Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Na krawędzi serca i lodu

Chłopiec, jak zwykle ledwo, co odczuwał zimno, panujące wokół niego. Lekki śnieg miękko wtapiał się w jego włosy. Wpatrywał się gdzieś w dal, w miasto, szykujące się do zapadnięcia w sen. Jednak jego wzrok sięgał dalej, do nieznanego mu miejsca. W myślach błądziły mu ciemne, ciemniejsze niż sama ciemność, wspomnienia. Poprzedni występ i skok, który zmienił wszystko. Miłość, którą pragnął pokazać. Chciał jedynie by jego brat, osoba, która była dla niego największym wzorem, którą kochał najbardziej na świecie, była z niego dumna. 

Już nigdy nie będzie.

Gdy lekarz mu o tym powiedział, płakał, tego dnia nie wrócił już do szpitala, obaj odjechali, jego brat i adopcyjny ojciec. Zostawili go samego, pośród aparatury, bólu, lęku.

Gdzieś w oddali usłyszał cień znajomego krzyku, który wyrwał go z zadumy. Niepewnie odwrócił wzrok w tym kierunku. Zobaczył swojego idola i przyjaciela, którzy szli pewnym krokiem w jego stronę. Mimo wszystko byli daleko, widział ich tylko przez wysokość. Z miejsca, w którym stał, widział dobrze całe miasto, jakby lśniąca, lodowa powłoka na jego oczach poprawiała mu wzrok. 

Odwiedzali go tylko oni dwaj. Z blondynem mógł rozmawiać niemal o wszystkim, szkole, codziennym życiu, zainteresowaniach, zawodach... Jednak z bratem mówił niewiele, młodzieniec widocznie obchodził się z nim, jak z jajkiem, uważał na dosłownie każde słowo, bał się go przypadkowo zranić. Nie wiedział, że chłopiec bardzo tego chciał. Cierpiał, jednak pragnął słuchać o zawodach, treningach, nowinkach ze świata łyżwiarstwa, chciałby widzieć czyjś taniec. 

Był od tego zupełnie odcięty, od tego, co tak bardzo kochał, do czego już nigdy nie wróci, nie było szans, nie miał już nadziei. 

Za to jego trener nie przychodził już w ogóle, rzadko dzwonił, od dawna nie pisał. Z dnia na dzień był coraz częściej zupełnie sam. Jednak nie wiedział, dlaczego. Co było powodem, tego, że nikt już nie przychodził? Uważają go za niewartego czasu? Nie chcą go już znać? Nie wiedział. Czuł się odtrącony, samotny, niszczony przez ten ból, który obejmował jego nogę, jak i całą duszę. To wszystko doprowadziło go tutaj. 

Wiatr mocniej zawiał, rozwiewając jego włosy i przeszywając go na wskroś. Od czasu wypadku czuł jednocześnie coraz więcej i coraz mniej. Wszystko w nim pomału umierało. Ambicje, które ciągnęły go w górę, były już niepotrzebne. Pasja, która zaprowadziła go na lód, nie mogła znaleźć ujścia. Szczęście, które wytworzyli w nim bliscy, zupełnie zniknęło. Miłość, którą to wszystko darzył, nie miała już, ku czemu być kierowana. Nadzieja, bez której nie mógłby być sobą, zginęła. Nie chciał tego, nie chciał zostać tylko pustą skorupą, zdolną do niczego. 

Po jego policzku spłynęła samotna łza, zawierająca ostatnią drobinkę wiary. Chciał skończyć póki cokolwiek jeszcze w nim zostało. Kropla przecięła jego twarz i zniknęła w cieniu, rozbijając się o chodnik, wiele metrów pod nim. 

Ostatni raz rozmawiał z trenerem trzy tygodnie wcześniej, o jego stanie zdrowia. Z bratem trzy dni wcześniej, o pogodzie. Z przyjacielem dwa dni wcześniej, o kocie znajomego. To były ostatnie słowa, jakie ze sobą zamienili, skromne, ciche "pa", ostatnie pożegnanie. 

Zrobił pewny krok, przekraczając krawędź. Poczuł wiatr dużo silniejszy, niż jakikolwiek, który znał. Czuł, jak wiruje pośród tego chłodu, jego ostatni występ pełny był piruetów oraz spirali, lecz zawierał tylko jeden skok. W jego uszach zabrzmiała cicha muzyka, a podmuch jakby zmalał lub stał się mniej odczuwalny. Jego włosy rozwiały się, łącząc z lekkim, świeżym śniegiem, a oczy rozlały w srebrzysto-błękitne morze lodu, lśniące niczym tysiące gwiazd. Reszta tego, kim był na zawsze zmieszała się z chłodem. Usłyszał wołania z trybun. Muzyka już zawsze będzie brzmieć, jednak to już koniec. Czas udać się do kiss and cry. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro