Szedł w stronę metalowych drzwi, licząc, że nogi zaczną mu się trząść dopiero, gdy zniknie z pola jego widzenia.

Przeliczył się.

Nie uszedł nawet dziesięciu kroków, a ciało odmówiło mu posłuszeństwa.

* * *

Ezra był zbyt łatwowierny, sądząc, że wytrzymałość Seana będzie na podobnym poziomie, co jego własna. Choć trzeba przyznać, że weterynarz miał w sobie coś z tej słynnej, ludzkiej niezłomności, to sposób, w jaki opierał się na jego ramieniu, utykał na bolącą nogę i oddychał coraz ciężej, wyraźnie sugerował, że mimo zapewnień o braku problemów, coś było z nim nie tak.

– Nic mi nie jest – powtarzał weterynarz, podczas gdy wampir usiłował nie oszaleć, podtrzymując go za ramię i prowadząc do posiadłości. – Zwyczajne przeciążyłem mięśnie.

– Powiesz to lekarzowi.

– Jakiemu znowu lekarzowi? Dobrze się czuję.

– To też mu powiesz.

Sean jęknął, co równie dobrze mogło być reakcją na ich wymianę zdań, jak i na fakt, że któryś raz z kolei przeniósł ciężar ciała na bolącą nogę. Ezra co jakiś czas na niego spoglądał, usiłując nie myśleć o niczym, prócz doprowadzenia go do posiadłości. Pomimo zapewnień, weterynarz wydawał mu się obecnie jeszcze bardziej kruchy niż zwykle. Z trudem utrzymywał równowagę, jego postawa była nieco wygięta, jakby za wszelką cenę starał się ukryć uporczywy ból.

Średnio wychodziło mu jego tuszowanie, tak samo jak Ezrze okropnie szło udawanie, że wcale nie przejmuje się jego stanem. W rzeczywistości jednak zmartwienie niemal dosłownie odbierało mu zmysły. Wolałby dać sobie odrąbać własną nogę, niż patrzeć, jak Sean krzywi się za każdym razem, gdy jego stopa dotyka ziemi. Jakby każdy mięsień w jego ciele protestował przeciwko dalszemu wysiłkowi.

Ezra czuł wyrzuty sumienia. To była jego wina, to on zaproponował grę w tenisa, nie biorąc pod uwagę, że jego wytrzymałość i umiejętności okażą się nieporównywalnie wyższe do tych weterynarza. Powinien o tym pomyśleć, powinien wymyślić coś innego.

– Jesteś gorszy od Aileen, gdy zobaczy szczeniaka z połamaną łapą – mruknął w pewnym momencie Sean.

– Z kolei ty zachowujesz się gorzej niż szczeniak z połamaną łapą – odparował, ledwie powstrzymując się od krzyku. Jego ton był stanowczy, niósł za sobą obietnicę nadchodzącego wybuchu. – Nie wierć się, do cholery, bo cię puszczę.

– A myślisz, że niby co ja próbuję osiągnąć?

Napięcie w ciele Ezry rosło z każdą sekundą, zmartwienie mieszało się z wściekłością. Chciał być cierpliwy, ale to, co obecnie się między nimi działo, zaczynało go przerastać. Tamten nigdy nie słuchał i nigdy nie dawał sobie nic powiedzieć. Dlaczego nie mógł po prostu przyznać, że potrzebuje pomocy?

Miał gdzieś, że Sean zachowywał się w ten sposób, gdy chodziło o codzienne sytuacje, ale tym razem w grę wchodziło coś więcej, niż jego zdrowie czy dobre samopoczucie. Jeśli podczas przebywania na terenach wampirów, mężczyzna doznałby jakiejś poważniejszej kontuzji, skończyłoby się to tragicznie nie tylko dla niego, ale także dla nich wszystkich.

Ezra przymknął powieki, starając się o tym nie myśleć. Jego towarzysz nawet nie zdawał sobie sprawy, jak to mogło wpłynąć na postrzeganie nadnaturalnych. Zwłaszcza teraz, gdy z oddali docierały coraz wyraźniejsze głosy na temat napiętych stosunków obydwu ras. Wystarczył najmniejszy błąd po stronie wampirów, aby sojusz między nimi a ludzki rozsypał się z pył.

Nie mógł dopuścić, aby Seanowi coś się stało, nieważne, czy z winy jego pobratymców, jego samego, czy wrodzonej niezdarności weterynarza. I jakkolwiek powtarzał sobie, że ma takie myśli wyłącznie przez wzgląd na dobro jego bliskich, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że chodziło o coś więcej.

Przeznaczenie bezlitośnie sobie z nim pogrywało.

– To boli – sapnął Sean.

– Nie bolałoby, gdybyś dał sobie pomóc.

– Nie noga, kretynie. Ręka.

Ezra zmarszczył brwi i w końcu zdecydował się na niego spojrzeć. Zatrzymał się, pojmując, że od jakiegoś czasu zaciskał dłoń na szczupłym ramieniu mężczyzny. Mocno, o wiele mocniej, niż powinien.

Natychmiast poluzował uścisk. Sean odezwał się w odpowiednim momencie, bo na jego skórze nie zdążył uformować się siniak. Jedynie czerwone plamy po chłodnych, wampirzych palcach zdradzały, że Ezra przesadził z siłą, z jaką go podtrzymywał.

Rozchylił wargi. Co on wyprawiał?!

– Ja... przepraszam – wychrypiał. Jego wyrzuty sumienia urosły do monumentalnych rozmiarów. Mało brakowało, a przez swoje dobre chęci, sam zrobiłby Seanowi krzywdę. – Nie chciałem, po prostu... Nie mam doświadczenia, jeśli chodzi o ludzkie ciało.

– Widać – mruknął tamten, rozmasowując ramię. Jego zły humor nie trwał jednak długo, bo widząc minę, jaką zrobił Ezra, mimowolnie się uśmiechnął. – Weź się tak nie spinaj. Nie umieram, z ręką też jest wszystko okej. Wbrew pozorom opieka nad człowiekiem nie jest tak trudna, na jaką wygląda.

– Zdziwiłbyś się.

– Przypominam, że sam też jestem człowiekiem. Wiem, co mówię. Wystarczy, żebyś podchodził do mnie nieco łagodniej niż do worka z cementem. Wtedy jest jakaś tam szansa, że usiłując pomóc mi z nogą, przypadkiem nie złamiesz mi innej części ciała.

Słysząc to, Ezra mimowolnie przełknął ślinę. Weterynarz nie zdawał sobie sprawy, jak zabrzmiały jego słowa. A zabrzmiały bardzo, ale to bardzo dwuznacznie.

– To się więcej nie powtórzy – wychrypiał, odwracając wzrok. Nie chciał na niego patrzeć, nie chciał czuć tego, co rozgrywało się w jego sercu. – A teraz nie marudź i chodź. Nie mam dla ciebie całego dnia.

* * *

Sean nie spodziewał się, że Ezra aż tak się zaangażuje. Tym bardziej nie zakładał, że wampir przejmie się na tyle, aby zamiast do jego sypialni, zaprowadzić go wprost do swojego gabinetu. Naprawdę bogato wyposażonego i „poważnie" prezentującego się gabinetu, warto dodać.

Dopiero w momencie, w którym przekroczyli próg, do weterynarza dotarło, że tamten nie żartuje. Jego zacięta mina i czarne jak noc tęczówki były najlepszym potwierdzeniem, że podchodził do sprawy bardzo poważnie i tak samo poważnie zamierzał otoczyć swojego ludzkiego gościa przesadną opieką. Oznaczało to, że Sean tak łatwo się nie wywinie i będzie zmuszony siedzieć z Ezrą, dopóki ktoś nie przeprowadzi szczegółowej kontroli stanu jego zdrowia.

– Ty serio zamierzasz ściągać do mnie lekarza – pojął, gdy wciąż uwieszony na ramieniu wampira, kuśtykał do najbliższego krzesła. – Tak serio, serio.

– Oczywiście. Niby w jakim innym celu miałbym cię tu ze sobą ciągnąć?

Sean nie krył ulgi, z jaką przyszło mu opaść na wygodne krzesło. Oprócz tego, że mógł przestać wieszać się na Blackworthcie, to w końcu miał okazję odciążyć bolącą nogę. Przez całą drogę do posiadłości bardzo się pilnował, aby na niej nie stawać i nie zdradzać się z towarzyszącym mu dyskomfortem, ostatecznie jednak na niewiele mu się to zdało. Na pierwszy rzut oka było widać, że coś jest nie tak.

Widać i czuć, biorąc pod uwagę, że cały był oblepiony potem. Dla własnego zdrowia psychicznego, Sean starał się nie zastanawiać nad tym, ile wampirów domyśliło się, że wrócił do budynku tylko i wyłącznie dlatego, że jego odór niósł się po wszystkich mijanych przez nich korytarzach.

Pieprzyć nogę, chciał się wykąpać i przebrać. Jak najszybciej.

– Myślę, że teraz już dam sobie radę – powiedział, choć niezbyt pewnie, bo Ezra nie wyglądał w tym momencie na kogoś, z kim można by się targować. – Przyłożę sobie lód, nasmaruję kostkę jakaś maścią rozgrzewającą...

Spojrzenie wampira wystarczyło do tego, aby zamilkł.

– Naprawdę chcesz ze mną dyskutować, Lane?

Chciał przede wszystkim pozbyć się z siebie tego uciążliwego smrodu.

– Ja wiem, że uważacie ludzi za płatki śniegu, ale bez przesady – zaczął, usiłując zebrać myśli. – Nic sobie nie złamałem. Po prostu zbyt długo nie uprawiałem żadnego sportu, przez co teraz nadwyrężyłem sobie nogę. Zdarza się.

– March to oceni.

– March? W sensie ciotka March? W sensie... twoja ciotka?

Ezra podszedł do biurka i sięgnął po leżący na nim telefon.

– Znasz inną March?

– Ze dwie na pewno. Nie mieszkamy w metropolii, pula imion potencjalnych znajomych z czasem się wyczerpuje.

– Znowu pijesz do mojego wieku?

– Może i bym pił, ale sam poza dwiema March, znam co najmniej trzy Olivie i czterech Lucasów. To małe miasto, ale imiona powtarzają się na potęgę. Tak to jest, jak wszystkie matki podkochują się w tych samych telewizyjnych aktorach, a ojcowie znają trzy damskie imiona na krzyż, z czego co najmniej dwa to imiona modelek.

– Przynajmniej wciąż dopisuje ci humor – mruknął Ezra, wybierając numer i przykładając telefon do ucha. – Tak, chodziło mi o ciotkę March. Sześćdziesiąt lat temu zrobiła uprawnienia doktorskie, więc powinna móc ocenić, co z twoją nogą.

Sean zamrugał.

– To dlatego od razu ją polubiłem – stwierdził, kiwając w zrozumieniu głową. – Swój pozna swego.

– Nie schlebiaj sobie. March skończyła prawdziwą szkołę medyczną.

Sean aż się wyprostował.

– Praw...?! – Mało brakowało, a z tego oburzenia jeszcze by się zapowietrzył. – Co to niby miało znaczyć? Ja też skończyłem medycynę.

– Dziedzinę medycyny – poprawił wampir. – Leczysz zwierzęta.

– Zaraz cię walnę, przysięgam.

– Najpierw podnieś się z krzesła. Wtedy będziesz mógł robić, co ci się żywnie podoba.

Sean wydął usta, na co Ezra posłał mu litościwe spojrzenie i oparł się o brzeg biurka. Gdy wydawał polecenia do osoby po drugiej stronie słuchawki, weterynarz nie po raz pierwszy odniósł wrażenie, że w pewnym momencie ich relacja zaczęła balansować na koślawej huśtawce. Współczucie, subtelne rozbawienie, irytacja, ciekawość... Sposób, w jaki tamten mu się przyglądał sprawiał, że Sean po raz kolejny nie był w stanie się skupić.

Przypominało mu to sytuację sprzed kilku miesięcy, gdy był sam na wieczornym dyżurze i przyszedł do niego właściciel młodego bulteriera. Mężczyzna liczył, że spotka w klinice Aileen, która od dawna mu się podobała, toteż nic nie zdołało ukryć jego rozczarowania na widok Seana, który co prawda zajął się nim (a raczej jego psem) najlepiej jak potrafił, ale nie był wypatrywaną przez niego wampirzycą. Uczucia, jakie towarzyszyły wtedy weterynarzowi, były bardzo podobne do tych, które pojawiały się przy Ezrze. Nie chciał, żeby ktoś był nim zawiedziony.

Problem w tym, że siedział przed panem „zawsze-wyglądam-kurwa-perfekcyjnie" w przepoconej koszulce, i z potarganymi włosami.

Aby zająć czymś umysł, zaczął oglądać znajdujące się na półkach książki.

– No popatrz, jednak masz jakieś zainteresowania – rzucił niby od niechcenia, masując kolano. – Tenis, książki... czuję się oszukany.

Ezra, który właśnie skończył rozmawiać, odsunął telefon od ucha i bez większego zainteresowania, powiódł za jego spojrzeniem.

– Co w tym dziwnego? – zapytał – Urodziłem się w czasach sprzed telewizji i internetu. Też byś lubił czytanie, gdybyś nie miał dostępu do żadnych mediów.

Seanowi zaświeciły się oczy.

– Teraz to poczułem się zaintrygowany. Masz jakieś ulubione gatunki, czy czytasz tyko traktaty pokojowe i inne wampirzo-polityczno-ekonomiczne dzienniki?

– Nie ma takich. Niemniej tak, mam ulubione książki. W przeszłości zdarzało mi się czytać dużo powieści. Głównie klasykę literatury.

– Niech zgadnę? Zabić Drozda? Sto lat samotności? Harry Potter?

Ezra uniósł brwi.

– Po pierwsze: jesteś niepoważny i obrażasz mnie stwierdzeniem, że mógłbym uznać Harry'ego Pottera za klasykę. Po drugie: miałem na myśli raczej teksty pokroju Iliady, Wojny i pokoju, Czarodzieja czy Les Misérables.

– Niech zgadnę. Nie dość, że jesteś jednym z TYCH czytelników, to pewnie jeszcze znasz wszystkie przeczytane książki na pamięć?

– Większość.

– Czyli co? W losowych momentach bawisz towarzystwo, recytując co głębsze cytaty Prousta?

Ezra przez chwilę wpatrywał się w niego z zamyślonym wyrazem twarzy. Potem, gdy już Sean myślał, że nie podłapie tematu... mimowolnie się uśmiechnął. Zrobił krok, ułożył dłoń na oparciu krzesła, na którym siedział weterynarz, po czym nachylił się ku niemu z zaczepnym błyskiem w oku. Sean, który nie był w stanie wytrzymać jego intensywnego spojrzenia, mimowolnie przełknął ślinę.

– „Nie masz bowiem na tej ziemi szaleństwa bestii, którego by nie przewyższył nieskończenie obłęd człowieka" – wyszeptał wampir, nie spuszczając wzroku z twarzy mężczyzny. – Czy taka odpowiedź cię satysfakcjonuje, Lane?

Sean cały poczerwieniał. Znajdowali się na tyle blisko, że gdyby któryś z nich zdecydował się poruszyć, najpewniej zderzyliby się nosami. Weterynarz był w stanie policzyć rzęsy okalające powieki wampira. Mógł dojrzeć każdy fragment jego gładkiej skóry i minimalnie ciemniejsze miejsca na szczęce, z których wyrastała broda. Miał ochotę unieść dłoń, aby przejechać po nich opuszkami palców. Sprawdzić, czy włoski już zaczynały kłuć, czy wciąż pozostawały zbyt głęboko ukryte.

Odkaszlnął, uświadamiając sobie, że faktycznie poruszył ręką. Albo mu się wydawało, albo w gabinecie zrobiło się gorąco.

– Tak... ekhm... fajnie – wychrypiał, udając, że chciał podnieść dłoń tylko po to, by móc podrapać się nią po zaczerwienionej szyi. – Super, bardzo ładnie... um... Z czego to?

Błysk w oczach Ezry nie zniknął, odchylił się jednak, aby dać weterynarzowi przestrzeń.

– Z czegoś, co znajduje się na jednej z tych półek – zdradził, w zamyśleniu krzyżując ręce na piersi. – Może kiedyś się dowiesz. O ile kiedykolwiek zostaniesz jednym z TYCH czytelników.

– Wypraszam sobie. Też potrafię cytować książki – oburzył się Sean, na co co Ezra zmarszczył brwi.

– Aż boję się zapy...

– „Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego".

Wampirowi opadły ramiona.

– Poważnie? – Oparł się o brzeg biurka. – Ze wszystkich cytatów świata, wybrałeś akurat ten?

– Jest znany.

– I równie ambitny, co twoje starania, żeby mi zaimponować.

– Nadal nie powiedziałeś, z czego jest twój.

– Po tym, jak właśnie zacytowałeś fragment z Harry'ego Pottera? Nie ma opcji.

– Pewnie i tak go znam, ale zwyczajnie wypadł mi z głowy.

– Znałbyś go, gdyby w twoich żyłach nie płynął światłowód.

Sean przewrócił oczami i udając, że zastanawia się nad rozwiązaniem zagadki, wrócił do masowania nogi. W rzeczywistości starał się zapamiętać słowa Ezry, aby później sprawdzić, skąd pochodzą. Nawet jeśli sam nie znał cytatu, to wiedział, kto od razu podsunie mu pod nos właściwą odpowiedź. Wujek google jeszcze nigdy go nie zawiódł.

Nie licząc tych dwustu czterdziestu trzech razów, gdy na podstawie szczegółowo wypisanych objawów, błędnie zdiagnozował u niego najcięższe stadium raka, zwyrodnienie rozsiane, astmę, dżumę i paraliż senny... Ale tak poza tym był w stu procentach wszechwiedzący.

– Drakula? – zaczął zgadywać. – Wywiad z wampirem? Carmilla?

Ezra prychnął.

– Bardzo zabawne. – Nim odsunął się od krzesła, Sean dostrzegł na jego ustach cień uśmiechu. Wolał nie myśleć, dlaczego tak bardzo mu się to podobało i dlaczego robił wszystko, aby ten utrzymał się na jego wargach jak najdłużej? – Jeszcze jakieś pomysły?

– Zmierzch? Pamiętniki wampirów? Wampiry z Chicago?

– Zaraz naprawdę...

Urwał i uniósł głowę, aby spojrzeć na coś za Seanem. A raczej na kogoś, bo po paru sekundach drzwi się otworzyły i stanęła w nich ciotka March.

Sean obrócił się w fotelu i aż zabrakło mu tchu na widok starszej wampirzycy. Choć może określenie „starszej" było tutaj nie na miejscu, bo kobieta zrezygnowała z przydużego swetra i haftowanej chusty na rzecz szpilek i eleganckiej garsonki z żakardem. Cały komplet był w stonowanej, beżowo-złotej kolorystyce, która sprawiała, że twarz właścicielki zdawała się rozświetlona nawet mimo panującego wokół półmroku.

– Który to coś sobie zrobił? – zapytała bez ogródek, wchodząc z impetem do gabinetu. – Doprawdy, na chwilę was zostawić. Tylko spuścić któregoś z oka i już trzeba interweniować.

Ezra przewrócił oczami i wskazał na Seana, który pod wpływem gwałtowności wampirzycy, mimowolnie zgarbił ramiona, czując, że zapada się w fotel.

– A, to ty. – March, która zdążyła zmaterializować się tuż przy biurku, utkwiła w nim przenikliwe spojrzenie. – Tak coś czułam, że długo sobie nie poradzisz. Zakładałam jednak, że będziesz miał choć na tyle rozumu, żeby trzymać się z dala od mojego gburliwego bratanka.

Ezra i tym razem darował sobie jakikolwiek komentarz. Zamiast wdawać się z ciotką w dyskusje, odsunął się od biurka, aby dać jej tym samym więcej przestrzeni do pracy. Być może uznał, że skoro Sean nie będzie w stanie uciec przed jej czujnym okiem, sam skorzysta z okazji i zdoła się niepostrzeżenie ulotnić.

– Przesadził podczas gry w tenisa i zrobił sobie coś w nogę – rzucił, kierując się do drzwi. – Obejrzyj go i daj znać, czy to coś poważnego. Najlepiej w miarę szybko, bo niedługo wróci Aileen. Wolałbym, żeby nie posądziła mnie o próbę morderstwa jej przyjaciela.

March zmarszczyła brwi.

– To wy... graliście razem?

– Wywiad lekarski przeprowadza się z pacjentem, nie ze świadkiem zdarzenia. – Ezra, który nawet nie zerknął w jej stronę, uniósł dłoń. – Rozmawiaj z Seanem.

Wampirzyca cmoknęła i przeniosła wzrok na zestresowanego weterynarza. Jakoś tak nagle zaczął zgadzać się ze stwierdzeniem, że leczenie ludzi to nie to samo, co zajmowanie się zwierzętami. Zwłaszcza, że w przypadku tych pierwszych wypadało używać języka.

Jakby na potwierdzenie tych słów, ciotka March zmrużyła powieki.

– Wierz mi – odparła, akcentując każdą z sylab. – Nie omieszkam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro