Rozdział 35
Pov. Stark
-C-co?- spytał chłopak, marszcząc lekko brwi.
-To co słyszałeś. Zabij mnie, Peter- oznajmiłem miękko. Dzieciak przez chwilę przyglądał mi się z niedowierzaniem, jakby szukał jakiegokolwiek znaku, że żartuję. Nie żartowałem. Po chwili, na twarzy Petera pojawił się mroczny uśmiech.
-Jak sobie życzysz- syknął. Wyciągnął nóż i niepewnie się do mnie zbliżył, wciąż badając mnie wzrokiem. Zatrzymał się w połowie drogi, jakby nie wiedząc, co dalej zrobić.
-Na co czekasz?- spytałem- zrób to, Peter- chłopak podszedł do mnie, jednak nie podniósł ręki. W jego oczach gniew powoli zastępowany był przez strach, a o to właśnie mi chodziło- no co? Nie będę walczył, Pete. Nie zaatakuję cię, nie bój się. Po prostu to zrób. Nienawidzisz mnie. Chciałeś się zemścić, więc zrób to. Chyba się nie boisz?- chłopak otrząsnął się szybko. Zacisnął usta w wąska kreseczkę i podniósł rękę zaciśniętą na nożu- po prostu to zrób. Będziesz mógł uciec. To nie jest trudne, Peter- powiedziałem, nieco bardziej stanowczo, patrząc mu prosto w oczy. Chłopiec nie poruszył się, jedynie jego dłoń lekko zadrżała. Zmarszczyłem mocno brwi- no dalej!- warknąłem- na co czekasz? Nagle się wahasz?! Co jest, Peter?! Chyba mi nie powiesz, że się boisz!- w jego oczach zawirowały łzy. Bolało mnie to. Nienawidzę doprowadzać Petera do łez, ale teraz było to konieczne. Teraz muszę być twardy. Nie pokazywać, że przeżywam to razem z nim- no już! Zrób to! Na co czekasz?!- dłoń dzieciaka zaczęła dość mocno drżeć. Całym sobą walczyłem, by tego nie przerwać. On cierpi, ale Nat miała rację. Trzeba nim wstrząsnąć. Chwyciłem go mocno za nadgarstek i przystawiłem sobie jego dłoń z nożem do piersi- no dalej, Peter! Pokaż wszystkim, jaki jesteś twardy i bezwzględny! Pokaż, że się mylili, twierdząc, że nie jesteś mordercą. Pokaż, jaki jesteś zły. Udowodnij, że już nie ma w tobie dawnego Petera. Pokaż wszystkim, jaki jest Spike! No dalej! Czemu się wahasz?! Czyżby wielki Spike się przestraszył?!- dzieciak wyciągnął głośno powietrze i przycisnął nóż do mojej marynarki, tworząc lekkie nacięcie, jednak tylko w materiale. Po jego policzku spłynęła pierwsza łza. Już niedługo- nie jesteś zmęczony, Peter? Tym ciągłym udawaniem? Nie męczy cię już to wszystko? To nie jesteś ty. Ciągle grasz. Grasz kogoś, kim nie jesteś. Możesz już przestać. Przestań udawać. Nie zabijesz mnie. Nie zrobisz tego. Nie potrafisz. A wiesz dlaczego? Bo nie istnieje ktoś taki jak Spike- nóż upadł z głośnym brzękiem na podłogę. Korzystając z tego, że trzymałem dzieciaka za nadgarstek, przyciągnąłem go do siebie i zamknąłem w szczelnym uścisku. Dopiero teraz poczułem, że drży na całym ciele. Chłopak rozpłakał się i wtulił we mnie- cii, już dobrze, Pete- szepnąłem, gładząc go po głowie. Kopnąłem jego nóż tak, by przesunął się na drugi koniec korytarza.
-J-ja już t-tak dłu-użej nie m-mogę...- wychlipiał.
-Cii, spokojnie. Już wszystko dobrze, Pete. Już jesteś bezpieczny- powiedziałem cicho i zmarszczyłem brwi. Coraz mocniej drży i płacze. Może przesadziłem? Ale... musiałem mu jakoś uświadomić, że on taki nie jest. Musiałem go złamać. Pogubił się w tym wszystkich kłamstwach i już sam nie wie, jaki jest. Ktoś musiał mu to pokazać.
-Jestem słaby...- mruknął cichutko. Chwyciłem go za ramiona i odsunąłem od siebie, żeby spojrzeć mu w oczy. Czerwone od płaczu, smutne oczy.
-Nie jesteś słaby, Peter. Nie jesteś słaby, rozumiesz?- kiwnął głową i zaszlochał- no już, cii- przytuliłem go do siebie i wplotłem palce w kosmyki jego ciemnych włosów- cichutko, nie płacz, Pete- szepnąłem, gładząc go po głowie.
-J-ja... n-nie chcę już... proszę... n-nie mogę- żal ścisnął mi serce. O co mnie prosi? Żebym mu pomógł? Żebym dał mu spokój? Żebym... co ja mam zrobić?
-Ja wiem, już dobrze, wszystko w porządku, Pete- oparłem policzek o jego włosy i lekko kolysałem dzieciaka w ramionach, starając się go uspokoić. To chyba było dla niego za dużo- no już, będzie dobrze. Obiecuję Pete, będzie dobrze- powiedziałem, gdy już się trochę uspokoił.
-I tak cię nienawidzę- mruknął przez łzy, wtulając się we mnie. Uśmiechnąłem się, na to dziecinne zachowanie i zaśmiałem cicho.
-Tak, wiem, Pete- odparłem równie cicho. Wiem, że nie mówi serio. To po prostu wciąż jest Peter, który nie zmieni się tak łatwo. Nagle uderzyła mnie pewna myśl. Co teraz? Zatrzymałem Fury'ego w laboratorium, ale przecież w końcu agenci tu dotrą. Mam pozwolić im zabrać Petera z powrotem do tej celi? Nie, nie wolno mi. Muszę go chronić. Nawet przed Tarczą. Ale nie mogę dać mu uciec. Jakby nie patrzeć, jestem Avengerem i nie mogę go puścić.
Przypomniałem sobie o dwóch małych przedmiotach, które zawsze mam przy sobie. Na wszelki wypadek. Wyjąłem je z kieszeni i dyskretnie wsunąłem na nadgarstki dzieciaka. Chłopak posłał mi pytające spojrzenie. Chciał się odsunąć, by spojrzeć na swoje wyrzutnie, ale nie pozwoliłem mu na to. Przytuliłem go mocniej, gdy usłyszałem kroki.
-Teraz uważnie mnie posłuchaj- szepnąłem, trzymając go blisko siebie- uderzysz mnie i wyskoczysz, tak?- chłopiec posłał mi niepewne spojrzenie.
-Jesteś pewny?- spytał cicho.
-Tak, Pete. Uciekaj, dzieciaku- Peter posłał mi podejrzliwe spojrzenie.
-To podstęp?- zmarszczył brwi.
-Nawet mnie nie denerwuj, Peter. Wiej! Już!- wtulił się we mnie ostatni raz, po czym odsunął się lekko, uśmiechnął się cwaniacko, wymierzył mi delikatny jak na niego cios i wyskoczył. Upadłem na ziemię i przez chwilę udawałem, że nie mogę się podnieść. Wstałem, podpierając się o ścianę i podszedłem do wyjścia. Patrzyłem, jak spada w dół z wielką satysfakcją. Nie wiem, czy zrobiłem coś dobrego, czy może złego, ale nie interesowało mnie to. Po tym, co zrobił Fury, wiem, że Pete nie jest tu bezpieczny, więc nie mógł tu zostać.
Pobiegłem do laboratorium, w którym akurat siedział Fury, razem z Clintem, Natashą i Steve'em. Jakimś nieszczęśliwym przypadkiem systemy wysiadły i nie mogli otworzyć drzwi. No cóż, pech. Kilku agentów starało się złamać moje zabezpieczenia. Podszedłem do nich.
-Co się dzieje?- spytałem, by zachować pozory.
-Ten smarkacz znowu namieszał w systemach. Nie możemy otworzyć laboratorium- oznajmił jeden z nich. Pokiwałem głową ze zrozumieniem i podszedłem do małego monitora. Przez chwilę starałem się "złamać" zabezpieczenia, by po kilku minutach drzwi rozsunęły się. Oczy Steve'a zrobiły się ogromne, gdy Fury zaczął wyrzucać z siebie coraz to nowsze, bardziej wymyślne wiązanki przekleństw, natomiast na mojej twarzy pojawił się drobny uśmieszek.
Fury zajął się swoimi agentami i rozpoczął poszukiwania dzieciaka, a tymczasem reszta przeglądała monitoring. Odetchnąłem z ulgą, widząc, że na nagraniu rzeczywiście wygląda to tak, jakby Peter po prostu mnie uderzył i uciekł. Wiem, może się to wydawać samolubne z mojej strony, oczerniać chłopaka na rzecz własnego wizerunku, ale jeśli wciąż będą utrzymywać, że chcę pomóc złapać Parkera, będę mógł znacznie bardziej pomóc dzieciakowi. A poza tym, nie wypuścili by mnie stąd, gdyby się zorientowali, że pomogłem mu uciec. A ja muszę go znaleźć. Teraz muszę być z nim. I gdy tylko nadarzy się okazja, wskoczę w zbroję i polecę w to jedno miejsce, w którym na pewno jest Peter. Dam sobie rękę uciąć, że będzie czekać na mnie na dachu.
Pov. Peter
Wylądowałem na ziemi i pognałem przed siebie, nie zważając na wszelki ból bijący z niezagojonych ran. Biegłem najszybciej, jak potrafiłem, byle tylko oddalić się od siedziby Tarczy. Nie obchodziło mnie, że człowiek nie powinien biec tak szybko i może to wzbudzić podejrzenia. Po prostu uciekałem przed ludźmi, którzy chcą mnie skrzywdzić. On naprawdę... naprawdę nie chciał mnie wydać Fury'emu. Pomógł mi. Gdyby źle mi życzył, nie pozwoliłby mi uciec. Zatrzymałem się gwałtownie, prawie się przy tym przewracając. Czy on... czy to możliwe że... że pan Stark przez ten cały czas mówił prawdę? Czy on naprawdę żałuje? Nie... to głupie... ale z drugiej strony, to jedyne logiczne wytłumaczenie. Może rzeczywiście ma wyrzuty sumienia? A może to po prostu zwykła litość? Bo nie uwierzę, że komukolwiek na mnie zależy. To jest po prostu niemożliwe.
Pobiegłem dalej, obierając za cel wieżowiec, na którym już tyle razy rozmawiałem z milionerem. Na pewno się tam pojawi. Wtedy, w Hellicarierze, od razu zrozumiałem jego plan. Nie mógł mnie ot tak wypuścić, więc chciał, by wyglądało to na ucieczkę, na którą nie mógł nic poradzić. Żeby wyglądało to, jakbym go... znowu oszukał. Znowu. Jestem idiotą. Jedyna osobą, na całym świecie, która dobrze mi życzy, jest pan Stark, a ja go... prawie go zabiłem. Oszukiwałem go. Kłamałem i chciałem wykorzystać. Przecież... gdyby nie Kapitan Ameryka, to ja... ja byłbym mordercą. Zabiłbym go. Zabiłbym jedynego dorosłego, którego choć trochę obchodzi moje nic nie warte życie. Jestem... okropnym człowiekiem. Co z tego, że jestem silny? Że potrafię przeżyć? Zdradziłem wszystkie swoje wartości. W imię zemsty. Żałosne...
Pov. Stark
Zostawiłem Fury'ego z całym tym bałaganem samego i ukradkiem wyleciałem z Hellicariera. Czekało go mnóstwo papierkowej roboty i przede wszystkim, kolejne dni planowania, jak schwytać Petera. Ale tym razem nie uda mu się. Tym razem, będę pomagać Peterowi jak tylko mogę. Bez względu na konsekwencje.
Leciałem więc nad miastem, zmierzając do tego jednego, konkretnego miejsca. A może wcale go tam nie będzie? Może po prostu wykorzystał moment mojej słabości i zwiał gdzieś daleko? Może... nie, nie wolno mi tam myśleć. Za dużo krzywd wyrządziłem temu dzieciakowi, żeby teraz szczędzić mu zaufania. On na to nie zasługuje. Oczywiście, będę ostrożny. W końcu to wciąż Peter. Kłamie i manipuluje, ale nie mogę zakładać, że stara się mnie oszukać. Obaj musimy nauczyć się zaufania.
Wylądowałem na dachu i uśmiechnąłem się lekko, widząc drobną sylwetkę chłopca na krawędzi. Zmarszczyłem jednak brwi, gdy podchodząc bliżej, spostrzegłem butelkę czegoś, czego piętnastolatek na pewno nie powinien pić i unoszące się w górę chmury dymu. Usiadłem obok dzieciaka i wyciągnąłem mu z dłoni papierosa.
-Ej!- oburzył się.
-Przestań palić- rzuciłem, gasząc go na betonie i rzuciłem w dół. Peter przewrócił oczami. Wrócił.
-Przestań pić- odszczekał się. Uśmiechnąłem się lekko. Chłopak pociągnął łyk piwa i westchnął głęboko- ale się pojebało- mruknął i podał mi butelkę.
-No trochę faktycznie- potwierdziłem i również upiłem trochę trunku. Skrzywiłem się, czując smak taniego alkoholu, a dzieciak roześmiał się miękko.
-Oj, proszę wybaczyć, zapomniałem, że szanowny pan Stark sięga jedynie po whiskey z najwyższej półki- zakpił, jednak nie było to wypowiedziane z charakterystycznym dla niego jadem, a z niemalże dziecięcym rozbawieniem. Przewróciłem oczami i zmierzwiłem młodszemu włosy.
-Prześmieszne- mruknąłem ponuro, na co chłopak wybuchł kolejną salwą śmiechu. Po chwili nie wytrzymałem i dołączyłem do niego. Widok śmiejącego się Petera to coś... niespotykanego jak dotąd. Ale wiem jedno. Chcę to widzieć częściej.
-Panie Stark?- mruknął, gdy już się uspokoił. Uśmiechnąłem się lekko, słysząc jak mnie nazwał, jednak nie skomentowałem tego w żaden sposób.
-Hmm?- chłopak jakby spochmurniał. Wbił wzrok w jezdnię pod nami.
-To co teraz?- zmarszczyłem lekko brwi.
-Co masz na myśli?- spytałem, patrząc w górę.
-No... co teraz? Co chcesz teraz zrobić z tym wszystkim?- uśmiechnąłem się lekko.
-Chyba raczej my, Peter- posłał mi pytające spojrzenie- jestem z tobą, Pete. Co by się nie działo- uśmiechnąłem się ciepło, czego dzieciak nie odwzajemnił. Pokręcił lekko głową.
-To nie jest dobry plan- stwierdził. Przekrzywiłem głowę.
-Niby dlaczego?- rzuciłem luźno.
-Bo wtedy, będziesz musiał zawsze uciekać. Zawsze. Przed Tarczą, policją, Avengers i wszystkimi innymi- wyjaśnił smutno.
-To nic, Peter. Nie chcę cię zostawiać- powiedziałem pewnie.
-Nie pytam, czy chcesz. Mówię tylko, że na to nie pozwolę- wzruszył ramionami.
-A co? Martwisz się?- zakpiłem. Uśmiechnął się łobuzersko.
-Nie. Będziesz mnie spowalniać- stwierdził wesoło. Przewróciłem oczami i rozczochrałem młodszemu włosy, za co otrzymałem oburzone spojrzenie i pogardliwe prychnięcie. Zaśmiałem się cicho, widząc to- Pete?- spojrzał na mnie pytająco- to nie są ślady po bójce, prawda? Wcale nie wpadłeś na druciany płot?- chłopak westchnął.
-Nie twoja sprawa- mruknął, jak to miał w zwyczaju. Pokręciłem głową.
-Pete, kiedy ty w końcu zrozumiesz, że możesz mi zaufać? Co jeszcze muszę zrobić, żebyś w to uwierzył?- spytałem miękko. Dzieciak spojrzał na mnie i westchnął z rezygnacją.
-Pobili mnie w sierocińcu, pasuje?!- warknął. Zatkało mnie.
-Ale... kto?- spytałem cicho. Wątpię, żeby pozwolił pobić się tak tym dzieciakom, więc to by oznaczało, że... o nie...
-Chyba najbardziej dyrektor. Chociaż, oni wszyscy mieli podobne metody- otworzyłem szeroko oczy. Boże... on musiał przez to wszystko przechodzić... z mojej winy.
-Czemu nic...- zamilkłem. Czemu nic z tym nie zrobił? Zrobił. Przyszedł do mnie. A ja... pokazałem mu, że jest sam ze swoimi problemami. Że nikogo to nie obchodzi. Że to nie mój kłopot. Że jest zdany na siebie. Spojrzałem smutno na młodszego- ja... przepraszam, Peter. To... moja wina- szepnąłem. Wzruszył ramionami.
-Wszystko jedno- rzucił. Zmarszczyłem lekko brwi, ale za nim zdążyłem się odezwać, Peter zmienił temat- robi się ciemno. Lepiej wracaj do wieży- powiedział chłodno.
-Nie, Peter. Nie zostawię cię znowu samego- oświadczyłem, co spotkało się z cichym, pogardliwym prychnięciem.
-I co planujesz? Chcesz nocować ze mną w jakiejś brudnej norze? Wybacz, ale to nie do końca twoje klimaty, Panie Stark- zakpił. Zmarszczyłem brwi i uśmiechnąłem się lekko.
-Mogę nawet spać na ulicy. Nie zostawię cię i koniec- stwierdziłem. Chłopak jęknął z irytacją.
-Nie ma mowy. Wracasz do wieży. I od razu mówię, że to nie jest pytanie- powiedział i wstał, najwidoczniej z zamiarem odejścia. Chwyciłem go za nadgarstek.
-Ale zdajesz sobie sprawę, że nie mogę? Wieżę na pewno obserwuje Tarcza, więc aresztują mnie, za pomoc w ucieczce- małe kłamstwo, ale w słusznej sprawie. Nie pozwolę, by sam tam poszedł. Po prostu nie pozwolę. Chcę być przy nim, gdy będzie mierzył się z tym całym złem. Peter zastanawiał się przez chwilę.
-Uhh, dobra, chodź. Ale nie wtrącaj się, jak pracuję, jasne?- uniosłem brwi z zaskoczeniem i skinąłem głową.
-Czyli... gdzie idziemy?- dzieciak uśmiechnął się tajemniczo i podniósł butelkę piwa z ziemi.
-Znam takie jedno miejsce, gdzie możemy przenocować- stwierdził i ruszył przed siebie, nie czekając na mnie. Wstałem i dogoniłem go, po czym w milczeniu poszedłem za dzieciakiem.
*****
2239 słów
Nie, jeszcze nie będzie pięknie i kolorowo, ale Stark i Peter mają tymczasowe zawieszenie broni xD
Mam nadzieję, że się podobało :)
Do zobaczenia<3<3<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro