10
***
- Musimy to robić?... A głównie ja? - zapytałem, stojąc twarzą tuż przed drzwiami do apartamentu Alhaithama. - Nie chcę tu być.
- Musisz. - Cyno bez mrugnięcia okiem, zaczął wpisywać kod do drzwi. - Dasz radę. Wyrzygasz z siebie przeprosiny, jak będzie trzeba.
- Ta, jakoś mnie to nie przekonuje...
Weszliśmy do środka. Już na samym progu po moich plecach przeszły nieprzyjemne ciarki. Wiem, że sam się na to zgodziłem, ale... Nie chciałem mieć konfrontacji z Alhaithamem. Nie teraz. Nie byłem gotowy! Nadal byłem na niego zły, więc jak mogę być potulnym barankiem, gdy wchodzę do nory wilka?!
W korytarzu czekał na nas Kaveh. Widząc nas, przyłożył palec do ust, dając na sygna,ł byśmy zachowywali się cicho. Pokiwaliśmy jednocześnie z Cyno głowami, choć prawda jest taka, że nie wiem, co musiałoby wybuchnąć, by oderwać Alhaithama od swojego biurka. Równie dobrze cały budynek mógłby się zapaść pod ziemię, a mężczyzna pozostałby nieruszony na swoim miejscu... Blondyn ubrany był w luźne domowe ciuchy, a jego włosy były roztrzepane i nieułożone. Na pierwszy rzut oka widać było, że w pełni się zadomowił.
- Al właśnie kończy pisać epilog. - powiedział cicho z wielkim, dumnym uśmiechem na twarzy. - Dziękuję, że przyszliście!
- Już się zachowujesz jak kochająca żona. - przekręciłem oczami. - Kolację też sam przygotowałeś? Alhaitham pomógł obierać ziemniaki?
Blondyn zaśmiał się, nieruszony moimi docinkami. Zrobił pewny krok do przodu i niespodziewanie złapał mnie w objęciach. Zaskoczony, zastygłem w swojej pozycji. Nie wiedziałem, co się dzieje? Co to za przypływ emocji?
Spojrzałem na Cyno błagalnym wzrokiem, w którym zakodowałem jeden komunikat: ,,Pomóż mi!". Białowłosy wzruszył ramionami w geście bezsilności i odsunął się na bok, by podziwiać obraz kaktusa wywieszony na jednej ze ścian. Jesteś taki... bezużyteczny!...
Westchnąłem ciężko i objąłem blondyna w odwecie, klepiąc go przyjacielsko po plecach.
- Dziękuję, że tu jesteś Nari. To wiele dla nas znaczy... Głównie dla mnie. - wyszeptał.
- Coś się stało? - zapytałem równie cicho, by stojący nieopodal Bezużyteczny Cyno nas nie usłyszał. Blondyn odsunął się ode mnie, dalej trzymając ręce na moich ramionach.
- Nie, nic z tych rzeczy. - pokiwał przecząco głową. - Ale chcę dziś posortować z Alhaithamem naszą relację. Zdecydowałem. Chcę z nim być. Nie dla układu czy twórczej weny... Tylko jak człowiek z człowiekiem.
Był zdecydowany. Widziałem to w jego zdeterminowanych oczach, zaciśniętych ustach i mocnym uścisku dłoni na ramionach. Ale oprócz bycia pewnym swoich uczuć... Bał się. Nie mógł w pełni przewidzieć reakcji Alhaithama, więc potrzebował wsparcia. Wziąłem głęboki wdech i pogładziłem go po dłoni. Miłość jest porąbana i nie ma na nią żadnego logicznego wyjaśnienia.
- Trzymam kciuki. - posłałem mu ciepły uśmiech. - Gdy będzie taka potrzeba... Pomogę.
Niedługo po naszej rozmowie, Alhaitham zakończył pisanie książki. Obserwowaliśmy z Cyno przez szparę w drzwiach, jak Kaveh wystrzela kolorowe konfetti i szczerze zaczyna mu gratulować ukończenia swojej powieści. Nie mogłem powstrzymać swoich myśli, które wędrowały do tego feralnego dnia, kiedy nakryliśmy ich w dwuznacznej pozycji. Dałem im wtedy niezły pokaz matczynego kazania, Alhaitham upierał się, że to tylko research, a Kaveh milczał zawstydzony. Teraz gdy ponownie miałem żywy podgląd, wracałem myślami do tamtego dnia. Nie sądziłem, że ich relacja rozwinie się do tego stopnia. Wyglądali razem na szczęśliwych. Szczególnie Alhaitham. Uśmiechnąłem się do siebie, gdy Al wstał i przytulił go w najczulszy sposób. Kaveh niepotrzebnie się obawia, z daleka widać, że temu kretynowi na nim zależy...
Głupie uczucie zazdrości ukuło mnie w klatce piersiowej. Musiało ono wyraźnie malować się na mojej twarzy, ponieważ kiedy Cyno wepchał mnie na środek pokoju, Alhaitham obdarował mnie nieswoim spojrzeniem. Odchrząknąłem, doprowadzając się do normalnego stanu i zmierzyłem go surowym wzrokiem.
- No Nari! Tak jak mówiliśmy. Daj prezent. - Cyno niezauważalnie pogładził mnie dłonią po plecach, dodając otuchy.
Zagryzłem policzki od środka i bez ostrzeżenia rzuciłem w siwowłosego przygotowanym ozdobnym pudełkiem. Mężczyzna złapał z nieco zaskoczoną miną.
- Masz. - mruknąłem. - I przepraszam za wtrącanie się w Twoje sprawy. - przekręciłem oczami. - Ale i tak uważam, że miałem rację, więc przepraszam tylko w czterdziestu procentach!
- Nari!
- No co?
- To i tak dużo, jak na Ciebie. - Alhaitham zaśmiał się głośno. - Zapomnijmy o tym, co?
Spojrzał na mnie smutnym, ale ciepłym wzrokiem. Nadal byłem na niego zły, ale... Alhaitham był moim przyjacielem. Troszczyliśmy się o siebie, więc to normalne, że czasami się nie zgadzaliśmy i były pomiędzy nami zgrzyty. Obaj to odczuliśmy. Będę tego żałował, jeśli na przeprosiny będzie już za późno... I będę musiał słuchać marudzenia Cyno sam do końca życia.
- Mi pasuje. - posłałem mu krótki uśmiech.
***
Po gratulacjach i krótkim poczęstunku przygotowanym przez Kaveha zaczęliśmy grać w Uno. Siorbałem swoją meliskę, z nieukrywaną satysfakcją dodając Alhaithamowi kolejne karty do jego puli. Mężczyzna mordował mnie wzrokiem i za każdym razem, gdy próbował mi się odgryźć, dostawał rykoszetem od reszty grających. Czułem, że mam władzę, że stworzyłem swoją własną armię, która podążając za mną, dobijała mojego głównego wroga. W końcu mogłem się rozluźnić i cieszyć życiem.
Kiedy Cyno wybiegł do auta po kolejną grę, uznałem, że to odpowiedni moment, by zapytać mężczyzn o ich kolejne kroki. Z czystej ciekawości.
- Tak w ogóle, jak postępy w Waszej relacji? - zapytałem. Alhaitham posłał mi pytające spojrzenie. - No co? Tylko pytam, nic nie mówię!
- A jak ma być?
Po krótkiej odpowiedzi Alhaithama i zakłopotanym spojrzeniu Kaveha doszedłem do wniosku... Że jeszcze nie zdołali o tym porozmawiać! Myślałem, że poruszyli ten temat, gdy razem szykowali stół do biesiady albo gdy wyszli po poduszki na siedzenia. Było tyle okazji, ale najwidoczniej żadna z nich nie pasowała blondynowi, by zrobić pierwszy krok. Przez nich znowu wychodziłem na osobę, która wtrąca się w ich relację. Ugh... Kaveh!
- Chyba sami musimy o tym porozmawiać... Na osobności. - powiedział w końcu Alhaitham, wysyłając mi wymowne spojrzenie.
Uśmiechnąłem się delikatnie, wstając od stołu.
- No tak... Zajmę się Cyno. Mam nadzieję, że jakoś to rozwiążecie.
Zebrałem swoje rzeczy i bez pożegnania skierowałem się w stronę wyjścia. W progu natknąłem się na Cyno, który dzierżył pod pachą grę w chińczyka. Gdy mnie zobaczył, zmarszczył brwi i wyjrzał mi przez ramię.
- Pokłóciliście się?
- Nie. - zaśmiałem się, kręcąc głową - Zostawmy ich samych. Mają jeszcze sporo do wyjaśnienia.
- To... Wracamy do domu?
Noc była jeszcze młoda. Nie czułem się zmęczony. Dodatkowo widok kwitnącej relacji między mężczyznami obudził we mnie cząsteczki odpowiedzialne za zazdrość i smutek. Obawiałem się, że gdybym teraz został sam, wybuchłbym niekontrolowanym płaczem. Wiem, jest to żałosne zachowanie. A jeszcze bardziej żałosne jest to, że chcę spędzić mój chwilowy spadek humoru z osobą, w której kocham się bez wzajemności. Bardziej dobić się chyba nie można.
- Przepiła mi się herbata. Chcę coś mocniejszego. - spojrzałem na niego, a wiatr rozwiał moje włosy.
- U mnie, czy u Ciebie? - zapytał z uniesionym kącikiem ust, zakładając przy tym ręce na piersi. Lubiłem to, że mnie rozumiał.
- U Ciebie. Idziemy kupić alkohol!
Uśmiechnąłem się szeroko, biegnąc do najbliższego sklepu całodobowego. Cyno pokręcił głową i ruszył za mną.
***
Yoo~
Zostawiam Was z Narim i jego rozterkami sercowymi :'D Musiałam podzielić pomysł na ten rozdział na dwa rozdziały... Wolałam dokładniej wszystko opisać niż spłaszczyć wszystko na odwal się. Choć zaczynam żałować, że zaczęłam pisać tę historię od tak wczesnego momentu Mad Love... Wychodzi na to, że będzie to druga, długa książka :")
Do napisania,
Sashy ;3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro