/1\
Kolejną godzinę siedzę już w tej restauracji. Jako, iż jest weekend, mamy ful klientów, więc nie mogę sobie zrobić chociaż chwili przerwy. Siku wstrzymuje od 3 godzin. Co chwilę muszę latać do stolików i spisywać zamówienia, przekazywać je do kuchni, z której zabieram już gotowe do podania jedzenie, podaje je gością, obowiązkowo życzę „smacznego" i idę po kolejne zamówienia i tak w kółko. Jakby tego było mało muszę być nadzwyczajnie miła, uprzejma i kulturalna, gdyż jesteśmy restauracją luksusową i elegancką o bardzo wysokich standardach, przez co na posiłek u nas pozwolić mogą sobie tylko największe szychy. No dobra może nie tylko one, ale w szczególność.
Jak można się domyślić jestem kelnerką. Nie powinnam tak narzekać na tą prace, bo w końcu tak przecież wygląda praca kelnerki w każdej restauracji, ale Ci bogacze doprowadzają mnie czasem do szału. Niektórzy zachowują się jak jacyś panowie świata, jak bogowie, na których widok trzeba natychmiast padać na kolana i składać pokłony. Nie rzuciłam tej roboty tylko dlatego, że dobrze płacili, a pieniądze były mi teraz potrzebne do życia bardziej niż tlen.
Nie miałam kolorowego życia, ledwo wiązałam koniec z końcem. Musiałam godzić szkołę z pracą. W tygodniu od razu po zakończeniu zajęć jechałam do pracy i siedziałam do późna, a w weekendy pracowałam od rana do późnego wieczora. Nie miałam praktycznie czasu na naukę co tylko dokładało mi problemów. Dostałam stypendium w bardzo dobrym i przede wszystkim bardzo drogim liceum, nie mogłam sobie pozwolić na opuszczenie się w nauce, bo straciłabym stypendium, a to było mi teraz najmniej potrzebne. Dlatego gdy tylko miałam chwilę przerwy w pracy, albo się uczyłam, albo robiłam ściągi. Inaczej bym nie pociągnęła. Jeśli chodzi o ściągnie to miałam je w małym palcu. Ściągałam odkąd tylko pamiętam, nigdy nie miałam za bardzo czasu na naukę, no i nie oszukujmy się gdy byłam młodsza nie chciało mi się uczyć. Teraz szczerze mówiąc wolałabym zmuszać się do ślęczenia nad książką od matematyki niż być tutaj i użerać się z bogaczami, z którymi nie dość, że miałam styczność w pracy to jeszcze byłam zmuszona egzystować wśród nich w szkole.
— Słucha mnie Pani w ogóle? — zapytał mężczyzna, do którego stolika przed chwilą podeszłam, aby przyjąć zamówienie. Przy jego stole siedziała również kobieta, która wyglądała bardzo miło i przyjaźnie, ale przy tym bardzo elegancko.
— Przepraszam, mógłby Pan powtórzyć zamówienie? — spytałam uprzejmie.
— Poproszę dwie lazanie i pół misek owoców morza. — powtórzył, a ja zapisałam wszystko w swoim notesie.
— Dobrze. Czy mogłabym zaproponować państwu coś do picia? — spytałam.
— Poprosilibyśmy wino, tylko nie możemy się zdecydować. Mogłaby nam Pani pomóc? — spytała tym razem kobieta.
— Naturalnie. — odpowiedziałam. Podeszłam do karty dań i wskazałam parze jedno z najlepszych win, które oferowaliśmy. — Będzie świetnie współgrało z owocami morza. — dodałam.
— W takim razie poprosimy. — powiedział mężczyzna. Dopisałam wino do zamówienia tej dwójki i odeszłam w stronę kuchni po drodze zgarniając ze sobą puste już talerze po gościach.
W kuchni przekazałam zamówienie i poszłam pozbierać resztę naczyń. Gdy już zapanował jakikolwiek porządek, a ja już miałam otwierać książki i zacząć robić ściągi na sprawdzian z biologii, kartkówkę z hiszpańskiego i kolejny sprawdzian tym razem z francuskiego, usłyszałam.
— Yeonka stonka stolik ósmy! — krzyknął z zaplecza mój znajomy również kelner.
Nie chętnie podniosłam się z krzesła, na którym siedziałam, schowałam książki z powrotem do plecaka, z którego wcześniej je wyjęłam, aby zrobić ściągi i ruszyłam w stronę wskazanego stolika.
Siedziało tam pięciu chłopaków, no może dwóch mogłam nazwać już mężczyznami, ale pozostała trójka stanowczo była jeszcze chłopakami, tak na oko wyglądali jakby byli w moim wieku, z nimi wszystkimi siedziała dziewczyna, tak na oko mogła mieć z 15 może 16 lat.
Podeszłam bliżej.
— Dobry wieczór czy mogę przyjąć od państwa zamówienie? — spytałam uprzejmie tak jak zawsze. Czułam na sobie czyjś wzrok, szybko okazało się, że to te trzy gnojki się na mnie patrzyły. No cóż nie mogę zaprzeczyć, że moje azjatyckie geny robiły robotę, miałam smukłe ciało, którego zazdrościła mi nie jedna dziewczyna, czarne zadbane, jedwabne włosy no i twarz miałam tak symetryczną, że to aż chyba nie możliwe i może nie byłam jakaś najładniejsza, ale najbrzydsza też nie byłam. Jak czasem patrzyłam na siebie w lutrze to aż sama bym się przeleciała.
— Tak. Ja poprosiłbym owoce morza. — powiedział mężczyzna, który wyglądał na najstarszego i najpoważniejszego z nich wszystkich.
— Ja poproszę gnocchi. — powiedział drugi i ostatni przy tym stole, którego uznawałam za mężczyznę.
— A ja spaghetti. — odezwał się jeden z dwóch szatynów. Wyglądał dość miło. Oczywiście wszystko na bieżąco notowałam.
— U mnie to samo. — poinformował mnie blondyn co oczywiście zapisałam.
— Dla mnie będzie arancini. — odparł drugi szatyn.
— A dla Ciebie Hailie? — zagadnął dziewczynę drugi mężczyzna.
— Dla mnie? Eee... Dla mnie będzie eee... — jąkała się i szybko zerknęła na swoją kartę dań. — Może eee te pierożki na parze? — bardziej zapytała niż stwierdziła.
— Nie bierz ich... Są ohydne... — wypaliłam czego natychmiast pożałowałam, ponieważ oczy wszystkich przy stole powędrowały na mnie. Kurwa nie powinnam była się odzywać, albo jak już musiałam coś palnąć to dlaczego zwróciłam się do niej na ty? — Znaczy, przepraszam. Może wybierze sobie Pani coś smaczniejszego? — spytałam, ale za wiele to mi nie pomogło. Modliłam się w duchu, aby nie były to jakieś ważne szychy, bo gdyby tak było to już mogę zacząć szukać nowej roboty.
— W takim razie poproszę lazanię. — powiedziała dziewczyna, a ja dopisałam to w notesie.
— Czy będą państwo chcieli coś do picia? — zapytałam.
— Poproszę o butelkę najlepszego czerwonego wina. — powiedział najstarszy z całej szóstki naszych gości, przynajmniej jak na moje oko. Po tym jak dopisałam to do zamówienia dotarło do mnie, że jestem w dupie, typ zamawia najlepsze wino, a u nas najlepsze równa się najdroższe, czyli musi to być jakaś mega szycha, której tylko ja nie kojarzę.
Wyjebią mnie z roboty jak nic.
Gnojki, które rozbierały mnie wzrokiem poprosiły o piwo, a dziewczyna o szklankę wody.
Udałam się do kuchni, aby przekazać zamówienie kucharzą. Przyszykowałam napoje, o które poprosili, ułożyłam je na tacy znajdującej się w mojej dłoni i wyszłam z kuchni kierując się do stolika numer osiem. Gdy byłam już przy stoliku rozłożyłam napoje zgodnie z tym jak zamówili je goście. Przy dwóch najstarszych postawiłam kieliszki, a zaraz potem nalałam do nich wino, o które prosili. — Jedzenie powinno być gotowe za maksymalnie 15 minut. Czy mogłabym jeszcze coś dla państwa zrobić? — spytałam z nadzieją, że nie usłyszę żadnej odpowiedzi, lub będzie ona brzmiała „nie" co będzie dla mnie wyraźnym sygnałem, że mogę się oddalić.
— Właściwie to tak. — powiedział szatyn z mnóstwem tatuaży.
— Jak mogę Panu pomóc? — spytałam i spojrzałam na niego. Chciałam już po prostu z tamtąd odejść zwłaszcza, że znowu zaczęli się schodzić klienci i musiałam obsłużyć również ich i posprzątać stoliki, aby były gotowe na przybycie kolejnych gości.
— Mogłabyś podać mi swój numer. — powiedział, a ja zastygłym. Czy ja dobrze usłyszałam? On chce abym podała mu mój numer? Nie na takiej opcji, ni chuja.
— Przykro mi, ale niestety nie mogę podawać takich informacji w pracy. — powiedziałam najspokojniej jak umiałam, jednak na mojej twarzy dało się dostrzec nutkę niepokoju i zdenerwowania.
— W takim razie o której kończysz? — zapytał. Boże typie co ty ode mnie chcesz, co?
— Tony zostaw ją. Nie widzisz, że nie jest zainteresowana? — spytał drugi szatyn. Dopiero teraz dostrzegłam jak są do siebie podobni, przynajmniej z wyglądu.
Chłopak na słowa swojego bliźniaka tylko przewrócił oczami i upił luk piwa z butelki.
— Zaraz zostanie państwu przyniesione jedzenie. — powiedziałam. To była moja jedyna deska ratunku, aby się z tamtąd ulotnić co mi się udało zaraz po wypowiedzeniu tych słów.
Poszłam do kuchni, po drodze zgarniając kilka brudnych naczyń.
Po wejściu przez te charakterystyczne drzwi moim oczom ukazało się gotowe zamówienie i o dziwo nie było ono dla ósemki. Właśnie chciałam chwycić talerze, ale sprzątnął mi je sprzed nosa James - też kelner. Musiał kurwa.
— Yeonka ty chyba się bardzo polubiłaś z gośćmi ze stolika ósmego. Zanieś im ich zamówienie. — zaśmiał się i zniknął za drzwiami wychodząc z kuchni.
Nienawidzę tego gnoja.
Chwyciłam zamówienie i skierowałam się do stolika. Rozłożyłam część dań, a dokładnie cztery, gdyż tyle udało mi się zabrać na raz, na moje szczęście z pozostałą dwójką talerzy wyręczył mnie mój kochany kolega z pracy James, który postawił dania przed ich właścicielami, a zaraz po tym dolał dwóm najstarszym przy stole wina.
— Smacznego. — powiedzieliśmy równocześnie i odeszliśmy.
Posprzątałam kilka stolików, po czym udałam się na dwór w celu odetchnięcia świeżym powietrzem. Wyszłam przez zaplecze i z uśmiechem oparłam się o ścianę budynku. Wyciągnęłam z kieszeni paczkę papierosów, po czym wyciągnęłam z niej jednego i odpaliłam. Cieszyłam się, że jestem tam sama, jadnak długo tą samotnością się nie nacieszyłam, ponieważ po chwili obok mnie stanął James. Westchnęłam i zaciągnęłam się papierosem.
— Czego chcesz? — spytałam.
— Wyszedłem na przerwę. Kopsniesz jednego? — spytał na co ja rzuciłam mu paczkę papierosów. Chłopak wyjął jednego, odpalił za pomocą zapalniczki, którą zawsze wkładałam do środka paczki i odrzucił mi ją z powrotem.
— Ten z tatuażami z ósemki... — zaczął.
— Co z nim? — spytałam.
— Chyba wpadłaś mu w oko. — odparł, zaciągając się.
— No napewno. — prychnęłam. — Chyba moja dupa wpadła mu w oko. — znowu prychnęłam.
— Czasami się zastanawiam jak ty to wytrzymujesz. W sensie mnóstwo typów cię obcina wzrokiem i jeszcze niektórzy się podwalają, albo rzucają jakieś zboczone teksty. Jak ty to znosisz? — spytał.
— Proste. Tacy zawsze zostawiają hojny napiwek. Bardzo hojny. — odparłam i się zaciągnęłam. Moja przerwa dobiegała końca więc rzuciłam papierosa, a raczej to co z niego zostało na ziemię i udeptałam go butem. Do James'a mruknęła tylko ciche „spadam" i wróciłam na sale.
Gości było już mniej gdyż zbliżała się godzina zamknięcia, jadnak stolik ósmy cały czas był zajęty przez piątkę mężczyzn i dziewczynę. Wszyscy mieli już puste talerze z wyjątkim szatynki, która cały czas męczyła swoją lazanię. Widziałam, że najstarszy z nich coś do niej mówi, a ona jest bliska płaczu. Wiedziałam, że nie powinnam się wtrącać, ale kiedy tak się jej przyglądałam coś we mnie pękło. Podeszłam do stolika i zaczęłam zbierać puste talerze. Miałam nadzieje, że dzięki temu ich rozmowa, a raczej monolog najstarszego z nich się zakończy, pomyliłam się.
— Jedz Hailie. — powiedział najstarszy.
— Nie mogę już. — odpowiedziała mu cicho szatynka.
— Nie smakuje Ci? — zapytał drugi najstarszy.
— Nie, jest bardzo dobre. Po prostu nie mam apetytu. — odpowiedziała.
— Ostatnio coś często nie masz apetytu. — prychnął napakowany blondyn, sprzed którego właśnie zabierałam talerz.
— Właśnie. Jadłaś coś dzisiaj w ogóle? — zapytał jeden z bliźniaków. Dziewczyna milczała. — Tak myślałem. — prychnął.
Ja zabrałam ostatni talerz i czekałam na polecenie dotyczące lazanii, czy mam już ją zabrać czy jeszcze zostawić.
— Dokończymy tą rozmowę w domu. — odrzekł chłodno najstarszy. — Będziesz to jeszcze jeść? — spytał, a szatynka pokręciła przecząco głową. Od razu ruszyłam do dziewczyny i zabrałam jej talerz z prawie nie tkniętą lazanią.
Odniosłam talerze do kuchni, po czym poszłam dalej sprzątać stoliki.
Było już późno i w restauracji nie było już praktycznie nikogo oprócz pracowników. Naszymi jedynymi gośćmi byli ci z ósemki, tylko oni zostali, jednak również na nich przyszedł czas, bo zaczęli się zbierać. Posłałam im ostatnie spojrzenie i wróciłam do mycia stolika. Chwile po tym ktoś szturchnął mnie w ramię. Podniosłam wzrok i ujrzałam chłopaka z tatuażami z ósemki. Był przystojny, cholernie przystojny.
— Mogę w czymś pomóc? — zapytałam. Odłożyłam szmatkę, którą myłam stolik i spojrzałam w oczy chłopka. Były piękne zresztą tak samo jak ich właściciel, ich bladoniebieski kolor był hipnotyzujący.
— Dasz mi swój numer? — zapytał. Miałam mu właśnie odpowiedzieć to co wcześniej, a mianowicie, że nie mogę się wymieniać takimi rzeczami w pracy, ale on mnie wyprzedził i pokazał mi godzinę na ekranie swojego telefonu. 22:05. Teoretycznie skończyłam pracę pięć minut temu. — To jak? — spytał. Westchnęłam, ale podałam mu mój numer.
— Jak się nazywasz? — zapytał.
— Bawimy się w dwadzieścia pytań? — zagadnęłam i uśmiechnęłam się do niego.
— Może.
— Choi Jiyeon. — odpowiedziałam. — A ty? — jak on wie jak mam na imię to ja też powinnam wiedzieć jak brzmi jego.
— Tony Monet. — oświeciło mnie. Jego nazwisko, znałam je ze szkoły. Japierdole jak ja mogłam nie poznać pierdolonych Monetów. Przecież z czwórką z nich chodziłam do szkoły. Z bliźniakami miałam nawet kilka lekcji razem. Co jest ze mną nie tak? Chociaż zważając na to, że kiedyś podczas pracy nie poznałam własnej cioci, która przyszła zobaczyć jak mi idzie to nie było żadne zaskoczenie. W pracy nie umiałam rozpoznać żadnego znajomego oprócz moich współpracowników. Było to strasznie dziwne, no ale cóż tak już miałam.
Czułam, że powinnam mu powiedzieć, że jestem zajęta. Każdy mi powtarzał, że od Monetów lepiej trzymać się z daleka, jednak on miał w sobie coś takiego co mnie do niego ciągnęło.
— Mamy razem kilka lekcji jeśli się nie mylę. — powiedziałam na co Monet zareagował zdziwieniem, które jednak nie zagościło zbyt długo na jego twarzy, bo po chwili miał już zupełnie neutralny wyraz twarzy, więc albo to wiedział, albo nie chciał po sobie pokazać, że kompletnie mnie z zajęć nie kojarzy. Obstawiałam to drugie.
— Kojarzę cię. — odparł i usadowił się na jednym z krzeseł przy stoliku, który myłam.
— Doprawdy? — spytałam z niedowierzaniem.
— Dobra nie kojarzę cię.
— Wiedziałam.
— Ale od dzisiaj będę się na Ciebie gapił cały czas. — uśmiechnęłam się. — Masz śliczny uśmiech, w ogóle jesteś śliczna. — powiedział, na co trochę się zarumieniłam.
— Dobra Monet ty chyba o jedno piwo za dużo wypiłeś.
— Już przed tym jednym piwem uważałem, że jesteś piękna.
— Dobra idź, bo jeszcze zacznę żygać tęczom od tego twojego słodzenia. — powiedziałam, a chłopak wstał z krzesła, które od razu za sobą zasunął.
— Niech Ci będzie. — powiedział po czym odwrócił się z zamiarem pójścia do wyjścia, czego jednak nie zrobił, bo odwrócił się z powrotem w moją stronę i podszedł bliżej. Nachylił się nad moim uchem i szepnął. — Wrócę do słodzenia Ci w poniedziałek słonko. — i tak po prostu odszedł.
— Ja Ci kurna dam „słonko"! — krzyknęłam za nim zanim wyszedł z lokalu. I już do końca wieczora Tony Monet zaprzątał mi głowę.
_____________________________
Pierwszy rozdział za nami! 2273 słowa bez notatki!!! Mam nadziej, że da się to czytać i nie ma niewiadomo jakiej tragedii jeśli chodzi o błędy, za które z góry przepraszam. Jeśli jakieś zauważycie to napiszcie w komentarzach, a ja jak najszybciej to poprawię. To moja pierwsza książka, więc mam nadzieje, że komuś się spodoba.
Dziękuje za przeczytanie<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro