23
- Wejdziemy do środka? - z gulą na gardle wydusiłem z siebie to pytanie. - Nie będziemy... Kłócić się na korytarzu.
Nie spuszczaliśmy z siebie wzroku. Miałem wrażenie, że prowadzę nierówną walkę, gdzie mężczyzna ma znaczną przewagę. Jego intensywne spojrzenie sprawiało, że traciłem grunt pod nogami. Chciałem odwrócić głowę, podkulić ogon i uciec jak najdalej od czekającego mnie upokorzenia.
Jednak mężczyzna odpuścił. Zacisnął zęby i otworzył szerzej drzwi, wpuszczając mnie do mieszkania. Musiał zauważyć jak ta cała sytuacja wygląda absurdalnie.
- Co ty tu robisz? - zadałem kolejne pytanie, będąc w przedsionku.
- Nie zmieniaj tematu. - burknął, zakładając ręce na piersi. - O czym rozmawiałeś z Sethosem? Dobrze usłyszałem, że się wyprowadzasz? To jakiś żart?
- To nie żart, Cyno. Naprawdę się wyprowadzam.
- Dlaczego?
W kościach czułem, że ta rozmowa nie zakończy się dobrze. Karciłem się w myślach za swoje tchórzostwo. Mogłem powiedzieć o tym już dawno, mieć za sobą całą dyskusję, a przede wszystkim załatwić to w innych okolicznościach. Teraz już za późno na wytłumaczenia i maślane oczy. Zjebałem po całości.
- Ja... Nie mogę Ci powiedzieć. - zacisnąłem oczy. - Cyno przepraszam. Naprawdę chciałem Cię o tym poinformować, ale..
- Czyli to prawda. - prychnął, łapiąc się za głowę. - Kto jeszcze o tym wie? Alhaitham? Kaveh?
Niepewnie pokiwałem twierdząco głową. Białowłosy zacisnął pięść i z impetem uderzył nią w ścianę, pozostawiając po sobie wklęsły ślad. Zaskoczony jego agresywną reakcją, krzyknąłem na niego. Spojrzał na mnie wściekle. Pierwszy raz widziałem go w takim stanie, ogarnęło mnie lekkie przerażenie. Czułem na plecach dreszcze i pot pod palcami. Mężczyzna zaczął do mnie podchodzić ciężkim krokiem.
- Wszyscy o tym wiedzą. Dosłownie wszyscy. Ale tylko ja nie wiedziałem? - zaśmiał się gorzko. - Kurwa, Nari... Za kogo ty mnie masz? Jestem aż tak niegodny zaufania?
- To nie prawda!
- Powiedz mi, dlaczego wyjeżdżasz i dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?!
Do tej pory nie drgnąłem ze swojego miejsca. Mężczyzna zbliżał się do mnie z coraz gorszym spojrzeniem. Nie dawałem po sobie poznać, że rusza mnie jego zachowanie. Po części wiedziałem, że tak to może się skończyć. Chciałem tego uniknąć, a wyszło jak zawsze. Cyno był wściekły. Pchnął mnie na najbliższą ścianę i zakleszczył mnie pomiędzy swoimi rękoma. Moje spocone dłonie zacisnęły się na ścianie, a serce przyśpieszyło. Był za blisko.
- Mów.
- Nie mogę.
- Tighnari. - westchnął. - Jeszcze chwila i stracę cierpliwość.
Ty stracisz cierpliwość? Nawet nie wiesz, ile nerwów kosztuje mnie ta rozmowa. Jak bardzo jestem przejęty tym, co się teraz dzieje. Nie wiem, co robić. Cokolwiek bym teraz nie powiedział, to już nie jestem w stanie tego uratować.
- Ja też. - warknąłem, próbując odciągnąć jego rękę. - Odsuń się.
- Dlaczego się wyprowadzasz? - ponowił pytanie, skracając dystans między nami.
Moje serce biło. Nawet w takim momencie uświadamiałem sobie, że go szaleńczo kocham. Muszę to zakończyć, muszę przestać o nim myśleć!
- Odsuń się Cyno!
- Dopiero, jak mi powiesz!
Spojrzałem na niego spod byka i używając całej swojej siły, odepchnąłem go od siebie. Mężczyzna zatoczył się do tyłu.
- Przez Ciebie debilu! Robię to wszystko przez Ciebie! - wrzasnąłem.
- A co ja Ci takiego zrobiłem?! Jesteśmy przyjaciółmi!
- No właśnie! A ja nie chcę być tylko Twoim przyjacielem! Mam dość tego chorego uczucia, które ciągle muszę ukrywać! Mam dość ludzi wokół, którzy zaślepieni swoim szczęściem próbują mi doradzać! Mam dość, rozumiesz! - poczułem mokre strużki na swoich policzkach. - Mam dość...
Cała moja presja, strach i wszelkie negatywne uczucia, które we mnie siedziały, pękły jak bańka mydlana. Byłem jak porcelanowa figurka, którą ktoś nieostrożnie strącił. Rozbiłem się w drobny mak.
Ostatni raz spojrzałem w jego złote, zaskoczone oczy, nim ukryłem swoją mokrą twarz w dłoniach i zjechałem plecami po ścianie w dół. Czułem, że płaczę. Pozwoliłem sobie na upust tych emocji, więc naturalnie tak musiałem odreagować. Nie chciałem być w tym dramatyczny. Ukryłem się, bo nie chciałem, by Cyno widział mnie w tym stanie.
- Nari...
- Wyjdź. Proszę, wyjdź, jeśli choć trochę szanujesz mnie i moje wybory. - wyszeptałem roztrzęsionym głosem. - Proszę Cyno... Chcę być sam.
Nie odezwał się więcej. Jeszcze chwilę wisiał nade mną, gdy ja cicho podciągałem nosem, aż w końcu wstał i zamknął za sobą drzwi wejściowe. Od razu podniosłem głowę w ich kierunku. Nie tak to powinno wyglądać. Czuję się okropnie. Jestem zagubiony, rozbity i... zaczynam rozumieć, jak to jest mieć złamane serce.
Otarłem łzy i podniosłem się z ziemi. Już po wszystkim Nari, możesz się uspokoić. Chwyciłem za telefon, by wybrać numer do mojej rodzicielki. Wziąłem kilka głębokich wdechów, by unormować nierówny oddech. Kiedy czułem, że jestem gotowy, wybrałem numer. Głuchy sygnał połączenia był jeszcze bardziej dołujący. Długie "piiiiip", jedno po drugim wprawiało mnie w myślenie, że nikt nie odbierze, że zostałem sam.
- Tak, Nariś... Kochanie?
Głos po drugiej stronie spowodował, że coś we mnie pękło. Łzy ponownie napłynęły mi do oczu, a głos załamał się. Wszystkie przygotowania do rozmowy, by nie słyszała mnie w takim stanie, poszły na marne. Rozkleiłem się.
- Mamo... Mogę przyjechać wcześniej?
- Nari, co się stało? Płaczesz? - jej zmartwiony głos przebił się na drugą stronę.
- Mogę? - ponowiłem pytanie, zagryzając dolną wargę, by nie rozpłakać się bardziej.
- Oczywiście skarbie, że możesz, ale... Dasz radę w tym stanie? Mamy po Ciebie przyjechać? Boże skarbie, co się stało? Możesz mi powiedzieć...
- Nie chcę...
Nie chcę o tym mówić, bo będziesz zawiedziona postawą swojego syna. Już jedną osobę dziś zawiodłem. Dwie to przesada.
***
Yoo~
Zostawiam Was z rozdziałem i lecę spać ♥ Jest trochę bardziej emocjonalnie, ale nie wiem, czy udało mi się dobrze to opisać :')
Do napisania,
Sashy ;3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro