Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

\14/

(Sobota)

Obudziłam się w szpitalu. Obok mnie na łóżku leżał Shane, Tony siedział na krześle zaraz przy łóżku, Dylan wraz z Vince'm stał przy oknie, Hailie siedziała na drugim krześle, a Will gdzieś zniknął.

— Mówiłem Ci, żebyś się nie darł, obudziłeś ją. — syknął z jadem Shane, gdy zobaczył, że otworzyłam oczy.

— To nie moja wina, że Tony jest skrajnym debilem i urwał klamkę. — żachnął się blondyn.

— Ja?! — zapytał. — Chyba ty. — burknął i przeniósł wzrok z Dylana, na którego wcześniej spojrzał, na mnie.
— Jak się czujesz? — spytał z troską.

— Szczerze? — zaczęłam zachrypniętym głosem, co mnie trochę zdenerwowało. Odchrząknęłam. — Chujowo. — mruknęłam już gładszym głosem.

— Jiyeon słownictwo. — upomniał mnie najstarszy z nas. Wiedziałam jednak, że cieszy się, że się obudziłam.

— Shane. — zaczęłam, a chłopak od razy na mnie spojrzał.

— Co? Coś się stało? Coś Cię boli? Coś Ci przynieść? — pytał.

— Nie. Po prostu przygniatasz mi rękę. — powiedziałam, a chłopak jak oparzony zszedł z łóżka szpitalnego. Chłopak popatrzył na mnie przepraszająco, a ja posłałam mu słaby, ale szczery uśmiech, przez który chyba trochę mu ulżyło.

— Co się tam stało? — zapytał najstarszy. Wzdrygnęłam się, na dźwięk jego lodowatego głosu i od razu spoważniałam i przeniosłam na niego swój wzrok.
Westchnęłam, ale opowiedziałam mu wszystko, tak jak pamiętałam.
W tym wszystkim zastanawiało mnie jedno. Dlaczego zabiłam tego faceta? Szczerze mówiąc nie musiałam tego robić. Nawet nie chciałam, a jednak to zrobiłam. Sama nie wiedziałam dlaczego. Może ze strachu, lub przypływu zbyt wielu sprzecznych emocji.
Nie chciałam o tym myśleć, ale nie mogłam przestać.

— Pójdę po kawę. — powiedział Vince, odchodząc od okna i kierując się w stronę drzwi wyjściowych. — Ktoś coś chce? — spytał bez emocji. Wszyscy oprócz Will'a, który nagle pojawił się w sali, pokręciliśmy przecząco głowami. Vincent wyszedł z pokoju. Po nim wyszedł Will, który musiał odebrać ważny telefon, Dylan poszedł zaprowadzić Hailie do łazienki, a Shane stwierdził, że on jednak chce kawę i pognał do najstarszego brata.

W pokoju szpitalnym zostałam tylko ja i Tony. Spojrzałam w jego piękne, niebieskie tęczówki, które w tym momencie wyrażały tylko troskę. Chłopak chwycił mnie lekko za podbródek i pocałował delikatnie, lecz namiętnie.

— Martwiłem się o Ciebie idiotko. — powiedział, gdy się od siebie oderwaliśmy. Nasze twarze dzieliły centymetry, a chłopak cały czas trzymał mój podbródek.

— Wiem. — mruknęłam i cmoknęłam go szybko w usta. — Jak to wygląda w kwestii policji i tak dalej? — spytałam. Nie chciałam iść siedzieć za zabójstwo. W ogóle nie chciałam iść siedzieć.

— Ogarnęliśmy to. Nowe auto będziesz mała do końca tygodnia. — powiadomił mnie. Kamień spadł mi z serca. Nie będę miała problemów z prawem, a w tym momencie to było jedyne czego chciałam i czego potrzebowałam.

— Jesteście dla mnie za dobrzy. — powiedziałam, a chłopak uniósł lekko kąciki ust. — Masz szlugi? — spytałam. Potrzebowałam zapalić. Tony nic nie odpowiedział tylko wyjął paczkę czerwonych marlboro z kieszeni, po czym podał mi ją. Wiedział, że to moje ulubione, powiedziałam mu to kiedyś. Uwielbiałam je odkąd pamiętam. Mój ojciec je palił. Kiedyś, a dokładniej gdy miałam 9 lat, zwinęłam ojcu z paczki jednego papierosa. Chciałam spróbować. Poszłam do swojego, różowiutkiego pokoju z księżniczkami disney'a na ścianach i zapaliłam papierosa, zapalniczką, którą zawinęłam z ogromnego salonu. Smakował ohydnie. Po pierwszym zaciągnięciu się wyrzuciłam go przez okno i zaczęłam strasznie kaszleć.
Wtedy przysięgłam sobie, że już nigdy więcej nie wezmę do ust tego świństwa.

Załamałam tą przysięgę w wieku 13 lat.
Po śmierci mojej matki. Wtedy zaczęłam nałogowo palić. Nie przestałam do teraz, a po rzekomej śmierci ojca, mój nałóg tylko się spotęgował. Kiedy wyjeżdżałam z Korei dużo myślałam o tym dlaczego to właśnie mnie się to przytrafiło. Dlaczego to ja nagle straciłam wszystko co było dla mnie ważne. Czym tak w życiu zawiniłam, że to przytrafiło się, akurat mnie.
Dopiero później podczas mieszkania u ciotki zaczęłam dostrzegać plusy, tego wszystkiego. Stałam się samodzielna, silna i niezależna. Radziłam sobie. Pracowałam, żyłam na własną rękę. Wiedziałam, że ojciec byłby ze mnie dumny. Mama zresztą też. Była cudowną kobietą. Była piękna, mądra i dobra. Była wspaniałą matką, dla mnie i mojego brata. Robiła wszystko co w jej mocy, aby dobrze nam się żyło i aby niczego nam nie brakowało. Kochała nas bezgranicznie. Pamiętam jak zawsze w soboty o poranku, wychodziła ze mną na spacery do pobliskiego parku.
Nie zasłużyła na to, co ją spotkało.

Wyjęłam jednego papierosa z paczki, włożyłam go do ust i odpaliłam zapalniczką, którą chłopak zawsze wkładał do paczki. Od razu się zaciągnęłam. Poczułam ulgę. Poczułam się dobrze.
Tony położył się obok mnie, a ja podałam mu papierosa, którego od razu chętnie ode mnie przejął i zaciągnął się, po chwili wypuszczając dym z ust.
Nie wiedzieć czemu w tym pokoju nie było czujnika dymu, więc nie musieliśmy się martwić.
Podwaliśmy tak sobie papierosa, aż się nie wypalił. Gdy tak się stało, chłopak podszedł do okna i wyrzucił niedopałek.

— Kocham Cię. — powiedziałam gdy znów położył się obok mnie i wtuliłam się w jego tors.

— Ja Ciebie też. — odpowiedział i pocałował mnie w czoło.

— Kiedy będę mogła stąd wyjść? — spytałam.

— Dzisiaj. Spałaś przez dwa dni, a lekarze stwierdzili, że nie ma sensu Cię tutaj przetrzymywać. — odpowiedział, przez co mi ulżyło. Nie lubiłam szpitali, chyba nikt ich nie lubił, ale ja szczególnie. Głównie przez to, że przesiedziałam w nich dość sporo czasu w dzieciństwie.

Leżeliśmy tak dopóki nie wróciła reszta. Zaczęli pakować moje rzeczy. Byłam im wdzięczna za to, co dla mnie robili. Będę im za to wdzięczna do końca życia.
Kiedy spakowaliśmy wszystkie rzeczy, wszyscy opuściliśmy szpital. Na zewnątrz szybko ustaliliśmy kto z kim jedzie, schowaliśmy rzeczy do bagażnika i wsiedliśmy do aut. Ja jechałam z bliźniakami, a Hailie, Dylan i Will, jechali z Vince'm.

— Włączysz mi Lane? — spytałam Shane'a, gdy siedzieliśmy już w samochodzie.

— Włącz sobie, przecież masz rączki. — powiedział i odpalił silnik. Ja podłączyłam swój telefon, który chyba był nowy, bo nie było na nim tych wszystkich uszkodzeń.
Włączyłam moją jedną z ulubionych piosenek Lany, czyli „Gods & Monsters".
Od razu zaczęłam śpiewać, a po chwili przyłączył się do mnie Shane, a Tony nam zawtórował. Potem włączyło się
„Shut Down" od blackpink. Oczywiście z Shane'm nie bylibyśmy sobą gdybyśmy nie zaczęli drzeć mordy na cały samochód. Tony tylko przewrócił oczami, ale widziałam ten mały uśmiech, który co chwile pojawiał się na jego twarzy.
Było świetnie do momentu, w którym uświadomiłam sobie, że skoro spałam dwa dni to przegapiłam imprezę, na którą razem z Hannah próbowałyśmy się wbić miesiącami. Kurwa. Mam nadzieje, że moja blondyna bawiła się dobrze. Muszę do niej zadzwonić i wypytać jak było.

Gdy podjechaliśmy pod rezydencje, poczułam niewyobrażalną ulgę. Cieszyłam się, że jestem już w domu...

_____________________________

Heej, dzisiaj taki krótszy rozdział. Obiecuję, że następny będzie dłuższy.
1068 słów bez notatki.
Przepraszam za wszystkie błędy, będę się starała je na bieżąco korygować.
Trzymajcie się, miłego dnia/nocy <333

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro