■ 8 ■
Nie od dziś wiadomo, że dzwonek kończący piątkowe lekcje jest jednym z najpiękniejszych dźwięków w tej galaktyce. Mało co dorównuje wybuchowi euforii wśród uczniów kończących kolejny tydzień nauki, marzących już tylko o powrocie do domu i fantazjujących o wykorzystaniu swojego wolnego czasu. Brunhilda nie była wyjątkiem. Nawet z niej ów wyczekiwany przez wszystkich sygnał wyrwał ciche, ale pełne ulgi westchnienie.
Zdążyła już zapomnieć jak ciężko jest w szkole. Jak męczące są te goniące wszystko terminy, kartkówki, które zawsze ma się gdzieś z tyłu głowy, niezręczne poznawanie nowej klasy, która jest już zgranym składem z dwuletnią znajomością... Tak, zdążyła o tym wszystkim zapomnieć i przeklinała czasy, kiedy za tym tęskniła.
A tęskniła za tym podczas swojego odwyku, kiedy to była kompletnie odizolowana od świata. W ośrodku jedynymi osobami z zewnątrz, z którymi utrzymywała kontakt była rodzina Odinsonów. Cholera, myśl o tym ile dla niej zrobili chyba już do końca życia będzie jej ściskać gardło ze wzruszenia. Po pierwsze, to Thor znalazł ją wtedy kompletnie pijaną w jej pokoju, leżącą wśród porozbijanych butelek i kałuży krwi. To on zadzwonił na pogotowie i do swojego ojca, który pomógł w załatwieniu dziewczynie odpowiedniej terapii. Pierwsze tygodnie były najcięższe. Bardzo źle znosiła odstawienie i była nie do wytrzymania dla personelu oraz wszystkich pacjentów w zasięgu wzroku i słuchu. Dopiero po około miesiącu zaczęło jej się polepszać, przestała rzucać wszystkim co miała pod ręką i co najważniejsze, przestała obwiniać Thora za wzięcie jej tutaj.
Cóż, trzeba oddać, że w tym pomogła jej głównie matka Thora - Frigga.
Nie mogła mieć wielu gości, przez pierwsze tygodnie nie mogła mieć ich w ogóle, ale i tak wyganiała Thora i Lokiego podczas pierwszych wizyt, kiedy spróbowali się z nią zobaczyć. Aż w końcu odwiedziła ją Frigga, której nie mogła tak po prostu wyrzucić, a poza tym nawet nie chciała, gdyż ta kobieta była dla niej niczym matka, której zawsze jej brakowało.
Nie rozmawiały wtedy o niczym konkretnym. Pani Odinson nie zapytała, jak idzie jej leczenie, jak radzi sobie ze śmiercią swojej byłej dziewczyny, nie wspomniała o tym, że Thor chciałby się upewnić, czy wszystko z nią w porządku, nie napomknęła o tym, czy jej ojciec się w końcu znalazł, nie robiła jej wyrzutów za brak współpracy przy terapii, za którą płaciła jej rodzina. Z wyrozumiałym uśmiechem zapytała, czy przynieść jej jakichś książek, czy się wyspała i czy smakuje jej tutejsze jedzenie. I chyba to sprawiło, że Valkyria rozpłakała się jak małe dziecko, ze wstydu i żalu, który wypełnił ją w tamtym momencie tak mocno, jak jeszcze nigdy.
A Frigga znów tylko z lekkim uśmiechem pozwoliła jej szlochać w jej ramionach i moczyć swoją elegancką, najpewniej drogą sukienkę. Po tej wizycie, która była dla dziewczyny jak kubeł zimnej wody na otrzeźwienie, Brunhilda zaczęła współpracować. I po całym leczeniu udało jej się w końcu wyjść z dołka, wrócić do szkoły i zacząć walczyć o siebie.
Co również nie byłoby możliwe bez Odinsonów.
Pomogli jej stanąć na nogi i zrobili nawet więcej, a ona nie miała jak protestować. Ojciec Thora postarał się o załatwienie jej miejsca w tej szkole. Kupili jej mieszkanie, w którym mogła się zatrzymać, jako pełnoletnia już osoba i załatwili jej posadę sekretarki w swojej firmie, aby miała to wszystko jak odpracować. Chciała odmówić. Chciała prosić ich o zwrot wszystkiego, o wycofanie się z tych zbyt szczodrych decyzji. Odmówili. Frigga z uśmiechem na ustach oznajmiła jej, że wszystko jest już ustalone i nie mogą teraz próbować tak po prostu wszystkiego odkręcić.
I znów doprowadziła ją do łez.
Niestety, pomimo tego nowego, cudownego startu, musiała zacząć pracować ciężej niż inni, chcąc to wszystko utrzymać. Skrzywiła się mimowolnie, kiedy po wyjściu z budynku szkoły oślepiło ją zbyt jasne światło słoneczne. Fory w klasie? Nic z tych rzeczy. Choć każdy z nauczycieli zadeklarował jej swoją chęć pomocy, czy podzielenia się dodatkowymi materiałami uzupełniającymi, pracowała dokładnie tak jak inni. I mimo wszystko była za to wdzięczna. Gdyby miała odstawać jeszcze bardziej od swoich rówieśników, to chyba by tego nie zniosła.
Autobus zatrzymał się z głośnym piskiem hamulców, a ona wraz z innymi uczniami zaczekała, aż część pasażerów wyjdzie, zanim sama weszła do środka. Marzyła o ciepłym, rozluźniającym prysznicu, ale niestety nie kierowała się jeszcze do domu. Teraz, jak co piątek, zmierzała do kliniki weterynaryjnej, w której robiła jako wolontariuszka w ramach zakończenia terapii. Musieli mieć na nią oko przez najbliższy czas, a ona dostała wybór pomocy chorym zwierzętom lub możliwość zaopiekowania się trawnikami osób włączonych w projekt.
Długo się nie wahała.
Autobus zatrzymał się na końcu trasy. Na tym etapie wysiadała już tylko ona i jedna kobieta, która zawsze taszczyła ze sobą wielkie siatki z zakupami i była strasznie opryskliwa, kiedy tylko zaproponowało jej się pomoc.
Brunhilda zmieniła odtwarzaną piosenkę w telefonie i ruszyła wzdłuż drogi, kopiąc znaleziony po drodze kamyk. W słuchawkach grało jej Led Zeppelin, a w sercu narastało radosne uczucie podekscytowania, jak zawsze, kiedy zbliżała się do kliniki.
Choć wcześniej była sceptycznie nastawiona co do pomysłu tego całego wolontariatu, już po pierwszej wizycie zmieniła zdanie. To miejsce stało się jej odskocznią od rzeczywistości, jej drugim domem i schronieniem. Duży wkład miała w to również cudowna właścicielka, która już po pierwszym spotkaniu kazała jej mówić sobie po imieniu, czym rozpoczęła ich serdeczną przyjaźń.
- Jenny! To ja! - krzyknęła od progu, wyjmując słuchawki z uszu i wycierając buty. Stłumiona odpowiedź dobiegła ją z wnętrza budynku, więc bez dalszej zwłoki ruszyła na zaplecze w celu przywitania się z kobietą. Zastała ją karmiącą jednego z nowo narodzonych królików, których matka zmarła pomimo interwencji. Dla bezpieczeństwa, właścicielka maluchów poprosiła je o przetrzymanie ich, dopóki zabranie króliczków nie będzie całkowicie bezpieczne.
- Jak tam Val, jakaś nowa pała w szkole? - Jenny nawet nie podniosła na nią wzroku, całkowicie skupiona na małym pacjencie.
- Bardzo zabawne. Jak na razie nie zeszłam poniżej trójki, nie wiem, co insynuujesz.
- Droczę się z tobą, księżniczko. - Kobieta cmoknęła, ostrożnie odkładając w końcu królika do klatki i spoglądając na nią, z figlarnym uśmieszkiem błądzącym po twarzy. - Dowiedziałaś się w końcu, jak się ta twoja panna nazywa?
- A owszem - odpowiedziała dziewczyna, myjąc ręce w małym zlewie usytuowanym w kącie pomieszczenia.
- Zdradzisz mi jej imię?
- Nie ma takiej opcji.
- Co? Dlaczego? - Jenny jęknęła, uwieszając się na jej jednym ramieniu i robiąc bardzo niezadowoloną minę. Bogowie, dorosła i odpowiedzialna kobieta? Prędzej nastolatka uwięziona w jej ciele.
- Może dlatego, że od razu wystalkujesz ją na Facebooku i nie będę potem miała spokoju od twoich komentarzy? - Brunhilda uniosła wysoko brwi i zrzuciła Jenny z ramienia.
- Bzdura - odpowiedziała od razu starsza, której pewna mina zmieniła się w grymas pod wpływem spojrzenia nastolatki. - No dobra, może troszkę. Ale tylko odrobinę!
Valkyria pokręciła tylko głową i ruszyła do wyjścia z zaplecza, słysząc dzwonek otwieranych drzwi wejściowych. Jej szefowa pospieszyła zaraz za nią.
- Dzień dobry, przyszłam z psem do szczepienia, jestem umówiona. - Starsza pani z małym ratlerkiem na rękach obrzuciła je nieufnym spojrzeniem, krótkim, różowym włosom Jenny poświęcając szczególną uwagę.
- Jasne, zapraszam. Proszę postawić malucha na stole, zaraz się nim zajmiemy. Val, naszykujesz wszystko?
Dziewczyna skinęła potwierdzająco i rozpoczęła poszukiwania strzykawek oraz odpowiednich buteleczek z lekami.
Po całym zabiegu, kiedy piesek został zaszczepiony, a kobieta ulotniła się z kliniki, widocznie niespokojna przez fryzurę obsługującej ją Jenny, Valkyria usiadła na tyłach budynku, obserwując widok przed sobą. Dach stajni był na tyle wysoki, że osłaniał jej twarz od słońca, kiedy siedziała tak z podkurczonymi nogami, oparta plecami o zimną ścianę. Kawałek padoku też był widoczny z jej miejsca, więc mogła stwierdzić, że konie nie były właśnie wypuszczone.
- Nie siedź na ziemi, bo wilka dostaniesz. - Jenny oparła się obok niej, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów.
- Nie pal tyle, bo raka dostaniesz - przedrzeźniła ją dziewczyna, dostając w zamian długie spojrzenie spod przymrużonych powiek. Chwilę siedziały w ciszy, Brunhilda nadal kontemplując widok przed sobą, Jenny wypuszczając z dala od niej chmury dymu.
- Chcesz do niego iść? - Zapytała w końcu, wprawiając Val w iście promienny nastrój.
- Pewnie! Jest u siebie?
- Tak, nie wypuszczaliśmy ich dzisiaj, Ted znalazł jakiś kawałek szkła na końcu padoku i teraz sprawdzają resztę terenu.
- Jasne, dzięki. Wrócę niedługo. - Brunhilda poderwała się ze swojego miejsca nie przestając się szczerzyć i ruszyła w kierunku furtki prowadzącej do widocznych przed nią stajni. Cały ośrodek, łącznie z kliniką należał do Jenny i jej rodziny, która zajmowanie się zwierzętami traktowała już bardziej jako powołanie niż pracę. Jenny miała u siebie dwadzieścia koni, z których dziewięć było przechowywanych dla właścicieli, wpłacających za ich utrzymanie odpowiednią sumę. Kobieta organizowała jazdy, półkolonie, hipoterapie, pokazy woltyżerki i całe masy innych atrakcji, z których utrzymywała się stadnina. Usytuowana tuż poza obrzeżami miasta, była zadziwiająco popularnym miejscem.
Valkyria otworzyła ciężkie drzwi od stajni, pozwalając, by w twarz uderzył ją dobrze znany zapach stajni. Wielu ludziom przeszkadzał, ale dla dziewczyny był czymś niesamowicie odprężającym, momentalnie wyrywającym ją z nawet najbardziej parszywego nastroju. Nadal pamiętała, jak Jenny przyprowadziła ją tutaj po raz pierwszy. Chyba nadal nie miała pojęcia, ile znaczyło to dla tej niepewnej, nadal szukającej siebie dziewczyny, którą wtedy była.
Podeszła do ściany, na której wisiał przy wejściu worek z przysmakami dla koni i wzięła z niego garść, chowając ją potem szybko do kieszeni. Ruszyła wzdłuż lewej strony, przy niektórych zatrzymując się chwilę dłużej i witając ze swoimi ulubieńcami, aż nie dotarła do końca pomieszczenia, do boksu z zawieszoną na drzwiach tabliczką ,,Pegaz". Stał w nim białej maści koń, z grzywą pozaplataną w kilku miejscach w niechlujne warkoczyki.
- Jezu, chłopie. Znów miałeś zajęcia z dzieciakami? - Brunhilda westchnęła współczująco i otworzyła drzwi, wślizgując się do środka. Koń parsknął cicho, trącając łbem jej ramię.
- Wiem, wiem. Wyczułeś jedzenie, do tego zawsze jesteś pierwszy - westchnęła z czułością, wyciągając kilka smakołyków i pozwalając by Pegaz zjadł je z jej dłoni, muskając jej skórę swoimi miękkimi chrapami. Poklepała go jeszcze po szyi zanim przystąpiła do rozplatania jego grzywy, obdarzając ,,dzieło" przyjezdnych dzieciaków pełnym zniesmaczenia spojrzeniem.
Może i nie wierzyła w miłość od pierwszego wejrzenia między ludźmi, ale jej jednostronne uwielbienie dla tego konia naprawdę rozpoczęło się z ich pierwszym spotkaniem. Wtedy, kiedy Jenny oprowadzała ją po stajni, pokazała jej wszystkich swoich pupili i zapytała, czy Brunhilda nie chciałaby może nauczyć się jeździć. Cóż, dziewczyna mogła się z dumą pochwalić, że jeżdzić już umie, ale przejechać to owszem, chciałaby. Kobieta powiedziała jej, że może je udostępnić jednego z koni należących do stadniny, oprócz dziewiątki należącej do swoich właścicieli. Tak właśnie Brunhilda dostrzegła Pegaza i nie wyobrażała sobie, by mogła od tego czasu jeździć na żadnym innym.
Cóż, wałach też wyraźnie polubił towarzystwo dziewczyny i po tych kilku miesiącach zaczęli tworzyć naprawdę zgrany duet.
- Odpocznij sobie teraz, jutro przyjadę, ale dziś musisz mi wybaczyć, bo naprawdę padam z nóg - gadała do zwierzęcia zrelaksowana, rozplątując ostatnie kosmyki jego grzywy z warkoczy. Koń stał spokojnie, od czasu do czasu potrząsając tylko lekko głową aby odgonić się od much. Po skończeniu pracy dziewczyna poklepała go po grzbiecie z uśmiechem, wyciągając ostatnie przysmaki z kieszeni i wyszła, kiedy tylko zniknęły w pysku ulubieńca.
- Trzymaj się kochany, nie daj sobą pomiatać następnym razem.
Wróciła do Jenny idealnie przed tym, kiedy kolejny klient przyszedł z umówionym zwierzakiem.
***
- Cześć kochana, zadzwoń jutro o której będziesz, dobrze?
Kobieta przytuliła ją na pożegnanie, stając lekko na palcach, by dorównać dziewczynie wzrostem.
- Jasne, zadzwonię. Nie chciałabym cię w końcu zastać w piżamie nie? Kto by się przecież ubierał o jedenastej w sobotę.
- Młoda godzina, a poza tym, sobota jest moim wolnym dniem - parsknęła tylko Jenny, pstrykając ją lekko w nos i żegnając ostatecznie.
Brunhilda pomachała jej, zanim ruszyła wzdłuż drogi na swój przystanek, ciesząc się z ostatnich promieni zachodzącego słońca, ozdabiających całą okolicę kolorami jasnego pomarańczu. Zmęczona, ale szczęśliwa. Lubiła wracać o tej godzinie, kiedy tylko przejeżdżające samochody zakłócały jej spokojny spacer.
Już w autobusie napisała do Thora, zapraszając go do siebie na niedzielę oraz przypominając mu o wzięciu ze sobą Lokiego. Nie raz zdarzyło się już przecież, że roztrzepany Odinson zapomniał powiadomić o spotkaniu swojego brata, głową po prostu będąc zupełnie gdzie indziej. Uśmiechnęła się do telefonu, kiedy odpisał jej, że na pewno wpadną i nie, nie zapomni o Lokim. Pogodziła się z Thorem już kilka dni temu, przepraszając go za swoje zachowanie. Zdarzało jej się wciąż miewać napady złego humoru i robić strasznie irracjonalne rzeczy, a Thor z całą swoją prostotą i dobrym sercem na pewno na to nie zasługiwał. Cholera, przecież pamiętała jak w dzieciństwie wplatała mu we włosy kwiatki, tylko dlatego, że w ich zabawie w Królów i Królowe to chciał być królową!
Odetchnęła głęboko, opierając swoją głowę o szybę. W ostateczności, nie powiedział wtedy niczego, co byłoby nieprawdą.
Faktycznie wypatrywała wtedy Carol Danvers.
Wybaczcie za tę prawie miesięczną przerwę :(
Buziaki dla Shiruslayer oczywiście
Pytanko, lubicie Hawksilvera? Jeśli tak, znajdziecie małego shota z nimi na moim profilu ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro