Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

/9\

Poniedziałek

W piątek Vincent powiadomił nas, że kolacja z Adrian'em została odwołana. Nic sobie z tego nie zrobiłam, nawet się ucieszyłam gdyż nie czułam się tamtego dnia najlepiej. Resztę weekend'u przeleżałam w łóżku z gorączką. Złapałam jakiegoś wirusa, czy jakieś inne gówno. Przynajmniej tak powiedział Will, który bardzo mi pomagał podczas mojej krótkiej acz bardzo wyczerpującej choroby. Will mówił też, że nie jest to zaraźliwe, ale mimo wszystko na tamten okres przeniosłam się do pokoju, który na początku przydzielił mi Vince. Tony mówił, że nie przeszkadza mu moja choroba i że wrazie czego będzie blisko i mnie trochę pocieszy, ale ja nie chciałam ryzykować potencjalnym zarażeniem go. Mimo zapewnień Will'a, że nikogo nie zarażę, wolałam się chwilowo odizolować. Tony i reszta i tak często do mnie zaglądali. Tony przesiedział ze mną prawie cały weekend. Widać było, że się martwił. Co chwilę pytał czy czegoś mi nie przynieść, czy czegoś nie potrzebuje, czy jest mi ciepło i tak dalej. Było to strasznie kochane.
Shane przychodził do mnie na ploty. Mówił mi, że jakieś suki w szkole na mnie coś gadają. Żałosne szmaty. I przekazał mi jeszcze jedną ważną dla mnie informacje. Powiedział, że tworzą dziewczęcy klub siatkarski.
Chłopak mówił to z obojętnością, miał to generalnie gdzieś, ale ja byłam w niebo wzięta. Wiedziałam, że muszę się zapisać. Wiedziałam też, że Chaeyoung zgłosi się do drużyny. Niechęć do mnie nie powstrzyma jej w dołączeniu do drużyny.
Sama myśl o tym, że będę mogła znów zagrać u boku Chaeyoung napawała mnie szczęściem, dlatego nie myśląc wiele w poniedziałek rano wstałam z łóżka i czym prędzej pobiegłam się ogarniać do szkoły. Mimo ciągłego złego samopoczucia nie miałam zamiaru prosić Vincenta o zostanie w domu. Chciałam jak najszybciej zapisać się do drużyny. No i chciałam wreszcie zobaczyć się z Hannah'ą. Rozmawiałam z blondynką na kamerce, ale to nie było to samo. Chciałam ją też wypytać jak się sprawy z Dylanem mają, bo ten baran nie chciał mi nic powiedzieć.

Zeszłam do kuchni ubrana już w mundurek. W pomieszczeniu zastałam Vincenta i Eugenię, gosposię, dzięki której ten dom jeszcze w ogóle tutaj stał i dało się w nim żyć. — Dzień dobry. — rzuciłam miło. Eugenie odpowiedziała mi i posłała miły uśmiech, po czym wróciła do przyrządzania śniadania. Vince siedział przy stole, popijając swoją czarną jak noc kawę, jednocześnie przeglądając coś na ekranie swojego laptopa.

— Dzień dobry Jiyeon. — odpowiedział dopiero po chwili gdy zdał sobie sprawę z mojej obecności w pomieszczeniu. — Jak się czujesz? — zagadnął nie odrywając wzroku od laptopa.

— Nie najgorzej. — odparłam zajmują miejsce przy stole naprzeciwko niego.
— Chcę się zapisać do drużyny siatkarskiej. — powiedziałam chcąc nawiązać jakąkolwiek rozmowę. Wiedziałam, iż nie jest to dobry pomysł, zwłaszcza z rana i zwłaszcza jeśli potencjalnym rozmówcą jest najstarszy z braci Monet, który jest zajęty pracą.

Vince uniósł wzrok znad ekranu swojego laptopa posyłając mi spojrzenie jakby znudzone, aczkolwiek jednocześnie zaciekawione i obojętne. Trudno to sobie wyobrazić, ale tak właśnie na mnie patrzył. Odchrząknęła trochę speszona jego spojrzeniem, lecz nie zamierzałam się wycofywać z konwersacji z nim, którą zresztą sama zaczęłam, a jak to powtarzał mi mój ojciec w dzieciństwie „Jak się coś zacznie to należy to skończyć".
— W Korei grałam w siatkówkę. Lubiłam to. — Boże, ale ja głupio brzmię. To był chyba pierwszy raz kiedy nie miałam pojęcia co powiedzieć. Co najwyraźniej bawiło Vincenta, którego kąciki ust trochę uniosły się ku górze.

— Cieszę się, że znalazłaś zajęcia dodatkowe, które cię interesują, aczkolwiek pomyślałaś moja droga Jiyeon, kto będzie cię z nich odbierał? — zapytał, a mały uśmiech nie znikał z jego twarzy wręcz się odrobinę powiększył, gdy Vince zabaczył zakłopotanie na mojej twarzy wywołane jego pytaniem.

— Sama mogę wracać. Z buta w sensie. — odpowiedziałam, co było chyba najgłupszą możliwą odpowiedzią.

— Nie sądzisz, że to trochę za daleko? — spytał, a ja dopiero w tamtej chwili uświadomiłam sobie, że skoro stąd samochodem do szkoły jest jakieś półtorej godziny to pieszo będzie o wiele, wiele dłużej.

— Dobra nie było tematu. — mruknęłam i wstałam z krzesła, aby nałożyć sobie na talerz tosta oraz zrobić sobie kawę.

— Masz prawo jazdy? — zagadnął z dupy Vince.

— Tia. — rzuciłam.

— Masz auto?

— Miałam.

— A gdzie jest teraz? — zapytał. Historia tego auta była dość smutna. Nie było to nawet moje auto tylko mojej ciotki, w której to mieszkaniu żyłam. Ciotka pracowała w Korei, a tu osiedliła się tylko na chwile, która trwała 9 lat. Kiedy skończyłam 16 lat powiedziała mi, że wraca do Korei, ale będzie mnie odwiedzać i przysyłać mi pieniądze.
Jako prezent na moje szesnaste urodziny ciotka zapisała mnie na kurs na prawko. Bardzo się ucieszyłam, gdyż trułam jej o to dupę już od dłuższego czasu. Na moje szczęście zajebisty był ze mnie kierowca jak z Magdy Gessler kucharka i zdałam za pierwszym razem.
Ciotka oprócz mieszkania pozostawiła po sobie swoje auto. Samochód był zwyczajny, na poziomie, ale zwyczajny. Napewno nie mogło się równać z niebieskiem lamborghini Shane'a, ale do codziennych przejazdów z domu do szkoły, ze szkoły do domu nadawało się idealnie. Niestety, któregoś pięknego zimowego dnia pojechałam na imprezę. Była straszna śnieżyca, ale nie zniechęciła mnie ona, aby pojechać tam i dobrze się bawić, więc nie wiele myśląc wsiadłam za kółko i pojechałam. Droga na miejsce przebiegła bardzo spokojnie, byłam ostrożna. Na imprezie dużo wypiłam i na dodatek nie pożałowałam sobie trochę xanaxu od, którego w tamtym czasie byłam uzależniona. Z tego co pamiętam wciągnęłam jeszcze bodajże kokainę, czy jakieś inne gówno. Nie wiedziałam co się dzieje. Dosłownie zero kontaktu z rzeczywistością, a impreza powoli dobiegała końca, co oznaczało, że pora wracać do domu.
Będąc pod wypływem alkoholu oraz substancji psychoaktywnych wsiadłam za kółko i zaczęłam wracać do domu. Trwała śnieżyca, drogi były oblodzone, było cholernie ślisko. Jakby tego było mało droga, która prowadziła do mojego miejsca zamieszkania, była wąska i posiadała dużo zakrętów. Cholernie ostrych zakrętków, na których bardzo łatwo było wpaść w poślizg. Na takim właśnie zakręcie prawie straciłam życie. Właśnie wchodziłam w zakręt i wszystko byłoby świetnie, gdyby nie fakt, że za mocno skręciłam kierownicą. Jak można się domyśleć pojazd wpadł w poślizg co poskutkowało tym, że samochód stoczył się ze zbocza, na który znajdowała się droga, lądując do góry nogami u jego dołu. Jedyne co po tym zapamiętałam to chwila gdy się obudziłam, leżałam na łóżku szpitalnym. Obok siedziała ciotka, a przy oknie stał mój brat. Ciotka powiedziała, że gdybym spędziła tam choćby pięć minut więcej, to już bym była martwa. Miałam złamaną rękę, poobijane żebra, wstrząs mózgu i ranę na głowie, z której dość obficie leciała krew. Ledwo uszłam z życiem i to właśnie to wydarzenie nakłoniło mnie do odstawania xanaxu.

Chyba za bardzo się nad tym wspomnieniem zamyśliłam, gdyż mój rozmówca zapytał mnie czy wszytsko dobrze. W odpowiedzi pokiwałam tylko twierdząco głową, nalałam kawy do kubka z Elsą i Anną, którego cholernie zazdrościł mi Shane, po czym zajęłam wcześniejsze miejsce przy stole. Miałam nadzieje, że Vince nie powróci do wcześniejszego tematu, jednak moja nadzieja okazała się złudna, gdyż mój rozmówca powtórzył po chwili swoje wcześniejsze pytanie:
— A więc gdzie jest teraz?

— Na złomie. — odparłam wzruszając ramionami. Samochód był na tyle poturbowany, że nic nie dało się już z nim zrobić.

— Kupimy ci jakiś. — powiedział i powrócił wzrokiem do ekranu laptopa. Rozchyliłam usta z niedowierzania. Vince powiedział, że kupią mi jakieś auto?! Dlaczego oni to dla mnie robią? Nie jestem częścią ich rodziny, po prostu mój nagle zmartwychwstały ojciec kazał im mnie przygarnąć.

Chciałam jeszcze coś powiedzieć, ale do kuchni wszedł jeszcze na wpół śpiący Tony. Usiadł przy stole obok mnie i zawinął mi tosta z talerza, za co został trzepnięty w ramię. Vince tylko przewrócił oczami na nasze dziecinne zachowanie.

— Też cię kocham. — wyszczerzył do mnie zęby mój chłopak po czym od razu wziął gryza MOJEGO tosta.

— A pierdol się. — mruknęłam i upiłam kolejny łyk kawy.

— Ale z tobą co nie? — zapytał za co znowu walnęłam go w ramię.

— W piątek po szkole jadę do Hannah, a potem jedziemy na imprezę. — zwróciłam się do Vince'a. Mężczyzna podniósł wzrok znad ekranu posyłając mi to swoje lodowate spojrzenie. Mój ukochany za to spojrzał na mnie zdziwiony i chyba trochę zły.

— Dobrze, kto cię odbierze z tej imprezy? — zapytał Vincent.

— Wrócę z Hannah. Zamówimy ubera. — wyjaśniłam na co Vince kiwną głową i upił łyk kawy.

— A co jak coś ci się stanie? — zagadną Tony przeżuwając w ustach kawałek tosta.

— Wyluzuj, będę z Hannah, będziemy się nawzajem pilnować. — próbowałam go uspokoić.

— A jak ktoś się będzie koło ciebie kręcił? — zapytał zły.

— To powiem temu komuś, że mam najlepszego, najwspanialszego, najpiękniejszego chłopaka i ma sobie darować, a jak nie przyjmie tego do wiadomości to zacznę się zachowywać jak psycholka i skutecznie go odstraszę. — chyba udało mi się uspokoić tym chłopaka, bo już nic więcej na ten temat nie powiedział.

Niedługo później do kuchni przybili Dylan, Shane i Hailie, którzy szybko zjedli śniadanie i pojechaliśmy do szkoły.

Kiedy zaparkowaliśmy, nawet się nie żegnając wyskoczyłam z samochodu i pobiegłam do głównego wejścia. Podczas mojego dość chaotycznego biegu potrąciłam kilka osób, ale nie przejęłam się tym zbytnio.
Po wejściu do budynku szybko odszukałam wzrokiem tą głupią blondyne i czym prędzej przybiegłam do niej.
Przytuliłam ją na powitanie co ona szybko odwzajemniła, posyłając mi uroczy uśmiech.

— Heej. — przywitałam się z nią.

— Czeeść. — odpowiedziała. — Co u ciebie? — zapytała odsuwając się trochę.

— Kupią mi auto. — powiadomiłam ją przypominając sobie moją rozmowę z Vincentem.

— O kurwa... — blondynka zakryła usta dłonią. — Co ty gadasz?

— Noo Vince tak powiedział. — powiedziałam.

— Jakie? — dopytywała Hannah.

— Nie wiem jeszcze. Nie sądzę, aby ot tak kupili mi jakieś porsche, czy inne lambo, czy co tam jeszcze jest. — mówiłam. — Iiii chcę się pogodzić z Chaeyoung. — zdradziłam, a ona wybałuszyła na mnie oczy. — Nie patrz tak. Zaproszę ją na kawę. — powiedziałam.

— Ale przecież z niej jest straszna suka. — mruknęła blondynka.

— No wiem, ale chciałabym z nią porozmawiać i chociaż się pogodzić, nie musimy się od razu przyjaźnić, ale chcę się z nią dogadać. Zwłaszcza, że pewnie będziemy chodzić razem na siatkę. — wyjaśniłam jej. Hannah pokiwała głową na znak, że rozumie, ale wiedziałam, że wcale nie rozumiałam mojej nagłej potrzeby porozumienia się z Chaeyoung.
Może kiedyś zrozumie...

_____________________________

Heej oto kolejny rozdział, mam nadzieje, że w miarę się spodoba. 1657 słów bez notatki. Standardowo przepraszam za wszystkie błędy, będę się starała na bieżąco je korygować.
Dziękuje za wszystkie, wyświetlenia i głosy.
Trzymajcie się, miłego dnia/nocy<333

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro