■ 2 ■
- Tony...
- Nie.
- No ale Tony...
- Peter, nie rób tych swoich szczenięcych oczu, przecież już powiedziałem.
- No ale proooszę, naprawdę będę ostrożny i nic mi się nie stanie, o b i e c u j ę.
Błagalne spojrzenie wlepionych w Tony'ego dużych, brązowych oczu sprawiło, że Stark musiał odwrócić się do rozmówcy plecami i wznowić marsz korytarzem, gdyż powoli zaczynał ulegać.
- Wchodzenie na ten cholerny dach tylko po jakieś głupie zdjęcia, w połączeniu z twoim skrajnym brakiem instynktu samozachowawczego, nie jest dobrym pomysłem, Parker - warknął wyprowadzony z równowagi Tony, nadal słysząc za sobą kroki drepczącego tuż za nim chłopaka.
Młodszy kolega, już od piętnastu minut, próbował namówić go do swojego pomysłu, jakim była sesja panoramy Nowego Jorku ze szczytu wieżowca Stark Tower, który był najwyższym budynkiem, do jakiego Peter miał jakikolwiek dostęp. Twierdził, że byłaby to świetna rzecz do jego portfolio, w którym z pasją gromadził robione przez siebie zdjęcia. Uwielbiał fotografię i zajmował się tym w każdej wolnej chwili, używając do tego aparatu otrzymanego od Tony'ego rok temu na święta. Stark w tym momencie bardzo żałował podarowania tego prezentu.
- Przecież chodzę co tydzień na ścianki wspinaczkowe, nie jestem nieodpowiedzialny... - mamrotał dalej Parker, nie dając tak łatwo o sobie zapomnieć.
Tony'ego nic nie obchodziło, że zachowuje się jak przewrażliwiony ojciec, nie dając Peterowi możliwości skorzystania z dachu rezydencji. Nie obchodziło go, że chłopak jest tylko o rok młodszy i zdecydowanie nie można go nazwać drobnym chuderlawym dzieckiem, o którego trzeba się cały czas martwić. Nic nie mógł poradzić na braterskie instynkty, które przy Peterze włączały mu się z siłą wyjącej syreny alarmowej. Ani tym bardziej na to, że szczenięce oczy chłopaka naprawdę za bardzo na niego działały.
- Proooszę, Tony. - Spróbował po raz kolejny, kiedy syn milionera zatrzymał się przy swojej szafce żeby odłożyć książki.
Stark zerknął na niego i przeklnął. Albo był żałośnie miękki, albo w to ostatnie spojrzenie zdesperowany młody fotograf z matfizu naprawdę włożył całą swoją duszę.
- Powiedzmy... - zaczął powoli, nienawidząc swojej słabej woli każdą cząstką siebie - ... że się zgodzę. Będę tam cały czas przy tobie i masz wziąć tę swoją uprząż, czy co to tam jest i...
Peter skończył chyba słuchać po pierwszym zdaniu, bo krzyknął głośno na cały korytarz i rzucił się na Tony'ego, swoim uściskiem wyciskając mu z płuc całe powietrze.
- Dzięki, dzięki, dzięki! - Wyszczerzył się szeroko, prawie skacząc w miejscu od rozsadzających go emocji. I chociaż Tony już układał w głowie czarne scenariusze, co mogło pójść zdecydowanie nie tak, ten widok sprawiał, że nie mógł żałować podjętej decyzji.
Cholera, już meduza byłaby twardsza niż on.
- Może być jakoś za dwa tygodnie? Ten pierwszy tydzień mam niestety zajęty - wyjaśnił przepraszająco Tony, zamykając swoją szafkę. Z jednoczesną ulgą i żalem przyjmował koniec szkolnych zajęć, nie będąc pewnym, czy ma już bardziej dosyć przebywania wśród tylu ludzi czy pustych ścian własnego pokoju.
- Jasne, ja się dostosuję, to oczywiste - uśmiech Petera naprawdę rozjaśniał ten ponury dzień z mocą, o którą młody Stark nie podejrzewałby nic na świecie.
Obserwował jeszcze, jak chłopak wyciąga swoją deskorolkę i kierując się do wyjścia ze szkoły niemal podskakuje w międzyczasie z ekscytacji.
- Tylko uważaj przy ulicy! - krzyknął za nim Tony, udając, że nie widzi rozbawionego spojrzenia młodszego ucznia.
Instynkty. To wina instynktów.
Z westchnieniem zarzucił na swoje ramię skórzaną torbę ( jeden z jego nielicznych prezentów od ojca, których nie wyrzucił, bądź nie skazał na wieczne potępienie w czeluściach szafy) i skierował swoje kroki ku tylnemu wyjściu ze szkoły, w głowie już układając przeprosiny dla Bruce'a za swoje małe spóźnienie.
A raczej zamierzał się tam udać, dopóki nie przeszkodziła mu w tym dość nieprzenikalna ściana złożona z między innymi kości i tkanki mięśniowej. Tony potknął się i zatoczył do tyłu, rzucając pod nosem jakieś przekleństwa. Podniósł gniewnie wzrok, chcąc zobaczyć kto na niego wpadł i aż znowu zaklął, kiedy ujrzał winowajcę.
- Może trochę uważaj, Strange - syknął, rozmasowując obity bark.
Wyższy chłopak tylko zmierzył go chłodnym spojrzeniem od stóp do głów (prawdziwy mistrz w tej dziedzinie) po czym odparł:
- Nie będę cały czas przecież patrzeć pod nogi - i odszedł.
Tak po prostu, zostawiając Starka wręcz czerwonego ze złości, zgrzytającego zębami tak mocno, że bał się, czy mu zaraz nie wypadną.
- Co za pieprzony, nadęty, zapatrzony w siebie buc! - mamrotał Tony, przemierzając korytarze w takim tempie, że naprawdę nikt nie odważył się do niego zagadać. Szedł jak burza, tylko złorzecząc pod nosem i stawiając kroki mocniej niż zwykle, niemal tupiąc. Wypadł przez tylne drzwi, prowadzące na mniejszy parking zaraz za szkołą i nawet nie skinął głową palącemu przy murku Eddiemu, tylko od razu skierował się w stronę widocznej przy jego aucie sylwetki Bannera. Jego humor musiał być widoczny aż nazbyt, gdyż jego przyjaciel tylko uniósł ręce i bez słowa wsiadł do auta, kiedy po agresywnym przeszukiwaniu kieszeni właściciel czarnego Mercedesa w końcu je znalazł i otworzył samochód.
Chwilę siedzieli w ciszy, Stark zaciskając dłonie na kierownicy, Bruce przypatrujący mu się w milczeniu, oboje dający chwili wybrzmieć. W końcu jednak z Tony'ego jakby uszło całe powietrze i zgarbił się, dłońmi przejeżdżając po twarzy z głośnym westchnieniem.
- No już... - Banner uspokajająco położył mu dłoń na ramieniu i lekko ją ścisnął. - Powiesz mi, co się stało?
- Twój cholerny kumpel z klasy się stał - burknął kierowca, a Bruce nie zadawał więcej pytań, aż nadto świadomy jakiejś cichej antypatii, którą ta dwójka pałała do siebie od pierwszego poznania. Chociaż w zasadzie nie zamienili ze sobą praktycznie więcej niż kilku zdań, a to i tak omijając wszelkie momenty kiedy sobie dogryzali, Stephen Strange i Anthony Stark mieli najwidoczniej zapisane w gwiazdach nigdy się nie polubić.
- Przepraszam - wtrącił naraz Tony, wyrywając ich obu z rozmyślań. Kiedy Banner zerknął na niego zdziwiony, ten zamachał tylko dłonią wokoło i skrzywił się - Za tę atmosferę na sam początek naszego pierwszego wtorkowego spotkania w tej ostatniej klasie. Nie chciałem, żeby tak wyszło.
- Hej, jest ok, nie martw się. Teraz tylko spróbuj zapomnieć i wieź nas na te burgery, słyszysz chyba to burczenie. - Bruce uśmiechnął się szeroko i z satysfakcją odebrał ciche parsknięcie Tony'ego.
- Jasne. Tylko się zapnij mięczaku, bo spróbuję dojechać w mniej niż dziesięć minut.
- Jezu Tony, co gadaliśmy o mnie i o szybkiej jeździe z tobą w roli kierowcy? - zaczął jęczeć Banner, grzebiąc w swojej torbie w poszukiwaniu tabletek.
- Że drobna dawka adrenaliny od czasu do czasu jest nawet wskazana - odparł Tony, sprawnie wycofując auto z parkingu i zerkając ze zniesmaczeniem na białe pudełeczko, które w końcu udało się dorwać koledze. - Przestań się tym w końcu faszerować, przecież jadę powoli no, nie masz powodów do nerwów.
Bruce tylko wzruszył ramionami, ładując sobie jedną tabletkę do ust.
- Profilaktycznie.
***
Centrum handlowe, do którego się udali nie było największym w mieście, ale w ich opinii zdecydowanie najładniejszym. Część gastronomiczna była urządzona w stonowanych barwach czerwieni połączonej z szarością, a nie tak jak większość tego typu miejsc, stawiając na przestronną ale dającą po oczach biel. Dzięki temu, dwójka przyjaciół nie czuła się tak bardzo na widoku, kiedy co wtorek od dwóch lat przychodziła tu po szkole na swoje ulubione śmieciowe jedzenie. Łącznie tę tradycję złamali pewnie mniej niż dziesięć razy, nawet przed ważnymi sprawdzianami zwyczajnie zabierając ze sobą podręczniki tutaj i we względnej ciszy (no, takiej na miary stosunkowo spokojnego centrum handlowego) powtarzając materiał. Dzisiaj jednak nie musieli się ograniczać, jako że pierwszy tydzień szkolny był naprawdę luźnym okresem.
- ... ale po tym jak zrobił te swoje proszące oczka jak jakiś mały piesek, to już uległem.
- Tony, ty zawsze ulegasz. Peter owinął sobie ciebie wokół palca i to jest niepodważalny fakt.
- Przecież to nieprawda, nikt nie jest w stanie mieć nade mną kontroli. Chyba.
Bruce uniósł oczy ku niebu i Tony zastanawiał się, czy to dlatego, że zgrywa idiotę, czy może jeszcze o czymś zapomniał.
- Podejrzewam, że może to wynikać z twojego bycia jedynakiem - Banner chcąc nie chcąc przybrał swój belferski ton, którym zwykle tłumaczył innym różne ewentualne zagadnienia z chemii - Podświadomie traktujesz Petera jak swojego młodszego brata, a on wykorzystuje to co do joty, chociaż trzeba mu przyznać, że raczej nieświadomie. Instynktownie dostosowuje się do sytuacji, w której się znalazł i...
- Bla bla, dobra, zrozumiałem. - Stark zassał się na słomce od swojej coli i udawał, że nie widzi urażonego spojrzenia kolegi. - Czyli co, to że jestem taką miękką fają, można również przypisać na konto rodziców? Kolejna rzecz, za którą mogę ich obwiniać?
- Wiesz, że nie o to mi chodziło - westchnął Banner, znudzonym ruchem mieszając słomką w swoim truskawkowym shake'u.
Oboje chwilę siedzieli w milczeniu, Tony rozgrzebując swoje frytki po całej tacce, a Bruce próbując wypić swój napój bez ani jednego siorbnięcia.
-Długo dzisiaj siedzimy - ostrożnie zauważył Banner, przerywając w końcu ciszę, po tym jak poddał się ze swoim piciem.
- Taaa - przyjaciel posłał mu krzywy uśmieszek i powrócił do rozkładania leżącej na serwetce sałaty na części pierwsze. - Wiesz, że nie chce mi się wracać.
- Ostatnio jest gorzej?
- Ostatnio jest gorzej.
Kolejna, teraz bardziej wyrozumiała chwila ciszy.
- Jezu - Stark objął dłońmi swoje policzki tak szybko, że aż klasnęło. - Nie wiem czemu dzisiaj się tak zachowuję, naprawdę. To nie pierwszy raz, kiedy ktoś wytyka mi wzrost, nie pierwszy, kiedy mam w perspektywie wracać do pustego domu, a przeżywam jak mrówka okres wszystko, co się ostatnio dzieje. Wybacz stary, serio żałuję, że musisz tego słuchać.
- Przestań. Tony, masz do tego prawo - powiedział surowo jego przyjaciel, dobitnie akcentując każde słowo.
Tony nie raz płakał mu w rękaw przez bardziej błahe sprawy, a on znosił to z taką cierpliwością, że chłopakowi było tylko jeszcze bardziej głupio.
Teraz czuł się podobnie, rozmyślają znów o tym, jak bardzo nie zasłużył na takich ludzi w jego życiu.
- Możemy zmienić temat? - zapytał, posyłając Bannerowi słaby, ale wdzięczny uśmiech.
- Oczywiście, że możemy.
- A możemy pogadać o Odinsonie?
- Oczywiście, że nie możemy.
Sprawdzała niezawodna Shiruslayer
Bardzo dziękuje za każdy ślad jaki po sobie zostawiacie, pomimo braku czasu bardzo motywuje mnie to do pisania chociażby stu słów dziennie :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro