Rozdział 13
-P-Peter...?- szepnąłem. Tylko tyle byłem w stanie z siebie wydusić. Te oczy... nie tak je zapamiętałem. Zawsze była w nich iskierka radości. Nadziei. Teraz były zimne. Wręcz lodowate. Posyłały mi pogardliwe, zirytowane, zmęczone spojrzenie, tak bardzo nie pasujące do tego dobrego, niewinnego chłopca, jakim zawsze był Peter. Chociaż, nawet teraz widzę, że się zmienił. Przydługie, ciemne włosy opadały mu na twarz. Jest zdecydowanie chudszy. No i... jego oczy... jakby ściemniały.
-Zaskoczony?- zakpił Fisk. Nie odpowiedziałem, tylko zmierzyłem go nienawistnym spojrzeniem. Miałem wrażenie, że właśnie ktoś wbił mi nóż prosto w serce. Co on mu zrobił? Szantażuje go? Grozi mu? Dlaczego Peter tu stoi, jak gdyby nigdy nic?- tak swoją drogą, to właśnie on kierował akcją. To dzięki niemu, mamy cię tu- ten ktoś właśnie obracał nóż. Spojrzałem na chłopca. Szukałem na jego twarzy jakiegokolwiek zaprzeczenia dla słów Kingpina. Jednak nic nie znalazłem. Dzieciak stał obok Fiska i przyglądał mi się beznamiętnie, z lekkim zaciekawieniem.
-Peter... co ty tu robisz?- zapytałem, na co on przewrócił oczami.
-Pracuję- stwierdził beznamiętnie. Nie... to niemożliwe. Nie on.
-A-ale dlaczego...?- wpatrywałem się w niego, a moje spojrzenie stawało się coraz bardziej rozpaczliwe.
-Jeszcze sobie pogadacie, a teraz interesy- wtrącił się Kingpin.
-Czego chcesz?- wycedziłem przez zęby.
-Powiesz mi, gdzie jest tabliczka- oznajmił mężczyzna.
-Raczej nie- stwierdziłem, a on uśmiechnął się.
-Spokojnie, jakoś cię przekonamy- powiedział, a w jego głosie słychać było groźbę. Przewróciłem oczami.
-Nie boję się ciebie- warknąłem.
-Nie mnie masz się bać- posłał Peterowi wymowne spojrzenie. Chłopiec skinął głową i wyciągnął nóż. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Co on chce zrobić? Nastolatek wziął zamach i zastygł, jakby czekał na rozkaz- a więc?- Kingpin uśmiechnął się- gdzie jest tabliczka?- spytał.
-Peter, proszę...- nie dane mi było dokończyć, ponieważ ostrze w mgnieniu oka pokonało odległość między mną, a Peterem i wbiło mi się w ramię. Poczułem rozdzierający ból i krzyknąłem. Na krótką chwilę wznowiłem walkę z ograniczeniami. Bezowocnie. Posłałem Parkerowi błagalne spojrzenie. Przecież on... dlaczego on to robi? Czy Fisk go do tego zmusza? Jednak chłopiec pozostał niewzruszony. Wilson uśmiechnął się triumfalnie.
-Czekam- oznajmił, a ja spróbowałem zabić go wzrokiem. Pokręciłem głową- Peter- spojrzał na chłopca i kiwnął w moją stronę. Parker podszedł do mnie.
-Wiesz co boli bardziej od wbijania ostrza?- spojrzałem na niego błagalnie.
-Peter... Pete, proszę cię, n-nie wygłupiaj się dzieciaku...- zacząłem, ale mi przerwał.
-Wyciąganie- w tym momencie chwycił za nóż tkwiący w moim ciele i pociągnął lekko. Miałem wrażenie, że każdą pojedynczą komórkę w moim ramieniu atakuje okrutny ból. Momentalnie spiąłem wszystkie mięśnie i wrzasnąłem. Chłopak puścił nóż i odszedł kawałek, a ja starałem się odzyskać oddech. Po moich policzkach mimowolnie spłynęło kilka łez. A Peter... on po prostu posyłał mi to swoje pogardliwe spojrzenie, w czasie gdy ja przyglądałem mu się z bólem i niedowierzaniem. Kto to jest?
-Dziękuję, Peter. Na razie to wszystko. Dobra robota, dzieciaku. Zmykaj do domu- otworzyłem szeroko oczy. Widziałem, jak Parker uśmiechnął się przez maskę.
-Dziękuję, panie Fisk- powiedział i pobiegł w nieznanym mi kierunku. Chciałem go zawołać, jednak głos ugrzązł mi w gardle.
-Co ty mu zrobiłeś?- warknąłem, w stronę Kingpina. Ten roześmiał się- coś cię bawi?- syknąłem.
-Owszem- otarł niewidzialną łzę- ty- zmarszczyłem brwi- a raczej to, że nadal nie rozumiesz. Tak, zrobiłem mu coś strasznego. Okazałem trochę szacunku i kilka razy pochwaliłem. Tylko tego chciał ten dzieciak. Żeby ktoś go potraktował jak należy- zdałem sobie sprawę, że kiedy Fisk pochwalił Petera, w jego oczach zabłysła iskierka, której nigdy wcześniej nie widziałem- jak widać, dzięki tobie, odrobina empatii wystarczyła, by zdobyć jego niezłomną lojalność i bezgraniczne oddanie. Powinienem ci podziękować. W końcu to ty go tak zniszczyłeś. Ale tego nie zrobię, ponieważ na to nie zasługujesz. Skrzywdziłeś tego chłopca. Tamtej nocy, złamałeś mu serce. Narażał życie, żeby ci zaimponować. Tylko tego chciał. Żebyś mu powiedział, że jesteś z niego dumny. Cholernego "dobra robota". Ale się nie doczekał. Zamiast tego, wbiłeś mu nóż w samo serce. Uderzyłeś go. Jak mogłeś? Nawet ja nie jestem tak okrutny. Kiedy go znalazłem, był załamany. A teraz- zaśmiał się cicho- chłopak wykona każdy rozkaz. Pójdzie na każdą akcję, nie ważne jak bardzo niebezpieczną. Rozumiesz to? Ten głupi dzieciak zrobi wszystko. Dosłownie wszystko, jeśli wie, że w zamian dostanie pochwałę i uśmiech...- spuściłem głowę, żeby nie zauważył łez, które zebrały się w moich oczach. Ma rację. Peter chciał tylko głupiej pochwały, a ja zachowywałem się jak zimny sukinsyn, który miał gdzieś uczucia tego chłopca. A na dodatek, Kingpin bezczelnie to wykorzystuje. Ja... muszę z nim porozmawiać. Nagle wpadłem na pewien pomysł.
-Ty gnoju... jak śmiesz to wykorzystywać- wycedziłem przez zęby, a on uśmiechnął się.
-A dlaczego nie? Dzieciak jest idealnym pracownikiem. Jest inteligenty, ale niesamowicie naiwny. Uwierzy mi we wszystko. Wystarczyło kilka ciepłych słów z mojej strony, by stał się bezwzględnie oddany, a ciebie znienawidził...
-Powiem ci, gdzie jest tabliczka- przerwałem mu.
-Ale...?- uniósł brew.
-Chcę porozmawiać z Peterem- oświadczyłem stanowczo. Kingpin przez chwilę się zastanawiał.
-Dobrze...- zaczął, ale ponownie mu przerwałem.
-Sam. W cztery oczy- powiedziałem, głosem nieznoszącym sprzeciwu. Fisk zmarszczył brwi.
-Jeśli sądzisz, że przekonasz go do zmiany stron, to od razu ci mówię, że to nie wypali. Jutro z nim porozmawiasz- stwierdził i skierował się do wyjścia.
-Czemu jutro?- zawołałem za nim.
-Ehh, a ty się wciąż niczego nie nauczyłeś. To nie jest maszyna. Pokierował dziś ważną akcją, a pewnie ma jeszcze trochę roboty. Na pewno jest zmęczony. Niech idzie do domu i się wyśpi- wzruszył ramionami, a ja zmarszczyłem brwi. Do domu? Czyli... gdzie? Przecież uciekł z sierocińca. Kingpin wyszedł, zostawiając mnie z jakimiś ludźmi, którzy raczej nie zwracali na mnie uwagi, więc spokojnie mogłem zająć się obmyślaniem planu ucieczki.
Pov. Peter
Usiadłem na krawędzi dachu i zapaliłem papierosa. Zaciągnąłem się dymem i przymknąłem powieki. Cholera... to nie miało tak wyglądać. Przecież ja go nienawidzę. Nienawidzę! Dlaczego więc nie mogłem spojrzeć mu w oczy? Dlaczego nie mogłem zdjąć maski, by nie zauważył mojego wahania? Dlaczego więc poczułem to dziwne ukłucie, gdy Stark krzyknął, kiedy rzuciłem w niego nożem? Dlaczego poczułem gulę w gardle, gdy sprawiłem mu ból? Pan Fisk kazał mi odejść, ponieważ wiedział, że nie dam rady kontynuować. Przecież... czekałem na ten moment. Po tym co mi zrobił, powinienem delektować się jego bólem. Chciałem, żeby cierpiał. Chciałem, żeby się mnie bał. Ale on się nie boi. On... po prostu patrzył na mnie, jakby nie mógł uwierzyć w to co się dzieje. Jakby był... nie, nie zawiedziony. Raczej smutny.
-Kurwa- warknąłem pod nosem. Nie boi się. Czyli wciąż mnie nie szanuje. Zmienię to. Będzie się bał. Choćbym miał go skatować. Będzie przerażony. Zyskam jego szacunek, dowiem się gdzie jest tabliczka, a pan Fisk będzie dumny. Ze mnie. Uśmiechnąłem się lekko. Muszę się pospieszyć. Avengers pewnie szybko go znajdą. Co prawda, przez ostatnie dwa miesiące zyskałem trochę siły, ale nadal nie miałbym szans z nimi wszystkimi. Nagle usłyszałem dźwięk przychodzącej wiadomości.
Stark obiecał zdradzić, gdzie jest tabliczka, jeśli z tobą porozmawia. Przyjdź jutro do magazynu.
O nie. O nie, nie, nie, nie, nie! Dlaczego on chce ze mną rozmawiać?! Co chce usłyszeć?! A może... tak, na pewno chce mnie przekonać do zmiany stron. Kingpin mnie ostrzegał. Uśmiechnąłem się lekko. Nie uda mu się. Nie nabiorę się na te jego sztuczki. Ale, dobrze. Skoro szanowny pan Stark życzy sobie mnie widzieć, nie mogę go zawieść. Jeszcze by się zdenerwował. Zgniotłem niedopałek papierosa butem i zszedłem z dachu. Wzdrygnąłem się, gdy poczułem pierwsze krople deszczu. Zadarłem głowę, by spojrzeć w niebo. Ani jednej gwiazdy. Szkoda. Wzruszyłem ramionami, schowałem ręce do kieszeni, zmarszczyłem brwi i zacisnąłem usta w wąską kreseczkę. Ruszyłem przed siebie, by po chwili zatrzymać się i spojrzeć na swoje odbicie w kałuży. Czy ja właśnie... zezłościłem się na niebo? Bo nie widać gwiazd, a do tego pada? Chyba już mi odbija... Zaśmiałem się pod nosem. Z małym uśmieszkiem na ustach poszedłem dalej. Zacząłem się zastanawiać, dokąd mógłbym pójść. Do baru? Nie, nie mam na to ochoty. Na Peron też nie chcę jeszcze wracać. Tak naprawdę, to chciałbym się wyładować i z kimś pobić. Ale nie zamierzam tego robić. Nie pozwolę, by głupie instynkty panowały nade mną.
Po kilku godzinach bezcelowego włóczenia się po Queens, ostatecznie i tak wróciłem na Peron. Zjechałem po poręczy i zgrabnie wylądowałem. Rozejrzałem się po sali i podszedłem do grupki nastolatków.
-Cześć Spike!- przywitał się mój kolega. Uśmiechnąłem się jedynie i usiadłem na ziemi. Ktoś podał mi butelkę piwa, którą otworzyłem zębami i upiłem łyk. Właśnie tak. Mam zamiar się dziś spić do nieprzytomności. Tego mi trzeba.
***
Następnego dnia obudziłem się z potężnym bólem głowy, przez który od razu się skrzywiłem. Spojrzałem na zegarek. Spałem tylko trzy godziny. No jasne, pewnie jeszcze godzinka i moja regeneracja załatwi sprawę. Próbowałem przypomnieć sobie jakieś wydarzenia z wczoraj. A, no tak. Nie skończyło się na alkoholu. W tym przekonaniu utwierdzało mnie czwarte już nakłucie na przedramieniu, oraz kilka niewypalonych skrętów w kieszeni. Westchnąłem ciężko. Znowu to zrobiłem. A przecież obiecałem sobie, że to był ostatni raz. Cholera, jednak lepiej jest się upijać w barze. Tam przynajmniej Andy pilnuje, żebym nie robił głupot, a ludziom z Peronu nie można ufać. Miałem wrażenie, że całe moje ciało się pali. Nie potrafiłem opanować drżenia rąk. Znam już to uczucie. Głód narkotykowy. Ale zwalczę to. Dam radę. Jeszcze tylko godzina. U normalnych ludzi trwa to tydzień, ale jak wiadomo, ja nie jestem normalny. Zamknąłem oczy. Dasz radę. Dasz radę. Dasz radę.
-Kurwa!- krzyknąłem, a echo rozniosło się po sieci korytarzy. Już słabnie, czuję to. Nie wezmę kolejnej dawki. Nie wezmę. Nie wezmę.
-Nie weźmiesz, słyszysz kurwa?!- warknąłem sam na siebie. Cholera... nie dam rady... ale jeśli teraz się złamię, to potem będzie dwa razy gorzej.
Mój oddech stał się urywany. Tak bardzo tego potrzebuję. Jedna strzykawka... NIE! Nie mogę! Nie znowu! Nie, nie, nie, nie, nie!
***
Uśmiechnąłem się delikatnie. Byłem wykończony walką, ale udało się. Nie wziąłem tej jebanej heroiny. Byłem silniejszy. Wstałem i na chwiejnych nogach ruszyłem do prowizorycznej łazienki. Z tego co wiem, Mickey, kiedy jeszcze był młody, zadbał, by publiczna, dworcowa łazienka nadawała się do użytku.
Opłukałem twarz zimną wodą. To mi trochę pomogło. Ból głowy już prawie przestał mi dokuczać. Poczułem mdłości na myśl, że mam dziś spotkać się ze Starkiem. No... niby już go widziałem, ale dziś mam z nim rozmawiać. Co ja mam mu niby powiedzieć? Pognałem do jednej z kabin i zwymiotowałem. Podszedłem do umywalki, przepłukałem usta i oparłem się o zlew. Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Wyglądam jak jakiś upiór. Lekko zapadnięte policzki, podkrążone oczy, włosy wpadające na twarz, sine usta. Zmierzwiłem sobie włosy i ponownie podparłem się rękami.
-Masz być silny- powiedziałem, patrząc sobie w oczy- twardy. Nie pokazuj, że cię to boli. Nie pokazuj, że cierpisz. Nikogo to nie obchodzi- łzy napłynęły mi do oczu- nikogo, rozumiesz? Nikogo...- powtórzyłem szeptem i schowałem twarz w dłoniach. Zaszlochałem cicho, jednak starłem łzy z twarzy, gdy tylko usłyszałem głosy na korytarzu. Szybko czmychnąłem do swojego "pokoju". Kac już całkiem minął. Jestem gotowy. Mogę spotkać się ze Starkiem.
Po krótkiej wizycie w łazience, podczas której zmyłem z siebie zapach alkoholu i narkotyków, przybrałem się szybko i wybiegłem z Peronu. Napisałem krótką wiadomość do Kingpina i pognałem do magazynu. Oczywiście pan Fisk był tam przede mną. Właśnie wychodził. Przywołał mnie do siebie gestem dłoni.
-Śpi- oznajmił, a ja uniosłem brew- obudź go, albo zaczekaj, jak chcesz. Spróbuj dowiedzieć się, gdzie jest tabliczka, dobrze, Peter?- kiwnąłem głową i przełknąłem nerwowo ślinę. Kingpin odszedł w kierunku samochodu.
-Zaraz!- zawołałem, a on się zatrzymał- nie idzie pan ze mną?- spytałem, a głos mi się lekko załamał.
-Nie. Stark chce rozmawiać z tobą w cztery oczy, ale spokojnie, będę tu czekał- poklepał mnie po ramieniu- pamiętaj, co ci mówiłem, Pete. Nie daj się nabrać- kiwnąłem głową i zacisnąłem usta.
Wolnym krokiem skierowałem się do magazynu i odruchowo założyłem maskę. Wziąłem głęboki oddech. W końcu moim oczom ukazała się postać Iron mana. Siedział na ziemi, oparty o kolumnę, a liny blokowały mu jakikolwiek ruch. Przez chwilę zastanawiałem się, czy by go nie obudzić, ale uznałem, że w sumie, przyda mi się trochę czasu na uspokojenie myśli. Usiadłem więc w siadzie skrzyżnym naprzeciwko niego i oparłem łokcie na kolanach.
No, Peter. Teraz będziesz musiał zrobić przedstawienie. Ale nie martw się. Robiłeś to już. I idzie ci świetnie.
Pov. Stark
Mozolnie uchyliłem powieki. Wydarzenia z wczoraj uderzyły mnie niczym rozpędzony pociąg. Uniosłem brwi w geście zaskoczenia, gdy zobaczyłem przed sobą drobną postać, siedzącą naprzeciwko mnie. Chłopiec wlepiał we mnie swoje wielkie oczy i najwidoczniej czekał na jakiś ruch z mojej strony.
-Cześć Peter- powiedziałem i spróbowałem uśmiechnąć się przyjaźnie, jednak przeszkodziła mi w tym rana po nożu, która była zresztą sprawką nastolatka. Więc w efekcie Parker otrzymał wykrzywiony przez ból uśmiech, który z resztą i tak nie zrobił chyba na nim większego wrażenia, ponieważ dalej przyglądał mi się w milczeniu. Jedyną różnicą było to, że na usta chłopca wpełzł uśmiech. Nie był to jednak ten uśmiech, który zapamiętałem. Był to pogardliwy, cwaniacki, kpiący, bezczelny wręcz uśmieszek, który gryzł się ze szczerą naturą Pajączka. A przynajmniej tego, którego znam- możesz coś powiedzieć?- poprosiłem. Nie wytrzymam tej ciszy.
-Cześć- powiedział lodowato, a ja zmarszczyłem lekko brwi.
-Wyjaśnisz mi, co się tutaj dzieje?- spytałem, a on zaśmiał się pod nosem.
-Przecież pan Fisk wyraźnie powiedział, że chce się dowiedzieć, gdzie jest tabliczka- stwierdził.
-Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi, dzieciaku- Parker wzruszył ramionami. Ta jego obojętność mnie przeraża. Miałem do niego tyle pytań, ale teraz zdecydowałem się na to najważniejsze- co ty wyprawiasz, Peter?- chłopak przewrócił oczami. Zaskakiwał mnie. Jeszcze niedawno, bał się odezwać nieproszony, a teraz...
-Pracuję- stwierdził beznamiętnie- daj sobie spokój z tymi podchodami. Czego chcesz?- spytał spokojnie, jednak miałem wrażenie, że był na granicy wybuchu.
-Chcę... chcę cię przeprosić, Peter- powiedziałem, a on uniósł brwi.
-Zajebiście- syknął- to rzeczywiście wszystko zmienia- dodał z jadem w głosie. Zatkało mnie. Peter, którego znałem, nigdy by tak nie powiedział. Ale to chyba nie jest ten dzieciak, który przychodził do wieży.
-Posłuchaj, ja wiem, że nie byłem wobec ciebie w porządku, ale zrozum. Tacy jak Kingpin nie pomagają. On cię oszukuje, rozumiesz?- przyglądał mi się z politowaniem, jednak ja kontynuowałem- żałuję, Pete. Żałuję, że nie było mnie przy tobie, kiedy twoja ciotka zmarła. Kiedy trafiłeś do tego sierocińca, albo kiedy... ehh, błagam, wybacz mi, że nie zadzwoniłem. Ale... wiesz, szukałem cię. Naprawdę. Kiedy tylko się dowiedziałem, pojechałem do sierocińca, ale ciebie już tam nie było. Rozumiem wszystko. Masz absolutne prawo, żeby mnie nienawidzić, ale praca dla Fiska? Przecież ty taki nie jesteś, a mi... naprawdę na tobie zależy i...
-Nie masz pojęcia, jaki jestem- przerwał mi tak lodowatym głosem, że aż się wzdrygnąłem. Posłał mi rozwścieczone spojrzenie, jednak po chwili, na jego twarzy znów pojawiło się coś na rodzaj politowania- taki przewidywalny- stwierdził i znów się uśmiechnął- myślisz, że nie wiem, co chcesz osiągnąć? Pan Fisk ostrzegał, że to powiesz. Słowo w słowo. I wiesz, nawet nieźle ci poszło. Prawie ci uwierzyłem. Szczególnie ten fragment o tym, że żałujesz. Wzruszające. Ale daj sobie spokój. Nie nabierzesz mnie. Po prostu powiedz mi, gdzie jest ta cholerna tabliczka- w moich oczach zebrały się łzy. To moja wina. Skrzywdziłem go. Nic dziwnego, że nie chce mi wierzyć. Wziąłem głęboki oddech.
-Nie powiem- odparłem.
-Chyba nie masz innego wyjścia- stwierdził beztrosko- obiecałeś, że powiesz, jeśli ze mną porozmawiasz. Proszę, rozmawiasz. Więc teraz chcę wiedzieć, gdzie jest tabliczka.
-A ja chcę rozmawiać z prawdziwym Peterem. Tym dobrym, który nigdy nie zrobiłby mi krzywdy- powiedziałem, patrząc mu w oczy. Chciałem wytrącić go trochę z równowagi. Chłopak zmieszał się lekko, jednak po chwili znów uśmiechnął się kpiąco.
-Niestety musisz zadowolić się mną. Jak widać, żaden z nas nie dostanie tego czego chce- oznajmił. Cholera, kiedy on się zrobił tak opanowany?
-Jasne- westchnąłem.
-Wiesz, niepotrzebnie to wszystko komplikujesz- zaczął chłopak- mógłbyś po prostu powiedzieć mi, gdzie jest ta pieprzona tabliczka. Wtedy ja mógłbym iść do domu, ty wróciłbyś sobie do tej swojej wieży i nie byłoby problemu. Oczywiście, mogę cię prosić, krzyczeć, rzucać w ciebie nożami, bić, czy cokolwiek innego wymyślę, ale to nie ma sensu. Zdecydowanie łatwiej byłoby, gdybyś współpracował- stwierdził beznamiętnie.
-Do domu, czyli gdzie?- spytałem, unosząc brew, a on zaśmiał się pod nosem.
-Ściśle tajne- powiedział rozbawionym głosem, a ja przewróciłem oczami.
-Nawet jeśli bym ci powiedział, to miejsce jest tak strzeżone, że nigdy nie uda ci się jej wykraść. Fury umieścił...
-Fury?- przerwał mi i uśmiechnął się pod nosem- to dyrektor Tarczy, prawda?- zbladłem. Skąd on to wie? Przecież nigdy mu o nim nie opowiadałem.
-N-nie, Peter. Czekaj, to nie...- zacząłem przerażony, ale było już za późno.
-Helicarrier!-zawołał z uśmiechem i zerwał się z ziemi. Pobiegł do wyjścia, nie zważając na moje wołanie. Jednak gdy już miał opuścić magazyn, wpadł na Kingpina. Ten uśmiechnął się do młodszego i poczochrał mu włosy.
-Brawo, chłopcze. Dobra robota- poczułem ukłucie w sercu, widząc, jak Peter rozpromienia się na te słowa. "Dobra robota". Dwa jebane słowa wystarczyłyby, żeby dzieciak wciąż miał szczęśliwe życie. Żeby nadal mi ufał.
-Mogę iść?- spytał nastolatek.
-Nie. Popilnujesz go- Parker wydał z siebie zirytowany jęk, zupełnie jak małe dziecko, które zostało zmuszone do sprzątnięcia pokoju. Peter powiedział coś po cichu do mężczyzny, po czym skierowali się do wyjścia. Zmarszczyłem brwi. Może to trochę nie na miejscu, ale ucieszyłem się, gdy usłyszałem, że to Pajączek ma mnie pilnować. Będę miał jeszcze trochę czasu, żeby z nim porozmawiać. Choć z drugiej strony, poczucie winy dosłownie mnie miażdżyło. Skrzywdziłem go. Wiedziałem to wcześniej, ale teraz, kiedy zobaczyłem tona własne oczy, dotarło o do mnie z podwójną siłą. Muszę go ratować. Póki nie jest całkiem zepsuty.
*****
2900 słów
Hejka!
A więc doczekaliście się! Jest pierwsze spotkanie :)
Jak myślicie, Peterek zdobędzie tabliczkę?
Mam nadzieję, że się podobało :)
Do zobaczenia<3<3<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro