Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9

Szybko zapakowałem kilka noży i ruszyłem do wyjścia, by Mike nie musiał za długo czekać. Gdy mnie zobaczył, machnął ręką bym szedł za nim.

-Szczerze mówiąc, jeszcze na to trochę za wcześnie. Miałem cię z tym wszystkim zapoznać, kiedy się trochę podszkolisz, ale potrzebujesz miejsca do spania- stwierdził, znudzonym, zachrypniętym głosem- a więc, teraz będziesz mnie uważnie słuchać i nie przerywać, jasne? Pytania zadasz potem- kiwnąłem głową- jeżeli chcesz opanować przestępczość w queens, musisz zacząć od najtrudniejszego, czyli handel narkotykowy. Tak się składa, że znam największą szychę w tym biznesie i za chwilę mu cię przestawię, więc masz się zachowywać. Jeżeli chodzi o dilerkę, to zapamiętaj ważną rzecz. Najpierw są producenci. Musisz z nimi dobrze żyć. Oni "pichcą", czyli produkują towar. Potem, najważniejsi dilerzy, którzy sprowadzają towar, bądź kupują bezpośrednio od producentów. Z nimi też musisz mieć dobre układy. Niżej w hierarchii znajdują się tak zwani "miejscowi dilerzy", którzy obejmują dany region, czyli ty. Mają kontakt z tymi u góry, chociaż ty, jako terenowy szef mafii, podlegasz jedynie Kingpinowi, a Scarface, czyli gość, z którym się spotkamy, może ci nagwizdać. Powinien przywitać cię z otwartymi ramionami, bo w queens brakuje kogoś, kto utrzyma to wszystko w ryzach. Trochę niżej, mamy zwykłych, szarych dilerów, którzy biją się między sobą o twoje względy. Potem zostają jeszcze pośrednicy, najczęściej nastolatki, lub młodzi ludzie, którzy chcą się dorobić. Skupują towar a potem sprzedają go trochę drożej dzieciakom pod szkołą, spiętym biznesmenom i bezdomnym ćpunom. Jakieś pytania?

-Em... chyba nie- stwierdziłem niepewnie. Dość dużo informacji do zapamiętania- albo tak- powiedziałem- mam być dilerem? Nie taką miałem umowę z panem Fiskiem.

-Jeżeli chcesz tu cokolwiek znaczyć, to musisz rządzić narkotykami. A nie ma lepszego sposobu na kontrolę i zrozumienie handlu, niż samemu handlować, prawda? Oczywiście możesz jeszcze wymordować kilkunastu podwładnych Scarface'a, by zyskać jego respekt, ale myślę, że pierwsza opcja bardziej do ciebie przemawia, co?- uniósł brew.

-Tak, chyba tak- odpowiedziałem szybko, a on się roześmiał.

-I jeszcze jedno. Musisz wymyślić sobie jakąś ksywkę. Nie zdradzaj swojego nazwiska byle komu. Tutaj, jest to oznaka zaufania, a pewnie wiesz, że nie wszyscy są go godni- powiedział, a ja kiwnąłem głową.

-Na zaufanie trzeba zasłużyć- wyrecytowałem, na co on mruknął z uznaniem.

-A więc? Wymyśl sobie jakiś pseudonim- rozkazał, a ja zamyśliłem się. Nagle przypomniało mi się, jak nazwał mnie barman. Uśmiechnąłem się lekko.

-Spike- powiedziałem, a on kiwnął głową.

-Całkiem nieźle- uznał, a ja schowałem ręce do kieszeni.

-A ty? Jaką masz ksywkę?- spytałem, unosząc brew.

-Mickey-mruknął, a ja parsknąłem śmiechem, na co on trzepnął mnie w tył głowy. Spojrzałem na niego z miną obrażonego dziecka, a on zaśmiał się złośliwie. Nawet nie zorientowałem się, kiedy dotarliśmy pod obskurną kamienicę.

-To tu?- spytałem z lekkim niesmakiem, a on przewrócił oczami.

-Tak, tu- mruknął. Dopiero teraz zauważyłem, że obok drzwi stoi dwóch mężczyzn, ubranych w luźne dresy i bluzy. Mike zatrzymał mnie gestem dłoni- jeszcze jedno. Nie wyskakuj przypadkiem z "pan Scarface". Mów do niego tak, jakbyście byli równi sobie. Okaż mu szacunek, ale nie uległość, jasne? Pamiętaj, że to on, ma szanować ciebie- ostrzegł mnie, a ja kiwnąłem głową. Podeszliśmy do wejścia, a jeden z mężczyzn zatrzymał nas gestem dłoni i wskazał na kamerkę umieszczoną nad drzwiami. Mike podszedł do niej- Scarface, to ja, Mickey. Przyprowadziłem ci gościa- powiedział. Usłyszeliśmy dźwięk otwieranych drzwi i już po chwili byliśmy w środku. Dwóch ochroniarzy chciało nas przeszukać, ale usłyszeliśmy gruby, niski, lekko zachrypnięty głos z pomieszczenia na końcu korytarza.

-Puśćcie ich. To są goście specjalni. Mogą wejść- zawołał. Ruszyliśmy przed siebie. Weszliśmy do ciemnego pomieszczenia, wyglądającego na jakiś gabinet.

Pomieszczenie było urządzone dość nowocześnie. Od razu rzucił mi się w oczy sporych rozmiarów barek, jednak nie tak pokaźny, jak ten w biurze Kingpina. Pod ścianą, stało duże biurko, wykonane z ciemnego drewna. Dobrze zbudowany, wysoki, brązowowłosy mężczyzna z wielką blizną, przecinającą prawe oko, uścisnął Mike'owi rękę, a potem gestem dłoni zaprosił nas do stolika, stojącego na środku pokoju. No to już wiem, skąd ten pseudonim. Usiedliśmy na kanapach, rozstawionych po drugiej stronie.

-Co to za dzieciak?- zapytał.

-Scarface, przedstawiam ci Spike'a. Mój następca- powiedział. Mężczyzna zmierzył mnie wzrokiem, a po chwili uśmiechnął się lekceważąco.

-To Fisk najmuje teraz dzieci, tak? Ile masz lat, mały?- spytał kpiąco, a ja zmarszczyłem brwi. Traktował mnie z góry.

-Nie twój problem- odparłem lodowato. Scarface ponownie zmierzył mnie wzrokiem. Po chwili, roześmiał się.

-Wyszczekany jak trzeba- stwierdził, a ja uśmiechnąłem się cwaniacko- a więc, w jakiej sprawie do mnie przychodzicie?

-Chciałem zapoznać młodego z najważniejszą szychą w branży- stwierdził Mike- zastanawiałem się też, czy nie dałbyś Spike'owi trochę towaru na dobry start. Odda ci, jak tylko się dorobi- spojrzałem na niego pytająco.

-A pewnie, że dam!- wykrzyknął Scarface i podszedł do wielkiego sejfu. Otworzył go i wyciągnął mały kartonik. Położył go niedbale na stole i gestem dłoni pokazał mi, żebym zajrzał do środka. Uniosłem brwi, widząc w nim pełno malutkich woreczków z białym proszkiem. Spojrzałem pytająco na mężczyznę przede mną- to są małe działki, którymi zadowolisz ludzi na Peronie- znak zapytania na mojej twarzy powiększył się, a Scarface parsknął śmiechem- Mickey, nie pokazałeś mu jeszcze Peronu?- udał oburzenie, w międzyczasie wyciągając kilkanaście woreczków i dając mi je.

-Nie, jeszcze nie. Miałem zamiar go tam zabrać po wizycie u ciebie- oznajmił beznamiętnie Mike.

-I słusznie. Jeśli młody ma tu cokolwiek zdziałać, powinien zacząć od Peronu. A tak swoją drogą, wiesz na co się piszesz, Spike? Powinieneś być silny i dobrze walczyć, jeżeli chcesz coś osiągnąć. Bez urazy, ale wyglądasz mi na maksymalnie szesnaście lat i wątpię, byś potrafił pokonać kogoś, na ten przykład, mojego wzrostu- stwierdził, a na moje usta wkradł się drobny uśmieszek.

-Jestem silniejszy, niż ci się wydaje- powiedziałem, a on uniósł jedną brew.

-To może się tak przekonamy, hm?- zaproponował, na co ja kiwnąłem niepewnie głową- doskonale- klasnął w ręce- no to chodźcie- machnął na nas ręką, a my wstaliśmy i ruszyliśmy za Scarface'em. Wyszliśmy na zewnątrz, z drugiej strony budynku. Znajdował się tu niewielki plac. Mężczyzna zdjął marynarkę i stanął po jednej stronie boiska. Ja ustawiłem się naprzeciwko niego.

-Zaczynamy?- spytałem. Szatyn kiwnął głową i najwidoczniej czekał, aż zacznę pojedynek. Nie wahałem się. Ruszyłem na niego, jednak on też był szybki. Momentalnie odskoczył na bok, a ja wylądowałem niezgrabnie.

-Całkiem nieźle, mały- stwierdził, a ja uśmiechnąłem się delikatnie. Tym razem to on spróbował zadać cios, jednak ja złapałem go mocno za pięść i wykręciłem mu rękę tak, by był zmuszony klęknąć. Na moje usta wkradł się kpiący uśmieszek. W pewnej chwili Scarface podciął mi nogi, a ja runąłem na ziemię. Już myślał, że wygrał, jednak ja wygiąłem ciało w łuk i odbiłem się rękami od ziemi, wstając przy tym. Mężczyzna gwizdnął z uznaniem a ja kopnąłem go w szczękę, robiąc przy tym salto w tył. Szatyn upadł, a ja stanąłem nad nim i wyciągnąłem rękę, by pomóc mu wstać- nie najgorzej, Spike- stwierdził, chwytając mocno moją dłoń i podnosząc się z ziemi- może jednak dasz sobie radę- uznał, a ja uśmiechnąłem się.

-No dobra, idziemy, szczeniaku. Muszę pokazać ci jeszcze jedno miejsce- mruknął Mike. Pożegnaliśmy się ze Scarface'em i poszliśmy w nieznanym mi kierunku. Na pożegnanie, szatyn zapewnił mnie, że zawsze jestem u niego mile widziany. Nie to co w wieży. Jak to jest, że przestępcy okazują mi więcej serca, niż Avengers, którym rzekomo na mnie zależy? Bzdura. Nigdy im na mnie nie zależało. Reszta starała się jeszcze zachować pozory, ale pan Stark pokazywał to na każdym kroku.

-A więc, o co chodzi z tym całym Peronem?- zadałem pytanie, które nurtowało mnie, odkąd diler wspomniał o tym miejscu.

-Jeżeli centrum przestępczego półświatka w Nowym Jorku jest queens, to centrum przestępczego półświatka jest właśnie Peron- oznajmił Mike.

-A dlaczego nazywa się Peron?- staruszek przewrócił oczami.

-Strasznie dużo pytań zadajesz, Spike- powiedział- a nazywa się tak, bo jest to właśnie stary, opuszczony dworzec kolejowy. Miejsce dla wszystkich zbłąkanych duszyczek Nowego Jorku- zmarszczyłem brwi.

-Czyli...- zacząłem, ale mi przerwał.

-Czyli przychodzą tam wszyscy, którzy nie mają gdzie się podziać, lub chcą się zabawić. No i oczywiście muszą mieć z tobą dobre stosunki. W końcu będziesz tam rządzić- spojrzałem na niego zdezorientowany.

-A czemu...- znów wszedł mi w słowo.

-A temu, że jeśli będziesz kontrolował wszystko, co dzieje się na peronie, to naprawdę łatwo będzie ci zająć się resztą. Poznaj tam jak największą ilość osób. I pamiętaj, nie tolerujesz tam bezdomnych. Jeżeli ktoś chce zagrzać miejsce u ciebie, musi być ku temu jakiś dobry powód. Dobrym powodem jest na przykład to, że dany peronowicz kupuje od ciebie dragi. Ogólnie, musisz coś z tego mieć- stwierdził, a ja pokiwałem głową ze zrozumieniem- i jeszcze jedno. Nie wahaj się, żeby komuś przyłożyć. Pamiętaj, oni nigdy nie będą się wahać, jeśli będą mieli wybierać pomiędzy twoim życiem, a kasą, więc musisz być bezwzględny i pokazać, jaki jesteś silny.

Szliśmy dość długo. Dotarliśmy w końcu do zablokowanego wejścia, prowadzącego do zamkniętego kilkanaście lat temu dworca. Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że ktoś tam jest, ale jak widać, myliłem się. Oczywiście, ja wejdę bez problemu, ale zastanawiam się, jak Mike zamierza to zrobić.

-Teraz patrz- powiedział, a ja uniosłem brew. Mike zapukał kilka razy zabite deskami wejście. Zrobił to w dziwnym, najwidoczniej ustalonym wcześniej rytmie. Nagle usłyszeliśmy głośny trzask, a po chwili "drzwi" zaczęły unosić się w górę. Odsłoniły one mężczyznę, który podnosił je, ciągnąc za linę.

-Mickey! Dawno cię nie widziałem- zawołał wesoło, gdy weszliśmy do środka. Mechanizm unoszący wejście był dość prymitywny.

-Cześć. Przyprowadziłem nowego przełożonego- powiedział, wskazując na mnie- to jest Spike. Pójdę go przedstawić- machnął na mnie ręką i ruszył po schodach w dół. Było tu dość dużo pomieszczeń i korytarzy. Ciężko będzie się połapać. Weszliśmy do wielkiego, najpewniej byłego holu głównego. Było tam dość... w zasadzie nie wiem, jakiego słowa użyć. Pełno leżących, spitych do nieprzytomności lub zaćpanych nastolatków, obściskujących się par i śpiewających pijackim bełkotem szanty ludzi. Na oko było tu kilkadziesiąt osób i nikt nie przekraczał wiekiem trzydziestu lat- i jak?- spytał Mike, widząc moje zakłopotanie.

-Em... ciekawie?- stwierdziłem, a raczej spytałem. Staruszek roześmiał się.

-No to chodź- machnął na mnie ręką. Weszliśmy w ten tłum. Większość osób nawet na nas nie spojrzała. Podeszliśmy do grupki mężczyzn, wyglądających na około dwadzieścia kilka lat. Opierali się o ścianę i ceglane kolumny. Kilku z nich miało papierosy w ustach, niektórzy butelki w rękach.

-Mickey!- zawołał jeden z nich- trochę się tu zrobiło tłoczno, odkąd odszedłeś- westchnął, a Mike zaśmiał się.

-Spokojnie, przyprowadziłem Spike'a. Młody mnie zastąpi- oznajmił, wskazując na mnie.

-Ten smarkacz?- mężczyzna wybuchł śmiechem- i co on zrobi? Przecież oni go zjedzą- przewróciłem oczami i podszedłem do starszego. Momentalnie chwyciłem go za kołnierz koszulki i zmusiłem, by schylił się do mnie.

-Nie pozwalaj sobie, śmieciu- syknąłem. Mężczyzna zamachnął się, próbując mnie uderzyć, jednak przy ilości alkoholu w jego krwi, nawet bez moich mocy, uniknął bym tego ciosu. Ponownie chwyciłem go, wyciągnąłem z pasa nóż i przejechałem nim delikatnie po policzku starszego. Z cienkiego nacięcia, zaczęła sączyć się krew, a ja poczułem dziwną, chorą wręcz satysfakcję, widząc strach w jego oczach. Właśnie tak. Ma się mnie bać. Ponieważ strach, oznacza szacunek. Uśmiechnąłem się kpiąco.

-Puść go, Spike- Mike przewrócił oczami, jednak słyszałem w jego głosie nutkę rozbawienia- chodź, pokażę ci, jak sprzedać to co masz- ostatni raz rzuciłem mężczyźnie groźne spojrzenie i ruszyłem za staruszkiem- teraz słuchaj. Ci ludzie wiedzą, ile kosztuje jedna działka, ale ty też musisz to wiedzieć. Nigdy, nikomu nie ufaj, jeśli chodzi o pieniądze. Jedna porcja tego co masz, kosztuje jakieś pięćdziesiąt dolarów. Nie martw się, w końcu połapiesz się o co w tym chodzi. A teraz patrz i ucz się- mówiąc to, zabrał mi jedną z paczuszek, podszedł do dziewczyny, opierającej się o mur. Zauważyłem w jej palcach zwinięty w rulonik banknot. Mike wymienił się z nią w dość dyskretny sposób i wrócił do mnie.

-Skąd wiedziałeś, że ona chce to kupić?- spytałem.

-Diabeł tkwi w szczegółach, chłopcze. Szukaj osób z banknotami w dłoniach. Jeśli ktoś ściska kasę, to dlatego, że czeka, aż ktoś z dragami podejdzie się wymienić- oznajmił i dał mi znak gestem dłoni, bym sam spróbował. Zacząłem krążyć po sali z niesmakiem wymalowanym na twarzy. Jeżeli rzeczywiście mam tu spędzać większość czasu, to muszę sobie znaleźć jakieś osobne miejsce do spania. Nie zamierzam spędzać więcej czasu niż to konieczne, w tym śmierdzącym alkoholem, narkotykami i potem pomieszczeniu. W zasadzie, większość z tych ludzi zupełnie odpłynęła i nawet nie zdają sobie sprawy z  tego, że co chwila potykam się o nich lub pcham na ścianę, gdy wpadają na mnie. Przepychałem się przez tłum, aż w końcu zauważyłem chłopaka, który ściskał  w dłoni plik banknotów. Podszedłem do niego i zamachałem woreczkiem, na co on uśmiechnął się.

-Nie widziałem cię tu wcześniej. Coś za jeden?- spytał.

-Spike- przedstawiłem się.

-A skąd się tu wziąłeś, Spike?- zmarszczyłem brwi, słysząc pobłażanie w jego głosie. Nie chcę, by traktowano mnie jak jakiegoś smarkacza.

-Mickey mnie przyprowadził- wyjaśniłem, przewracając oczami.

-Czego taki dzieciak jak ty, może szukać w takim miejscu jak to?- spytał pobłażliwie, unosząc brew, a we mnie się zagotowało.

-Można powiedzieć, że jestem tu kimś w rodzaju szefa, więc nie pozwalaj sobie, bo cię stąd wywalę- wycedziłem przez zęby, a on zmarszczył brwi.

-Słuchaj, smarkaczu, nie wiem za kogo ty się uważasz...- zaczął, ale przerwałem mu, wymierzając jeden, celny cios w szczękę. Chłopak osunął się na ziemię, wykrzywiając przy tym twarz w grymasie bólu. Mike mówił, że nie mam się wahać, więc się nie wahałem. Kopnąłem go w brzuch i posłałem pogardliwe spojrzenie.

-Za kogoś silniejszego- stwierdziłem. Pomachałem mu woreczkiem przed twarzą- kupujesz?- spytałem z niewinnym uśmieszkiem. Nie doczekałem się odpowiedzi, więc po prostu wyjąłem mu pieniądze z ręki i wcisnąłem w nią narkotyki. Zadowolony z siebie wróciłem do Mike'a.

-I co?- spytał staruszek.

-Sprzedałem- uśmiechnąłem się do niego, a on zmierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem.

-W takim razie, poradzisz sobie, tak?- spytał i skierował się do wyjścia.

-Czekaj!- zawołałem i dogoniłem go.

-Czego chcesz?- przewrócił oczami.

-Sprzedałem jedną działkę, ale to nie znaczy, że sam sobie poradzę- powiedziałem oburzony.

-Chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, że musisz sobie radzić sam. Liczysz, że cały czas będę cię prowadzić za rączkę? I tak dałem ci szansę na dobry start, a to dużo. Spójrz prawdzie w oczy. Jesteś sierotą, na dodatek zwiałeś z domu dziecka. Nie masz na świecie nikogo, a to oznacza, że nikt ci nie pomoże, dociera?- starałem się zignorować to, jak wielki ból sprawiły mnie jego słowa. A raczej to, że miał rację. Jednak on, widząc mój zdezorientowany wyraz twarzy, westchnął głęboko- posłuchaj, Peter- pierwszy raz zwrócił się do mnie po imieniu- wiem, że masz ciężko, dzieciaku. Ale taka jest rzeczywistość. Pewnie do niedawna miałeś szczęście, ale tak naprawdę świat nie jest przyjaznym miejscem i tylko niektórych stać na luksus bycia dobrym i uczciwym, a ty do nich nie należysz, więc weź się w garść i zrób wszystko, by przetrwać. Teraz pójdziesz tam, sprzedasz resztę towaru, znajdziesz sobie jakieś miejsce do spania, a jutro chcę cię widzieć o szesnastej na treningu, jasne?- kiwnąłem głową, starając się nie wypuścić żadnej łzy- i pamiętaj dzieciaku. Masz być twardy. Nikt nie będzie się z tobą cackać, bo jesteś dzieckiem, jasne? Masz przeżyć- przez moment wyglądał tak, jakby chciał mnie przytulić, jednak ograniczył się do poklepania po ramieniu- trzymaj się, Spike- powiedział i skierował się do wyjścia. Nie zatrzymywałem go. Nie ma po co. Ma rację. Nie mam nikogo. Na świecie jest siedem i pół miliarda ludzi, a nie ma ani jednej osoby, która by się mną przejmowała. Nawet nie zauważyłem, kiedy pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Jestem żałosny. Po prostu żałosny. Stoję tu, płaczę i czekam. Nawet nie wiem na co. Na co ja do cholery liczę?! Że ktoś się przejmie? Że kogoś to zacznie obchodzić? A może jeszcze lepiej. Że ktoś mnie pocieszy? Podejdzie i tak po ludzku przytuli? Nie. Ja tego wcale nie potrzebuję. Nie potrzebuję tych głupich, ludzkich gestów. Jestem sam, ale tak jest dobrze. Przynajmniej nie muszę dbać o nikogo, poza mną. Właśnie tak. Nikogo nie potrzebuję. Niczego od nikogo nie chcę. Jestem zupełnie sam na świecie i jest mi z tym bardzo dobrze.

*****

2789 słów

Hejka!

Ale dłuugi wyszedł xD

Wiedzcie, że ksywkę dla Petera wymyśliła genialna GraFFitowa♥️

Zachęcam do przeczytania jej cudownych opowiadań, jeśli ktoś jeszcze tego nie zrobił :)

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Ps. Tak jak się umawialiśmy, jutro następny ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro