Rozdział 30
Pov. Peter
Obudziłem się i rozejrzałem dookoła. Krew, żyletka, trochę narkotyków i niedopałki papierosów. Złapałem się za głowę, gdy wydarzenia z wieczora gwałtownie we mnie uderzyły. Muzyka na dole była dość głośna, więc pewnie jest już późno. Spojrzałem na wyświetlacz telefon. Rzeczywiście późno. Już dwunasta.
Nagle przypomniałem sobie, jaki dzisiaj jest dzień. To dzisiaj ma odbyć się tamta ważna akcja. W zasadzie, nic specjalnego. Przecież często bywam na wymianie towaru. Ale tym razem... dlaczego źle się czuję z tym, że okłamałem pana Starka? Przecież... on też kłamie. Często. On mnie tylko wykorzystuje. Zależy mu na informacjach, a na dodatek śmie mówić, że martwi się o mnie. Na pewno kłamał. Po prostu... nie wyczułem tego, bo... to przez tą chwilę słabości. Właśnie tak. Głupia chwila załamania i tyle. Tak bardzo chcę wierzyć, że komuś na mnie zależy, że zacząłem wmawiać sobie nie wiadomo co. A on to bezczelnie wykorzystał. Bez żadnych skrupułów. Czemu więc mam wyrzuty? Czemu czuję, że zrobiłem coś złego? Przecież ciągle robię złe rzeczy, więc czemu tym razem sumienie postanowiło się odezwać? Uhh, to wszystko jest... męczące.
Pov. Stark
Siedziałem w swojej pracowni i po raz enty dzisiejszego dnia próbowałem złamać algorytmy Petera. Bezskutecznie. Może jeśli go poproszę, dzieciak sam zdejmie swoje zabezpieczenia? Muszę go kiedyś zaprosić do warsztatu i popracować z nim. Chłopak zdaje się być świetnym kompanem do wszelkich prac z nowoczesnymi technologiami. Czemu wcześniej tego nie widziałem? Powinienem był go bardziej doceniać. Powinienem... nie, muszę z tym skończyć. Muszę przestać wciąż rozpamiętywać to wszystko i skupić się na teraźniejszości. Na naprawianiu wszystkich błędów. No i przede wszystkim, muszę się skupić na posklejaniu życia dzieciaka. Może z czasem uda mi się przekonać go, by zamieszkał w wieży, razem z Avengers? To byłoby wygodniejsze dla nas obu. Ja miałbym go na oku, a Peter miałby ciepłe, suche, bezpieczne miejsce, do którego zawsze może wrócić. W którym zawsze ktoś na niego czeka z otwartymi ramionami. Szkoda tylko, że dzieciak o tym nie wie.
Dzisiaj przekonam ich wszystkich, że Peter nie jest "zepsuty". Wystarczy mu tylko trochę ciepła. Wtedy otwiera się i pokazuje, że w środku wciąż jest tym samym dzieciakiem. Zobaczą, że mówił prawdę i można mu ufać. Nawet jeśli Parker twierdzi inaczej.
-Stark!- usłyszałem głos Natashy, wchodzącej do mojej pracowni. Zgromiłem ją spojrzeniem, jednak nie przejęła się tym zbytnio- czy ty naprawdę wchodzisz w układy z Peterem?- uśmiechnąłem się lekceważąco.
-Nie nazwałbym tego tak- rzuciłem, wracając wzrokiem do ekranu.
-A niby jak? Nie rozumiesz, że on tobą manipuluje?- zmarszczyłem lekko brwi.
-Niby w jaki sposób?- zaśmiałem się szorstko.
-Naprawdę tego nie widzisz? Na pewno mówisz mu o wszystkim, co na niego mamy. Pozwól, że cię oświecę. Dzieciakowi tylko na tym zależy. Na informacjach, rozumiesz? Nie na stosunkach z tobą!- posłałem jej gniewne spojrzenie. Nie wie o czym mówi. To, co mówił nad grobem May, albo to, jak ostatnio płakał w moich ramionach... to było szczere. Nie udawał by tego.
-Ufam mu. Może i Peter popełnia błędy, ale nie okłamuje mnie. On naprawdę cierpi, wiesz?!- warknąłem.
-Och, nie wątpię. A można wiedzieć, skąd ta pewność?- odparła, głosem przesiąkniętym ironią. Już miałem się odezwać, ale rudowłosa mnie uprzedziła- niech zgadnę, rozpłakał się, co? Albo powiedział coś ckliwego?- zmarszczyłem brwi- a pamiętasz może, co było w Hellicarierze? Udał atak paniki. To aktor, rozumiesz? Gra na emocjach jak chce, a na dodatek świetnie się przy tym bawi. Nie możesz mu ulegać, dociera?! Nie twierdzę, że Peter ma lekko. Nie ma. Jego życie jest paskudne. Ale to nie zmienia faktu, że nie możemy mu pozwalać krzywdzić ludzi tylko dlatego, że jest nam go żal, bo on na to właśnie liczy. Obrał sobie świetną taktykę. Wyczuł, komu na nim zależy i wzbudza współczucie, żeby dostać to, czego chce. Liczy się dla niego cel, rozumiesz? Cel, nie ludzie- pokręciłem lekko głową.
-Nie... nie, Natasha. Nie uwierzę w to, że Peter mnie okłamuje. On taki nie jest- powiedziałem z przekonaniem.
-Żebyś się nie zdziwił, Tony, bo prawda cię zaboli- westchnęła i wyszła, zostawiając mnie samego z moimi myślami. Czy Peter... czy on mógłby mnie tak oszukiwać? Nie... to niemożliwe.
Pov. Peter
Spędziłem kilka godzin na bezcelowym włóczeniu się po mieście. Powinienem się zająć obowiązkami, ale nie potrafiłem. Nie umiałem się na niczym skupić. Po prostu krążyłem po całym Queens, aż w końcu dotarłem na jakiś obskurny plac zabaw. Usiadłem na huśtawce i pozwoliłem, by wiatr kołysał mnie delikatnie w przód i w tył. Co się ze mną dzieje? Czemu mam wyrzuty? Czemu nie potrafię go okłamywać z zimną krwią? Założę się, że ostrzegł Fury'ego i całą resztę. On tylko zdobywa informacje. Nie zależy mu na mnie. Nikomu na mnie nie zależy. Bo niby czemu miałoby? Jestem tylko przestępcą. Ale nie czuję się z tym źle. Robię co muszę, żeby żyć. Bo nie zamierzam się tak łatwo poddać.
Wstałem i rozejrzałem się. Gdzie mógłbym pójść? Jeszcze jakieś dwie godziny, zanim będę mógł iść do pana Fiska, więc muszę wymyślić coś na zabicie czasu. Tylko, co mam robić? Normalne dziecko poszłoby do domu, ale co zrobić, jeśli ja nie mam domu? W zasadzie, czy mam jeszcze prawo określać się jako "dziecko"? Po tym wszystkim co zrobiłem? A poza tym, o dziecko zawsze ktoś dba. O mnie nie dba nikt, więc w zasadzie nic mnie z dzieckiem nie łączy.
Nawet nie wiem kiedy, nogi same poniosły mnie pod kamienicę Mike'a. Nie zastanawiając się, wszedłem do środka. Muszę się komuś wygadać. Jeśli mogę z kimś szczerze porozmawiać, to właśnie z nim.
-Mike! To ja, Peter!- krzyknąłem.
Cisza.
Zmarszczyłem brwi. Nie wybiegł ze strzelbą? Aż dziwne. Ruszyłem w głąb poniszczonego budynku.
-Halo! Jesteś tu?- zawołałem niepewnie, wchodząc do mieszkania. Nagle zamarłem. Dosłownie zamarłem. Staruszek leżał na ziemi i nie ruszał się- Mike! Mike, odezwij się!- podbiegłem i klęknąłem obok niego. Mickey kaszlnął i spojrzał na mnie zamglonym wzrokiem.
-Peter?- spytał słabo.
-T-tak... co ci jest?!- spanikowałem, a w moich oczach zebrały się łzy. Nie mogę go tracić. Nie chcę... po prostu nie chcę tracić kolejnej osoby.
-Nie gadaj, tylko pomóż mi wstać, smarkaczu- warknął. Momentalnie zrobiło mi się głupio, że o tym nie pomyślałem. Staruszek wstał, podpierając się o mnie, a później, korzystając z mojej pomocy, zajął miejsce na swoim fotelu. Upewniłem się, że mogę się odsunąć, po czym usiadłem na stole i posłałem starszemu przestraszone spojrzenie, za które otrzymałem jedynie pogardliwy śmiech- nie bój się, nic mi nie jest- stwierdził beztrosko.
-To nie wyglądało jakby nic ci nie było- zauważyłem.
-To tylko starość, dzieciaku- zaśmiał l się krótko-jestem stary i schorowany.
-Na pewno nie potrzebujesz..
-Co ci mówiłem, Peter?- przerwał mi. Wiem, o co mu chodzi.
-Nie będę dbał o siebie, jeśli mój przyjaciel potrzebuje pomocy!- wykrzyknąłem. Starszy zdawał się być zaskoczony.
-Przyjaciel?- powtórzył, jakby z niedowierzaniem- od czterdziestu lat nikt nie nazwał mnie przyjacielem- zamyślił się lekko. Przekrzywiłem głowę.
-A... kto cię nim nazywał?- spytałem.
-Wiesz, kiedyś, dawno temu... miałem przyjaciela. Takiego od dzieciństwa. Poznałem go w sierocińcu. Cały czas trzymaliśmy się razem. Byliśmy w stanie oddać za drugiego życie. Mieliśmy tylko siebie...- znów się zamyślił.
-I... co się stało?- ponagliłem go trochę.
-Nie żyje. Zamordowali go. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że to właśnie jego syn zlecił zabójstwo. A potem zajął jego miejsce- dopowiedział.
-Zaraz... czy ty masz na myśli...
-Tak. Przyjaźniłem się z ojcem Wilsona. Pamiętam go jeszcze jako małego dzieciaka. Zabił ludzi odpowiedzialnych za śmierć jego ojca, żeby zachować pozory, ale i tak wszyscy znają prawdę. Tylko najsilniejsi mają prawo do życia. Właśnie wtedy zrozumiałem znaczenie tych słów. I jeśli chcesz być jednym z nich, zapomnij o przyjaźni, Peter. Zrobisz jak zechcesz, ale ostrzegam cię dzieciaku, nie zapominaj o tym, co jest naprawdę ważne. Bo potem... potem nie ma już odwrotu.
***
Wyszedłem z kamiennicy, wciąż mając w głowie słowa staruszka. "Potem nie ma już odwrotu". A czy ja mogę jeszcze zawrócić? Czy nie zatraciłem się jeszcze w tych wszystkich kłamstwach i oszustwach? Czy nie zabrnąłem za daleko? Nie wiem, czy da się to jeszcze odkręcić... i szczerze mówiąc, wątpię w to. A poza tym, czy ja naprawdę chcę to odkręcać? Przecież... i tak nie mam do czego wracać. Nawet gdybym chciał, to... co miałbym ze sobą zrobić? Nie ma dla mnie miejsca na świecie. Sam je sobie zrobiłem, więc jeśli teraz bym z niego zrezygnował... zginąłbym. Nie po to robiłem to wszystko, żeby teraz dać się zabić. Przecież obiecałem cioci... obiecałem jej, że przeżyje. Że zrobię wszystko. Więc nie mogę się wycofać.
Czułem, jak żołądek podchodzi mi do gardła, gdy stałem przed wejściem na Peron i wyczekiwałem na przyjazd czarnej limuzyny. I szczerze mówiąc, miałem ochotę zwrócić wszystko co wczoraj zjadłem, gdy w końcu nadjechała. Wsiadłem do środka i przywitałem się z kierowcą, po czym wbiłem beznamiętny wzrok w szybę. Czy pan Stark znienawidzi mnie, gdy dowie się, że go wykorzystuję? Na pewno. Chociaż... on pewnie już mnie nienawidzi. Ale to nie ma znaczenia. Ja też go nienawidzę. Najbardziej na świecie. Za to wszystko co mi zrobił. Za to, że nie ma żadnych wyrzutów. Za to ze Nawet nie zauważyłem, kiedy pan Fisk wsiadł do samochodu.
-Peter? Słyszysz mnie?- posłałem mu zdezorientowane spojrzenie.
-T-tak, przepraszam- powiedziałem cicho, spuszczając wzrok.
-Posłuchaj, ta akcja jest bardzo ważna, ponieważ chodzi o tabliczkę- momentalnie się ożywiłem- przekażemy ją ludziom, którzy wywiozą ją do Europy. Tam, zostanie zbadana w spokoju, bez strachu przed Tarczą i Avengers. A właśnie, jesteś pewien, że nie będą nam przeszkadzać?- zapytał, na co skinąłem głową- trzymam cię za słowo, chłopcze.
Dojechaliśmy na miejsce. Kingpin podał mi walizkę, w której znajdowała się tabliczka. Wysiadłem z limuzyny i rozejrzałem się. W zasadzie, nic specjalnego. Wszędzie pełno skrzyń, do tego sporych rozmiarów budynek. Staliśmy na pustym, ciemnym placu, a wokół znajdowało się mnóstwo kontenerów. Nie mam pojęcia, co mogło być ich zawartością, jednak teraz nie to zajmowało mój umysł. Starałem się całkowicie skupić na misji.
-Załóż maskę, Peter- rozkazał pan Fisk. Wykonałem polecenie- idziesz za mną i nie odzywasz się, jasne? Robisz dokładnie to, co ci każę i działasz tylko w razie niebezpieczeństwa. Zrozumiano?
-Tak jest, panie Fisk- powiedziałem cicho. Stanąłem za starszym i wyprostowałem się. Po chwili naszym oczom ukazał się ciemny samochód, z którego wysiadło dwóch mężczyzn. Obydwaj w garniturach. Posłałem Kingpinowi badawcze spojrzenie. Ten podszedł do pracowników, uścisnął im dłonie i wymienił kilka zdań. Nie słuchałem ich, ponieważ pajęczy zmysł nie dawał mi spokoju. Coś się wydarzy. Już za chwilę. Tylko co? Może to tamta dwójka ma złe zamiary? Może... cholera, trzeba działać.
-Spike!- warknął Kingpin. Dopiero teraz do mnie dotarło, że mężczyzna od jakiegoś czasu mnie woła.
-T-tak?- spytałem głupio.
-Walizka!- syknął. Uniosłem brwi i podałem mu ją bez słowa.
-Panie Fisk...- mruknąłem. Zignorował mnie- panie Fisk!- powiedziałem nieco głośniej.
-Mówiłem, żebyś siedział cicho!- obrzucił mnie zirytowanym spojrzeniem.
-Panie Fisk... trzeba uciekać- zmarszczył brwi. Nagle padło na nas kilka snopów światła.
-Jesteście otoczeni, poddajcie się- usłyszeliśmy głos Fury'ego. Zaraz... co? Dlaczego oni tu są? Przecież... pan Stark przekazał to, czego się dowiedział, tak? Czemu więc... jak to możliwe?
Kilku agentów spuściło się na linach. Razem z nimi, na ziemi wylądował Kapitan Ameryka, Hawkyey i Czarna Wdowa. Zmarszczyłem brwi, gorączkowo rozkładając się dookoła. Nagle usłyszałem szum silników. Iron man wylądował kilka metrów ode mnie. Nie widziałem jego twarzy, więc mogłem sobie jedynie wyobrazić triumfalny uśmiech, który wymalował się na jego twarzy. Oszukał mnie. Wykorzystał moją głupią naiwność i to żałosne, rozpaczliwe pragnienie jakiejkolwiek... bliskości? Miłości? Cholera, o czym ja gadam? Nie zasługuję na coś takiego. Po prostu nie zasługuję.
Pan Fisk posłał mi groźne, pełne furii spojrzenie, przez które przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz.
-Nie pojawią się, tak?!- warknął. Miałem wielką ochotę zacząć się tłumaczyć, ale przeszkodził mi w tym jeden fakt. Jestem w pracy. A w tym momencie, moja praca polega na ochronie pana Fiska.
-Niech pan wraca do samochodu!- odparłem sucho i stanąłem przed nim, przygotowując się do walki. Wiem, że nie mam z nimi szans, więc będę grał na czas, żeby Kingpin zdążył odjechać. Wtedy bez problemu ucieknę.
Pan Fisk wedle mojego rozkazu, odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku limuzyny. Przez chwilę wahałem się między nożami a pistoletem, jednak zdecydowałem się na ostrza. Zdecydowanie lepiej nimi władam. Ręką dałem znak kierowcy, by podjechał bliżej, co też bezzwłocznie uczynił. Nie przewidziałem tylko jednego.
-Pan Parker! Co za niespodzianka- zakpił Fury, który właśnie wylądował. Zmarszczyłem brwi i posłałem mu wrogie spojrzenie. Dyrektor dał znać swoim agentom, żeby zagrodzili drogę Kingpinowi. Rzuciłem mu krótkie spojrzenie, by odszukać dla mężczyzny jakąkolwiek drogę ucieczki.
-Panie Fisk, proszę z nami- mruknął uśmiechnięty Fury. Nie zastanawiając się, rzuciłem szybko kilka noży, trafiając idealnie w nogi agentów, którzy próbowali schwytać mojego przełożonego. Upadli z krzykiem na ziemię i w tym samym momencie zajechała czarna limuzyna. Zanim mężczyzna zdążył zniknąć w środku, kilka pocisków, wystrzelonych przez Wdowę, poleciało w jego stronę. Nie zastanawiając się, kierowany pajęczym zmysłem, w mgnieniu oka znalazłem się na linii strzału i odbiłem kule jednym z większych ostrzy, które miałem. Posłałem kobiecie zadziorny uśmiech i dałem panu Fiskowi znak, żeby już stąd zniknął. Ten, nie zastanawiając się, zniknął w ciemnym samochodzie. W tym samym momencie, błyskawicznie wyciągnąłem pistolet i wystrzeliłem tak, by pocisk zmienił trajektorię lotu sporej tarczy z gwiazdą na środku. Limuzyna odjechała z piskiem opon. Uśmiechnąłem się. Teraz tylko muszę się ulotnić.
-Oj, czyżby Fisk cię zostawił?- zakpił dyrektor, na co jedynie przewróciłem oczami. Nie zostawił mnie. Fury po prostu chce mnie sprowokować, żebym stracił czujność. A dlaczego mam stracić czujność? Żebym tylko nie zauważył, że Iron man ruszył w pogoni za Kingpinem. Momentalnie odwróciłem się i zerwałem do biegu, jednak przeszkodził mi Kapitan Ameryka. Cholera, nie pokonam go.
-Peter, proszę, nie chcę z tobą walczyć- powiedział i posłał mi błagalne spojrzenie, na które odpowiedziałem kpiącym uśmieszkiem.
-W takim razie, zejdź mi zdrogi- odparłem beztrosko.
-Wiesz, że nie mogę...
-To walcz!- warknąłem i wystrzeliłem w jego stronę kilka razy. Oczywiście odbił pociski tarczą. Trwało to zaledwie kilka sekund, ale mi w zupełności wystarczyło. Rzuciłem się w jego stronę i zanim zdążył się zorientować, co mam zamiar zrobić, podciąłem starszemu nogi. Upadł na ziemię i w tym samym momencie strzała przecięła powietrze tuż przy mojej twarzy. Posłałem Clintowi gniewne spojrzenie i rzuciłem w niego nożem, którego zręcznie uniknął. W momencie, w którym Wdowa przyłączyła się do walki, przestałem myśleć. Pozwoliłem, by instynkt opanował moje ciało i kierował mną. Gniew kreował każdy mój ruch, dzięki czemu byłem jak maszyna, nastawiona na przeżycie. Tańczyłem pomiędzy gradem pocisków i strzał, zręcznie unikałem tarczy Kapitana i miotałem nożami na wszystkie strony. Nie mieli szans mnie zranić. Ale ja nie miałem szans na wygraną. Nie z trzema Avengerami naraz. Starałem się więc jak najdłużej bronić. Sprawiać wrażenie niezniszczalnego, żeby zyskać na czasie. Żeby móc uciec, a potem dogonić i zaatakować Iron mana.
-Peter, przestań!- krzyknęła Natasha, wytrącając mnie lekko z rytmu. Rzuciłem jej krótkie spojrzenie, jednak to wystarczyło. Oberwałem w głowę tarczą, a na dodatek pocisk utkwił w moim ramieniu. Urywany krzyk wydobył się z moich ust, a ja upadłem na ziemię. W pierwszej chwili, chciałem momentalnie zerwać się i walczyć dalej, ale wpadłem na lepszy pomysł. Trójka Avengerów od razu opuściła broń. Ostrożnie do mnie podeszli. Czekałem tylko na moment, w którym ktoś z nich postanowi się zlitować i podnieść mnie. Nie musiałem długo czekać. Steve uklęknął przy mnie i delikatnie przewrócił na plecy. Wtedy, odbiłem się rekami od ziemi i kopnąłem go w twarz. Szkarłatna ciecz zaczęła sączyć się z rozciętej wargi mężczyzny. Uśmiechnąłem się okrutnie i zasypałem ich serią pocisków. Cholera, nie dam rady zniknąć, jeśli wszyscy będą skupiać się na mnie. Muszę... skrzywdzić jednego z nich. Muszę skrzywdzić któregoś tak, by potrzebował natychmiastowej pomocy. Oni natychmiast zajmą się rannym, zamiast łapać mnie. Tylko kogo? Odpowiedź jest oczywista. Natasha. Steve i Clint nie będą potrafili dalej walczyć, gdy ona będzie w potrzebie.
Skierowałem się w stronę budynku i unikając pocisków, zacząłem wspinać się po ścianie. Agenci Tarczy najwidoczniej postanowili zostawić schwytanie mnie Avengerom, co znacznie ułatwiało mi pracę. Dotarłem na dach i korzystając z tego, że reszta nie jest tak szybka jak ja, zmieniłem magazynek. Rzuciłem się biegiem do krawędzi po drugiej stronie, jednak Czarna Wdowa była szybsza. Ona jedyna nie rzucała mi błagalnych spojrzeń i nie okazywała litości. Poza tym, jako jedyna, wzbudzała mój szacunek.
-Poddaj się, Peter. Wszyscy wiemy, że nie masz szans- powiedziała twardo, marszcząc brwi.
-Ani mi się śni- syknąłem i rzuciłem się do ataku. W tej chwili żaden ból się nie liczył. Pocisk Wdowy lekko mnie drasnął, więc krwotok na szczęście nie był duży. Korzystając z chwili nieuwagi, podciąłem rudowłosej nogi. Gdy wylądowała na ziemi, wbiłem jej nóż w ramię. Krzyknęła, jednak nie zrobiło to na mnie wrażenia. Kopnąłem ją, przez co zsunęła się z krawędzi. Nie dałoby się przeżyć upadku z tej wysokości. Szybko złapałem ją za zdrową rękę. Natasha spojrzała na mnie ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Podniosłem ją i przyłożyłem jej dłoń do betonu, by mogła się złapać. Natychmiast zrozumiała, czego oczekuję i tak też zrobiła. Puściłem ją i sam skoczyłem. Kątem oka zarejestrowałem, jak Kapitan i Hawkeye lądują na dachu, jednak oni szybko zajęli się ratowaniem Wdowy. Biegnąc przed siebie, wyciągnąłem małe urządzenie, które wskazywało mi lokalizację samochodu Kingpina. Dostałem je od pana Fiska, na wszelki wypadek. Nie są daleko. Skacząc po dachach, starałem się dogonić milionera i swojego przełożonego. Nagle, moim oczom ukazała się złoto czerwona zbroja. Uśmiechnąłem się.
Bingo.
Pan Stark przyczaił się na jednym z dachów, najwidoczniej nie chcąc robić niepotrzebnego zamieszania. W momencie, w którym wstał, by najprawdopodobniej zaatakować samochód przejeżdżający pod nim, wylądowałem na tym samym dachu. W ułamku sekundy chwyciłem go za barki od tyłu i przerzuciłem za siebie, dzięki czemu spektakularnie wyrżnął o ziemię. Odskoczyłem na bok i wylądowałem nisko.
-Cześć- syknąłem, uśmiechając się przy tym okrutnie.
#wojnapolsatowa
*****
2922 słowa
Hejka!
Tak, wiem, długo nie było rozdziału z Polsatem, ale mam nadzieję że ten tutaj wynagrodził te kilka tygodni (tak, wiem, że macie ochotę mnie zamordować 😘)
Mam nadzieję, że się podobało :)
Do zobaczenia<3<3<3
Ps. Następny polsat będzie jeszcze gorszy😂😂😂
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro