Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22

Przez ostatnie dwie godziny musiałem tłumaczyć się Collei, dlaczego podjąłem taką, a nie inną decyzję. Tyle razy już to tłumaczyłem, że znałem swoje powody na pamięć. Gdyby ktoś zbudził mnie w środku nocy na największym kacu, byłbym w stanie wyrecytować wszystko od deski do deski. 

Dziewczyna z początku była naburmuszona. Rzucała wyzwiskami i sarkała za każdym razem, gdy zaczynałem kolejne zdanie. Jednak z każda kolejną minutą jej wzrok łagodniał. Zapewne jej stopniowy spokój był spowodowany trzecią zieloną herbatą, którą powoli siorbała. Sethos, który dotąd siedział cicho i pozwalał mi wyrzucać swoje żale, przyłączył się do rozmowy, broniąc moich decyzji. Niestety na swoją niekorzyść — również został obrzucony paczkami cukru, które zielonowłosa znalazła pod ręką.

- Jesteś mendą. - warknęła Collei w moją stronę, odkładając kubek na stół. - Ale jesteś większym chujem dla Cyno, więc aż tak nie jest mi przykro.

- Nie poprawiasz moje samopoczucia. - zauważyłem, uparcie mieszając swoją latte.

- Wiem. - uśmiechnęła się dumnie ze swojej podłości. - Zasłużyłeś sobie na to w stu procentach. Okłamujesz go, swojego największego crusha. Z wyprowadzką, ze swoimi uczuciami, z orientacją seksualną. Jeszcze chwila, a weźmiesz go na puste słowa typu: "Ciebie nigdy bym nie okłamał". Myślisz, że wygrzebałbyś się z czegoś takiego?

Nic nie odpowiedziałem. Oparłem się bezsilnie na dłoni, wbijając wzrok w punkt przed siebie. Było to drewniane krzesło z różową, okrągłą poduszką z meszku. Stało się ono nadzwyczaj interesujące...

Collei widząc moją wymowną ciszę, westchnęła głośno, przejeżdżając dłonią wzdłuż swojej twarzy.

- Nie zrobiłeś tego...

- Zrobiłem. - mruknąłem, wspominając swoją obietnicę złożoną wśród rozbijających się fal. - Tak, wiem. Zjebałem. Nie musisz mi o tym mówić, powiedz coś, czego nie wiem.

- Mam ochotę Cię zabić...

- Ej, ej! Nie spotkaliśmy się, by wytykać błędy Nariego palcami, tak? - Seth zastukał paliczkiem w stół. - Miało to być luźne, wpół pożegnalne spotkanie dla Nariego. Chcecie to wspominać tak, że ostatnie godziny się kłóciliście?

- Nie będę za Wami tęsknić. - prychnąłem, prostując się na krześle. Seth wymierzył we mnie swoje mordercze spojrzenie. Szybko uniosłem ręce do góry w geście kapitulacji. - Przecież żartuje! Będę tęsknił!

- To... Kiedy wyjeżdżasz do rodziców? - głos Collei posmutniał.

- Za tydzień. - uśmiechnąłem się w jej stronę.

Dokładnie. Mam jeszcze tydzień, by powiedzieć Cyno prawdę. Przez ostatnie dni miałem niezliczoną ilość szans, by zacząć z nim temat, ale za każdym razem tchórzyłem. Nie miałem odwagi. Wystarczyło jedno spojrzenie w jego oczy czy drobna wibracja jego głosu, a moje serce miękło. Miałem możliwość skorzystania z pomocy — Kaveh jako pierwszy zgłosił się do przedstawienia mojej sytuacji. Grzecznie odmówiłem, tłumacząc, że nie chcę, by złotooki usłyszał o tym od kogoś innego. Więc czekałem na kolejny idealny moment... Jednak dni mijały, a ja nadal stałem w punkcie wyjścia, nie ruszając się do przodu ani na milimetr.

***

Po kolejnej godzinie w kawiarni wspólnie stwierdziliśmy, że czas się zbierać. Collei była umówiona na kolejne spotkanie ze swoimi współpracownikami, więc pożegnała się z nami i pognała na najbliższy przystanek autobusowy. Seth nie miał planów na koniec dnia, więc stwierdził, że odprowadzi mnie do domu, a w międzyczasie przegadamy temat Cyno. Było mi z tym trochę niekomfortowo. Pamiętałem moment, gdy na siebie wpadliśmy. Wtedy stwierdziłem, że Sethos darzy mnie romantycznymi uczuciami. Jednak od tego czasu mężczyzna nie poruszył tego tematu i zachowywał się tak, jak zawsze — próbował mi pomóc rozwiązać moje problemy.

- Zwlekasz z tym zdecydowanie za długo. - wzruszył ramionami. 

- Myślisz, że o tym nie wiem? - mruknąłem. - Nawet nie jesteś w stanie sobie wyobrazić, jak bardzo boję się jego reakcji. Dlatego nie chcę mu mówić, ale z każdym kolejnym dniem jest coraz gorzej. Czas mi się kurczy.

- No właśnie! Cieszę się, że jesteś świadomy. - poklepał mnie po plecach. - Rozumiem, że może to być stresujące, ale weź się w garść! Masz jaja?

- Trudne pytanie. - przekręciłem oczami.

- Jeśli nie masz odwagi, zrób tak: weź kąpiel, strzel sobie drinka, a gdy się odstresujesz, zadzwoń do niego i porozmawiaj.

Stanęliśmy przed drzwiami do mojego apartamentu. Chyba powinienem tak zrobić. Skoro nie jestem w stanie załatwić tego na trzeźwo, to uda mi się zrobić to po pijaku. Westchnąłem przeciągle i zacisnąłem usta w wąską kreskę. Spojrzałem zaniepokojonym wzrokiem na bruneta, który z założonymi rękoma czekał, aż coś powiem. Widząc mnie, westchnął i rozchylił ręce. 

- No chodź tu.

Bez słowa wtuliłem się w jego ramiona, a on zaczął głaskać mnie po włosach i plecach. Tego potrzebowałem. Emocjonalnego wsparcia.

- Nariś zbyt pochopnie wyciągasz wnioski. Cyno Cię uwielbia. Nie znienawidzi Cię za to, że się wyprowadzasz. - odsunęliśmy się od siebie. - Zaufaj mi. W końcu to mój kuzyn, znam go od dziecka.

- Łatwo Ci tak mówić. - zaśmiałem się nerwowo. - Gdybym go tylko lubił, to powiedzenie o wyprowadzce byłoby najłatwiejszą rzeczą w życiu. Teraz najchętniej uciekłbym, nie pozostawiając po sobie śladu.

- Co powiedziałeś?

Na dźwięk tego głosu zjeżyły mi się włosy na plecach. Odwróciłem się powoli do źródła dźwięku. Widząc go, opierającego się o framugę wejścia do mojego mieszkania, zalała mnie gorączka. Jak on... Znaczy... Ma zapasowe klucze i zna kod, może wchodzić, kiedy chce, ale... Dlaczego?

Jego złote oczy patrzyły na mnie wściekle, nie spuszczał ze mnie wzroku, a ja stałem jak ten kołek z językiem głęboko w gardle. Nie potrafiłem wydusić z siebie ani jednego słowa. Jąkałem się, burczałem pod nosem niezrozumiałe wyrazy. Nie byłem w stanie nic zrobić. Szok, który mnie ogarnął był jak paraliż.

- Co ty tu robisz? - zapytał niespokojnie Sethos. - Miałeś mieć dziś turniej..

- Zakończył się szybciej. - przerwał mu w połowie. - Nari, czy ja dobrze słyszałem? Powtórz to, co powiedziałeś.

- Cyno, uspokój się...

- Seth, nie wtrącaj się. - warknął. - Chcę porozmawiać z nim na osobności. SAM.

Brunet jęnął bezradnie. Skinął głową w moją stronę, wykrzywiając usta w krótkie "Powodzenia" i obdarzając mnie ostatnim spojrzenie, odszedł. Zostałem sam na sam ze swoim największym koszmarem...



***

Yoo~

Dziś się nie spóźniłam :D Mam nadzieję, że tym razem Wattpad pozostawi jakieś powiadomienie :')

Zostawiam Was z rozdziałem i sama lecę czytać (dodałam sobie ostatnio do przeczytania 100 manhw :') Why... )

Do napisania,
Sashy ;3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro