\4/
Skip time
W domu
— Obejrzymy film? — zapytałam leżąc wciśnięta pomiędzy Tony'm, a Dylan'em. Miejsce obok Shane'a odstąpiłam Hailie, ponieważ widziałam, że ma jakąś spinę z Dylan'em, no a Tony to Tony.
— Jaki? — spytał blondyn i chwycił pilota do ręki po czym włączył netfix'a.
— Krainę lodu! — wykrzyknęłam.
— Mi pasuje. — powiedziała Hailie.
— Mi też. — dodał Shane.
— Ile wy macie lat? — spytał zażenowany Tony, ale nikt nie zwrócił uwagi na jego marudzenie.
— Przegłosowane włączaj baranku. — powiedziałam.
— Magiczne słowo stonka. — powiedział blondyn i spojrzał na mnie.
— Proszę. — powiedziałam niechętnie, po czym baranek wszedł w Disney+ i włączył krainę lodu.
Ja, Shane i Hailie śpiewaliśmy chyba każdą piosenkę, która była w bajce. Dylan uaktywnił się ze śpiewaniem tylko na „mam tę moc" czym popsuł nam całą piosenkę, gdyż strasznie fałszował. Ja jednak osobiście mu wybaczyłam.
Pod koniec filmu kiedy Anna zamarzła, razem z Shane'em zaczęliśmy ryczeć. Przytuliłam się do Tony'ego, który pewnie patrzył na mnie jak na debilkę, ale mimo wszystko objął mnie swoim ramieniem.
Było mi bardzo dobrze w ramionach Tony'ego, więc chciałam w niech pozostać jak najdłużej na co on mi pozwolił, bo nie zabrał swojej ręki nawet jak Elsa uratowała Anne i wszystko dobrze się skończyło. I właśnie wtedy zaczęłam się zastanawiać czy ja coś do niego czuję? Czy chciałabym, aby był dla mnie kimś więcej niż przyjacielem?
Miało to jakiś sens. Zawsze gdy tylko chłopak pojawiał się gdzieś blisko mnie od razu moje serce zaczynało bić szybciej, a w brzuchu pojawiały mi się przysłowiowe „motyle". Uświadomiłam sobie w ten sposób, że zakochałam się w pierdolonym Tony'm Monecie. Pozostała teraz tylko jedna kwestia, a mianowicie czy on czuje do mnie to samo co ja do niego.
Podczas rozmyślania zamknęłam oczy i zaczęłam odpływać, myśląc o tym jak dyskretnie zapytać Tony'ego czy też mnie kocha.
— Oglądamy coś jeszcze? — spytał Dylan. Nie otworzyłam oczu na jego pytanie. Byłam zbyt zmęczona i zbyt pochłonięta rozmyślaniami. No i było mi niesamowicie przyjemnie w ramionach mojego obiektu westchnień.
— Możemy, ale Yeonka już odpłynęła. — powiedział Tony i pogłaskał mnie po głowie.
— Hailie też już śpi. — poinformował Shane.
— Dobra, zaniosę zaraz Hailie do pokoju. — powiedział po chwili Dylan. — Gdzie śpi stonka? — zapytał.
— U mnie. — powiedział Tony.
— A może ona nie chce spać u ciebie. — zasugerował Shane.
— Ta, bo napewno będzie chciała u ciebie.
— burknął do niego młodszy bliźniak.
— A może ona nie chce spać u żadnego z was. — wtrącił Dylan. — Może chce spać u mnie, albo u Hailie, albo w ogóle w pokoju gościnnym. — dodał po chwili.
— Zaraz się przekonamy. — rzekł Tony i zaczął mną trząść. — Wstawaj robalu! — zawołał, a ja niechętnie otworzyłam oczy.
— Na chuj mnie budzisz gnoju? — spytałam oburzona.
— U kogo śpisz? — spytał.
— Ciebie się boje, Shane pewnie chrapie jakby go ktoś dusił...
— Ej! — oburzył się Shane.
— Oj przecież wiesz, że cię kocham. — powiedziałam. Wiedziałam, że go tym rozczulę.
— Oj wiem.
— Wracając. Hailie śpi, więc nie będę jej robić problemu, w pokoju gościnnym nie chcę spać, bo nie wiadomo co się tam działo, więc wybieram baranka. — powiedziałam zbierając się z kanapy.
— Czuję się zdradzony. — rzekł z wyrzutem Shane kładąc sobie rękę na piersi.
— Shane z tobą prześpię cały następny weekend. — zadeklarowałam.
— No ja myślę. — odparł.
— Chodź Dylanku. — ponagliłam go.
— Już już stonka. — powiedział. Wstał z kanapy, podszedł do mnie po czym wziął mnie na barana.
— Dylan kurwa co ty odpierdalasz? — spytałam przerażona wysokością. Dylan nie należał do najniższych, a wręcz przeciwnie, mój ukochany baranek miał prawie dwa pierdolone metry.
— No co? Chyba nie chce ci się chodzić. — miał racje.
— Prawda. — odparłam oplatając ramionami jego szyję, aby nie spaść.
— No więc nie narzekaj. — mruknął do mnie.
— Dobranoc Shane. — rzuciłam do chłopaka i pomachałam do niego.
— Pa Yeonka. — odpowiedział z uśmiechem.
— Dobranoc Tonyyyy. — powiedziałam do wytatuowanego bliźniaka, przeciągając ostatnią literę jego imienia.
— Branoc. — mruknął i pogrążył wzrok w ekranie swojego telefonu.
Blondyn wyszedł ze mną z salonu i skierował się jak mniemam w stronę swojego pokoju. Nie myliłam się.
Weszliśmy do środka, panował tam porządek co mnie zaskoczyło.
Chłopak posadził mnie na łóżku i ruszył w stronę drzwi, pewnie by wrócić się do salonu i zanieść śpiącą w najlepsze Hailie do jej pokoju.
— Zaraz wrócę młoda. — rzucił do mnie i wyszedł. Ja wpełzam pod kołdrę i rozłożyłam się na łóżku, oczywiście tak, aby zostało miejsce dla Dylan'a, który faktycznie po chwili wrócił i położył się obok mnie.
— Dylan? — zapytałam przytulona do jego pleców.
— Co dziewczynko? — spytał zmęczony.
— Powiedzmy, że ktoś mi się podoba. — zaczęłam, ale blondyn szybko postanowił mi przerwać.
— Kto? Znam go? Ale on wie, że jak ci coś zrobi to straci zęby? — pytał pobudzony.
— Kurna czysto hipotetycznie powiedzmy, że ktoś mi się podoba. — sprecyzowałam. — Jak mam się dyskretnie zapytać tej osoby czy też coś do mnie czuje? — spytałam.
— Szczerze stonka, to nie mam pojęcia. — odparł. — Ja nigdy nie muszę pytać o takie rzeczy. — dodał dumnie.
— No ale jakbyś musiał zapytać to jakbyś to zrobił? — ciągnęłam.
— A kto to taki? — zagadnął ignorując moje wcześniejsze pytanie.
— Czy ty wiesz mój drogi Dylanku co pto znaczy „hipotetycznie"?!
— W takim razie hipotetycznie kto to jest? Znam go? Albo ją?
— Raczej go nie kojarzysz. — on wcale nie mieszka pod tym samym dachem i wcale nie jest twoim młodszym bratem.
— Jaki jest? — dopytywał.
— Ogólnie wredny, ale dla mnie jest miły, zabawny.
— Shane?! — wykrzyknął zaskoczy, podnosząc się do siadu i przenosząc na mnie swój wzrok.
— Po pierwsze nie drzyj się tak, a po drugie nie. — powiedziałam spokojnie.
— Kocham Shane, wielbię go, ale to nie on. A poza tym Shane nie jest wredny. — dodałam. Dylan był za dobry. Chwile się zamyślił i kiedy myślałam, że to koniec on wypalił:
— Japierdole Tony?! — znowu się wydarł. Nic nie odpowiedziałam tylko leżałam w szoku, że tak krótko zajęło mu odgadnięcie o kogo mi chodzi. Było nie zaczynać z nim tego tematu.
— Ja jebie. Zakochałaś się w Tony'm?!
— Boże nie drzyj się tak. Ty zakochałeś się w lasce, która ma twoim punkcie grubą obsesje.
— Hannah ma na moim punkcie obsesje? — zdziwił się.
— Tak. Ona cię wręcz ubóstwia. — powiedziałam, a blondyn uśmiechnął się.
— Dobra. Pomogę ci z Tony'm.
— Błagam nie. — powiedziałam.
— A to niby dlaczego nie?
— Bo twoja pomoc będzie w stylu: „Hej Tony nasza Yeonka się w tobie chyba zakochała." No nie powiesz mi, że tak nie będzie.
— Oj wyluzuj młoda. Zobaczysz ja to jeszcze tak załatwię, że jeszcze będziesz mi dziękować jak za dziesięć lat urodzisz mu bachora. — powiedział.
— Że kurwa co przepraszam bardzo?
— No już już. Zobaczysz, a teraz idź spać. — powiedział, kładąc się na łóżku plecami do mnie. Po chwili i ja położyłam się plecami do niego i nie minęło nawet 10 minut kiedy odpłynęłam.
Rano
Po przebudzeniu wstałam z łóżka, tak aby nie obudzić przypadkiem śpiącego jeszcze Dylanka. Wzięłam jakieś ciuchy z swojej torby, która nie wiadomo jak i kiedy zanlalzała się w pokoju blondyna i poszłam pod prysznic. Wyszłam spod prysznica, ubrałam się w czarne dresy po czym prędko zeszłam na dół do kuchni, aby zrobić sobie coś do jedzenia. Mówiąc coś do jedzenia nie miałam na myśli czegoś co faktycznie mogłam ugryźć, przegryźć i połknąć, miałam na myśli kawę. Kawa była moim głównym źródłem energii rano. Nie jadałam śniadań.
Wstawiłam wodę, oparłam się plecami o blat i włączyłam telefon z zamiarem poszukania nowej pracy. Byłam tak pochłonięta przeglądaniem ofert jadanych bardziej opłacalnych drugich mniej, że nie zauważyłam kiedy do kuchni wszedł Vincent. Vincent Monet zaszczycił mnie swoją osobą, a ja z nosem w telefonie nie powiedziałam mu nawet pieprzonego „Dzień dobry".
— Witaj Jiyeon. — przywitał się ze mną, sprawiając tym, że uniosłam na niego wzrok znad telefonu.
Mężczyzna podszedł do zlewu ze swoim kubkiem ze star wars? Opłukał go pod wodą z resztek kawy po czym postawił go na blacie i oparł się o blat obok mnie. Czekał zniecierpliwiony, aż woda w czajniku łaskawie się zagotuje.
— Dzień dobry panu. — odpowiedziałam wyrywając się z zamyślenia.
— Mów mi na ty. — powiedział i uśmiechnął się do mnie?
— Dobrze Vincencie. — odpowiedziałam mu i odwzajemniłam jego uśmiech.
— Skąd tak dokładnie pochodzisz droga Jiyeon? — zagadnął. Zdziwiłam się, że mnie o to pyta, że cokolwiek chce wiedzieć na mój temat. On chyba zauważył moje zaskoczenie.
— Znałem twojego ojca. — wyjaśnił, a moje oczy się zaświeciły. Vince znał mojego tatę, mojego najukochańszego tatę, który zawsze mówił mi, że jestem jego małą królową. — Bardzo mi przykro. — dodał po chwili na co posmutniałam.
— Tata był mi bardzo drogi. — powiedziałam.
— Wiem. Muszę z tobą poważnie porozmawiać Jiyeon. — rzekł poważnym tonem.
— Dobrze. Kiedy? — spytałam.
— Chciałbym teraz, jakby było to możliwe. — jego zimny formalny ton sprawiał, że po całym moim ciele przechodziły ciarki.
— Więc porozmawiajmy. — odparłam, a mężczyzna ruszył w stronę schodów, a ja rzuciłam się za nim i jak jego cień podążałam za nim krok w krok.
Po chwili znaleźliśmy się w dużym, przestronnym pomieszczeniu, które szybko okazało się być biblioteką. Weszliśmy w jej głąb, w którym szybko natrafiliśmy na kanapę, naprzeciwko, której stał fotel, a dalej trochę oddalone od niego stał fortepian.
Usiadłam na kanapie, natomiast Vincent zajął miejsce na fotelu.
— Jiyeon nie będę owijał w bawełnę. — zaczął. — Jak dużo wiesz o tym czym zajmował się twój ojciec? — zapytał.
— Wiem wszystko. — odpowiedziałam. Doskonale wiedziałam czym zajmował się mój tata. Kiedy byłam mała tata tłumaczył mi swój biznes, jako coś nie bezpiecznego w co, w tym wieku nie powinnam się mieszać, ale kiedy podrosłam powiedział mi wszystko. Wiedziałam, że mój ojciec zabijał, krzywdził i robił złe rzeczy, jak to mi wtedy powiedział. Wiedziałam również, że jest mnóstwo ludzi, którzy chcą mnie pozbawić życia.
— W takim razie wiesz, że jego wrogowie na ciebie polują? — spytał.
— Zdaje sobie z tego sprawę. — powiedziałam. — Między innymi dlatego opuściłam Koreę. — dodałam przez co posmutniałam jeszcze bardziej. Kochałam swój kraj, był piękny oraz byli w nim ludzie, których kochałam i którzy kochali mnie.
— Łowcy nagród, których wysyłają wrogowie twojego ojca, aby cię zabili nazywają cię „królową królów". — powiedział, a ja zrobiłam wielkie oczy. „Królowa królów"? Co to ma znaczyć? Dlaczego tak na mnie mówią? To nie ma sensu.
— Dlaczego mnie tak nazywają? — spytałam. Nie rozumiałam tego. Dlaczego tak i dlaczego mnie?
— Twój ojciec zajmował bardzo wysokie stanowisko w naszym świecie, niektórzy nazywali go „królem podziemi", mało to się ma do „królowej królów", ale naprawdę nie mam pojęcia moje drogie dziecko dlaczego cię tak nazywają. Może to przez to, że obecnie twoja głowa jest warta najwięcej i najtrudniej ją zdobyć. — powiedział. — Twój ojciec chciał, abyś przejęła biznes po jego śmierci. Mówił, że nauczył cię wszystkiego jeśli chodzi o papierkową robotę. — powiedział, a ja przytaknęłam.
— Umiesz strzelać? Uczyłaś się samoobrony? — pytał.
— Po co te wszystkie pytania? — zagadnęłam trochę podminowana, ignorując jego pytania co było dość sporym błędem w moim wykonaniu. To wszystko było porąbane. Zdążyłam się już odzwyczaić od tego życia, a tu nagle proszę mam przejąć nielegalny, rodzinny biznes, dowiaduje się, że znowu chcą mnie zabić i nazywają mnie jakąś „królową królów", co nie ma zupełnie sensu. Nie wiem kto wymyślił mi ten pseudonim, ale napewno był głupi tak jak jego wymysł.
— Odpowiedz i nie unoś się. — powiedział tak chłodno, że aż miałam ochotę znaleźć koc i się nim jak najszybciej przykryć.
— Umiem, samoobrony też się uczyłam, aczkolwiek wolałabym jeszcze sobie poprzypominać co nieco, a teraz jakbyś mógł Vincencie odpowiedzieć na moje pytanie byłabym bardzo wdzięczna. — powiedziałam. Myślałam, że go tym zdenerwuje, jednak on tylko uniósł lekko kącik ust.
— Tutaj też chcą cię zabić. — powiedział bez żadnych emocji. Nie zdziwiła mnie ta informacja. Wracałam do przeszłości, z którą musiłam zmagać się w Korei. Cieszyłam się, że przez chwilę mogłam żyć normalnie. Wszystko co dobre kiedyś się kończy.
— To się zdziwią jak ja zabiję ich pierwsza. — odparłam.
— Nie tak szybko. Narazie będzie za tobą podążał ochroniarz. Będziesz mi mówić wszystko, gdzie idziesz, z kim idziesz, czy w ogóle gdzieś wychodzisz, jak ten ktoś ma na imię i tak dalej. — mówił, a ja rozdziawiłam usta.
— Może jeszcze mam ci mówić z kim poszłam do łóżka, i o której dokładnie doszłam? — burknęłam wkurzona.
— Nie pozwalaj sobie moja droga. Odzywaj się w ten sposób do kogo tylko zechcesz, ale nie do mnie. — warknął. Przez całą rozmowę patrzyłam mu w te chłodne, niebieskie oczy. Czasami było to ciężkie zadanie, jednak dawałam radę wytrzymywać jego lodowate spojrzenie.
— Po prostu nie rozumiem jaki ma sens puszczanie za mną ochroniarza. Nie potrzebuję go, poradzę sobie sama, tak jak zawsze zresztą. — wzruszyłam ramionami.
— Nie z każdym sobie poradzisz. — odrzekł niewzruszony Vince.
— W Korei powaliłam trzech takich Dylan'ów. — pochwaliłam się, co było bardzo głupim zagraniem.
— Słuchaj Choi. — zaczął. Uuu lecimy po nazwisku, co Vince? — Mnie nie interesuje co zrobiłaś w Korei, czy to był ktoś pokroju Dylan'a, czy może wręcz przeciwnie. Interesuje mnie tu i teraz. Zdajesz sobie sprawę z tego co może ci się stać? W jakie tarapaty możesz wpaść? Wiesz co niektórzy ludzie mogą chcieć ci zrobić? — pytał. — Martwa nie zajmiesz się biznesem. — dodał.
— Mój brat nie może się tym zająć? — spytałam. Jak on mógł tak z dupy poruszać temat mojego ojca, a potem szybko zmieniać go na biznesy i pytania czy umiem się obronić.
— Nie. — odpowiedział krótko i stanowczo. — Nie jest przeszkolony, a poza tym twój brat z tego co mi wiadomo zaczął normalnie żyć w Korei, chce założyć rodzinę. — powiadomił mnie. Mój brat chce założyć rodzinę i dowiaduję się tego od Vincenta, a nie od niego samego?
— Poza tym wybacz, ale twój brat nie dorównuje ci intelektem. — dodał co mnie trochę rozbawiło.
— Co teraz będzie? — spytałam.
— Zamieszkasz tutaj, dostaniesz ochroniarza, pomogę ci odnaleźć się w papierach, zaczniesz chodzić na strzelnicę, Dylan przeprowadzi z tobą treningi samoobrony, a reszta się nie zmieni. — powiedział. Zatkało mnie. Będę zarządzać biznesem mojej rodziny. Czy on przez te wszystkie lata nie upadł? I przede wszystkim mam tu zamieszkać?!
— Wiem, że jest to dla ciebie bardzo egzotyczny scenariusz, ale musisz przejąć biznes, obiecuję ci, że postaram ci się pomóc jak tylko będę mógł. Oczywiście jeśli będziesz tego chciała. — rzekł.
— Wiedziałam, że w końcu do tego dojdzie. — westchnęłam. — Dam z siebie wszystko. — powiedziałam, a Vince skinął głową i dał mi znak, że mogę już iść.
Wręcz wbiegłam z biblioteki i zaczęłam biec korytarzem w poszukiwaniu łazienki. Łzy cisnęły mi się do oczu. Głównie przez to, że Vincent poruszył ze mną temat mojego taty. Tęskniłam za nim cholernie. Zaczęłam ryczeć. Nie wytrzymałam. Łzy zaczęły lać się po moich policzkach i zamazały mi cały obraz, więc biegłam na oślep, co szybko mnie zgubiło, bo poczułam, że na coś, a raczej na kogoś wpadłam. Cholera! Pomyślałam i czym prędzej przetarłam oczy rękawem bluzy, którą miałam na sobie. Jestem w dupie pomyślałam gdy ujrzałam osobę, na którą wpadłam...
_____________________________
Mam nadzieję, że się podobało. Dziękuje za wszystkie głosy i komentarze. No i standardowo przepraszam za wszystkie błędy, będę starała się je wyłapywać i od razu korygować przy pierwszej okazji. Zachęcam do wyrażania swojej opinii w komentarzach, albo pomysłów na jakieś wydarzenia napewno je rozważę i wezmę do siebie.
2374 słowa bez notatki.
Trzymajcie się dziękuje, za przeczytanie. <333
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro