Rozdział 4
-Jak masz na imię?- wyszedł zza baru i chwycił mnie pewnie za rękę.
-Peter- powiedziałem, dając mu się zaciągnąć w stronę stolika.
-Ej! To jest Peter! Dajcie dzieciakowi spróbować- wrzasnął, podchodząc do stolika. Wszystkie spojrzenia skierowały się na nas, a ja oblałem się niezbyt efektownym rumieńcem. Po chwili wszyscy zgromadzeni roześmiali się.
-Tylko niech ten twój kurdupel nie połamie sobie rączek!- zakpił jeden. Po jednej stronie stołu usiadł niski, dość szczupły mężczyzna, a barman posadził mnie po drugiej.
-Will- przedstawił się człowiek, z którym miałem się zmierzyć.
-Peter- odparłem niepewnie i chwyciłem go mocno za dłoń. On też miał dość silny uścisk.
-Naprawdę? Będziecie się zakładać?- zakpił barman.
-Łatwy zarobek!- krzyknął ktoś z tyłu. Jeszcze zobaczymy. Zmierzyłem wzrokiem mojego rywala. Jakiś mężczyzna stanął przy stoliku i oparł się o niego.
-Nie zrób mu krzywdy, Will- warknął, na co siedzący naprzeciwko mnie uśmiechnął się kpiąco- start!- powiedział i uderzył w stół. W teorii mógłbym od razu zakończyć pojedynek, ale postanowiłem choć trochę poudawać, że jest ciężko. Siłowaliśmy się dłuższą chwilę, aż w końcu stwierdziłem, że chyba już wystarczy i przygwoździłem rękę Will'a do blatu. Wszyscy dookoła wytrzeszczyli oczy, a ja posłałem im bezczelny uśmiech.
-Ha! I co teraz?- zadowolony barman klasnął w ręce- dobra, wyskakiwać z kasy- zebrał pieniądze, podzielił sumę na pół i dał mi część. Spojrzałem na niego pytająco- no co? Gdyby nie ja, to byś nawet nie wpadł na to, że można tak zarobić- wyszczerzył się do mnie. Przewróciłem oczami, ale stwierdziłem, że nie będę się kłócić.
-Dobra, ale wydaje mi się, że zasłużyłem na piwo- stwierdziłem, idąc obok niego.
-Dzieciaku, zasłużyłeś na całą beczkę, ale dam ci tylko jedno, bo jeszcze jesteś malutki- powiedział i pstryknął mnie w nos, na co ja ponownie przewróciłem oczami- naleję ci, a ty idź się dowiedzieć czego tam chcesz.
Ruszyłem we wskazanym kierunku. Zauważyłem, że wszyscy przyglądali mi się, ale nie tak jak na początku. Z podziwem. Właśnie tak ma być. Podszedłem do interesującego mnie stolika.
-Peter, co nie?- zapytał mężczyzna.
-Tak, a pan?
-To nie jest istotne. Istotne natomiast jest to, czego chcesz- stwierdził.
-Chcę dowiedzieć się czegoś o Wilsonie Fisku- powiedziałem prosto z mostu.
-A co taki dzieciak jak ty może chcieć od takiego człowieka jak on?- spytał.
-To nie jest istotne. Istotne jest natomiast, co pan o nim wie- zacytowałem go.
-Wyszczekany, nie ma co- parsknął śmiechem, na co ja zmarszczyłem lekko brwi- ale to dobrze. Perswazja to najsilniejsza broń, dzieciaku. A wiem tyle, że to bardzo cwany facet. Jest królem nowojorskiej mafii. A wiesz czemu nigdy go jeszcze nie zamknęli?- pokręciłem głową- bo drugiego tak cwanego człowieka nie spotkałem. Nie mają żadnych dowodów. Kingpin jest dokładny i inteligenty. Nie zostawia śladów. A kiedy ktoś mu się narazi- zbliżył się do mnie- widziałem, jak zmiażdżył człowiekowi czaszkę gołymi rękami- otworzyłem szeroko oczy, jednak byłem skłonny w to uwierzyć- jeżeli chodzi o jego zdolności, to nie myl jego mięśni z tuszą. Wiesz dlaczego jest taki wielki?- pokręciłem głową- to wszystko mięśnie- trochę mnie zatkało. Nie spodziewałem się tego. Czy to w ogóle możliwe z biologicznego punktu widzenia? Nic dziwnego, że jest taki silny- znają go politycy i reszta całej tej burżuazji. Bywa na przyjęciach i i różnych galach, kręci się wokół najważniejszych osób, a tylko niewielka część wie, że ma cokolwiek wspólnego z mafią. To tyle, więcej ci nie powiem- skwitował i zajął się swoim trunkiem. Podziękowałem i wróciłem do baru.
***
Wszedłem w jedną z ciemnych, bocznych uliczek, schowałem ręce do kieszeni bluzy i oparłem się o mur. Nagle zauważyłem trzech mężczyzn, którzy wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami i ruszyli w moją stronę. Pajęczy zmysł się odezwał, a ja, jako że nie miałem za bardzo ochoty na jakiekolwiek kłopoty, odbiłem się lekko od ściany i ruszyłem przed siebie. Ha! Moje niedoczekanie! Momentalnie jeden z nich złapał mnie za kaptur i gwałtownie pociągnął w tył tak, że dość boleśnie wpadłem na mur, o który się przed chwilą opierałem.
-Mali chłopcy nie powinni zapuszczać się sami w takie miejsca, nie sądzisz?- syknął jeden i oparł się ręką tuż obok mojej głowy, blokując mi tym samym drogę ucieczki. Westchnąłem ciężko i posłałem im zmęczone, zirytowane spojrzenie. Wyraźnie czułem od nich alkohol, a ich źrenice były rozszerzone.
-Wiecie, on chyba nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji- wysoki, umięśniony mężczyzna udał zmartwienie. Zmierzył mnie łapczywie wzrokiem, na co zadrżałem.
-Może się troszkę zabawimy, co ty na to, mały?- odezwał się ten jeden, który do teraz tylko się przyglądał, a na jego twarz wpełzł obleśny uśmieszek.
-Dajcie mi spokój- warknąłem, jednak nie liczyłem, że spełnią moje polecenie. W pewnym momencie poczułem, jak moje nadgarstki zostają przygwożdżone nad głową, a pod moją bluzę i koszulkę wpełza zimna ręka. Przez moje wygięte w łuk ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Syknąłem i spróbowałem się uwolnić. Gdy nie przyniosło to zamierzonego skutku, zacząłem wierzgać nogami, na co jeden z nich odsunął się kawałek, jednak moje ręce wciąż były uwięzione, a lodowata dłoń zjechała trochę niżej, na co ja posłałem każdemu z nich nienawistne spojrzenie. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy byłem bardziej przerażony, czy wściekły. Nagle, jeden z nich wpił się w moją szyję, na co po moich palących policzkach spłynęło kilka łez. Zacisnąłem mocno powieki, czując ugryzienie.
-Słodki- mruknął, gdy odsunął się ode mnie i uśmiechnął się wrednie.
-Patrzcie jaki zadziorny!- zawołał wysoki, rozbawionym głosem, gdy kopnąłem mężczyznę, dobierającego się do mojego rozporka.
-Zostawcie mnie!- krzyknąłem, jednak oni doskonale się bawili. W pewnym momencie, poczułem, jak zimna dłoń powoli wpełza do moich spodni, oraz spierzchnięte usta na mojej szyi. O nie. Dość tego. Momentalnie wygiąłem ciało w dość nienaturalny sposób i kopnąłem mężczyznę, który mnie trzymał, prosto w twarz.
-Co jest kurwa?!- zawołał ten, który jeszcze przed chwilą się ze mnie śmiał. Wykonałem salto i w jednej chwili znalazłem się przy nim. Wylądowałem nisko na ziemi i podciąłem mu nogi i kopnąłem w brzuch. Wstałem i wymierzyłem celny cios pięścią prosto w szczękę mężczyzny za mną. W pewnej chwili poczułem, jak ktoś łapie mnie od tyłu i stara się unieruchomić. Pff, jego niedoczekanie! Momentalnie odwróciłem się i uderzyłem go, łamiąc przy tym zapewne jego nos. Gdy upadł, posłałem mu silny cios w brzuch, przez co splunął krwią. Widząc, że pierwszy mężczyzna powoli dochodzi do siebie, przewróciłem go nogą na plecy, usiadłem na nim okrakiem i kilka razy uderzyłem pięścią w szczęką.
W pewnym momencie odskoczyłem od niego jak oparzony. Co ja robię? Przeraziłem się, widząc krew na moich rękach. To już nie była jedynie samoobrona. Miałem ochotę ich skrzywdzić. Co się do cholery ze mną dzieje? Jednak... uspokoiłem się. Już nie jestem taki wściekły. Wręcz przeciwnie. Czuję się lepiej.
-Uważajcie z kim zadzieracie- warknąłem, prychnąłem kpiąco i odszedłem, zostawiając ich leżących na ziemi. Sprawdziłem godzinę na telefonie i uznałem, że mogę już iść do magazynu.
Ku mojemu zdziwieniu, nie zastałem tam Kingpina, tylko dwóch wysokich, umięśnionych mężczyzn w garniturach i okularach przeciwsłonecznych, które absolutnie nie były potrzebne w tym budynku.
-Kingpin was przysłał?- spytałem, na co oni kiwnęli głowami. Może było to jedno z moich najbardziej nieodpowiedzialnych zachowań, ale myśl, że robię coś, za co pan Stark najprawdopodobniej zabrał mi strój i krzyczał kilka godzin, dodatkowo mnie nakręcała. Wsiadłem więc z nimi do samochodu i pojechałem w centrum miasta. Zatrzymali się na jednym ze skrzyżowań, kazali mi wysiąść. Spojrzałem na nich zdziwiony, jednak nie wyglądali jakby żartowali więc wykonałem polecenie. Po chwili podjechała czarna limuzyna.
-Wsiadaj, Peter- powiedział Kingpin, przez otwartą szybę. Usiadłem naprzeciwko niego.
-Dobry wieczór, panie Fisk- przywitałem się z cwanym uśmieszkiem. Posłał mi zdziwione spojrzenie- też umiem zdobywać informacje- powiedziałem, może trochę bezczelnie.
-Już cię lubię, dzieciaku- oznajmił. Wyciągnął spod siedzenia sportową torbę i rzucił mi ją na kolana- od teraz to będzie twój strój roboczy- otworzyłem ją i moim oczom ukazała się czerwona bluza bez zamka i luźne, prawdopodobnie nie krępujące ruchów, trochę podniszczone jeansy. Rzuciłem mu pytające spojrzenie- na ogół moi pracownicy ubrani są w garnitur, ale po pierwsze, jesteś dzieckiem i wyglądał byś śmiesznie, po drugie, byłoby ci niewygodnie, a po trzecie, masz się nie wyróżniać- oznajmił.
-A twarz? Ma być odsłonięta?- spytałem.
-Ależ skąd- odparł i podał mi czarną maskę, która z wyglądu przypominała zwykłą maseczkę higieniczną, jednak widać było, że wykonana jest z dużo bardziej solidnego materiału. Zasłaniała jedynie dolną połowę twarzy. Była wytrzymała i miała zabezpieczenie, żeby nie spadała- ale nie będziesz jej zakładać za każdym razem. Zdecydowanie częściej będę potrzebował cię jako Petera Parkera- spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Pan Stark nigdy nie chciał mnie bez maski. Liczył się dla niego tylko Spider man- czemu się tak dziwisz, chłopcze?- wzruszyłem ramionami i spuściłem wzrok- szczegóły naszej współpracy przedstawię ci na miejscu, a tymczasem, masz jakieś pytania?
-Dlaczego moja maska nie zakrywa oczu? Sam pan mówił, że...- zacząłem, ale mi przerwał.
-Ponieważ musisz nauczyć się panować nad sobą. Skoro o mnie pytałeś, to z pewnością wiesz, że nie lubię niechlujności. Żadnych śladów. Robota zawsze ma być czysta- kiwnąłem głową- pomyślałem, że można wykorzystać twój wiek i niewinny wygląd, jeśli wiesz co mam na myśli.
-Nikt nie będzie podejrzewał piętnastolatka, do tego sieroty- stwierdziłem, a on uśmiechnął się.
-Dokładnie. Dlatego, będziesz moim człowiekiem do szczególnych zadań, wymagających finezji, której brak ludziom w dzisiejszym świecie- powiedział- chyba już zdążyłeś się zorientować, że moi pracownicy to w większości banda nieudaczników, których pokona szybki piętnastolatek. Dlatego właśnie potrzebuję ciebie, chłopcze. Ty jesteś inny. Silny i odważny. Tylko trzeba cię trochę pokierować- dodał, mierząc mnie wzrokiem.
-Em... nie jest pan zły, za tą tabliczkę?- spytałem podejrzliwie.
-Ależ skąd. Nie mam w zwyczaju chowania urazy- stwierdził- a poza tym, w ramach pokuty odzyskasz ją dla mnie- uniosłem lekko brew- za błędy trzeba płacić Peter. Więc, skoro pozbawiłeś mnie drogocennej tabliczki, co z resztą zrobiłeś w imponujący sposób, to teraz ją dla mnie odzyskasz. W ten sposób dowiedziesz, że naprawdę chcesz współpracować.
-Nie ufa mi pan?- uśmiechnąłem się cwaniacko.
-Oczywiście, że nie. Nie mam podstaw- odparł- a ty mi ufasz?- pokręciłem niepewnie głową- mądre dziecko- pochwalił mnie- pamiętaj Peter, na zaufanie trzeba sobie zasłużyć. Podobnie jak na miłość, lub szacunek. A wiesz, skąd bierze się szacunek?- znów pokręciłem głową- ze strachu, chłopcze- zmarszczyłem lekko brwi- dlaczego szanowałeś Starka? Ponieważ się go bałeś. A dlaczego on nie szanuje ciebie? Ponieważ się ciebie nie boi. Ale nie martw się. Zmienimy to. Zobaczy, że nie jesteś tylko bezużytecznym dzieciakiem. Pokażemy mu, że potrafisz dokonać czegoś wielkiego i to bez jego pomocy. Jeszcze okaże ci szacunek i respekt- mimowolne uśmiechnąłem się na tą wizję. Właśnie tak. Zyskam szacunek pana Starka. Zyskam szacunek wszystkich Avengerów. Nawet, jeśli wiąże się to ze strachem. Skoro to jedyny sposób, to będą się mnie bać. Pokażę im, że wcale ich nie potrzebuję, żeby być wielki. Nikogo nie potrzebuję.
-W jaki sposób?- spytałem.
-Zobaczysz- stwierdził zagadkowo- na razie musisz zadowolić się jedynie faktem, że mam zamiar nieco cię podszkolić, abyś mógł pełnić bardzo ważną funkcję. Wiesz kim jest terenowy szef mafii?- spojrzałem na niego pytająco- jak już pewnie słyszałeś, trzymam w garści cały przestępczy półświatek tego miasta. Nic nie może się wydarzyć, bez mojej zgody. Ale w tym wszystkim są jeszcze zwykli, szarzy ludzie. Potrzebuję kogoś, kto będzie rządził za mnie na mniejszą skalę. W całym Nowym Jorku mam swoich podwładnych, którzy sprawują władzę w danych obszarach, ale queens jest najgorszą dzielnicą, jeżeli chodzi o przestępczość. Nie mam czasu, by opanować je osobiście, a żaden z moich ludzi nie jest w stanie tego zrobić. Dlatego ty się tym zajmiesz. Masz w sobie wielki potencjał. Twoim zadaniem jest pilnowanie transakcji i nadzorowanie wszystkiego, co się tam dzieje. W hierarchii jesteś zaraz pode mną. Będziesz miał władzę nad moimi ludźmi, a oni nie będą mogli ci się sprzeciwić. Oczywiście, wierzę, że okażesz się mądrym chłopcem, który nie nadużyje tej władzy w żaden sposób, tak?- kiwnąłem niepewnie głową. Słuchałem go, ale nie mogłem w to uwierzyć. Ja? Mam być kimś ważnym? Ludzie mają mi okazywać szacunek? Uniosłem kąciki ust na tą myśl. Coraz bardziej wydaje mi się, iż była to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu.
Nawet nie zauważyłem, kiedy dojechaliśmy na miejsce. Wysiedliśmy z samochodu i okazało się, że stoimy przed ogromnym wieżowcem.
-Chrysler Building?- spytałem, a raczej stwierdziłem fakt.
-Na górze jest moje biuro- oznajmił i machnął ręką, dając mi znak, bym szedł za nim. Szczerze mówiąc, Stark Tower robiło na mnie większe wrażenie. Chociaż, ten budynek i tak jest imponujący. Weszliśmy do windy i wjechaliśmy na ostatnie piętro. Biuro Kingpina było naprawdę pokaźne. Gestem dłoni zaprosił mnie do środka, a ja posłusznie ruszyłem przed siebie. Nowoczesne wnętrze utrzymane było w jasnych barwach. Stał tu barek z chyba wszystkimi rodzajami alkoholi, jakie znałem. Rozglądałem się z zachwytem po pomieszczeniu, aż napotkałem na sobie rozbawione spojrzenie ogromnego mężczyzny. Od razu spróbowałem przybrać obojętny wyraz twarzy, co nie za bardzo mi się udało, na co pan Fisk roześmiał się, a ja posłałem mu oburzone spojrzenie- podoba ci się?- spytał z uśmiechem.
-Tak- odpowiedziałem trochę niechętnie. To, że zachwycam się wszystkim świadczy jedynie o tym, że pochodzę z biednego domu w biednej dzielnicy. A teraz to raczej z zaplutego sierocińca w biednej dzielnicy.
-Uśmiechnij się- powiedział nagle. Posłałem mu zdziwione spojrzenie, a po chwili, gdy zorientowałem się, że nie żartuje, uśmiechnąłem się sztucznie- musisz nauczyć się robić to na zawołanie. Musisz całkowicie opanować mimikę twarzy, chłopcze. Popracuj nad tym- rzucił, po czym przywołał mnie gestem dłoni do swojego biurka. Wyciągnął z niego skrawek papieru i podał mi go- jutro o dwudziestej zgłosisz się pod ten adres. Znajdziesz mieszkanie Mike'a Robbinsona i powiesz mu, że cię przysłałem, jasne?- kiwnąłem głową- doskonale- klasnął w dłonie- w takim razie jesteś wolny. Zmykaj już- rzucił i zajął się jakimiś papierami. Rzuciłem krótkie "do widzenia" i pobiegłem do windy. Zjechałem na dół, a kierowca otworzył mi drzwi limuzyny. Spojrzałem na niego z zaskoczeniem.
-Pan Fisk kazał pana odwieźć- wyjaśnił, widząc moje zdziwione spojrzenie. Pan Stark nigdy tak o mnie nie dbał. Uśmiechnąłem się i wsiadłem do samochodu.
***
Podziękowałem kierowcy i wyszedłem z limuzyny. Poprosiłem go, żeby zatrzymał się kilka ulic przed moim... domem. Nie chciałem, żeby ktokolwiek z sierocińca widział mnie, wysiadającego z luksusowego samochodu, z wiadomych przyczyn. Westchnąłem głęboko i ruszyłem przed siebie. Wdrapałem się po barierce i najciszej jak umiałem stanąłem na zimnej podłodze. Nagle odezwał się pajęczy zmysł a mnie ktoś mocno szarpnął za ramię. Spojrzałem z przerażeniem w gniewne oczy opiekunki.
-Dość tego dobrego smarkaczu- warknęła i nie czekając na żadną odpowiedź z mojej strony, pociągnęła mnie za sobą. Posłusznie ruszyłem przed siebie, jednak zamarłem, widząc dokąd prowadzi mnie kobieta. Stanęliśmy przed ciężkimi drzwiami z plakietką, na której napisane było "dyrektor". Pani Harris uśmiechnęła się złośliwie, widząc strach w moich oczach. Posłałem jej nienawistne spojrzenie, za co ona trzepnęła mnie w tył głowy.
-Proszę- usłyszeliśmy niski głos dochodzący zza drzwi. Zadrżałem.
-Teraz zobaczysz, jak kończy się nieposłuszeństwo- syknęła i dosłownie wepchnęła mnie do gabinetu- to on, panie dyrektorze.
-Peter, prawda?- spytał, na co ja skinąłem głową- siadaj- powiedział z uśmiechem, łagodnym głosem i wskazał na krzesło przy biurku. Posłusznie wykonałem polecenie, a opiekunka opuściła gabinet ze złośliwym uśmiechem. Mężczyzna usiadł naprzeciwko mnie i zapalił papierosa. Szczerze mówiąc, nie wyglądał na kogoś, kto chciał, albo był w stanie zrobić mi krzywdę.
No cóż, gdybym tylko wiedział, jak bardzo się wtedy myliłem...
*****
2510 słów
Hejka!
Nie mam nic do powiedzenia. Po prostu kontynuujemy maraton xD
Mam nadzieję, że się podobało :)
Do zobaczenia<3<3<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro