XIX
Większość z was, zapewne siedzi i nudzi się w domu, dlatego też udostępniam wam wcześniej rozdział 19:) x
*************
- Gotowy?
Damski głos rozbrzmiał w mojej głowie, gdy siedziałem na szpitalnym łóżku, wpatrując się za okno. Spojrzałem na Anastasie zagłębiony w swoich myślach. Patrzyła na mnie spod długich rzęs, unosząc jeden kącik ust do góry. Chciałem być tak pozytywnie nastawiony do tego, co nas czeka, jak Ona była. Po ponad tygodniu spędzonym w austriackim szpitalu jedyną rzeczą, o jakiej marzyłem był powrót do domu. Codzienne badania, wizyty lekarskie, kolejne rehabilitacje. I gdy powinienem się cieszyć, że będę dziś jedną nogą w moim mieszkaniu w Krakowie, dalej przeżywałem, to, co się stało. Tak naprawdę pamiętam urywki całej sytuacji. Lekarze mówili, że to cud, że pamiętam cokolwiek i kogokolwiek, wspominali też, że dzięki temu, że mam silny organizm, mogę wyjść stąd tak wcześnie. Ja nie uznawałem to za cud, raczej za odrobinę szczęścia, która przydarzyła mi się tego dnia.
- Myślę, że tak - westchnąłem, zapinając sportową torbę. Ciemnowłosa zawołała pielęgniarza, który pomógł mi usiąść na wózek inwalidzki i chwilę później opuściłem niebieskie ściany mojej sali. Czułem niesamowitą pustkę, jadąc korytarzami krętego szpitala. Z jednej strony byłem szczęśliwy, że żyje i że tu jestem cały i zdrowy. Z drugiej jakaś ciemna strona mnie żałowała, że nie roztrzaskałem się wtedy o to drzewo. Chłodne powietrze uderzyło moją twarz. Prawie zdążyłem zapomnieć, że jest zima.
- Wygodnie ci? - spytała mnie dziewczyna, poprawiając moje pasy. Skinąłem głową, nie spoglądając jej w twarz. Czułem się żałośnie, potrzebując czyjejś opieki i pomocy. Przywykłem do tego, że zazwyczaj to ja byłem czyjąś ostoją i troszczyłem się o innych. Tymczasem sam potrzebowałem pomocy i to tym razem nie tylko wsparcia psychicznego. Fizycznie czułem się jak wrak człowieka. Jadąc samochodem, patrzyłem na uliczki Bischofshofen, które wyglądały tak samo, jak zazwyczaj. Mój wypadek tak naprawdę nic tutaj nie zmienił.
- Zostanę z tobą te dwa tygodnie - zaczęła ponownie z niepewnością w głosie. - Mam nadzieje, że nie jesteś zły.
Nie byłem zły. Jedynie sfrustrowany tym, że byłem bezsilny wobec swojej niepełnosprawności. Że to Ona będzie musiała biegać wokół mnie, jak nad jakimś dzieckiem, które nie może samo nic zrobić. Uwłaczało mi to, nie tylko jako mężczyźnie, a nawet i sportowcowi.
- Nie, raczej nie - mruknąłem cicho w jej stronę, nie odrywając twarzy od szyby. - Nie dałaś mi wyboru.
- Chce pomóc - kontynuuowała spokojnie swoim głosem, próbując przekonać mnie do swoich racji. - Twoi rodzice nie mogą być na każde zawołanie, a dziewczyny pracują. Chłopaki obiecali pomóc, ale oni nie wytrzymaliby z tobą więcej niż kilka godzin.
- A niby dlaczego? - odwróciłem się w końcu w jej stronę, marszcząc brwi. Roześmiała się cicho pod nosem, zauważając moje poruszenie.
- Jesteś największą marudą, jaką znam - zasugerowała, uśmiechając się delikatnie, a moje serce zabiło mocniej. - Czasami przebijasz nawet Dawida.
- No teraz to mnie obraziłaś - prychnąłem teatralnie, zastanawiając się nad jej słowami. - Nie jest ze mną tak źle.
- Jest - odparła, zatrzymując się na światłach. Spojrzała na mnie swoimi ciemnymi błyszczącymi od rozbawienia oczami, a ja poczułem, jak w całym ciele robi mi się ciepło. Uwielbiałem to uczucie, które przechodziło moje ciało, gdy była obok. Była jak jakaś wróżka. Roznosiła dobrą aurę i nagle wszystko, co było złe, wydawało się, chociaż odrobinę lepsze. Nawet przez chwilę pomyślałem, że warto było rozwalić moje Renault, żeby zobaczyć ten uroczy uśmiech i mieć ją tak blisko.
- Już się tak nie ciesz, bo ci te zmarszczki zostaną - odgryzłem się, na co ona wydęła usta w podkówkę. Naprawdę chciałem roześmiać się i pocałować ją w dolną wargę, ale poza moimi ograniczonymi ruchami, wolałem uniknąć kolejnego odepchnięcia.
Wystarczyło mi ciosów jak na ten miesiąc. Wypadek, udawana ciąża. Ta druga tak naprawdę przyniosła mi jednocześnie smutek i ulgę. Zacząłem cieszyć się z tego, że będę mieć dziecko, ale jednak wszystkie pozytywne aspekty dalej zaburzał fakt z kim będę je mieć i jak bardzo nie chce go z tą osobą. Powoli przekonywałem się w pełni, że to nawet i lepiej. Każde dziecko zasługuje na kochającą się rodzinę, mimo, że nie każde może ją mieć. Chciałem, aby moje ją miało. A temu nie mogłem tego obiecać.
Minęły godziny, zanim znaleźliśmy się pod miejscem docelowy. Trzymając się kul, powoli wchodziłem do mieszkania. Tuż za mną szła Anastasia, niosąc nasze dwie torby. Czułem się głupio, z tym że kobieta musi nosić moje rzeczy, bo jestem tak ogromną kaleką, że sam zrobiłbym sobie tym krzywdę.
- No nie patrz tak na mnie - mruknęła w moją stronę, zauważając, że winduje ja spojrzenie. - Wiem, że to hańbi twoją dumę Kamilu Stochu, ale naprawdę jestem silną kobietą.
- Mając 160 cm i na oko 50 kg wagi - zadrwiłem cicho, przemierzając salon. - Nie wątpię.
- Już nie bądź taki zgryźliwy - wywróciła oczami, ruszając w stronę wyspy kuchennej i wyciągając szklanki z jej szafki. Nalała do obu wody i ruszyła w moją stronę, podając mi jedną z nich. - Jesteś zdany na moją łaskę.
- Nie bardzo mi się to podoba - zasugerowałem dziewczynie, ale ta była zmotywowana do tego stopnia, że widocznie się nie przejęła.
- To jest idealny moment, abyśmy oglądnęli wszystkie seriale i filmy, których nigdy nie chciałeś ze mną oglądać - uśmiechnęła się szelmowsko, a ja już w mojej wyobraźni widziałem ją z rogami i ogonem diabła, trzymającą widły i te okropne romansidła w drugiej dłoni. Jęknąłem cicho niezadowolony.
- Niech ci będzie - burknąłem w jej stronę, a na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech. - Robie to tylko dlatego, że nie mam jak uciec.
- Dlatego właśnie, postanowiłam wykorzystać okazje - zarzuciła włosami w geście triumfu nad męską rasą, gdy nagle drzwi ponownie się otworzyły.
- Kto dzwonił po wsparcie? - usłyszałem donośny ryk Dawida, który trzasnął drzwiami od mieszkania. Tuż zza niego wyłonili się Piotrek ze Stefanem, a później Kuba. Nie byłem zadowolony z obecności Wolnego. To nawet nie tak, że go nie lubię. Wydaje się dość zabawnym, lekko nieokrzesanym chłopakiem. Bardziej irytuje mnie jego obecność wokół Anastasii i to, jak kleją się do siebie, gdy są razem. A najbardziej denerwuje mnie to, że nie mam kompletnie nic do gadania w tej kwestii.
- Na pewno nie ja - powiedziałem, przesuwając się na kanapie, żeby zrobić miejsce chłopakom.
- Widzę, jak zwykle w humorze jest nasz Kamiś - blondyn usiadł obok mnie, po czym ścisnął palcami mój policzek, jak to robiły te starsze ciotki i potrząsnął nim energicznie.
- Kurwa, Dawid - odepchnąłem dłoń kolegi, na co ten zarechotał w swoim stylu, zadowolony z kolejnej udanej zagrywki. - Spokój od Ciebie to chyba będę miał tylko w grobie.
- Za to mnie kochasz - uniósł znacząco brwi. - Jak podróż?
- Nie najgorzej, mało marudził, bo większość przespał - roześmiała się Ana, spoglądając na mnie sugestywnie, a ja zakręciłem oczami. - A wam?
- Kuba puścił pawia na tapicerkę Piotrka - zaczął Hula, poklepując najmłodszego po plecach. To właściwie tłumaczyłoby, czemu ten jest biały jak ściana w moim salonie. Ciemnowłosy uśmiechnął się słabo na wspomnienie Stefana. - A Dzióbao postanowił pobawić się w DJ i teraz będzie spłacał mój mandat.
- No nie wiedziałem, że można dostać 500 zł za zbyt głośne słuchanie muzyki - rzucił się Kubacki, gestykulując rękami.
- No to już wiesz bałwanie - odparł Hula, wyciągając kwitek z kieszeni i podał go chłopakowi. - Najwyraźniej pan policjant nie był zachwycony repertuarem.
- Nie rozumiem, jak można nie lubić Maryli Rodowicz - westchnął teatralnie kręcono włosy chłopak. - To jest legenda.
Roześmiałem się cicho pod nosem.
- W zasadzie jesteście podobni do siebie - stwierdziłem, patrząc na chłopaka. - Blond włosy, wyjęcie do księżyca i odmrażają was raz na rok. Tyle że ciebie na sezon, a Marylkę na sylwestra.
- Ignorant.
Gdy w końcu skończyła się debata na temat, gdzie i w jaki sposób Dawid jest podobny do królowej muzyki Rodowicz, wstałem i ruszyłem w stronę sypialni. Tuż po powrocie nie zdążyłem nawet przebrać się w jakieś świeże ubrania, gdy ci wpakowali mi się do domu, jak podczas szpitalnych odwiedzin, gdy właściwie chwila spokoju była na wagę złota. Zapaliłem światło w pokoju i pokuśtykałem w stronę garderoby. Wyciągnąłem z niej parę świeżych dresów i bawełnianą koszulkę.
- Pomogę ci - usłyszałem cichy głos dobiegający zza moich pleców.
- Umiem się jeszcze przebrać - odpowiedziałem pewnym głosem. Nie dość, że musiałem przywyknąć do tego, że będzie mnie wyręczać w większości rzeczy, to naprawdę nie chciałem, ograniczać się do tego, że ktoś będzie musiał mnie ubierać.
- Kamil - podeszła bliżej, a ja odwróciłem się w jej stronę. I gdyby to był romans lub inne nastoletnie fanfiction, o którym słyszałem on moich siostrzenic, zaczęlibyśmy całować się po kątach tego niewielkiego pomieszczenia. Tymczasem ja obserwowałem jej każdy ruch w półświetle.
- Siadaj - powiedziała stanowczo, a ja postanowiłem się nie sprzeciwiać. Jednym ruchem ściągnęła moją koszulkę, a ja spojrzałem pierwszy raz od dłuższego czasu w lustro. Jedyną rzeczą, jaką widziałem do tej pory, była moja twarz z kilkudniowym zarostem, gdy przeglądałem się w szpitalu. Na mocno zarysowanych mięśniach roiło się od szram, dużych siniaków przypominających barwą fioletowo-niebieskie niebo o zachodzie słońca. Zdałem sobie sprawę, że pomoc Roztockiej jest czymś, czego jednak potrzebuje. Nawet jeśli czułem się silny w środku, z zewnątrz wyglądałem, jakbym dopiero co umarł i ponownie ożył. Co w sumie też było prawdą.
- Nie wiedziałem, że wyglądam aż tak źle - westchnąłem, spoglądając na swoje odbicie.
- To musi się zagoić - dotknęła mojej skóry, przesuwając powoli palcami po szramach i mimo uczucia pieczenia, to było najprzyjemniejsze uczucie, jakie przeżyłem w ciągu ostatnich dni. - Daj sobie pomóc.
Skinąłem głową, pozwalając jej założyć mi T-shirt.
- Ale dresy już sobie sam przebiore - zastrzegłem szybko, patrząc na nią poważnym wzrokiem.
- Nie ma tam niczego, czego nie widziałam - zachichotała, patrząc na mój kamienny wyraz twarzy. - No dobra, już wychodzę.
Uśmiechnęła się zadowolona z tego, że udało jej się postawić na swoim i że zgodziłem się ostatecznie na jej opiekę i pomoc w stosunku do mnie. Nic innego mi nie pozostało, a to upokorzenie, gdy będzie musiała mnie niańczyć, wynagrodzę sobie tym, że przez dwa tygodnie będzie na wyciągnięcie ręki.
Gdy wróciłem w końcu do towarzystwa, czar prysł. A jak to czasami w bajkach bywa, szczęście nie trwało dłużej niż chwilę. Spojrzałem na Anastasie siedzącą obok Wolnego, który szeptał jej coś do ucha, na co ona wybuchała szczerym śmiechem, kiwając przy tym sugestywnie brwiami.
- Przynajmniej mógłbyś się lepiej ukrywać z zamiarem zabicia młodego - mruknął do mnie Dzióbao. - Jesteś taki loser.
- Zdaje ci się coś - kłamałem w żywe oczy, ale wiedziałem, że nie uwierzy w tę śpiewkę.
- Czemu tak właściwie się nie zejdziecie? - spytał wprost Żyła, oczekując ode mnie odpowiedzi. A mnie przytkało. Tak naprawdę nie wiedziałem dlaczego. Nie wiedziałem, czy Ona mnie jeszcze chce. Może już dawno wyrzuciła mnie ze swojej głowy i zrobiła w niej miejsce dla kogoś takiego jak Kuba?
- Nie będę jej mącił w głowie - mruknąłem, opierając się o stół kuchenny. - Już wystarczająco nabroiłem.
Piotrek spojrzał na mnie z wyraźnym żalem w oczach.
- Nie wydaje mi się - oznajmił mi, uśmiechając się w ten swój łobuzerski sposób. Niekoniecznie zrozumiały przeze mnie w tamtej chwili. - Dziewczyna od zmysłów odchodziła od wypadku, spędziła w szpitalu więcej czasu niż my wszyscy razem wzięci, a ty się głupio zastanawiasz. Nie zapominaj, kogo pierwszego zobaczyłeś, jak się wybudziłeś.
- Zresztą, ja na twoim miejscu nie zastanawiałbym się długo - znikąd pojawił się Stefan-dobra rada. - Bo oni naprawdę dobrze bawią się w swoim towarzystwie.
Spojrzałem na ciemnowłosą. Tak, to Ona, blada jak ściana siedziała wtedy przede mną, płacząc i śmiejąc się na zmianę, gdy ja jeszcze nie wiedziałem co się wokół mnie dzieje i gdzie tak właściwie jestem. To Ona potem przynosiła mi obiady, czytała ze mną książki, codziennie była gdzieś obok. Gdy zasypiałem, trzymała mnie za rękę i spała tuż obok, a gdy się budziłem znów była przy mnie. Wierzyłem, że to coś oznacza, ale droga do ''nas'' mogła być jeszcze daleka i kręta.
- Wcale nie! - krzyczała przez śmiech, gdy chłopak złapał ją w biodrach, podnosząc do góry, po czym przerzucił przez swoje ramie.
- Mówiłem, że jesteś tycia - roześmiał się brunet, a ja marzyłem tylko o tym, aby rozgromić ich oboje.
- Odstaw mnie - biła go w plecy, a ja obserwowałem całe przedstawienie z nietęgą miną. Kubacki szturchnął mnie w bok, unosząc brwi. Sugerował mi tym, że coś jest na rzeczy i że jeśli nie wezmę się do działania, to może to skończyć się kiepsko. Dlatego kilka minut później w moim domu zabrzmiała cisza, a ja wyrzuciłem towarzystwo do ich własnych domów pod pretekstem zmęczenia. Siedząc ponownie na kanapie, przeglądałem kanały, próbując zająć czymś myśli.
- Co oglądamy? - spytała nagle Ana, siadając tuż obok mnie z miską popcornu. Wpatrywała we mnie swój wzrok, czekając na odpowiedź.
- Wybierz - burknąłem do niej, podając jej pilot. Nim się obejrzałem, przed moimi oczami ukazała się jakaś ckliwa komedia romantyczna. Gdy już chciałem sprzeciwić się wyborowi, spojrzałem na dziewczynę, której na widok filmu oczy świeciły z podekscytowania. Nagle poczułem wibracje telefonu, ale w głębi duszy wiedziałem, że nie jest to mój. Patrzyłem kątem oka na Anastasie, wpatrującą się w telefon. Widniała na nim wiadomość od Kuby, który życzył jej słodkich snów. Aż mnie zemdliło z tego romantyzmu. Ta za to uśmiechnęła się i odpisała mu dobranoc.
- Kuba lowelas napisał? - zapytałem, szydząc z zapędów młodego chłopaka.
- A nawet jeśli, to co? - wzruszyła ramionami, odkładając telefon na bok.
- Biedny zakochany chłopak - wypaliłem sarkastycznie. - Jak zakochany kundel.
- Teraz to jesteś złośliwy - wstała energicznie z łóżka, patrząc na mnie poirytowanym wzrokiem. Odłożyła miskę i ruszyła w stronę sypialni, nie oglądając się za siebie.
Bingo.
1:0 dla Wolnego, bo jestem idiotą, który nie umie trzymać języka za zębami.
Ruszyłem za nią, próbując wykaraskać się z czarnych chmur, które zawisły nade mną po tym, jak zachowałem się jak kawał chama, jakby to ona stwierdziła, gdyby była w gorszym nastroju.
- Zaścieliłam ci łóżko. - odparła, słysząc, jak staje we framudze drzwi i obserwuje każdy jej ruch. Robiła to energicznie i szybko, czyli tak jak wtedy, gdy jest zła i potrzebuje wyładować swoją energię na robieniu jakiejś rzeczy.
- Przepraszam - powiedziałem cicho, nie przestając jej obserwować. - To twoje życie, nie powinienem się w nie wtrącać.
- Tak lepiej - mruknęła w moją stronę, wygładzając kołdrę leżącą na łóżku. - Powinieneś odpocząć.
Udałem się w jego kierunku, ściągając po drodze koszulkę, jednocześnie sycząc z bólu. Ta spojrzała na mnie z poirytowaniem, kręcąc głową. Usiadłem na łóżku, zaciskając zęby, gdy Roztocka opatrywała niektóre z moich ran, a później wcierała jakiś żel w liczne siniaki.
- Nie zrozumiem, dlaczego to się stało - wyszeptała, smarując moją skórę jakimś specyfikiem. - Chciałabym wierzyć, że to naprawdę był wypadek.
Westchnąłem głęboko.
A więc jednak się domyślała. Nie była głupia, czasami aż żałowałem, że jest tak inteligentna i zawsze wie wszystko. Prześwietla każdą moją myśl i działanie.
- To nie był wypadek - wyszeptałem półgłosem. - Ale to była moja wina.
Położyłem się na plecach, wpatrując w sufit.
- Będę spać w twoim pokoju, jakby się coś działo - powiedziała cicho w moją stronę. - Mam materac.
Wstałem energicznie do pozycji siedzącej, co spowodowało przeszywający ból w mojej klatce piersiowej.
- Nie wygłupiaj się, to łóżko jest wystarczająco duże, aby pomieścić nas dwoje - odsunąłem kołdrę z drugiej strony, ukazując jej wolne miejsce.
- Ale nie chce Ci zrobić krzywdy - wachała się, patrząc to na mnie, to na materac.
- Większą krzywdę zrobisz sobie, jak będziesz spała na tej cholernej podłodze - odrzekłem poważnym tonem. - Kładź się.
Kilka sekund później światło zgasło, a ja poczułem, jak materac ugina się pod jej ciężarem ciała. Zbliżyła się lekko do mnie, na tyle, bym mógł słyszeć jej oddech i mieć ją na wyciągnięcie ręki. Chciałem dotknąć ją i przytulić do siebie, aby tak jak zwykle idealnie wpasowała się w moje ramiona. Przez smugi latarni widziałem, jak wpatruje się w sufit, niepewna tego, czy powinna leżeć obok mnie. Widziałem to po jej twarzy. Dotknąłem jej dłoni, gładząc ją po powierzchni, a Ona jej nie zabrała, dając mi znak, że to akurat mogę. Zbliżyłem się do niej bardziej niż wcześniej, a swoje usta przysunąłem bliżej jej twarzy, aby wyszeptać jej ostatnie zdanie, zanim Morfeusz w swych objęciach zabierze nas do jego krainy.
- Nie ważne z kim jesteś w ciągu dnia, dopóki ja jestem tym obok, którego zasypiasz w nocy.
I otuliła nas ciemność.
*************
Dawajcie znać w komentarzach jak i czy podobał wam się rozdział. To dla mnie ogromna motywacja do pisania, tak samo jak i gwiazdki także do tego również zachęcam:)
All love,
Demurie
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro