II
Nie spałam już kolejną godzinę, sama nie wiedziałam dlaczego. Czy to stres przed podróżą, przed zostawieniem tu przyjaciół a może przed spotkaniem się z szarą rzeczywistością, która czeka mnie w Polsce? Z przymusem poukładania pewnych spraw i dążenia do ich zakończenia? Nie do końca wiedziałam, co zrobię, gdy tam pojadę, czy wrócę jak gdyby nigdy nic, jakby to wszystko wcześniej było tylko wspomnieniem czy też to wróci, a te trzy miesiące nie miną mi zbyt dobrze?
Odsunęłam kołdrę i zapaliłam lampkę nocną. Na budziku widniała godzina 4:00, już za parę minut powinien zabrzmieć budzik oznajmiający, że pora wstawać. Spojrzałam na spokojnie śpiącego Petera, jego klatka piersiowa równomiernie się unosiła, gdy przez rozchylone usta wciągał powietrze. Wyglądał tak nieskalanie. Spokojnie i dorośle, właściwie jak nie On. Moje stopy dotknęły chłodnej podłogi, gdy wstałam z łóżka, aby potem całe zimno rozprzestrzeniło się po ciele i przyprawiło mnie o gęsią skórkę, zarzuciłam na siebie szlafrok i jak najciszej pomknęłam do kuchni, aby zaparzyć kawę.
- Czemu nie śpisz? - wzdrygnęłam się, słysząc głos Petera i jego kroki zbliżające się w moją stronę. - Spałaś w ogóle?
- Trochę - skłamałam cicho, mieszając cukier w swojej kawie, przecinając ciszę jedynie dźwiękiem obijającej się o kubek Cenego łyżeczki. - Obudziłam się.
Poczułam, jak ciemnowłosy oplata swoje ręcę wokół mojej tali, po czym składa pocałunek na włosach.
- Nie wierzę w ani jedno twoje słowo - odparł zaspanym głosem, ziewając po chwili. - Mam nadzieję, że chociaż w samolocie się prześpisz.
Skinęłam głową, sącząc ciepły napój i odwracając się w stronę Prevca, który nadal stał nade mną, przeszywając mnie swoim wzrokiem.
- Wszystko w porządku?
Zbyłam go przytaknięciem, po czym odłożyłam kawę na stół i poszłam do sypialni, aby ubrać się w przyszykowany wcześniej strój. Ulubione białe conversy, dżinsowe rurki z pojedynczymi dziurami i sportowa kangurka* którą dostałam od siostry na urodziny. Tak, byłam gotowa. Mniej więcej. Więcej fizycznie, mniej psychicznie. Powoli zbierałam najważniejsze rzeczy do torby podręcznej. Zapakowane walizki stały już kolejny dzień obok fotelu, czekając tylko, aż ktoś weźmie je w dalszą podróż. Nie zapakowałam zbyt wielu rzeczy, uznałam, że za oszczędności, które mam, mogę kupić sobie rzeczy w Polsce. Lepsze to niż pakowanie całej szafy z sobą. Usłyszałam silnik samochodu, podeszłam do okna, w którym zobaczyłam parkującego Cenego. Wyglądał na bardziej niewyspanego niż ja, w swoim szarym dresie i z roztrzepanym włosami prawie rozjechał sadzonki pani Prevc, które pojawiły się kilka dni temu w ogrodzie.
- Cene przyjechał - krzyknął Peter z parteru domu.
- Wiem, prawie rozjechał sadzonki - mruknęłam sama do siebie, wiedząc, że mój luby mnie nie usłyszy. - Wolałabym, żeby rozjechał mnie.
- Mogę - podskoczyłam, słysząc głos średniego z braci Prevców, szczerzącego się do mnie jak mysz do sera. - Zawsze do usług.
- Wolałabym zginąć pod twoimi kołami niżeli Demona - wywróciłam oczami, wspominając dzień, gdy chłopak prawie mnie rozjechał. - Dziękuje, że przyjechałeś.
- Czego się nie robi dla szwagierki - mruknął, bawiąc się kluczykami swojego samochodu. - Znieść walizki?
- Peter miał to zrobić, więc jak chcesz - obdarowałam go przeźroczystym uśmiechem, wracając do swojego zajęcia, czyli setnego upewnienia się, że wzięłam dokumenty.
Usłyszałam tylko, jak chłopak szura butami po pokoju, a potem wychodzi. Związałam włosy w małą, wygodną kitkę i zabrałam się za ubieranie butów. Nawet nie zauważyłam, gdy zrobiła się piąta i mieliśmy wyjechać.
- Gotowa?
- Tak... myślę, że tak - wydukałam niepewnie.
- Nie masz się czym martwić - dłonie Prevca dotknęły mojej twarzy, aby potem przyciągnąć ją delikatnie do siebie i złożyć na ustach krótki pocałunek. - Czekamy na dole.
To była skrajność, którą kochałam w Słoweńcu. Z jednej strony miałam w nim wsparcie w każdej sytuacji i odkąd jesteśmy razem, nigdy się na nim nie zawiodłam. Nigdy nie musiałam prosić o jego pomoc, bo zawsze wiedział, kiedy jej potrzebuje. Przez to też czułam, że rozpamiętując to, co było, zaczynam go denerwować i nużyć. Czasami też miałam wrażenie, że traktuje mnie jak młodszą siostrę, niżeli swoją dziewczynę i sama karciłam się za takie myśli, bo dlaczego miałabym tak sądzić o kimś, kto tyle dla mnie poświęcił?
Złapałam torbę z Nike i zbiegłam na dół, trzymając w dłoni nasze zdjęcie.
- Nigdy więcej nie rób kawy w moim kubku - wysyczał Cene, przytulając swoje naczynie do siebie. Roześmiałam się mimowolnie, ale zabrzmiało to bardziej jak nerwowe chrząkanie. - Macie wszystko?
- Tak, jedynie Ana nie ma głowy - chrząknął Prevc, dając mi kuksańca.
- C-co?
- Mówiłem? - dorzucił. - Stawiasz mi piwo.
- Kurwa - odparł Cene, wychodząc z pomieszczenia i trzaskając drzwiami.
Stałam w ciszy, rozglądając się po moim drugim domu, świadoma na jak długi okres muszę go opuścić.
- Będę tęsknić za tym miejscem - wyszeptałam, łapiąc chłopaka za dłoń i splatając ją ze swoją. - Mimo, że i tak tu wrócę.
- Też będę tęsknić - odparł szczerze, masując swoim kciukiem moje knykcie. - Zobaczysz, będzie dobrze.
********
Polska przywitała nas szarą, nudną pogodą. Typowe pod koniec Marca. Ciągnęliśmy walizki do wynajętego przez chłopaka samochodu, aby potem móc odjechać. Podziwiałam zachmurzone rodzinne miasto, ludzi śpieszących się w swoje strony, tramwaj za tramwajem, przystanek za przystankiem. Wolno płynącą Wisłę, stare kawiarnie i uniwersytety, na których mogłam kilka lat temu być świeżakiem. Policjantów dających mandat kierowcy, starszą panią z wnuczką, kłócącą się parę. Wszystko było jak dawniej, jakby okres, przez który mnie tu nie było, nie istniał. Może było, trochę czyściej, może trochę nowocześniej, ale nadal tak samo.
- Co za złamas wymyślił rondo z tramwajami - mruczał pod nosem brunet, wyraźnie zdenerwowany drogami i rozkładem miasta.
- Witaj w Krakowie - uśmiechnęłam się rozkosznie, przeciągając na przednim siedzeniu. - Teoretycznie powinniśmy być za parę minut na miejscu.
Jechaliśmy ulicami, a mi włączyły się stare wspomnienia, pierwsza podstawówka i stare liceum. Ulubiona kawiarnia, klub. Znienawidzony dentysta i najlepsza piekarnia w mieście. Podziwiałam Prevca, że wysłuchiwał wszystkiego, co mówiłam, nawet jeśli w ignorancki przy tym przytakiwał.
- Jesteśmy na miejscu.
Wciągnęłam powietrze nosem, rozglądając się po tak dobrze znanej mi okolicy. Spoglądając kątem oka na dom, który mimo tylu lat, wydawał mi się odrobine obcy. Z innymi firankami, drzwiami. Nową bramą. To jakby wszystko stanęło w miejscu, ale to na złość chciało się zmienić. Wysiadłam z samochodu, po czym przystanęłam, aby jeszcze raz spojrzeć na to miejsce. Wrócić do wspomnień, kolejny i kolejny raz.
Nagle drzwi otwarły się, a z nich wyszła blondynka, niższa ode mnie. Jedyna siostra, jaką miałam. Stanęła, uśmiechając się do mnie.
Popchnęłam bramę, aby po chwili mój trucht, zmienił się w bieg i abym mogła paść w jej ramiona, łkając cicho. Odsunęła się na chwilę, po czym złapała moją dłoń i położyła ją na swoim wyraźnie zaokrąglonym brzuchu. W moich oczach ponownie pojawiły się łzy, które tylko czekały na jej wyraźny znak, aby mogły wypłynąć.
- Mikołaj.
Potem czas mijał i mijał. Spędziłam godziny z rodziną, podczas wspólnego obiadu, aby potem móc spotkać się z kolejną ważną dla mnie osobą. Siedziałam i patrzyłam w tętniącą życiem uliczkę, za witryną kawiarni. Nagle usłyszałam dzwonek, a do pomieszczenia wparowała Ona. Gdy tylko ją ujrzałam, padłyśmy sobie w ramiona, zawodząc cicho pod nosem i ciesząc się obecnością tej drugiej. Nie zmieniła się zbyt wiele, jej włosy rozjaśniały blond refleksy, a rysy twarzy stały się odrobinę doroślejsze.
- Musiałaś siedzieć tyle w tej Słowenii? - rzuciła, odklejając się ode mnie. - Nie miałam komu zdawać cotygodniowej relacji z życia celebrytów.
- Też tęskniłam - wzięłam do ust kawałek swojej szarlotki. - Musiałaś tyle zwlekać z powiedzeniem mi, że chcesz się hajtnąć?
- Sama nie wiedziałam - burknęła, zamawiając przy tym latte. - To stało się tak nagle i bum, jutro wychodzę za mąż. Koniec oglądania się za facetami i komentowania Mistera Polski.
- Już dawno wróżyłam wam małżeństwo - zaśmiałam się. - Tylko nie stań się tą zgorzkniałą żoną, ze znienawidzoną teściową.
- Mama Borysa i ja jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami - wystawiła mi język. - Obie mamy w sobie tyle jadu, że zabiłybyśmy armię rosyjską.
- Typowa teściowa i synowa - mruknęłam, wywracając oczami.
- Lepiej Ty mi powiedz, coś Ty z tym Słoweńcem odwaliła - chrząknęła, odkładając torebkę na drugie krzesło. - I dlaczego dowiedziałam się dopiero teraz.
- Jesteśmy razem.
- Cztery lata.
- Dokładnie - odpowiedziałam.
- Cztery lata żyłam w kompletnym zaćmieniu, że jesteś niewyżytą biedną matką dziewicą - zasugerowała, śmiejąc się. - Już chciałam zrobić ci fake profil na sympatia.pl.
- Jesteś niemożliwa - uśmiechnęłam się do niej.
- Martwiłam się! - prawie krzyknęła. - Ja się hajtam, a Ty zostałabyś mi starą panną z kotami. No... może lepiej nie kotami.
Przez myśl przebiegł mi obraz Maćka, ale szybko wyrzuciłam go z głowy, aby móc skupić się na Maricie.
- Jak to się stało?
- Pojechałam na ten staż, miałam z nim masę kontaktu i okazał się całkiem inną osobą, niż się wydawał. Naprawdę. Sama w to nie wierzyłam, ale nie był takim kutasiarzem jak wcześniej. - napomknęłam. - Potem od spotkania, do spotkania.
- Jesteście tacy uroczy, nie myślałam, że od czasu gdy... - naglę zamilkła.
Tak, chciałaś powiedzieć, że od czasu, gdy byłam z Kamilem, nie mogłabym się zakochać.
- Wyjechałaś, jeszcze zobaczę Cię taką szczęśliwą. - chrząknęła niezręcznie. - Ciesze się z twojego szczęścia. Promieniejesz.
- Czuje, że wszystko, co potrzebuje już mam - odparłam spokojnie.
- Naprawdę zostajesz tu tylko trzy miesiące? - spytała poważnie.
- Tak, najprawdopodobniej - mruknęłam w jej stronę, ale dałabym sobie rękę uciąć, że gdy usłyszała te słowa z moich ust, przygasła w oczach. - Nic mnie tu nie trzyma. Chyba że coś się zmieni. Wrócę do Słowenii, skończę studia, a potem zobaczę co dalej.
- Ledwo przyjechałaś, a ja już myślę co będzie, gdy pojedziesz - westchnęła markotnie. - Brakuje mi Ciebie, odkąd jesteś w Słowenii, nie znalazłam nikogo, komu w 100% mogłabym zaufać, no poza Borysem i rodziną.
- O wilku mowa - napomknęłam, widząc szczerzącego się do nas chłopaka, po chwili wparował do pomieszczenia, witając się ze mną serdecznie.
- Gdzie byłeś? - warknęła Marita w jego stronę, popijając swoją kawę. - Umówiliśmy się pół godziny temu. Nie można na Ciebie liczyć.
- Daj się nacieszyć wolnością - odparł, szczerząc się do nas.
- Aha, czyli ślub ze mną jest dla Ciebie jak założenie kajdanek i utrata tej rzekomen - zobaczyłam iskierki złości w oczach Marity. - ''wolności''?
- Kochanie, nie przesadzasz, aby czasem?
- Marita, naprawdę, przecież nic się nie stało - dodałam, mimo że nie chciałam się wtrącać w ich sprawy. - To tylko paręnaście minut. Na pewno miał coś ważnego, prawda?
Blondyn wziął w dech i skinął głową na tak.
- Co było takiego ważnego?
- Pusia wymiotowała i byłem z mamą u weterynarza - powiedział spokojnie, a ja poczułam, że moja przyjaciółka zaraz wybuchnie.
- Byłeś z mamusią u weterynarza, tak? - usłyszałam nadzwyczajnie niski ton surmy. - Z biedną chorą Pusią?
- Dokładnie.
Zapadła cisza przed burzą.
- Czyli ten pieprzony szczur twojej matki był ważniejszy niż sprawy, które mieliśmy dopiąć na ostatni guzik?
- Przecież wiesz jaka mama jest, jeszcze nie przyszłaby na wesele. - rzekł nadal spokojnie.
- Ta stara ropucha kolejny raz próbuje zniszczyć mi ślub.
No i wybuchła.
- Jeśli myślisz, że będę to nadal tolerowała, to się grubo mylisz. Żenisz się ze mną czy swoją mamusią?!
- Ale kochanie - spróbował złapać ją za łokieć, ale wyrwała się.
- NIE MÓW DO MNIE KOCHANIE - wrzasnęła na całą kawiarnię, bliska płaczu. - Jesteś beznadziejny.
- Marita... - wyrwało mi się.- Przecież nic się nie stało.
Popchnęłam Borysa, na migi dając mu znać, aby wyszedł z kawiarni i poczekał przed nią.
- Nic nie rozumiesz - załkała. - Ten stary babsztyl wpieprza się mi w życie, odkąd tylko mnie poznała. Od zawsze sądziła, że nie jestem dobrą partią dla jej syna. Zawsze. Bo jestem taka, śmaka, owaka.
- Jesteś wspaniałą kobietą, a jutro będziesz jeszcze lepszą żoną.- zaczęłam spokojnie. - Nie pozwól by ktoś taki, spaprał wam życie. Jesteście dobraną parą od dobrych lat, mieszkacie razem lata, układa wam się świetnie. Coś takiego nie może zniszczyć to, co was łączy.
- Zawsze byłaś mądra, ale teraz to przebiłaś samą siebie. - zaśmiała się przez łzy. - Jak dobrze, że jesteś.
Przytuliła mnie do siebie, po czym złapała torebkę i obie rozeszłyśmy się w swoje strony.
Mnie za to została ostatnia rzecz do załatwienia. To tzw. spotkanie po latach.
Z nim.
Mimo tego, że wiedziałam, że to nie najlepszy pomysł, obiecałam sobie zakończyć pewien etap w moim życiu. A On miał mi w tym pomóc. Nawet jeśli to miało znowu zaboleć i rozdrapać stare rany. Jeśli mogły One w końcu zabliźnić się na stałe, chciałam to zrobić.
Szłam przez znajomy mi park, w którym spędziłam część swojego życia, głównie licealne czasy, gdy przychodziłam do niego na lody i czasami wydarzające mi się wagary.
Usiadłam na ławce i zaczęłam bawić się telefonem, aby rozładować napięcie tworzące się w mojej głowie. Chciałam jakkolwiek uspokoić myśli, aby nie rozpaść się przed nim na kawałki.
- Ana.
Nagle moje kolana zmiękły, gdy tylko usłyszałam jego głos.
******
No i teraz możecie obstawiać z kim zobaczy się Ana!
Wszystkich którzy czekali chce serdecznie przeprosić ale rozdział był gotowy już wcześniej, niestety nie zapisałam pliku i się usunął :( Mam nadzieje, że nie rozczarowałam was powolnie rozwijającą się akcją ale to dopiero drugi rozdział a chce aby wszystko było i dla was i dla mnie jasne :)
Jak zwyklę zresztą zapraszam do komentowania i gwiazkowania ponieważ to motywuje do dalszej pracy!!
Na dniach ukaże się również rozdział fanficiton o Manuelu Fettnerze - Dear Darlin', zapraszam i tam!
All love,
Demurie
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro