Rozdział 17
Pov. Stark
Pomimo tego, że wiedziałem, iż spacer po queens daje minimalne szansę na przypadkowe spotkanie Petera, postanowiłem to zrobić. Chwilowo nie mam żadnego śladu, a nie mogę siedzieć bezczynnie. Nie, kiedy on gdzieś tam jest i mnie potrzebuje. Nie zostawię go znowu. Tak więc, przemierzałem uliczki dzielnicy, w której mieszka nastolatek. Cały czas zastanawiałem się, gdzie znajduje się ten jego "dom". Czy ma gdzie spać? Schować się przed deszczem? Myślę, że Kingpin tylko pozornie dba o niego. Tak naprawdę, z pewnością nie interesuje go, czy dzieciak nie chodzi głodny, czy ma dokąd pójść w zimną noc. Ehh, tak cholernie żałuję tego wszystkiego. Tego wszystkiego, czym doprowadziłem do tej sytuacji. W zasadzie, jestem naprawdę ciekawy, co Peter takiego zrobił, że boi się go dyrektor sierocińca, policja i ludzie Kingpina. Mam naprawdę pełno pytań do tego dzieciaka. Tylko że jak ja do cholery mam go przekonać do rozmowy?
Pov. Peter
Obudziłem się na twardej kanapie, jednak na pewno nie był to mój pokój na Peronie. Usiadłem i rozejrzałem się dookoła. Mimowolnie mocniej otuliłem się kocem, gdy poczułem ogarniający mnie chłód. A no tak, to chyba mieszkanie Andy'ego, które swoją drogą, mieści się na piętrze baru. Pewnie przyniósł mnie tu, bo wczoraj chyba troszkę przesadziłem z alkoholem. Znowu. Ale przynajmniej byłem w barze i Andy nie pozwolił mi wziąć narkotyków, w przeciwieństwie do ludzi z Peronu, którzy najczęściej namawiają do heroiny.
-Cześć młody- uśmiechnął się barman, wchodząc do pokoju. Roześmiał się, widząc, jak nasunąłem koc na głowę. Wręczył mi tabletkę przeciwbólową i szklankę wody, gdy moja twarz wykrzywiła się, ze względu na kac. Połknąłem ją, pomimo tego, że mój organizm i tak wyprze obcą substancję, a poza tym, regeneracja pokona ból głowy zdecydowanie szybciej niż tabletka. Ale on nie musi o tym wiedzieć. Uśmiechnąłem się lekko.
-Dzięki- mruknąłem i wstałem.
-Znasz drogę- stwierdził i zajął się swoimi sprawami. Rzuciłem krótkie "cześć" i wyszedłem z mieszkania. Zszedłem do pustego baru i wydostałem się na ulicę przez wązkie okno na zapleczu. Zmrużyłem oczy, gdy oślepiło mnie światło słoneczne. Utworzyłem z dłoni daszek nad nimi i rozejrzałem się. Szybko sprawdziłem godzinę na telefonie. Południe. Nie tak źle. Schowałem ręce do kieszeni i ruszyłem powoli przed siebie, kopiąc przy okazji kamyk.
Szedłem tak dość długi czas. Nagle z zamyślenia wyrwał mnie czyiś głos.
-Peter! Choć zagrać!- zawołały na mnie jakieś dzieciaki, a ja starałem się przypomnieć sobie, kto to do cholery jest. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to ci chłopacy z którymi grałem ostatnio w piłkę. W sumie, czemu nie? Przecież też niby jestem dzieckiem. Mógłbym czasem porobić coś... normalnego, prawda? Uśmiechnąłem się i ruszyłem w ich stronę.
Pov. Stark
Szedłem przed siebie wolnym krokiem. Minęło już kilka godzin i naprawdę zaczynałem wątpić w to, że uda mi się od tak natknąć się na tego chłopaka. Usłyszałem jakieś śmiechy i kątem oka dostrzegłem grupkę dzieciaków, jednak nie zwróciłem na nich zbyt dużej uwagi, ponieważ było to dość powszechne zjawisko, do momentu, w którym usłyszałem znajome imię. Peter. Co prawda, na świecie było pełno ludzi o tym imieniu, ale i tak odruchowo spojrzałem w tamtą stronę. Zamarłem. Ale najbardziej zaskakuje nie było wcale to, że udało mi się go znaleźć. Peter, ten sam, który wrzeszczał na ludzi Kingpina, który przychytrzył Fury'ego i Avengers, który pracuje dla najgorszego przestępcy w tym mieście, gania za piłką z kolegami, jak zupełnie przeciętny, normalny dzieciak. Po prostu się bawił. Jak każde inne dziecko. To było takie... zwyczajne. Żaden z tych chłopaków pewnie nie podejrzewa, że Pete trzyma w plecaku broń i noże za pasem.
Nagle nasze spojrzenia skrzyżowały się. Uśmiech momentalnie zszedł z twarzy nastolatka. Zamarł. Patrzył na mnie, jednak z tej odległości nie mogłem wyczytać żadnych emocji z jego oczu. Szczerze mówiąc, bałem się, że jeśli tylko się poruszę, spłoszę go. Ale z drugiej strony, prędzej czy później i tak ucieknie.
W pewnym momencie Peter rzucił do dzieciaków krótkie "muszę iść", po czym zerwał się do biegu. Bez namysłu wszedłem w ciemną uliczkę, w której zniknął nastolatek. Ślepa uliczka. Oczywiście, pusto. Chociaż... coś mi mówiło, że on wciąż tu jest.
-Peter?- echo rozniosło się między wysokimi budynkami- dzieciaku, proszę cię, chcę tylko porozmawiać- powiedziałem. Nagle usłyszałem męski śmiech. Odruchowo odwróciłem się. Trzech mężczyzn zbliżało się do mnie. Nie wyglądali na kogoś, kto chce pogadać. Szczególnie, że jeden z nich wyciągnął nóż. Ukradkiem wcisnąłem przycisk na zegarku, przywołując moją zbroję. Peter? Jeśli tu jesteś, to jest to dobry moment, żebyś się pokazał.
Pov. Peter
Siedziałem w najciemniejszym miejscu na ścianie, wysoko nad tą czwórką. Czego on tu szuka? Po co tu przyszedł? Czemu znowu wszystko rujnuje? Na pewno Fury go wysłał. Tylko... co on chciał osiągnąć, przychodząc po mnie w pojedynkę? Na pewno wie, że nie ma szans, szczególnie bez tej swojej zbroi. A propos zbroi, dlaczego jeszcze jej nie przywołał? Jeśli liczy, że mu pomogę, to się przeliczy. Nie mam zamiaru się w to mieszać. Szczególnie że rozpoznałem w mężczyznach moich ludzi. Chociaż, poczułem lekki niepokój, gdy jeden z nich wyciągnął nóż. Co oni chcą mu zrobić? W pewnym momencie przyparli pana Starka do muru i przystawili mu ostrze do gardła. Milioner mamrotał coś pod nosem, a oni śmiali się i nabijali z niego. Nie wiem dlaczego, ale poczułem jak gniew we mnie narasta z każdą obelgą skierowaną w jego stronę. Kurwa, dlaczego nie mogę patrzeć na to spokojnie? Przecież ja go nienawidzę. Chcę go nienawidzić. W sumie, jeśli go skrzywdzą, ściągną mi na głowę Avengers. Niby i tak chcą mnie złapać, ale... tak, muszę to przerwać. Właśnie dlatego. Nie mogę pozwolić, by moi ludzie narażali się Avengerom.
Pov. Stark
Nie powiem, zestresowałem się, gdy nóż został przyciśnięty do mojego gardła, a zbroja wciąż nie nadlatywała. Nagle usłyszałem chłopięcy głos.
-Nie wiecie, że okradanie milionera przynosi pecha?- zapytał Peter, zeskakując z murku. Mężczyźni spojrzeli na niego zdezorientowani- co się tu dzieje?- warknął lodowatym głosem.
-Spike... my tylko... to Tony Stark- zauważył jeden z nich.
-No przecież widzę, że Tony Stark. Zostawcie go- oznajmił głosem nieznoszącym sprzeciwu, zupełnie mnie przy tym ignorując.
-Ale... dlaczego?- zdziwili się.
-DLATEGO, ŻE JA TAK MÓWIĘ!- wrzasnął tak, że nawet ja się wzdrygnąłem, a po chwili wziął głęboki oddech i uspokoił się- dlatego, że jak wam wiadomo, szanowny pan Stark jest Avengerem, a ja nie zamierzam użerać się z Avengerami, ponieważ wam zachciało się go okraść- powiedział spokojnie, a ja poczułem ukłucie na to ironiczne określenie.
-My... myśleliśmy że...- zaczął jeden z nich, ale Peter mu przerwał.
-Myśleliście?- zakpił- ja jestem od myślenia, a wy od wykonywania rozkazów. Teraz rozkazuję, żebyście go zostawili, więc, do cholery jasnej, nie będziecie ze mną dyskutować, tylko wykonacie pierdolony rozkaz- stwierdził beznamiętnym tonem, a mnie zatkało. Kiedy on się taki stał?
-Em... jasne Spike, nie denerwuj się- powiedział potulnie mężczyzna i cała trójka odsunęła się ode mnie. Aż tak się go boją?- a... em... masz może... no wiesz...- zaczął, a nastolatek uśmiechnął się i przywołał go do siebie gestem dłoni. Wyciągnął z kieszeni małą paczuszkę i wymienił się ze starszym, zabierając banknot z jego dłoni. Czy on właśnie... czy Peter... czy on do cholery sprzedał mu narkotyki?! Mężczyźni pospiesznie opuścili uliczkę w chwili, w której nadleciała rękawica mojej zbroi. Chyba muszę popracować nad czasem reakcji moich sprzętów. W każdym razie, Peter nawet na mnie nie spojrzał, tylko skierował się na ścianę.
-Hej, Peter, zaczekaj!- powiedziałem, jednak on nawet na mnie nie spojrzał.
-Daj mi spokój- rzucił. Wtedy zrobiłem coś, czego żaden z nas się nie spodziewał. Gdy rękawica otuliła moją dłoń, złapałem chłopaka mocno za przedramię i pociągnąłem tak, by odwrócił się w moją stronę.
-Cholera jasna, porozmawiaj ze mną w końcu!- krzyknąłem, a on posłał mi rozbawione spojrzenie, które po chwili zmieniło się w pogardliwe i zniechęcone.
-Nie mam ci nic do powiedzenia- oświadczył lodowato. Zmarszczyłem lekko brwi i puściłem go.
-To chociaż mnie wysłuchaj- poprosiłem błagalnym głosem. Chłopiec zastanawiał się chwilę- jesteś mi to winien, Peter- dodałem.
-A niby dlaczego?- zmarszczył brwi i posłał mi oskarżycielskie spojrzenie.
-Włamałeś się do mojego systemu i nieźle namieszałeś. A tak na marginesie, numer z lokalizacją wcale nie był śmieszny- oznajmiłem z udawanym wyrzutem, na co chłopak zaśmiał się, przypominając sobie wzór, który ułożyły kropki na mapie, a ja przewróciłem oczami.
-Owszem, był- stwierdził z bezczelnym uśmiechem i zachichotał jak mała dziewczynka. Uśmiechnąłem się triumfalnie, ponieważ chyba udało mi się nieco rozluźnić atmosferę. Może nawet dam radę z nim tak po prostu porozmawiać? Jednak gdy Peter to zauważył, spoważniał i spojrzał mi prosto w oczy- masz trzy minuty- powiedział twardo, na co ja westchnąłem, jednocześnie z ulgą i smutkiem.
-Pete, naprawdę nie mam pojęcia, co Kingpin ci powiedział, czy obiecał, ale zrozum, że jemu nie zależy na twoim dobru i...- przewrócił oczami, przez co zamilkłem- ehh, no tak, nie wierzysz mi...
-Dwie minuty- stwierdził.
-Nie przerywaj mi- warknąłem z przyzwyczajenia, a dzieciak prychnął i uśmiechnął się cwaniacko.
-Przepraszam, panie Stark- powiedział głosem pełnym kpiny i pogardy, po czym odwrócił się na pięcie i chyba zamierzał odejść.
-Peter, proszę, zaczekaj- zawołałem za nim. Ku mojemu zdziwieniu, zatrzymał się, jednak nawet na mnie nie spojrzał.
-Dobrze, wysłucham cię, ale nie zaczynaj bezsensownego wywodu na temat złych intencji pana Fiska, albo mojej nieodpowiedzialności- odwrócił się do mnie, a ja skinąłem głową. Ma rację. A tym momencie, przemawianie mu do rozsądku jest absolutnie bezcelowe. I tak mnie nie posłucha.
-Mogę ci zadać kilka pytanie, Pete?- spytałem, a on zaśmiał się pod nosem.
-Pytać możesz, ale nie gwarantuję odpowiedzi- powiedział ponuro.
-Czy ty... ty sprzedałeś mu narkotyki?- zadałem najbardziej nurtujące mnie w tej chwili pytanie.
-Mhm- mruknął, chowając ręce do kieszeni.
-Ehh, serio? Handlujesz tym syfem?- uśmiechnął się i posłał mi wymowne spojrzenie.
-Ano- odparł beztrosko, kopiąc kamyk leżący na ziemi.
-To byli ludzie Kingpina?- dzieciak pokręcił głową.
-To byli moi ludzie- wypalił bez zastanowienia, po czym zacisnął usta w wąska kreseczkę, jakby zdał sobie właśnie sprawę, że nie powinien tego mówić.
-Twoi ludzie?- zaśmiałem się cicho, a on zmierzył mnie nienawistnym spojrzeniem i prychnął. Chyba go uraziłem. Ale... Peter ma swoich ludzi? Coś mi tu nie pasuje- kim ty tu właściwie jesteś, co?
-Kimś ważnym- odburknął, marszcząc brwi. Uśmiechnąłem, się lekko, jednak dzieciak tego nie oddał. Całą swoją postawą dawał mi do zrozumienia, że nie ma najmniejszej ochoty mnie oglądać. Bolało.
-Jak sobie radzisz?- spytałem, a Pete przewrócił oczami.
-Co cię to obchodzi?- mruknął, jednak gdy zobaczył, że wciąż czekam na odpowiedź, westchnął ciężko i dodał- doskonale, jak widać.
-Właśnie nie widać- wskazałem na kawałek bandaża, wystający spod jego bluzy- często to robisz?- znów przewrócił oczami, jednak szybko naciągnął rękawy na nadgarstki.
-Martwisz się, jakby to był Twój problem- warknął, a ja kiwnąłem lekko głową. Nie mój problem. Według niego, to nie mój problem i nie powinienem się tym martwić. Nawet sobie nie wyobraża, jak bardzo moim problemem jest to, że dzieciak robi sobie krzywdę. Ponieważ to moja wina. On tylko trzyma żyletkę, ale to ja kieruję jego ręką.
-Jasne- westchnąłem. Nie ma sensu się z nim o to kłócić.
Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że przez ten cały czas, nikt pewnie nie rozmawiał z nim o May. Nikt się nie zainteresował, jak dzieciak sobie z tym radzi, jak się czuje. Nikt go nie pytał, czy wszystko w porządku. Po prostu był z tym całkiem sam.
-Jak się trzymasz?- spytałem nagle.
-Co?- posłał mi zdezorientowane spojrzenie.
-May nie żyje. Była dla ciebie ważna. Jak się trzymasz, Pete?- chłopiec spojrzał na mnie z zaskoczeniem i zwykłym smutkiem. Zrobiło mi się go żal. Strasznie żal. Biedny dzieciak musiał poradzić sobie z tym całkiem sam. Przecież on ma tylko piętnaście lat. Przemknęło mi przez głowę, żeby go przytulić. W końcu ostatnio mnie nie odrzucił. Jednak trwało to zaledwie krótką chwilę, ponieważ po kilku sekundach jego spojrzenie znów stało się pogardliwe i lodowate.
-Ty gnoju- wycedził przez zęby- jak śmiesz wspominać o May?- odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie. Stałem jak wryty. Dopiero po chwili za nim pobiegłem. Miałem wrażenie, że jeśli teraz pozwolę mu odejść, już nigdy go nie zobaczę. Już nigdy nie będę mógł mu pomóc. Na szczęście gdy tylko wybiegłem zza rogu, zauważyłem pomiędzy ludźmi jego drobną sylwetkę, mozolnie sunącą po chodniku, wbijającą wzrok w ziemię. Podbiegłem do niego i chwyciłem go za nadgarstek. Dzieciak odwrócił się do mnie i przewrócił oczami. Jednak teraz nie było w nich kpiny. On był... chyba był po prostu smutny. Przez wspomnienie o May.
-Daj mi spokój- mruknął i chciał odejść, jednak znów pociągnąłem go w swoją stronę.
-Nie, proszę Peter... przecież to wszystko można jeszcze odkręcić- wyszeptałem. Dzieciak spojrzał na mnie ze łzami w oczach. Jednak nie były to prawdziwe łzy. Były to dokładnie te same łzy, które widziałem ostatnio- nie nabiorę się na to drugi raz, Pete- oznajmiłem miekko, a on uśmiechnął się cwaniacko.
-Tym razem nie ty masz się na to nabrać- mruknął. Po chwili jego uśmiech zniknął, a on sam przyjął przerażony wyraz twarzy -PUŚĆ MNIE! POMOCY!- wrzasnął płaczliwie i udał, że próbuje się uwolnić z mojego uścisku, a wszyscy ludzie dookoła spojrzeli na nas. Udał, ponieważ mógł to zrobić bez problemu. Kurwa. Tego nie przewidziałem.
-Co pan wyprawia?- zapytał jakiś mężczyzna. Co innego mogłem zrobić? Pokręciłem głową z niedowierzaniem i puściłem Petera, który odskoczył ode mnie. Kiedy wydostał się z otaczającego nas tłumu, posłał mi krótki, bezczelny uśmieszek i bezceremonialnie pokazał język, po czym pobiegł w swoją stronę, zostawiając mnie z oburzonymi ludźmi.
Pov. Peter
Może zagranie nie do końca w moim stylu, ale przynajmniej skuteczne. Teraz Stark będzie musiał poradzić sobie z oburzonymi tłumem, a ja... a ja jak zwykle zrobię coś nieznaczącego. Wrócę na Peron. Może się upiję. Pójdę spać. A potem... może pobawię się żyletką? Cholera, co to miało być? Jest zdecydowanie bardziej bezwzględny niż sądziłem. Rozumiem kłamstwa, manipulacja, granie na emocjach, ale wspominanie May? Nieczyste, wręcz okrutne zagranie. Ale zemszczę się. Niech sobie nie myśli, że tylko on potrafi grać w ten sposób. Jeszcze mu pokażę, do czego jestem zdolny.
Nawet nie wiem kiedy, stanąłem przed bramą cmentarza. Westchnąłem głęboko. Długo mnie tu nie było. Powinienem zadbać o ich grób. Jestem kiepskim bratankiem. Ehh, chyba nie zasługuję, by ich odwiedzić. Ale... tak bardzo tego pragnę. Porozmawiać z nimi. Opowiedzieć im o wszystkim. O pracy dla Kingpina. O Peronie. O panu Starku. Zapytać o radę, po czym wsłuchiwać się w głuchą ciszę. Opowiedzieć im ten głupi dowcip, który słyszałem w barze. Powiedzieć, jak bardzo mi ich brakuje. Jak bardzo chciałbym, żeby wszystko było tak jak dawniej. Ale... nic już nie będzie tak jak dawniej. Najwyższy czas, żeby się z tym pogodzić.
Mimo wszystko, drżącą ręką pchnąłem ciężką kratę. No oczywiście. Zamknięte. Jednak dla mnie nie stanowiło to problemu. Przeskoczyłem szybko przez bramę i bez trudu odnalazłem ten jeden, najważniejszy nagrobek pośród sieci alejek. Jednak, coś się nie zgadzało. Myślałem, że grób będzie zaniedbany. Że będzie na nim pełno starych liści, uschnięte kwiaty w wazonie i ogólny nieład. Natomiast było tu czysto i schludnie. Ktoś nalał świeżą wodę do wazonu i wstawił piękny bukiet goździków. Ulubionych kwiatów May. Kto to zrobił? Przecież, nie mieliśmy żadnej rodziny, a znajomi cioci i wujka są zdecydowanie za starzy, żeby fatygować się tu i posprzątać ten bałagan. Jedyną rozsądną opcją jest chyba to, że pracownicy cmentarza zlitowali się nad smutnym, samotnym małżeństwem i postanowili trochę tu ogarnąć. Jestem beznadziejny. Powinienem dbać o ich grób. W końcu... to jedyne, co mi po nich zostało. Tylko to, zostało po mojej rodzinie. Już jej nie mam. Jestem sam.
-Przepraszam- szepnąłem i uciekłem z cmentarza. Jestem... jestem za słaby. Nie dam rady. Nie mogę tu zostać. To zbyt bolesne. A ja mam już dość bólu. Psychicznego. A jedyną ucieczką od niego, jest ten drugi. Fizyczny. I właśnie dlatego, gdy tylko znalazłem się w swoim pokoju na Peronie, wyciągnąłem żyletkę i drżącą ręką wykonałem pierwsze pociągnięcie. Odetchnąłem z ulgą. Od razu lepiej. Delektując się bólem, który sobie zadawałem, zanurzyłem ostrze w swojej skórze i uśmiechnąłem się, poprzez lekki grymas. Muszę sobie z tym wszystkim jakoś poradzić. Po prostu muszę. Muszę coś zrobić z panem Starkiem. Nie mogę przegrać. Nie tym razem. A skoro on nie waha się, przed zadaniem mi tak okrutnego ciosu, jakim jest wypominanie śmierci najważniejszej osoby w moim życiu, ja też się nie zawaham. Już nigdy się nie zawaham.
Oto pierwsza zasada naszej gry:
Wszelkie środki dozwolone.
*****
2680 słów
Hejka!
No to jesteśmy w połowie :)
Podobała się drama?
Do zobaczenia<3<3<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro