Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7


Po cichu wszedłem do naszego pokoju. Był już grubo po północy, więc najciszej jak umiałem, wdrapałem się na górne łóżko i przymknąłem powieki. Wciąż myślałem o słowach Mike'ego. "Tylko najsilniejsi mają prawo do życia". Pan Stark zawsze powtarzał, że trzeba bronić tych słabszych. Który z nich ma rację? W końcu, wujek Ben mówił to samo co Iron man. Ale z drugiej strony, mój mentor dobitnie mi pokazał, że nie na świecie nie ma miejsca dla słabych. Cholera... i tak nie usnę. Wstałem i wyszedłem z pokoju. Po cichu przemknąłem do okna i wyszedłem przez nie. Zszedłem po barierce i skierowałem się do baru. Tego samego baru, w którym ostatnio zdobywałem informacje. Droga minęła mi dość szybko. Pchnąłem ciężkie drzwi i od razu uderzył mnie znajomy już zapach alkoholu i potu.

-Oo, cześć maluszku! Wróciłeś!- wykrzyknął radośnie barman. Uśmiechnąłem się do niego i usiadłem przy ladzie.

-Ano, wróciłem- stwierdziłem, a on oparł się z drugiej strony- jedno piwo?- zapytałem i uśmiechnąłem się niewinnie.

-Nie ma opcji, smyku- powiedział i pstryknął mnie w nos, na co zmarszczyłem brwi i fuknąłem oburzony.

-No proszę- specjalnie przeciągnąłem samogłoski.

-Ciężka noc, co?- spytał.

-Tia...- westchnąłem.

-Dobra, ostatni raz dam ci coś na rozweselenie- powiedział, a ja uśmiechnąłem się triumfalnie. Nalał piwo do kufla i postawił mi przed nosem.

-Nie mam pieniędzy- mruknąłem, patrząc na niego od dołu. On zaśmiał się pod nosem.

-To potem pójdziesz zarobić- oznajmił- a teraz powiedz mi, co taki dzieciak jak ty, robi w takim miejscu jak to?

-Zapija smutki- zaśmiałem się gorzko, a on uniósł jedną brew.

-Smutki? W tym wieku?- zapytał z rozbawieniem- kiedy ja byłem w twoim wieku, bawiłem się, ćpałem, grałem w piłkę, ćpałem...- roześmiałem się.

-Nawet nie mam za co!- on również się roześmiał.

-Dałbym ci spróbować, ale już wystarczy, że rozpijam niepełnoletniego dzieciaka- stwierdził, a ja zrobiłem smutną minkę- o nie! Nie patrz tak na mnie- mówiąc to, zmarszczył nos, a na koniec pokręcił głową. Przewróciłem oczami- jesteś stąd?

-Mhm- mruknąłem, opróżniając kufel.

-A twoi rodzice nie mają nic przeciwko, żebyś przychodził w nocy do jakiejś speluny i żalił się barmanowi przy piwie?- stwierdził i wyszczerzył się do mnie.

-Po pierwsze, wcale się nie żalę- fuknąłem oburzony- i nie, nie mają. Nie żyją, w zasadzie- dodałem, a on spojrzał na mnie z... rozbawieniem, które zawsze mu towarzyszy. Za to lubię takie miejsca. Nikomu nie jest mnie żal, bo każdy miał tutaj smutną przeszłość.

-Bywa i tak- wzruszył ramionami, a ja spojrzałem na wyświetlacz mojego telefonu. Druga w nocy.

-Muszę lecieć- stwierdziłem, a on pociągnął mnie za kaptur.

-Najpierw kasa- wskazał na stolik, przy którym siłowali się mężczyźni. Uśmiechnąłem się i przewróciłem oczami. Podszedłem do nich.

-Peter!- wykrzyknęli niemalże jednocześnie.

-Siemasz dzieciaku!- zawołał Will- przyszedłeś na rewanż? Tym razem nie będzie tak łatwo- oznajmił z powagą, a ja parsknąłem śmiechem.

-Mhm, zobaczymy- stwierdziłem i usiadłem po drugiej stronie stolika. Chwyciłem go za rękę, a po chwili "siłowania się", przygwoździłem ją do blatu. Mężczyzna zaklął pod nosem, a ja uśmiechnąłem się zwycięsko. Porwałem pieniądze i wróciłem do baru. Wręczyłem barmanowi kilka banknotów, a resztę schowałem do kieszeni.

-Bezczelny smarkacz- usłyszałem szept z jednego stolika. Odwróciłem się i zobaczyłem trzy pary oczu spoczywające na mnie. Wypuściłem głośno powietrze. Nagle zauważyłem nóż, leżący na blacie po drugiej stronie baru. Uśmiechnąłem się cwaniacko pod nosem i niewiele myśląc, nie zważając na protesty blondyna wszedłem za bar, chwyciłem ostrze i rzuciłem nim w sam środek stołu. A raczej celowałem w sam środek stołu, ale trafiłem w brzeg. Jednak, grunt że trafiłem, a mężczyźni lekko się przestraszyli, prawda? Było to dość ryzykowne, zważywszy na moje niezbyt imponujące doświadczenie, ale nie mogłem się powstrzymać. No i udało się. Mężczyźni spojrzeli na mnie z zaskoczeniem pomieszanym ze strachem. Podszedłem do nich gwałtownym krokiem i wyciągnąłem nóż z drewna.

-Bezczelny smarkacz wam przyłoży, jeśli jeszcze raz usłyszy coś takiego- wycedziłem przez zęby.

-Ach tak? Chciałbym to zobaczyć- warknął jeden z nich i wstał. Był ode mnie wyższy o kilkanaście centymetrów i z pewnością zdecydowanie bardziej umięśniony. Zacisnął rękę w pięść i zamachnął się, jednak ja byłem szybszy. Uniknąłem ciosu, po czym wyprostowałem się i uderzyłem go prosto w nos, przez co on upadł na stolik. Po chwili wstał i po raz kolejny zamachnął się, jednak ja znów pochyliłem się, a cios przyjął mężczyzna za mną. Zajęło to może dwie minuty, kiedy drobna bójka przerodziła się w bijatykę ogarniającą cały bar. Wycofałem się i podszedłem do znudzonego barmana. Ten obrzucił mnie zirytowanym spojrzeniem.

-Em... przepraszam?- powiedziałem i uśmiechnąłem się niewinnie.

-Luz, to się akurat często zdarza- odparł, a ja pokiwałem głową ze zrozumieniem- a tak swoją drogą, niezły rzut, Spikey-  powiedział, a ja zmarszczyłem brwi.

-Spikey?- zapytałem, na co on przewrócił oczami i uśmiechnął się.

-No... Spike, ostrze. Nie wiem, tak mi się powiedziało- wzruszył ramionami. Wymieniliśmy się porozumiewawczymi spojrzeniami.

-Spike...- zamyśliłem się- całkiem nieźle- stwierdziłem- muszę lecieć- rzuciłem i wybiegłem z baru, zostawiając barmana samego z wielkim bałaganem. Nie miałem za bardzo ochoty wracać do sierocińca. Pozwoliłem, by nogi same mnie niosły. Nie wiem dlaczego, ale po jakimś czasie błądzenia po ulicach, stanąłem przed bramą cmentarza. Dość długo mnie tu nie było. W zasadzie, nie przyszedłem tu ani razu od... śmierci cioci May. Niewiele myśląc, przeskoczyłem przez bramę i odnalazłem ten jeden, najważniejszy grób pomiędzy alejkami. Usiadłem na ławce i spojrzałem na napis "May Parker" nieobecnym wzrokiem. Pod spodem, widniało jeszcze inne nazwisko, ale równie ważne. "Beniamin Parker".

-Cześć ciociu. Cześć wujku- powiedziałem ze słabym uśmiechem.

Cisza.

-Wiecie, dużo się ostatnio u mnie zmieniło- w moich oczach zebrały się łzy, jednak wciąż uśmiechałem się smutno- opowiedzieć wam?

Cisza.

-Mieszkam teraz w sierocińcu. Paskudne miejsce- zaśmiałem się gorzko- ale nie martwcie się. Mam przyjaciół. Daję radę. Staram się być silny. Dla was.

Cisza.

-Wiecie, ostatnio... zerwałem kontakt z panem Starkiem- moje ręce zaczęły delikatnie drżeć, jednak wciąż się uśmiechałem- on... myliłem się co do niego. Myślałem... że coś dla niego znaczę, ale to bzdura- po moim policzku spłynęła łza- on mnie... chyba po prostu nie zasługuję na to, żeby ktokolwiek się mną przejmował- znów się zaśmiałem i otarłem policzki, jednak było to bezcelowe, bo łez przybywało. Skuliłem się z zimna.

Wciąż cisza.

-Mam teraz... nowego mentora- po moich policzkach nieopanowanie spływały łzy- chociaż, nie wiem czy mogę tak nazwać tego staruszka, który rzuca we mnie nożami- zaśmiałem się smutno- w każdym razie, ma mnie uczyć... nie wiem nawet czego.

Mam wrażenie, że ta cisza rozsadza mi głowę.

-Poza tym, pracuję dla Kingpina. Pewnie byście tego nie pochwalili, co?- wciąż się uśmiechałem. Nie potrafię stwierdzić, czy całe moje ciało drżało z zimna, czy ogarniającego mnie smutku i bezradności- tak, on jest przestępcą. Ja też nim będę. Proszę, możecie mnie zganić. Nakrzyczcie na mnie. Wysłucham was. Proszę- ostatnie słowa mówiłem szeptem, jednak cały czas starałem się uśmiechać przez łzy. Jakoś nie bardzo mi to wychodziło- ciociu? Proszę cię, powiedz, że jestem nieodpowiedzialny! Wujku? Każ mi zachowywać się jak mężczyzna! Przypomnij mi po raz kolejny, że z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność! Proszę cię! Słyszysz?- zakryłem usta dłonią, by nie wydobył się z nich szloch- naprawdę nie macie mi nic do powiedzenia?! Nie chcecie, żebym wziął się w garść?! Ciociu! Nie każesz mi pójść i pogodzić się z panem Starkiem?! Wujku?! No proszę cię! Powiedz, że mam zerwać znajomość z Kingpinem i wrócić do Spider mana! Błagam was...- upadłem na kolana- błagam, powiedzcie mi co mam robić!- rozpłakałem się na dobre i dosłownie przytuliłem do nagrobka- proszę...- zacząłem się krztusić łzami- n-nie zostawiajcie mnie jeszcze...- to były ostatnie słowa, jakie powiedziałem.

***

-Hej! Mały! Żyjesz? Obudź się- uchyliłem powieki i zobaczyłem nad sobą starszego, zgarbionego mężczyznę. Zmarszczyłem brwi, próbując sobie przypomnieć, gdzie jestem. Po chwili zdałem sobie sprawę z wczorajszych wydarzeń. A no tak. Byłem u Mike'a, poszedłem do baru, wypiłem piwo, wdałem się w bójkę, a potem... potem przyszedłem na cmentarz błagać ciocię i wujka by do mnie wrócili. Żałosne.

-Ta, żyję- mruknąłem i wstałem powolnie. Dopiero teraz zauważyłem, że za człowiekiem, najprawdopodobniej pracującym na cmentarzu, stoi dwóch policjantów. Mam przejebane.

-Jak się nazywasz?- spytał jeden z nich.

-Em... Peter Parker. Przepraszam, n-niechcący zasnąłem- sprzedałem sobie mentalnego liścia, gdy dotarło do mnie jak to zabrzmiało- ja... już sobie może pójdę- powiedziałem szybko i już chciałem odejść, kiedy ktoś złapał mnie za nadgarstek. Posłałem mężczyznom błagalne spojrzenie.

-Niestety mały, nie możemy cię puścić- westchnąłem i przewróciłem oczami.

-Czyli... gdzie mnie zabierzecie?- spytałem unosząc brew.

-Gdzie mieszkasz?

-W sierocińcu- mruknąłem, a oni wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami.

-Czyli pewnie zwiałeś, a z braku innych opcji przyszedłeś tutaj?- no... nie do końca, ale mimo to przytaknąłem.

-Chodź młody, odwieziemy cię- powiedział jeden z nich, a ja rzuciłem ostatnie, tęskne spojrzenie mojemu wujostwu i posłusznie ruszyłem za nimi do radiowozu. Usiadłem na tylnym siedzeniu i westchnąłem ciężko, wlepiając wzrok w okno. Policjanci spojrzeli na mnie jednie ze współczuciem i zajęli się swoimi sprawami, a ja poczułem jak się we mnie gotuje. Znowu ta jebana litość. Nie chcę jej do cholery!

Niechętnie wysiadłem z radiowozu. Od razu napotkałem wściekłe spojrzenie dyrektora, do którego zdążył zadzwonić jeden z policjantów. Już nawet nie próbowałem uciekać. I tak nie mam dokąd pójść.

-Peter, czekaj na mnie w środku- widziałem, jak walczył ze sobą, żeby nie wybuchnąć.

-Niech pan mu odpuści- powiedział łagodnie jeden z nich- widać, że dzieciak jest zagubiony- przewróciłem oczami, słysząc to.

-Spokojnie, zajmę się nim- zadrżałem, bo jako jedyny zdawałem sobie sprawę, z ukrytego znaczenia tych słów. Posłusznie ruszyłem do środka, a Davis rozmawiał jeszcze jakiś czas z policjantami.

-Parker, ty idioto- warknął Jack, który razem z chłopakami czekał na mnie na schodach. Posłałem mu zmęczone spojrzenie- gdzie ty byłeś?!

-Na cmentarzu- stwierdziłem beznamiętnie- czemu nie jesteście w szkole?

-No przecież cię tak nie zostawimy- powiedział Billy, na co ja posłałem im słaby uśmiech.

-Dzięki- mruknąłem.

-Kurwa, już idzie- ostrzegł nas James.

-Trzymaj się, Peter- Timy posłał mi współczujące spojrzenie, a ja przewróciłem oczami. Drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka wparował Davis. Moi współlokatorzy schowali się za ścianą, a ja spojrzałem ze strachem na mężczyznę, który z wściekłością wymalowaną na twarzy chwycił mnie mocno za przedramię i skierował się do piwnicy. Widziałem, jak chłopacy wychylili się, by ostatni raz posłać mi zmartwione spojrzenie. Widząc strach na twarzach najmłodszych, zrobiłem najgłupszą minę, na jaką mnie było w tej chwili stać, na co oni parsknęli śmiechem.

Dosłownie wepchnął mnie do ciemnego pomieszczenia w piwnicy, przez co boleśnie wyrżnąłem o zimną podłogę.

-Peter Parker- powiedział, a ja wstałem i wycofałem się pod ścianę- same z tobą kłopoty. Masz wielkie szczęście, że znałem tych policjantów, więc nie będzie żadnych problemów, ale nagrabiłeś sobie- stwierdził, a ja w tym czasie starałem się przybrać najbardziej obojętny wyraz twarzy na jaki tylko było mnie stać- dzwonili do mnie z twojej szkoły. Wyrzucili cię- spojrzałem na niego z wielkim znakiem zapytania na twarzy- wagarujesz, a do tego pobiłeś kilku chłopaków. Znów ci się pofarciło, bo gdyby rodzice tamtych dzieciaków nie byli wspaniałomyślni, sprawa byłaby na policji. Na szczęście, skończyło się tylko na tym- miałem ochotę się rozpłakać. Wyrzucili mnie ze szkoły. Czyli... nie zdam matury? Nie pójdę na studia? Naprawdę nie ma już dla mnie szansy na lepsze życie?- ostrzegałem cię, Peter. Dałem ci szansę. Nie wykorzystałeś jej- przewróciłem oczami, na co mężczyzna wciągnął głośno powietrze, podszedł do mnie gwałtownie i z całej siły uderzył mnie w twarz, przez co upadłem na ścianę za sobą. Z całych sił walczyłem, aby żadna łza nie uwolniła się spod moich przymkniętych powiek, jednak było to trudne, przy palącym bólu na policzku- wstawaj- warknął Davis. Podniosłem się. Nie chcę mu pokazać, że jestem słaby- złap się- wskazał na barierkę, a ja przełknąłem nerwowo ślinę, jednak wykonałem polecenie.

Dyrektor podniósł z ziemi zakrwawiony, gruby, skórzany pas i mocno uderzył mnie nim w plecy. Kolana się pode mną ugięły, a ja na chwilę zapomniałem, jak się oddycha. Nawet nie mogłem krzyknąć. Kilka łez spłynęło po mojej twarzy, a on uśmiechnął się triumfalnie.

-Za każdym razem, gdy poczujesz coś takiego, mówisz "nie będę sprawiać problemów", zrozumiano?- powiedział lodowato, a ja niepewnie kiwnąłem głową- wstawaj- rozkazał, a ja stanąłem na chwiejnych nogach. Wstrzymałem oddech i zacisnąłem powieki, przygotowując się na ból. Kolejne uderzenie. Czułem jak z mojej rozciętej skóry wypływa stróżka krwi. Zacisnąłem ręce na barierce, wyginając ją nieznacznie, jednak on na szczęście tego nie zauważył. Czekał aż powiem regułkę. Nie zamierzam tego zrobić. Nie dam się tresować, jak jakiegoś psa- chyba o czymś zapomniałeś- wycedził przez zęby, a ja zamiast odpowiedzi wziąłem głęboki oddech, wiedząc, że za chwilę ponownie zostanie mi odebrany, przez silne uderzenie. Nie myliłem się. Zapłakałem cicho, czując znacznie mocniejszy od poprzednich cios- dobrze ci radzę, zacznij współpracować- syknął mężczyzna, a ja jedynie pokręciłem przecząco głową, starając się nie rozpłakać- jak sobie życzysz, bezczelny smarkaczu- warknął i po raz kolejny uderzył mnie tak mocno, że krzyknąłem i wygiąłem ciało w łuk. Upadłem na ziemię, by po chwili resztką sił wstać i czekać na dalsze ciosy.

Po dwóch bolesnych uderzeniach opadłem bez sił na podłogę i skuliłem się, nie mogąc znaleźć pozycji, w której nie odczuwałbym palącego bólu na plecach tak okrutnie. Nie było takiej. Kopnął mnie w brzuch, na co skuliłem się i jęknąłem. Po chwili, zacząłem gwałtownie i głośno nabierać powietrze, nie wiedząc, kiedy znów będę mógł sobie na to pozwolić. Dyrektor prychnął z pogardą i wyszedł, zatrzaskując drzwi i rzucając uprzednio "mam nadzieję, że to cię czegoś nauczy, śmieciu". Tak. Nauczyło. Nauczyło mnie, że nie ma miejsca dla słabych, a jeśli chcę, by ktokolwiek mnie szanował, muszę pokazać swoją siłę i bezwzględność. Strach, oznacza szacunek. I tego należy się trzymać. Szkoda, że zrozumiałem to tak późno.

***

-Peter? Żyjesz?- obudziło mnie delikatne poszturchiwanie w ramię. Otworzyłem oczy i spotkałem współczujące spojrzenie Jack'a.

-Ta, jeszcze żyję- stwierdziłem, a moja twarz wykrzywiła się w grymasie bólu, gdy tylko spróbowałem się poruszyć- co wy robicie? A jak Davis się skapnie?- spytałem zaniepokojony. Nie chcę, by przechodzili przez coś, co ja ledwo wytrzymałem, pomimo moich mocy.

-Spokojnie, to on nam kazał cię zabrać- oznajmił Billy, a ja zmarszczyłem brwi.

-Jak to?- zdziwiłem się.

-Pamiętasz? Miała przyjść dziś kontrola. Bez względu na znajomości, nie wywinąłby się z tego, gdyby cię tu znaleźli- oznajmił Jason. Kiwnąłem głową ze zrozumieniem i wstałem, przy pomocy współlokatorów. Delikatnie zaprowadzili mnie do naszego pokoju, a tam od razu ułożyłem się na tyle wygodnie, na ile łóżko z wbijającymi się boleśnie w plecy sprężynami pozwalało. Przymknąłem powieki i nawet nie zorientowałem się, kiedy zasnąłem. Jednak ten błogostan, jakim jest sen, nie trwał zbyt długo, ponieważ Jack obudził mnie i kazał mi iść się umyć. Zmarszczyłem brwi i mruknąłem pod nosem jakieś niezbyt wymyślne wyzwisko, jednak wstałem i na chwiejnych nogach ruszyłem do łazienki.

Pozwoliłem, by ciepła woda kojąco spływała po moich poranionych plecach i przymknąłem powieki. Nie chcę tak żyć. Nie wiem, czy w ogóle chcę żyć. W każdym razie, na pewno nie tu. Nie mogę tu zostać. Nie dam rady. Może to żałosne, ale nie wytrzymam ani dnia dłużej w tym przeklętym miejscu. Dosłownie czułem, jak nienawiść wypalała mnie od środka. Nienawiść do Davisa. Nienawiść do tych wszystkich opiekunek. Nienawiść do wszystkich ludzi, którzy posyłają mi te współczujące spojrzenia. Nienawiść do... pana Starka. Tak. Właśnie tak. Nienawidzę go. Pragnę, by czuł to co ja. Chcę zobaczyć strach w jego oczach. Chcę, by błagał mnie o litość. A potem czerpać chorą przyjemność z gaszenia tego małego promyczka nadziei, który w nim zostanie.

***

-Można wiedzieć, co ty znowu wyprawiasz?- zapytał spokojnie Jack, gdy wparowałem do pokoju i zacząłem pakować swoje rzeczy w plecak.

-Uciekam. Nie mam zamiaru tu zostać- stwierdziłem beznamiętnie, a starszy odłożył trzymaną właśnie książkę.

-Przepraszam, co?- spytał, nie dowierzając w to co właśnie usłyszał.

-Właśnie to. Nie mam zamiaru się tu dłużej męczyć-powiedziałem.

-Zostawiasz nas?- Max wlepił we mnie swoje niebieskie oczy, a ja uśmiechnąłem się ciepło.

-Nie, oczywiście że nie. Zostawiam tylko to paskudne miejsce- oznajmiłem, a on kiwnął niepewnie głową- zobaczycie, niedługo będę mógł wam pomóc- zapewniłem ich i wróciłem do pakowania moich rzeczy.

*****

2636 słów

Hejka!

Co powiecie na następny rozdział z perspektywy Starka?

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro